Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Urodziny

Zamek – wybudowany na wzniesieniu, otoczony fosą i gęstym lasem. Górował nad płaskim terenem. Wyglądał dostojnie, ale i samotnie. Wysokie i strzeliste wieże nadawały mu surowego wyglądu. Jednocześnie mieniły się w słońcu dzięki szklanym ścianom.

W najwyższej wieży, na jednej z górnych kondygnacji, przy jednej z takich szklanych ścian stała postać. Z początku niewyraźnie majaczyła z oddali pomiędzy kolejnym przebłyskami promieni odbijających się od gładkiej powierzchni. Jednak z każdą kolejną chwilą stawała się wyraźniejsza, a jej rysy ostrzejsze. Była wysoka, smukła, ubrana w długą, ciemną suknię. Kobieta stała bokiem do szyby. Jedną ręką obejmowała się w pasie. Drugą, zgiętą podpierała swój podbródek. Wyglądała na zamyśloną. Jej długie włosy, upięte wysoko odkrywały zgrabną szyję i spiczaste ucho. Włosy miały kolor żywego ognia.

Kobieta otworzyła przymknięte oczy. Odwróciła głowę i spojrzała chłodno przez szybę prosto na Amandę.

Dziewczyna podniosła się do siadu. Zamrugała kilka razy, próbując przyzwyczaić wzrok do półmroku panującego w izbie. Choć noc należała do chłodniejszych, to ona była jednak cała spocona. Śniło jej się coś. Nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Niby nie koszmar, ale czuła wewnętrzny niepokój.

Westchnęła ciężko. W całej tej podróży najbardziej doskwierał jej brak codziennej kąpieli. Od przejścia rzeki, ani razu nie natknęli się na żadne źródełko bądź jezioro. Liczyła na to, że choć tutaj uda się jej porządnie umyć przy studni obok chaty, ale i to nie było jej dane. Pilnowana ciągle przez Dariusa bądź Edwra nie mogła pozwolić sobie na dokładne odświeżenie. Prędzej umrze z braku higieny, niż zabiją ją elfy.

Rozejrzała się po izbie. Edwar siedział na sienniku, oparty o ścianę, z założonymi rękami na piersi. Drzemał. Pewnie zasnął, próbując udowodnić Dariusowi, że wcale nie jest zmęczony i że może trzymać wartę. Anioła nie było w chacie. Za to przy stole siedział Corey. Pochylony nad księga zaklęć oświetloną słabym płomieniem świecy, przeglądał kolejne stronice.

Amanda odsunęła pościel. Przyjemnie było spać dla odmiany w  łóżku, zamiast na twardej ziemi przy ogniu. Dotknęła bosymi stopami desek. Na ramiona zarzuciła pelerynę Edwara. Bezszelestnie podeszła do Corey'a. Położyła dłoń na ramieniu młodzieńca, w wyniku czego drgnął. Spojrzał na nią zaskoczony i posłał jej szeroki uśmiech.

– Nie możesz spać, Pani? – spytał.

– Miałam dziwny sen. – Odwzajemniła uśmiech i usiadła przy stole na drugim krzesełku. – I proszę, mów do mnie Amanda.

– Darius robi obchód wokół chaty, gdybyś go szukała.

Amanda przytaknęła, po czym przyjrzała się księdze zaklęć.

– Co robisz? – Ruchem głowy wskazała tomisko leżące przed chłopakiem.

– Przeglądam księgę. Próbuję zapamiętać z niej, jak najwięcej, skoro zamierzacie zabrać ją ze sobą.

– Można się z niej nauczyć magii? – Amanda przyciągnęła lekko książkę w swoją stronę. Przejechała palcem po literach zapisanych na jednej ze stronic. Części słów zapisanych piękną kaligrafią nawet nie rozumiała.

– Niezupełnie. Zawiera różne zaklęcia, które pomagają okiełznać magię. Są tu też przepisy na eliksiry oraz opis ziołolecznictwa. – Głos Corey'a był spokojny i głęboki.

– Jak to jest, czarować? – Amanda spojrzała na chłopaka. Gdy się uśmiechał, wokół jego ust pojawiały się delikatne bruzdy. Oczy miał jasne i duże. Amanda stwierdziła, że jeszcze rok może dwa, trochę zmężnieje i będzie bardzo przystojny.

– Nie potrafisz czarować? – zdziwił się. – Przecież jesteś czarownicą, dziewczyną z przepowiedni. Powinnaś władać magią.

– Tak, też tak słyszałam. – Odsunęła od siebie księgę. – Darius ciągle powtarza, że magia wreszcie się we mnie ujawni, że ją poczuję. Dziś ponoć przypadają moje osiemnaste urodziny, te prawdziwe, a ja ciągle nie czuję żadnej magii – dodała smutno.

– Hm. – Corey zamyślił się. – Może magia jest cały czas w tobie, towarzyszy ci od urodzenia, dlatego jej nie czujesz. My magowie korzystamy z magii wokół nas, gromadzimy w sobie i przekierowujemy do własnych celów. Ja odkryłem, że mam zdolności magiczne, gdy skończyłem szesnaście wiosen. Wtedy przysłano mnie tutaj na nauki. Niestety Rogan nie był zbyt dobrym nauczycielem. Był potężnym magiem, ale nie potrafił przekazać swojej wiedzy. Często wolał towarzystwo butelki wina od mojego. Ciągle powtarzał, że wszystko jest stracone, elfy wydostaną się z Królestwa i pozabijają nas wszystkich. Co jakiś czas wspominał Dariusa, a im dłużej ten się nie pojawiał, tym bardziej Rogan tracił wszelkie nadzieje.

– Przykro mi – szepnęła.

Corey przytaknął i uśmiechnął się.

– Pokazać ci coś? – W jego głosie pojawił się entuzjazm. Przyciągnął do siebie świecę. Poślinił dwa palce i ugasił płomyk. Przez chwilę przyzwyczajali się do ciemności. Następnie Corey skupił się na świecy. – Fuea – powiedział cicho, a płomień świecy rozpalił się na nowo.

– Oh. – Amanda otworzyła szeroko oczy. Nie był to wielki wyczyn, jednak na niej zrobił ogromne wrażenie. Słyszała o magach, ale nigdy nie spotkała żadnego, ani nie widziała, jak ktoś czaruje.

– To nic wielkiego. – Corey zarumienił się. – Pytałaś, jak to jest czarować. Kiedy ja czaruję, czuję mrowienie we wszystkich kończynach oraz przyspieszone bicie serca. Te odczucia są tym bardziej intensywne im potężniejsze zaklęcie staram się rzucić. Kiedyś próbowałem rzucić zaklęcie ochronne na chatę. Odczucia były niesamowite, ale i tak mi się nie udało.

– Zaklęcie ochronne?

– Tak. Ostatnio kilku rzezimieszków wkradło się do chaty. Zniszczyli to i owo, pokradli moje zapasy żywności. Na szczęście nie było mnie wtedy, bo pewnie źle bym skończył. Kiedy żył Rogan, chatę i gospodarstwo chroniło właśnie takie zaklęcie. Nawet ziemia w ogrodzie była bardziej żyzna, a teraz... - westchnął. – Ostatnimi czasy okolica staje się niebezpieczna. Ziemia mniej urodzajna, ludzie zaczynają głodować. Tak jakby przez słabnąca barierę, magia elfów docierała nawet tutaj. Kiedy brakuje jedzenia i pracy, ludzie zaczynają kraść i zajmować się rozbojem, a w okolicy nie ma ani wojsk, ani maga, którzy mogliby temu zaradzić. – Corey posmutniał. Wpatrywał się przez chwilę w płomień świecy.

– Co zrobisz, kiedy stąd odejdziemy? – Amanda dociekała.

– Nie wiem. – Corey wzruszył ramionami. – Do rodzinnej wioski nie mam po co wracać. Będę tylko dla nich darmozjadem, którego wysłali na przeszkolenie, a wrócił z niczym. W mojej krainie nie przepadają za magami, jedynie ich tolerują.

Amandzie zrobiło się żal Corey'a wydawał się taki samotny i zagubiony. Zastanawiała się jak mogłaby go wesprzeć, jednak nic nie przychodziło jej do głowy.

– Mógłbyś się udać do kolejnej strażnicy.

– Chyba tak zrobię. – Przytaknął. – A teraz – przesunął świecę w stronę Amandy – ty spróbuj. – Zdmuchnął płomień.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Poprawiła włosy, zakładając niesforny kosmyk za ucho. Skupiła się na świeczce. Próbowała poczuć w sobie magię, lecz co tak właściwie powinna wtedy czuć? To tak jak z miłością – pomyślała. Rilla powtarzała jej, że kiedy spotka swoją prawdziwą miłość, to poczuje to. Jednak Amanda nie wiedziała, co właściwe powinna wtedy czuć. A teraz? Czy kiedykolwiek spotka mężczyznę swojego życia? Jeśli przegra z elfami i zginie, nigdy się o tym nie przekona.

Amanda podniosła dłoń. Czuła lekkie mrowienie w palcach, jednak możliwe, że tylko to sobie wmawiała. Przesunęła dłoń nad knotem świeci i wypowiedziała magiczne słowo:

– Fuea.

Jednak nic się nie wydarzyło. Knot się nie zapalił, ani nic w obrębie chaty, co akurat było pokrzepiające. Obawiała się, że jeśli nagle pojawi się w niej magia to jeszcze podpali całą izbę.

– Mhm – odezwał się Corey, ruchem ręki zapalając z powrotem świece. – Nie przejmuj się. Skoro przepowiednia mówi, że masz moc, to na pewno tak jest. Daj sobie czas.

– Amando. – Dziewczyna poczuła przeszywający dreszcz, kiedy silna męska dłoń dotknęła jej ramienia. To był Darius. Zarówno ona, jak i Corey, nie zauważyli ani nie usłyszeli, kiedy wrócił do izby i podszedł do nich. Z tego powodu oboje podskoczyli, na dźwięk jego głosu. – Za niedługo będzie świtać. Musimy wyruszyć możliwie najwcześniej, wiec połóż się jeszcze.

Amanda przytaknęła i udała się do łóżka. Zasnęła bardzo szybko, a już do samego rana nie dręczył ją żaden sen, zupełnie jakby obecność Dariusa sprawiła, że spała o wiele spokojniej.

***

Kiedy Amanda obudziła się o poranku, w izbie było już zupełnie jasno. Stół zastawiony był jedzeniem. Corey smarował pajdy chleba masłem. Natomiast Darius siedział na krześle i polerował swój miecz. Na widok Amandy ubierającej buty, wyprostował się i schował miecz do pochwy.

– Prawdziwie królewska uczta – powiedziała, gdy podeszła do stołu i uśmiechnęła się szeroko.

– Czym chata bogata. – Corey odwzajemnił uśmiech.

Darius wstał, robiąc jej miejsce przy stole.

– Dobrze spałaś? – Anioł przyjrzał się jej uważnie, jakby szukając oznak zmęczenia.

– Oczywiście. Po ostatnich nocach, to prawdziwe luksusy – zażartowała. Złapała jedną z pajd chleba i nałożyła na nią mód z dzbanka. Od razu przypomniała sobie miód pitny Rilli, który był najlepszy we wszystkich krainach. – Gdzie Edwar? – spytała z pełnymi ustami.

– Poszedł napełnić bukłaki wodą ze studni – wyjaśnił Darius. – Zaraz powinien wrócić. Jak tylko się posilisz, wyruszamy w dalsza drogę. – Zaczął pakować swoje podróżne torby.

– Nie mieliście obudzić mnie wcześniej?

– Miałem taki zamiar, jednak Edwar nalegał, żeby pozwolić ci się wyspać – powiedział anioł, unikając wzroku Amandy.

Po krótkiej chwili, niemalże na zawołanie, drzwi do chaty otworzyły się i w progu stanął Edwar. Uśmiechnięty i rozpromieniony. Wszedł do środka. W jednej ręce trzymał bukłaki, które odłożył na komodzie. Drugą rękę trzymał za plecami, jakby ukrywając coś przed pozostałymi.

– Dłużej nie dało się nabierać tej wody? – warknął Darius, łapiąc za bukłaki i upychając je w jednym z tobołków.

– Co tam ukrywasz? – zapytała Amanda, biorąc akurat spory łyk świeżo zaparzonego rumianku. Podniosła się i zaciekawiona zaczęła wyciągać swoją smukła szyję, żeby dojrzeć, co takiego rycerz chowa za plecami.

Edwar stał chwilę przyglądając się jej poczynaniom, a następnie wyciągnął zza pleców bukiet chabrów.

– To dla ciebie Królewno. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – powiedział, wypinając pierś. Był dumny z siebie. Nie dość, że pamiętał o jej urodzinach, to jeszcze udało mu się zerwać kilka kwiatów, choć musiał w tym celu nieco oddalić się od chaty.

– Och, są piękne. – Amanda przyjęła bukiet i spojrzała na kwiaty z zachwytem. Ich płatki miały identyczny kolor, jak oczy dziewczyny. – To dziwne uczucie, obchodzić urodziny w inny dzień niż zawsze to robiłyśmy z mamą. Ale bardzo ci dziękuję, Edwarze. – Amanda wspięła się na palce i uraczyła rycerza pocałunkiem w policzek, a następnie mocno go przytuliła. Edwar nie pozostał jej dłużny i przyciągnął ją mocniej do siebie.

– Świetnie, zamiast się pakować, ty szwendałeś się szukając kwiatów – fuknął Darius, przechodząc obok przytulającej się pary. – Ciekawe, do którego tobołka je teraz wciśniemy.

Amanda odsunęła się od Edwara i przewróciła oczami, nie przestając się przy tym uśmiechać. Darius był taki irytujący. Oczywiście sam nie złożył jej życzeń, choć nawet Corey wstał i uściskał mocno dziewczynę. Udało się jej znaleźć kawałek sznurka w jednej z szafek. Związała nimi kwiaty i powiesiła je na klamce okna.

– Chyba będą musiały tutaj zostać. Będą pamiątką po nas – powiedziała smutno i wróciła do stołu, żeby dokończyć śniadanie.

Podczas, gdy Amanda dokańczała swój posiłek, Darius i Edwar krzątali się przy pakowaniu i obmawiali plan dalszej wędrówki. Corey zaczynał sprzątać stół. Wydawał się podenerwowany. Wreszcie usiadł na krzesełku. Przyjrzał się Amandzie, a następnie zerknął na mężczyzn panoszących się właściwie w jego izbie. Chrząknął, po czym, powiedział na jednym wydechu:

– Chciałbym wyruszyć z wami do Królestwa.

Zarówno Darius, jak i Edwar przerwali swoje czynności i spojrzeli zaskoczeni na chłopaka. Podobnie jak Amanda. Cała trójka spojrzała po sobie.

– Chyba żartujesz? – rzucił Edwar.

– Nie ma mowy – bąknął Darius pod nosem.

– Naprawdę? – Amanda nie ukrywała zdziwienia.

Corey przytaknął.

– Nic mnie tu już nie trzyma. W okolicy robi się niebezpiecznie. Grasują różni bandyci, prędzej czy później przyjdą tu, jakie będę miał szanse?

– Zawsze możesz obrzucić ich mąką – mruknął pod nosem Edwar.

– To odejdź stąd. Poszukaj maga, który będzie cię nauczał. – Darius prychnął. – Nasza misja jest trudna i nie będziemy ciągnąć ze sobą nieopierzonego maga, który boi się własnego cienia.

– Ja... – zająkał się Corey – nie boję się własnego cienia, po prostu mnie zaskoczyliście. Poza tym zabieracie księgę. Studiowałem ją. Mógłbym pomóc Amandzie ją zrozumieć, być może dzięki temu okiełzna swoją magię.

– Przecież ty sam nie potrafisz czarować! – Darius nie dawał się przekonać. – Jaki z ciebie pożytek?

– A macie lepszego kandydata? – Chłopak zacisnął pięści. – Na razie jestem jedynym magiem na waszej drodze. Żaden z was nie zna się na czarowaniu.

– Słuchaj dzieciaku, nasza misja jest niebezpieczna, właściwie samobójcza. – Edwar najwyraźniej popierał zdanie anioła.

– Trudno. Przynajmniej będę miał świadomość, że próbowałem coś zdziałać. Jeśli bariera padnie i tak zginę walcząc z elfami. – Corey spojrzał prosto w oczy Amandy i niemalże błagalnym tonem dodał: – Proszę cię Królewno, pozwól mi udowodnić, że jestem coś wart. Tu nie czeka mnie nic dobrego. Jeśli chcesz, przysięgnę ci wierność, aż do ostatniego oddechu. – Corey już podnosił się z krzesełka, żeby uklęknąć przed Amandą, jednak ona powstrzymała go gestem dłoni.

– Corey ma rację – zwróciła się do swoich towarzyszy. – Zabieramy mu księgę zaklęć oraz laskę maga, więc niech idzie z nami, co ma do stracenia?

– Życie – wtrącił Edwar, ale Amanda udała, że tego nie słyszy.

– Być może uda mu się pomóc mi odnaleźć magię, bo ja jej na razie nie czuję.

– Nie ma mowy, Amando! – Darius podniósł głos. – Nie będziemy niańczyć tego gówniarza! Już i tak mamy za dużo na głowie! Zamiast nam pomagać, będzie tylko zawadzać, a może i spowalniać.

– Czyż do walki z elfami nie potrzebujemy każdej pary rąk? – Amanda powoli traciła cierpliwość. Jej oczy pociemniały.

– Owszem, ale odważnych, doświadczonych wojowników, a nie, trzęsącego portkami prawie maga!

– Królewno, wyjątkowo zgadzam się z Dariusem. – Edwar podszedł bliżej Amandy, chcąc ją nieco uspokoić.

– Nie! – Amanda wstała z swojego miejsca. Wyprostowała się i uniosła głowę do góry. Może to była kwestia dumy i ciągłego traktowania jej, jak małej dziewczynki, a może chęć dopieczenia Dariusowi. Może po prostu chciała, żeby Corey im jednak towarzyszył. Był w jej wieku, nie czuła się w jego obecności jak lalka z porcelany, ani nie wywyższał jej, jak to ciągle robili ci dwaj. Było jej żal Corey'a nie było mu dane zostać magiem, choć takie miało być jego przeznaczenie. – Podjęłam już decyzję, Corey idzie z nami. Nie ciągniemy go tam siłą, robi to na własną odpowiedzialność. Jednak liczę, że będziecie go traktować, jak równego sobie. – Na jej słowa Darius znów prychnął. Natomiast Edwar wbił wzrok w swoje buty. – Edwarze? – Amanda chciał upewnić się, że się dobrze zrozumieli.

– Decyzja należy do ciebie, Królewno – powiedział Edwar, zerkając ukradkiem na dziewczynę.

– Dariusie?

– Nie podoba mi się to – zaczął, ale nie było dane mu dokończyć.

– Nie musi. Corey – Amanda zwróciła się do chłopaka, który siedział osłupiały wpatrując się w nią, niczym w obrazek – jeśli taka jest twoja wola, możesz wyruszyć z nami. Zbierz swoje rzeczy. Moi towarzysze pewnie już nie mogą się doczekać, żeby wyruszyć w dalszą drogę.

Corey rozpromienił się i przytaknął. Szybko zabrał się do pakowania swoich podróżnych tobołków. Nie miał tego wiele. Jego najcenniejsze rzeczy, księgę zaklęć i laskę maga Rogana zabrał już Darius. Corey zaopatrzył się głównie w zapasy jedzenia i picia oraz trochę ziół i materiałów opatrunkowych, nigdy nie wiadomo, kiedy mogłyby się przydać.

Niebawem byli gotowi do dalszej drogi. Edwar i Corey jako pierwsi wyszli z chaty. Amanda chciała już podążyć za nimi, jednak spojrzała jeszcze na Dariusa, który stał oparty o stół znajdujący się pod ścianą. Na jego twarzy gościł kpiący uśmieszek.

– Ton twojego głosu staje się coraz bardziej... – zawahał się – królewski.

– W końcu, ponoć mam być królową. – Amanda wzruszyła ramionami. Nie bardzo wiedziała, co Darius chciał jej przekazać.

– Tylko nie używaj więcej tego tonu wobec mnie. – Darius odepchnął się od blatu i zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny.

– A to niby dlaczego? – Amanda spytała lekko rozbawiona.

– Jestem aniołem...

– Chyba upadłym aniołem. Bez skrzydeł jesteś niemalże równie ludzki, jak my. – Amanda podeszła do Dariusa jeszcze bliżej i spojrzała głęboko w jego ciemne oczy. Kpiący uśmiech zniknął z ust mężczyzny.

– Chłopak może iść z nami – powiedział. – Ale nie mam zamiaru narażać ciebie oraz naszej misji dla niego. Żeby to było jasne. Liczysz się tylko ty. – Po tych słowach Darius wyszedł z chatki. 

Amanda uśmiechnęła się pod nosem. Udało jej się postawić na swoim.    

***

Media: Amorphis "House of sleep" 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro