Sprzymierzeńcy
Droga tym razem im się dłużyła. Szli w ciszy całą gromadą, wolno ze względu na małe dzieci i osoby starsze. Do tego Danai prowadziła ich zboczami Gór Szarych. Trzymali się blisko granicy, żeby w razie ataku elfów ewakuować ludzi poza magiczną barierę.
– Powinniśmy ich od razu odesłać z Królestwa, dla ich bezpieczeństwa – stwierdził ponuro Darius na początku wędrówki.
– Oni się boją – wtrąciła Danai. – Nie znają życia poza Królestwem. Poza tym nie chcą opuszczać swojej królewny. Chcą walczyć u jej boku, a to jedyna armia jaką mamy.
– To chociaż odeślijmy najmniejsze dzieci. W walce nam nie pomogą.
– Może najpierw dotrzyjmy do wioski, razem z Gowanem podejmiemy decyzje co dalej – zasugerowała półelfka cichym, ale stanowczym głosem.
Darius przytaknął.
– Bariera więzi magiczne istoty – odezwała się po chwili Amanda. – Czy Danai też jest istotą magiczną?
– Chyba tak, w końcu w jej żyłach płynie krew elfów – wyjaśnił Darius.
– A ty? – dopytywała dalej. – Jakim cudem udało ci się wydostać z Królestwa?
– Dobre pytanie – parsknął kpiąco Edwar idący parę kroków za nimi.
Darius posłał mu mordercze spojrzenie, po czym ponowne zwrócił się do Amandy:
– Ja nie jestem magiczną istotą, tylko niebiańska, nie ma we mnie nic magicznego.
Amanda posłała mu delikatny uśmiech i, szturchając go lekko w ramię, zadała kolejne pytanie:
– A ja? Ja i Corey? My możemy wydostać się z Królestwa, gdybyśmy musieli uciekać?
Gdy to pytanie padło, Darius nagle zwolnił kroku tak, że Edwar omal na niego nie wpadł. Poczuł ukłucie i falę gniewu. Dlaczego o tym nie pomyślał wcześniej? Wprowadzając Amandę do Królestwa, nie pomyślał, że to może być podróż w jedną stronę. Corey i inni magowie to co innego, oni jedynie igrali z magią, ale Amanda... Czy była magiczną istotą? Była Wybraną...
– Nie wiem – warknął Darius i ruszył szybszym krokiem, oddalając się od swoich rozmówców i zostawiając ich zdezorientowanych.
Zeszli z obranej trasy dopiero kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wkraczając do gęstego lasu, rosnącego u podnóża gór. Danai zapewniła ich, że dotrą na miejsce przed świtem.
– Jesteś pewna, że wiesz dokąd idziemy? – Edwar podszedł do Danai, która teraz wraz z Corey'em szła na przodzie grupy.
– Tak. Znam tę trasę na pamięć. Bardzo często wędruję miedzy zamkiem a wioską Gowana.
– Skąd wiedzieliście o tych tajemnych tunelach. Przez lata mieszkałem w zamku i nikt o nich nie słyszał.
– Ja je odkryłam, krótko po tym, jak twój ojciec uwolnił anioła – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od ścieżki przed sobą. – Mówiłam, że dla elfów my, mieszańce jesteśmy niezauważalni. Mogłam myszkować, gdzie chciałam, byle schodzić im z drogi w odpowiednim momencie. Gdy Gowan dowiedział się o tunelach, postanowił uciec z zamku. Bał się, że królowa w końcu odkryje, że to on pomógł uciec Dariusowi. Zaszył się w tej wiosce i zaczął organizować ludzi oraz broń, żeby w każdej chwili być gotowym do walki przeciwko elfom.
– Nie mogę się doczekać, aż znów go spotkam. Nie mogę uwierzyć, że wciąż żyje. – Edwar uśmiechnął się szeroko.
– On również się ucieszy – zapewniła Danai, odwzajemniając uśmiech.
Edwar z przyjemnością słuchał Danai opowiadającej o jego ojcu. O tym, jak Gowan opiekował się niechcianymi dziećmi kobiet, które na własnej skórze doświadczyły okrucieństwa elfów. O tym, że nawoływał mieszkańców Królestwa do mobilizacji przeciwko oprawcom, nigdy nie wątpiąc w to, że w końcu Darius wróci razem z ich królewną. Nigdy też nie zwątpił w męstwo i lojalność syna. Był pewien, że Edwar miał dobre powody, dla których opuścił ojczyznę. Serce Edwara radowało się na każde słowo Danai. A teraz, gdy jego twarz nie szpeciły już blizny, nie był już Rycerzem Bez Twarzy, tym bardziej nie mógł doczekać się spotkania z ojcem.
Rycerz nawet nie zauważył kiedy zrobiło się zupełnie ciemno. Danai najwidoczniej nie miała żadnych problemów prowadzić ich przez las również w nocy.
Nagle Edwar poczuł szarpnięcie.
– Amanda – warknął Darius stając z nim twarzą w twarz. – Gdzie jest królewna?
Edwarowi zrobiło się słabo.
– Jak to gdzie? Szła z tobą na tyle grupy.
– Ale powiedziała, że dołączy do was.
– Nie ma jej tutaj.
– To widzę, kretynie!
– Zgubiliście królewnę? – wtrącił Corey, choć również zaniepokoił się zniknięciem Amandy, to w jego głosie dało się słyszeć kpiąca nutę.
– Zamknij się.
– Zamknij się.
Edwar i Darius rzucili jednocześnie w stronę maga.
– Uspokójcie się – zarządziła Danai, dając jednocześnie znać grupie maszerujących ludzi, żeby się zatrzymała. – Musimy ją znaleźć, przecież się nie oddaliła za bardzo. Może poszła siku.
– Zostańcie tutaj. – Darius wydobył swój sztylet. – Ja i Edwar rozdzielimy się i jej poszukamy...
– To nie powinno być trudne – powiedział Corey, pocierając dłonią kark. – Amanda zostawia wyraźnie ślady. – Ruchem głowy wskazał ścieżkę, którą jeszcze przed chwilą kroczyli. W oddali było widać jasne placki trawy, wyraźnie odznaczające się na tle mrocznego lasu, skręcające nagle w bok i znikające gdzieś zza krzakami.
Darius trzepnął rycerza w ramię, nakazując mu, żeby szedł za nim.
– Zaczekajcie tu – powtórzył Edwar do Corey'a i Danai, a następnie ruszył za aniołem przez krzaki.
Edwar nawet nie zauważył, kiedy ślady, jakie zostawiała po sobie Amanda stały się tak wyraźne. W miejscach, w których przytrzymywała gałęzie, pojawiały się nowe listki i pąki kwiatów. Z jednej strony przynajmniej teraz nie mieli problemu z trafieniem na jej trop, z drugiej, jeśli elfy to zauważą, będą straceni.
Darius odchylił kolejną, wyraźnie zieloną gałąź, która była ewidentnym znakiem, że Amanda również jej dotykała, i wyszli na polanę. Widok, który tam zastali zaparł dech w piersi Edwara, podobnie jak Dariusowi, ponieważ anioł także zatrzymał się, jak wryty w ziemię, z szeroko otwartymi ustami.
Choć jedynym źródłem światła był księżyc, to cała polana aż skrzyła kolorami. Trawa nabrała jaskrawozielonego odcieni, a pomiędzy źdźbłami rozkwitły srebrne kwiaty nocy. Po środku tego wszystkiego stała Amanda. Jej długie rozpuszczone włosy lśniły w blasku księżyca. Jednak to nie ona przykuła uwagę mężczyzn, a bestia. Wilk stojący naprzeciwko dziewczyny. Ale nie jakiś tam zwykły wilk. Ten był ogromny, swoim cielskiem zasłaniający część polany. Był wyższy od człowieka, sam łeb miał wielkości Amandy. Jego ciało pokrywała szarosrebrna sierść, która mieniła się w księżycu podobnie jak włosy królewny.
Edwar odruchowo złapał za miecz, ale Darius powstrzymał go ruchem ręki, kręcąc przy tym głową i kładąc palec na ustach. Na całej polanie panowała głucha cisza, a mimo to wydawało się, że Amanda i bestia prowadza ze sobą jakiś dialog. Nie wyglądało na to, żeby wilk szykował się do ataku, choć przerażał swoją wielkością.
W pewnym momencie stworzenie pochyliło swój łeb, jakby kłaniało się przed Amandą, a następnie zrobiło kilka kroków w tył, zawróciło i dało susa w zarośla po przeciwnej stronie polany. Po chwili wilk zniknął im z oczu, kierując się w stronę gór.
Dopiero wtedy Edwar i Darius ostrożnie wyszli z ukrycia, podchodząc bliżej dziewczyny.
– Królewno? – zaczął cicho Edwar, żeby nie wystraszyć Amandy, jednak ona i tak drgnęła.
Amanda obróciła się i posłała im delikatny uśmiech.
– Co to było, do cholery? – rzucił oschło Darius. – Dlaczego się oddaliłaś i co to za stworzenie?
– Wzywał mnie? Nie słyszeliście?
– Nie! – fuknął Darius. – Do cholery, nie możesz się oddalać bez słowa!
– Hm, widocznie to się działo w mojej głowie – dodała, ignorując ton głosu Dariusa.
– Teraz też musieliście rozmawiać telepatycznie – wtrącił Edwar, wyciągając do Amandy dłoń, aby pomóc jej przejść przez wysoką trawę, a następnie udali się z powrotem przez krzaki do miejsca, z którego przybyli. – Czym była ta bestia? Nigdy nie widziałem takiego stworzenia.
– To nie bestia, tylko sprzymierzeniec. Nazywa się Ionhar i jest wilkorem.
– Wilkorem? – Edwar uniósł wysoko brwi. – Słyszałem o nich, ale sądziłem, że to tylko bajki.
– Powiedział mi, że żyją w górach i od wieków ukrywają się przed ludźmi, a teraz także przed elfami. Kiedy królowa Margot rzuciła czar i utworzyła barierę, zostali oddzieleni od reszty watahy i uwięzieni w Królestwie, jak...
– Jak inne magiczne stworzenia – dokończył za nią Darius.
Amanda przytaknęła.
– Czego od ciebie chciał?
– Boją się elfów, ukrywają się, żeby one nie odebrały im resztek magii, ale same również potrzebują jej do życia, a tej już w Królestwie prawie nie ma i mogą umrzeć. Jednak wyczuły zmianę, gdy przybyliśmy do Królestwa.
– Bo razem z tobą wróciła magia – znów wtrącił Darius.
– Tak. Ionhar jest przywódcą stada. – Amanda złapała Dariusa za ramię i na chwilę się zatrzymali. – Przybył, żeby mi się pokłonić. Powiedział, że staną razem z nami do walki przeciwko elfom. Chcą, żebym przywróciła magię w Królestwie, a potem zlikwidowała barierę, żeby mogli wreszcie połączyć się z resztą watahy. Jest ich zaledwie nieco ponad dwa tuziny, ale są potężnymi, choć pokojowo nastawionymi stworzeniami.
– I to wszystko zdążył ci przekazać w tak krótkim czasie? – spytał zdziwiony Edwar.
– Też tego nie rozumiem, ale tak.
– Świetnie – rycerz klasnął w dłonie – każdy sprzymierzeniec się przyda. A teraz wracajmy. Trzeba jak najszybciej dotrzeć do wioski.
– Jest tylko jeden problem. – Powstrzymał go Darius. – Amanda zostawia po sobie ślady. Jeśli elfy złapią trop...
Amanda spojrzała na swoje stopy, pod którymi ziemia biła nikłym blaskiem i wyraźnie się odróżniała.
– Tak, wiem – przytaknął Edwar. – Co proponujesz?
– Danai wyjaśni nam, gdzie znajduje się wioska. Podlecę tam z Amandą i zaczekamy na was, gdzieś na jej obrzeżach. Przy okazji rozeznam się w sytuacji, czy jest bezpiecznie i czy to nie jakiś podstęp.
Edwar skrzywił się, ale musiał przyznać aniołowi rację. Trzeba było wykorzystać jego zdolność latania.
– Postaraj się zrobić wszystko, żeby Amandy nogi nie stykały się z ziemią.
***
Zatrzymali się na skraju lasu graniczącego z wioską. Było jeszcze ciemno, a cała osada pogrążona była we śnie, ale woleli nie wychodzić zza linii drzew.
Amanda trzymała kurczowo Dariusa za szyję. W czasie lotu, chłód nocnego powietrza nieco ją rozbudził, ale teraz znów poczuła zmęczenie. Oparła głowę o ramię anioła i ziewnęła przeciągle.
– Śpiąca? – spytał prosto w jej włosy, które pachniały lasem.
– Może trochę.
– Niebawem będzie świtać. – Darius lekko się poruszył, poprawiając uchwyt, którym trzymał Amandę.
– Jeśli cię bolą ręce możesz mnie postawić, choćby na kamieniu. Poza tym nie znajdą nas tak szybko, skoro ślad im się urwie w lesie.
– Nie bolą mnie ręce – zapewnił Darius z rozbawieniem.
– Mogłabym stanąć na jakimś kamieniu, na pewno jestem ciężka – drążyła dalej.
– Zapewniam cię, dziewczyno, że nic mi nie jest. – Darius wydał się lekko poirytowany. – Pomijając już to, że jestem aniołem i nie odczuwam zmęczenia, to uwierz mi jesteś lekka jak piórko.
Amanda odchyliła się nieco i spojrzała prosto w oczy Dariusa. Zaskoczyła ją jego ironia w głosie. Poza tym wydawał się szczerze rozbawiony. Znów na chwilę zatonęła w bezkresnej otchłani jego spojrzenia. Czuła jego oddech na skroni. Nagle zapragnęła, żeby był jeszcze bliżej. Mała ochotę dotknąć jego policzka, ust, zatopić palce w ciemnych włosach. Skóra znów ją paliła nawet przez ubranie w miejscach, gdzie ją obejmował. Grdyka Dariusa wyraźnie się poruszyła, gdy głośnio przełknął ślinę. On pierwszy przerwał to dziwne napięcie między nimi, mówiąc:
– Zawsze jeszcze mogę przerzucić cię przez ramię, jak worek ziemniaków. – Darius zrobił ruch, jakby faktycznie zamierzał to zrobić.
– Nie! – pisnęła cicho i zacisnęła palce na szyi anioła, a następnie się roześmiała, widząc jego psotny uśmiech. Podobała jej się taka wersja Dariusa.
Anioł rozejrzał się po konarach drzew i rozpostarł skrzydła.
– Mam pomysł.
Wzniósł się pionowo w powietrze. Dotarł do rozłożystego konara jednego z drzew. Usiadł na nim okrakiem zaraz przy pniu, tak, że mógł się o niego swobodnie oprzeć, a Amandę usadowił między swoimi nogami.
– Może też nie jest zbyt wygodnie, ale stąd będziemy mieć dobry widok na okolicę. Może spróbuj się zdrzemnąć. – Delikatnie ścisnął ramię Amandy, przyciągając ją do siebie, tak aby mogła się skryć w jego ramionach.
Dziewczyna po chwili wahania oparła głowę na klatce piersiowej Dariusa, podczas gdy on otoczył ją swoimi skrzydłami, chroniąc ją przed wiatrem.
– Naprawdę czuwałeś przy mnie, gdy byłam niemowlakiem? – spytała cicho.
– Tak. Przychodziłem każdej nocy. Moja obecność sprawiała, że spokojnie przesypiałaś jej większość. Czasem się przebudzałaś i patrzyłaś prosto na mnie, jakbyś doskonale wiedziała, że jestem i czuwam.
– To dlatego, czasem mam wrażenie, jakbym cię znała całe życie? Zwłaszcza, gdy patrzę ci prosto w oczy.
– Być może. Jesteśmy ze sobą połączeni.
– Czyli to normalne. A to, że czuję pod skórą, zawsze gdy mnie dotykasz, to też przez to, że jesteśmy ze sobą związani? Też to czujesz?
– Czasami – szepnął Darius, po chwili zastanowienia, uśmiechając się do siebie. – Śpij już.
Amanda westchnęła, była pewna, że i tak nie zdoła zasnąć w tej pozycji, jednak już po kilku minutach zaczęła drzemać. Jak tylko Darius usłyszał równomierny oddech Amandy, od razu spoważniał. Nachylił, żeby znów zaciągnąć się zapachem jej włosów. Tak, czuł ten sam żar. Choć nie powinien. Nigdy nie słyszał o takim przypadku. Aniołowie stróże byli połączeni ze swoimi podopiecznymi, ale nie w taki sposób. Ostatni raz czuł podobny żar przy Eirini, a przecież to było złe. Namiętność, która ich połączyła, na którą sobie pozwolił, doprowadziła do tragedii i zniszczyła życie wielu ludziom. Nie chciał, żeby ta sytuacja się powtórzyła, choć wiedział, że Amanda nie jest absolutnie w niczym podobna do złej elfki. Mimo wszystko bał się zbliżyć do niej, bał się, że może go spotkać kara. Że sprowadzi to na nich pecha, a teraz przede wszystkim musieli wypełnić misję.
Darius przetarł wolną dłonią twarz. Wciąż czuł gniew wywołany słowami Amandy, które uświadomiły mu, że dziewczyna jest teraz uwięziona w Królestwie podobnie, jak inne magiczne stworzenia. Z drugiej strony czuł determinację, by zniszczyć elfy. Zabije Eirini, choćby sam miał przy tym zginąć.
Razem ze świtem wioska powoli budziła się do życia. Pierwsi ludzie wynurzali się z chat, żeby zabrać się za swoje codzienne obowiązki przy obejściach. Darius przyglądał się im czujnie z wysokości, jednak nie zauważył niczego podejrzanego. Jego uwagę przykuł za to ruch na linii lasu.
– Amando. – Delikatnie potrząsnął ramieniem dziewczyny. – Już są – dodał, gdy uchyliła powieki, a ruchem głowy wskazał grupę ludzi wychodzących z lasu.
Amanda ledwie zdążyła przetrzeć oczy, ponieważ Darius od razu złapał ją w pasie i bezszelestnie sfruną z drzewa, lądując tuż przed Edwarem i resztą towarzyszy.
Rycerz lekko drgnął, po czym posłał im krzywy uśmiech.
– Popisujesz się – prychnął i zdjął dłoń z rękojeści miecza, po który zdążył już sięgnąć.
– Ani śladu elfów – rzucił Darius, ignorując zaczepkę Edwara oraz jego skwaszoną minę, gdy zerkał na ramię Dariusa owinięte wokół talii Amandy. – Choć nadal twierdzę, że to może być pułapka.
– Więc pójdę przodem, z Corey'em i Danai – zaproponował Edwar. – Wy zostańcie tutaj, z resztą.
– Nie będzie konieczne. To nie pułapka, zapewniam was. – Usłyszeli głos za plecami Dariusa.
Anioł odsunął się od Amandy i, podobnie jak Edwar odruchowo złapał za miecz, odwracając się gwałtownie. Jednak i tym razem broń nie była im potrzebna, bo oto od strony wioski nadchodził Gowan. Darius rozpoznał go od razu, lecz Edwar potrzebował chwili, nie widział ojca osiemnaście wiosen. Wyraźnie przybyło mu siwych włosów i zmarszczek. Nie był to też ten sam postawny, barczysty mężczyzna, jakim go zapamiętał. Lata spędzone w niewoli u elfów dały się mu we znaki. Do tego utykał na prawą nogę i musiał podpierać się drewniana laską.
– Ojcze – wyszeptał Edwar, czując jak gardło zatyka mu niewidzialna gula.
Gowan przystanął, spojrzał na rycerza i po chwili się uśmiechnął.
– Synu. – Wyciągnął rękę w stronę Edwara, który podszedł bliżej.
Ojciec i syn zacisnęli dłonie na swoich przedramionach, patrząc na siebie ze wzruszeniem, aż w końcu padli sobie w ramiona.
– Żyjesz. Szpiedzy donosili, że królewnie towarzyszy Rycerz Bez Twarzy, ale nie wierzyłem, że to ty.
– To ja ojcze. Byłem nim, ale już nie jestem. Teraz ponownie jestem Edwarem, synem Gowana Wiernego.
***
Media: TOBIAS SAMMET'S AVANTASIA feat. CANDICE NIGHT – Moonglow
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro