Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strzała

Odległość od strażnicy do płaskowyżu, gdzie mieli przekroczyć barierę oraz gdzie znajdowała się jaskinia, w której ukryty był kostur, była niewielka. Raptem godzina wspinaczki. Jednak nie było dane im przebyć tej drogi w spokoju. Zdążyli dojść zaledwie do podnóża góry, gdy za skał wyszło trzech uzbrojonych mężczyzn. Ubrani w skórzane zbroje wyglądali podobnie jak Edwar, niczym najemnicy. Amanda szła przodem razem z Corey'em, ale prawie natychmiast Darius i Edwar stanęli między nimi a przybyszami, rzucając im wrogie spojrzenia.

– Proszę, proszę, kogo tu mamy – odezwał się jeden z mężczyzn, wychodząc nieco do przodu. – Nasz mały czarnoksiężnik wreszcie ośmielił się wyjść z ukrycia – zwrócił się do Corey'a. – Na dodatek sprowadził nam więcej łupów i niewiastę, z którą moglibyśmy się zabawić – wycedził przez swoje szczerbate uzębienie. Posłał Amandzie lubieżne spojrzenie, w wyniku czego dziewczyna przysunęła się nieco bliżej Dariusa.

– Proszę, odejdźcie – powiedział spokojnie Edwar, rozkładając ręce w geście pokoju i robiąc krok w kierunku rozmówcy. – Nie szukamy kłopotów. Chcemy jedynie przedostać się do Królestwa.

– Do Królestwa? – Mężczyzna się zdziwił. – Tam nie ma czego szukać, a już na pewno nie będzie wam tam potrzebne tyle bagaży. – Mieczem trzymanym w dłoni wskazał tobołki podróżnych. – Dziewczyna tam też długo nie pożyje. Niech lepiej zostanie z nami.

– Dajcie nam przejść, albo to się źle dla was skończy – dodał Edwar już znacznie ostrzej.

Mężczyzna się zaśmiał.

– Już się boję – powiedział, a następnie gwizdnął, a zza pozostałych skał wyszli kolejni bandyci, każdy z nich trzymający w ręku miecz bądź drewnianą pałkę.

W sumie napastników było ośmiu i można było śmiało powiedzieć, że mieli przewagę nad podróżującymi.

– A powinieneś – warknął Edwar, rozglądając się po otaczających ich ludziach. Dobył swojego miecza, a w jego ślady poszedł Darius.

– Ukryjcie się przy skałach – rzucił anioł w stronę Amandy i Corey'a, ruchem głowy wskazując jedynie bezpieczne miejsce. 

Corey złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją w tamtą stronę. Natomiast Darius i Edwar zajęli pozycje między towarzyszami a przeciwnikami.

Amanda ledwie zdążyła się ukryć za skałą, kiedy jej uszu dobiegł szczęk stali. Gdy zerknęła na walczących, Edwar zdążył już rozbroić pierwszego napastnika. Złapał leżący miecz wroga i rzucił go pod nogi Corey'a.

– Masz chronić Amandę! – krzyknął w stronę chłopaka, a sam wrócił do walki.

Corey podniósł broń, co było dla niego nie lada wyzwaniem. Stanął na rozstawionych nogach, trzymając oburącz ciężki miecz w drżących dłoniach. Amanda przewróciła oczami. Chyba sama byłaby w stanie lepiej władać tym mieczem niż ten wystraszony mag. Na szczęście Corey nie musiał mierzyć się z żadnym przeciwnikiem. Doświadczony rycerz i potężny anioł nie mieli problemów z pokonaniem tej garstki bandytów, którzy przy nich byli zupełnymi amatorami jeśli chodzi o walkę na miecze. Już po krótkiej chwili praktycznie każdy z napastników leżał na ziemi ogłuszony ciosem, bądź ranny. Jeden po drugim podnosili się z wolna próbując uciec w sobie jedynie znanym kierunku.

Walka była krótka i zdecydowanie nierówna. Corey, widząc zwycięstwo swoich towarzyszy, odrzucił zapożyczony miecz na bok, a Amanda pewnym krokiem wyszła zza skał. Wtedy usłyszała charakterystyczny dźwięk cięciwy uwalniającej strzałę z łuku. Odwróciła się w stronę, gdzie stał łucznik. Mężczyzna dopiero teraz ujawnił się zza jednej ze skał i posłał strzałę prosto w stronę dziewczyny. Amanda poczuła, że jej nogi wrastają w ziemię. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Nie była w stanie ruszyć się ani odskoczyć w bok. Patrzyła jak zahipnotyzowana na zbliżającą się strzałę. W ostatniej chwili zamknęła oczy, czekając na ugodzenie. Jednak ono nie nastąpiło. Uchyliła powieki i zobaczyła przed sobą wątłą postać Corey'a. Chłopak stanął na drodze strzały biorąc na siebie jej grot, który wbił się w jego prawe ramię. W wyniku uderzenia mag cofnął się o dwa kroki i upadł na ziemię tuż pod nogami Amandy.

– Corey! – krzyknęła dziewczyna. Uklękła przy chłopaku, nie wiedząc, co zrobić, gdy wokół promienia strzały wystającego z ciała pojawiła się czerwień krwi wsiąkającej w materiał płóciennej koszuli.

W tym samym momencie Darius dopadł do strzelca, stając tuż zza jego plecami i skręcił mężczyźnie kark.

– Królewno – powiedział słabym głosem Corey. – Przepraszam. Chyba jednak nie potowarzyszę ci w twojej wyprawie. – Wyciągnął do Amandy rękę, którą dziewczyna szybko pochwyciła w swoje dłonie. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Cieszę się, że mogłem cię poznać. – Oczy Corey'a zrobiły się lekko mętne, przez co Amandę ogarnęła jeszcze większa panika.

– Nie, proszę cię, Corey, nie umieraj – zaszlochała.

– Tak strasznie boli – wyjęczał.

– Wytrzymaj. Zaraz Darius na pewno ci pomoże, albo Edwar.

Amanda nawet nie zauważyła, kiedy nad Corey'em stanął Darius. Patrzył z góry na całą sytuację. Edwar w tym czasie znajdował się kilka kroków dalej i pilnował, żeby wszyscy żyjący jeszcze bandyci odeszli, nie sprawiając więcej niespodzianek i kłopotu. Zerkał co jakiś czas nerwowo w stronę swoich towarzyszy.

– Co z nim? – zwrócił się Edwar do Dariusa.

Anioł schylił się i bez ceregieli uniósł ramię Corey'a. Chłopak skrzywił się z bólu, ściskając jeszcze mocniej dłonie Amandy.

– Strzała nie przeszła na wylot – Darius cmoknął.

– To źle? – spytała, robiąc wielkie oczy.

Darius nie zastanawiając się wiele, złapał strzałę i wbił ją głębiej w ciało chłopaka, który zaczął krzyczeć z bólu. Puścił dłonie Amandy i złapał się za ramię.

– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła Amanda. – Oszalałeś? – Miała ochotę rzucić się na Dariusa, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa.

Darius złamał promień strzały. Część z lotką wyrzucił zza siebie, a część z grotem, wystającą z pleców, wyjął z ciała Corey'a. Przyjrzał się grotowi, ale nie zauważył śladów trucizny. Zresztą ci bandyci wyglądali na zbyt tępych, żeby używać takich specyfików.

– Przestańcie panikować – powiedział chłodno Darius . – To tylko ramię, nic mu nie będzie, a na pewno nie umrze – prychnął, jakby go rozczarowała ta świadomość. Rozdarł koszulę Corey'a na dwie części, przez co chłopak został pół nagi. Jego tors był lekko zapadnięty, a skóra biała niczym pergamin. Rana krwawiła obficie. Darius podał kawałki materiału Amandzie. – Uciskaj ranę, żeby się nie wykrwawił. Przyniosę jakieś opatrunki.

Amanda patrzyła zszokowana to na Dariusa, to na Corey'a, który uśmiechał się do niej, choć twarz ciągle wykrzywiał mu ból, ale zrobiła dokładnie to, co kazał jej anioł. Pomogła podnieść się Corey'owi do siadu i oprzeć o skały za jego plecami. Obeszła go z drugiej strony i zaczęła uciskać ranę z dwóch stron. Bardzo szybko skrawki materiału nasiąknęły krwią, brudząc nią również dłonie dziewczyny. Krew Corey'a znalazła się także na jej policzkach, kiedy raz za razem ocierała łzy. Corey złapał opatrunek sprawną ręka i sam uciskał wlot rany. Amanda położyła wolną dłoń na policzku chłopaka.

– Dziękuję – powiedziała cicho. – Uratowałeś mi życie. Darius opatrzy twoją ranę i na pewno szybko wrócisz do zdrowia. – Pociągnęła nosem. – Byłeś niezwykle odważny. Jeszcze raz dziękuję.

Corey ponownie uśmiechnął się słabo. Odsunął materiał z rany i spojrzał na swoje ramię. Z niewielkiego otworu ciągle sączyła się szkarłatna krew. Amanda, jak zahipnotyzowana wyciągnęła dłoń w stronę ramienia Corey'a. Najpierw dotknęła rany koniuszkami palców, następnie położyła na ranie swoją dłoń. Zamknęła oczy i westchnęła cicho.

– Co zrobiłaś? – Corey spytał nagle.

Amanda otworzyła oczy i zamrugała kilka razy zdziwiona.

– Nic nie zrobiłam.

– Nie czułaś tego? Poczułem mrowienie w całym ciele, zupełnie jak podczas czarowania, ale ja nie rzuciłem żadnego czaru. To byłaś ty.

– Nie wiem, o czym mówisz. Ja nic nie poczułam, ani nie zrobiłam – zapewniła jeszcze raz.

Corey złapał za nadgarstek Amandy i odsunął dłoń od rany. Ciało było umazane krwią, ale po dziurze nie było nawet śladu. Oboje zrobili wielkie oczy.

– Jak... – Amanda zaczęła.

– Uzdrowiłaś mnie – wyszeptał.

– To niemożliwe!

– A jednak. – Corey poruszał ramieniem. – I przestało boleć.

Amanda spojrzała na wylot rany, ale tam również rana była zasklepiona, jakby ciało nigdy nie zostało rozcięte grotem strzały.

– Wszystko w porządku? – Głos należał do Edwara, który stanął obok Amandy i Corey'a, a zaraz za nim przystanął Darius.

– Amanda mnie uzdrowiła. – Corey wskazał swoje ramię.

– Na to wygląda – powiedział Darius zupełnie obojętnym tonem. Ukucnął obok chłopaka i przyjrzał się miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą sączyła się krew.

– Ale, jak? Przecież nie rzucałam żadnego zaklęcia, ani nic takiego. Po prostu było mi żal Corey'a i dotknęłam jego rany...

– Mówiłem ci, że twoja moc zacznie się ujawniać. Skończyłaś osiemnaście wiosen, twoja magia będzie rosła z dnia nadzień.

– Chcesz powiedzieć, że mam moc uzdrawiania? – Amanda z niedowierzaniem spojrzała na swoje dłonie.

– Myślę, że to jedna z wielu twoich zdolności.

Amanda podniosła wzrok na Edwara, który podszedł do niej bliżej i pomógł jej podnieść się w klęczek.

– Niechętnie to przyznaję, ale Darius miał rację. Odzywa się w tobie moc, Królewno. – Edwar objął Amandę ramieniem.

– Co z bandytami? –  spytała Amanda, rozglądając się po miejscu walki.

– Uciekli, oprócz łucznika – wyjaśnił Edwar. – Powinniśmy wrócić do chaty, żeby Corey i Amanda mogli się obmyć bądź przebrać. W końcu nie zaszliśmy daleko.

– Wolałbym nie przekraczać bariery po zmroku – mruknął Darius.

– To przenocujemy w jednej z jaskiń na płaskowyżu.

– Nie możemy już zostać w chacie, skoro się wracamy? – Amanda wtrąciła.

– Lepiej nie. Ci bandyci mogą wrócić jutro, albo nawet dziś wieczór, choćby po to, żeby splądrować chatę. I tym razem może ich być znacznie więcej.

– Edwar ma rację. – Darius przytaknął. – Wrócimy, obmyjecie się z krwi i przebierzecie. Po drodze nie ma żadnego strumienia. Potem ruszamy w dalszą drogę.

Anioł podał Corey'owi dłoń, żeby pomóc mu wstać, a następnie fuknął pod nosem:

– Wiedziałem, ze przez tego dzieciaka będziemy mieć same problemy.

Jak gdyby nigdy nic, Darius ruszył przed siebie, kierując się z powrotem w stronę strażnicy maga zabierając po drodze swoje tobołki. Amanda poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Na Dariusa. Ponieważ rzadko kiedy się gniewała, było to podwójnie frustrujące. Dlatego bardzo szybko dogoniła anioła.

– Jak możesz być taki niesprawiedliwy? – Amanda szła za aniołem z zaciśniętymi pięściami. – Ten dzieciak, jak go nazywasz, właśnie uratował mi życie! Nadal uważasz, że niepotrzebnie go zabraliśmy ze sobą? Poza tym, jakbyś nie zauważył on jest w moim wieku, mnie też uważasz za dzieciaka?

– Ty to coś innego – rzucił Darius przez ramię.

– Przyznaj, że wykazał się ogromną odwagą, że przyjął na siebie strzałę. Gdzie wyście byli wtedy?

– Walczyliśmy z bandytami, a gdyby nie on pewnie w ogóle nie spotkalibyśmy ich na swojej drodze.

– Gdyby nie on pewnie teraz byłabym martwa! – krzyknęła i złapała Dariusa za przedramię zmuszając go tym samym do zatrzymania się i spojrzenia na nią.

– W porządku –  powiedział z rezygnacją. – Masz rację. Dobrze, że ten chłopak poszedł z nami. Zadowolona?

– Nie. – Amanda zmrużyła oczy. – Wiedziałeś, że mam moc uzdrawiania? – spytała wprost, zmieniając nagle temat.

Darius milczał przez chwilę przyglądając się jej twarzy. Miała delikatne rysy, a jej wielkie, chabrowe oczy przyciągały całą uwagę. Włosy upięła z tyłu głowy. Jedno, miodowe pasemko spadło na jej twarz. Chciał je odgarnąć. Przygarnąć ją do siebie i nie wypuszczać z objęć. Był zły na siebie, że to Corey uchronił Amandę przed strzałą napastnika, a nie on.

W tym czasie do kłócącej się pary podeszli Edwar i Corey. Zatrzymali się w pewnej odległości, z której mogli przysłuchiwać się całej rozmowie.

– Tak – przyznał chłodno – wiedziałem. Tamtego dnia, gdy pod gospodą podniosłaś zdechłą mysz. Uzdrowiłaś tego gryzonia, a ja nabrałem pewności, że jesteś tą Amandą, której szukam.

– I nie raczyłeś mi o tym powiedzieć?

– Uznałem, że sama musisz to odkryć.

Nie czekając na reakcję Amandy, Darius ruszył w dalszą drogę, jednak zdążył wykonać zaledwie kilka kroków, gdy spokojniejszy już głos dziewczyny ponownie go zatrzymał.

– To dlatego nie chciałeś, żebym dotykała twoich blizn? Co by się wówczas stało? Skrzydła mogłyby odrosnąć?

Darius spojrzał na Amandę znad ramienia, ale się nie odwrócił w jej stronę, jedynie nieznacznie skinął głową.

– Więc dlaczego nie chcesz? Mogłabym cię uzdrowić...

– Bo nie zasłużyłem na nie, Amando. Nie zasłużyłem, żeby posiadać anielskie skrzydła.

Tym razem Amanda już nie powstrzymała Dariusa, gdy po chwili ciszy odszedł w stronę chaty. Ze spuszczoną głową udała się za nim, a za nią bez słowa podążyli Corey i Edwar. 

***

Media: Hammerfall "One more time"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro