Prolog
Bezszelestnie wylądował na kamiennym tarasie i intuicyjnie odnalazł w szklanej ścianie drzwi prowadzące do pokoju dziecięcego. Wśliznął się do niego równie cicho. Cały zamek pogrążony był we śnie, może poza strażnikami, jednak jego kroków nikt nie był w stanie usłyszeć, kiedy zbliżał się do kołyski.
Dziewczynka nie spała. Gaworzyła cichutko z piąstką przy buzi, wpatrując się uważnie w zabawkę wiszącą nad kołyską. Błyszczące gwiazdki kołysały się z cichym dzwonieniem w blasku księżyca, który był jedynym źródłem światła w komnacie. Gdy stanął nad łóżeczkiem dziecka, malutka oderwała od nich wzrok i spojrzała prosto na niego, i na chwilę zamilkła. Jasne włoski okalały jej pyzatą buzię. Wpatrywała się w niego uważnie wielkimi, chabrowymi oczami. Ponieważ przychodził do niej każdej nocy, już go poznawała. Teraz miał nawet wrażenie, że jej ustka wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.
Poczuł ukłucie w sercu. Zrobiłby wszystko, by chronić tę małą istotę. I to nie tylko dlatego, że taką właśnie miał misję. Dla niej oddałby życie lub spalił cały świat, wszystkie krainy, gdyby miałoby to uchronić ją przed wszelkim złem. Była najcudowniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział. Być może to dlatego, że byli ze sobą nierozerwalnie związani. W końcu był jej aniołem stróżem. Jednak podświadomie czuł, że to nie tylko to.
Po chwili dziewczynka pierwsza odwróciła wzrok i wróciła do obserwowania gwiazdek oraz swojego gaworzenia. W tym samym momencie wyczuł, że ktoś nadchodzi, więc wycofał się w najciemniejszy kąt pokoju. Kiedy chciał, potrafił się zlać z tłem, sprawić, że był niewidoczny dla ludzkich oczu.
Boczne drzwi rozsunęły się i do komnaty wkroczyła królowa Margot. Choć zapewne została wyrwana ze snu, to wyglądała nienagannie, ubrana w jasną koszulę nocną, na którą opadały kaskady włosów w miodowym kolorze. Podeszła do łóżeczka i uśmiechnęła się do córki.
– Znów nie śpisz mały brzdącu? – odezwała się cicho łagodnym głosem. – Rozmawiasz z gwiazdkami?
Kobieta wzięła dziecko na ręce i przytuliła do piersi. Kołysząc ją w ramionach, zanuciła kołysankę, dzięki której mała wreszcie zasnęła. Odłożywszy niemowlę z powrotem do kołyski, królowa ruszyła w stronę sypialni. Zatrzymała się w pół kroku i rozejrzała jeszcze po komnacie. Przez ułamek sekundy zdawać by się mogło, że dostrzega tajemniczą postać kryjącą się w mroku, jednak kobieta jedynie uśmiechnęła się delikatnie i wyszła, zamykając za sobą drzwi możliwie jak najciszej.
Kidy podszedł znów do łóżeczka, dziewczynka spała w najlepsze. Nie pozostało mu nic innego, jak dopilnować, żeby miała przyjemne sny.
Królowa Margot była jedną z najpotężniejszych czarownic, ale właśnie to dziecko miało uratować świat przed elfami. Jeszcze nie teraz, dopiero kiedy skończy osiemnaście wiosen. Miała jeszcze przed sobą dużo czasu na przygotowania i naukę, aczkolwiek miał nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, że przepowiednia się myli.
Opuścił komnatę dziecka tuż przed świtem. Gdy wzbijał się w powietrze dzięki swoim potężnym skrzydłom, czuł wyraźnie energię otaczającą zamek. To czar rzucony przez królową Margot, który miał chronić jego mieszkańców przed atakiem elfów. W szczególności miał chronić Wybraną.
Powrót do chatki w lesie, w której pomieszkiwał odkąd przybył do Królestwa, nie zajął mu dużo czasu. Słońce powoli zaczęło się wyłaniać zza linii drzew na horyzoncie. Świergot ptaków witał nowy dzień. Nad łąkami unosiła się niewielka mgła. Nigdy nie myślał, że tu na ziemi jest tak pięknie. Uwielbiał te chwile, gdy wszystko budziło się do życia, a poranny chłód wślizgiwał się pomiędzy pióra jego skrzydeł.
Opadł powoli na trawę mokrą od rosy. Gdy jego stopy dotknęły zielonych źdźbeł na polanie, ciszę przeszył przeraźliwy krzyk roznoszący się echem po lesie. Ukrył skrzydła, a następnie wyjął z pochwy miecz i udał się w stronę zarośli. Przedarł się przez nie, torując sobie drogę ostrzem. Widok, który zastał na sąsiedniej polanie zaskoczył go. Pośrodku zobaczył młodą, piękną kobietę, skuloną i trzymająca się za brzuch, a spomiędzy jej palców ciekła stróżka krwi.
Miała długie włosy, które przypominały żywy ogień. Kiedy zbliżył się do niej, spojrzała na niego wielkimi oczami mokrymi od łez. Wyglądały jak dwa bursztyny mieniące się pod taflą morskiej wody.
– Proszę – powiedziała cicho. – Mógłbyś mi pomóc? Zostałam zaatakowana przez dzika.
Anioł rozejrzał się po polanie. Nie zauważył niczego niepokojącego, nie wyczuł też niczyjej obecności, poza dziewczyną, która nie wydawała się być zagrożeniem, więc powolnym ruchem schował miecz do pochwy.
Nie zastanawiał się, co samotna dziewczyna robiła w środku lasu o tak wczesnej porze. Nie spytał skąd przybyła, ani co się stało z dzikiem, który ją zaatakował. Bez większego wahania ściągnął koszulę, przyłożył ją do rany, a następnie wziął nieznajomą na ręce. Jej zapach wywołał na jego skórze przyjemny dreszcz. Jedną rękę oplotła wokół szyi anioła, drugą przycisnęła materiał do rany, a następnie spojrzała prosto w jego oczy, gdy niósł ją w stronę chaty.
– Dziękuję – wyszeptała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro