Ocaleni
Ponownie zmierzali w stronę zamku. Jednak tym razem nie maszerując, a lecąc nad wierzchołkami drzew. Tak było szybciej, a przede wszystkim bezpieczniej. Z góry łatwiej można było zauważyć nadciągające oddziały elfów. Skrzydła Dariusa poruszały się bezszelestnie. Trzymał w objęciach Amandę, która z całych sił obejmowała jego szyję. Mimo wysokości, czuła się bezpiecznie w ramionach anioła i podziwiała widok Królestwa: lasy, pola, w oddali wysokie góry, a pośrodku tego wszystkiego zamek, który z każdą chwilą stawał się coraz większy. Na moment zapomniała o paraliżującym strachu, który ogarniał ją na myśl o elfach oraz przyjaciołach, których zostawili w zamku. Czy udało im się uciec? Czy jeszcze w ogóle żyją?
Nagle Darius skręcił i zaczęli oddalać się od zamku, kierując w stronę gór.
– Co robisz? – spytała zaskoczona Amanda.
– Znajdę ci bezpieczne schronienie i sam udam się do zamku.
– Nie mam mowy. Lecę z tobą!
– Nigdzie nie widać elfów, więc pewnie wciąż gromadzą się w zamku. Nie mogę tam polecieć z tobą, bo nie dam rady sam cię uchronić.
– Lecę z tobą! – powtórzyła i gdyby mogła zapewne tupnęła by nogą.
– Skończ się ze mną kłócić – warknął. – Albo zostawię cię tutaj pośrodku niczego. Tak czy owak polecę sam.
– A co jeśli i ciebie pojmą? – Amanda mocniej wpiła palce w kark Dariusa.
– Będę ostrożny. Kiedy mam skrzydła, tak łatwo mnie nie pojmą. Rozeznam się tylko w sytuacji.
Znów przez chwilę lecieli w ciszy, ale gdy podlecieli bliżej gór, Darius zauważył smużkę dymu między drzewami, niedaleko skał. Ruchem głowy wskazał Amandzie to miejsce.
– Zatrzymamy się nieopodal i sprawdzimy to.
Darius zawisł nad niewielka leśną polaną porośniętą krzakami, poruszając powoli wielkimi, majestatycznymi skrzydłami. Każdy ich ruch powodował, że źdźbła trawy kładły się płasko na ziemi, a liście na krzakach falowały. Upewniwszy się, że nikt na nich nie czyha, Darius postawił stopy na trawie, a następnie pozwolił to samo zrobić Amandzie.
– Zaczekaj tu – powiedział i już miał ruszyć przed siebie, gdy poczuł palce Amandy zaciskające się na jego ramieniu.
– Nie ma mowy! Idę z tobą. – Splotła swoje place z jego, ściskając mocno dłoń Dariusa.
Pokręcił tylko głową, a następnie wyciągnął zza pasa sztylet i weszli między drzewa. Szli, nasłuchując odgłosów, sugerujących czyjąś obecność. Las był mocno zarośnięty. Musieli omijać skupiska krzaków oraz kamienne ostańce. Za chwilę powinni dotrzeć do miejsca, które widzieli z powietrza, więc zwolnili kroku i wtedy usłyszeli dźwięk gałęzi łamiącej się pod czyjąś stopą. Zamarli. Darius napiął wszystkie mięśnie gotowy do skoku, żeby odeprzeć atak wroga, który jednak nie nastąpił. Popchnął delikatnie Amandę zza jeden z ostańców, a sam zniknął w krzakach.
Amanda oparła się o skałę i nasłuchiwała, choć i tak nic nie byłaby w stanie usłyszeć poza jej własnym sercem, które tłukło się po klatce piersiowej. Poczuła też dziwne mrowienie w palcach, o którym kiedyś wspominał Corey. Może to magia zaczynała gromadzić się w niej, szykując ją na wypadek, gdyby przyszło jej stawić czoła wrogom? Jeśli tak, to Amanda robiła to zupełnie bezwiednie.
W pewnym momencie usłyszała stłumiony krzyk i odgłosy szamotaniny. Wyjrzała zza skały i zobaczyła Dariusa wyłaniającego się z krzaków. Prowadził przed sobą dziewczynę, trzymając ją mocno za kark. Do jej szyi przystawił ostrze sztyletu. Pierwsze, co rzuciło się Amandzie w oczy to jej białe niczym śnieg włosy oraz spiczaste uszy.
– Elfy – warknął Darius prosto do ucha swojego zakładnika. – Ilu was tu jest?
Amanda przyjrzała się dziewczynie. Nie była tak wysoka i szczupła jak pozostałe stworzenia z jej gatunku. Ubrana też była skromnie. Płócienny materiał owijał się ciasno oplatał jej zgrabną sylwetkę, a zamiast spódnicy miała spodnie z szerokimi nogawkami, które plątały się wokół jej nóg przy każdym podmuchu powietrza. Choć miała zacięty wyraz twarzy i dłonie zaciśnięte w pięść, to w oczach krył się strach.
– Albo lepiej od razu poderżnę jej gardło – dodał anioł przez zaciśnięte zęby.
– Zaczekaj. – Amanda ledwie wypowiedziała te słowa, gdy nagle ktoś wpadł na polanę, potykając się po drodze i krzycząc:
– Nie! Nie rób tego, Darius! Ona jest z nami!
Amanda patrzyła z szeroko otartymi oczami na zasapanego Corey'a, który próbował złapać oddech. A więc jednak żyli!
– Przecież to elf! – Darius mocniej przyciągnął dziewczynę do siebie.
– Nie! – Corey wyciągnął rękę w stronę anioła, próbując powstrzymać go przed tym, co zamierzał zrobić. – Znaczy się ona jest półelfem. To Danai. Pomogła nam uciec z zamku.
– Półelfem? – rzucił Darius, ale Amanda już nie czekała na odpowiedź, tylko podbiegła do młodego maga i ścisnęła go z całych sił.
– Corey! Ty żyjesz! Jesteś cały! – wykrzyczała.
– Tak, żyję królewno – zaśmiał się Corey, oddając uścisk. – To właśnie dzięki Danai i jej podobnym – dodał jeszcze, odsuwając się od Amandy . – Puść ją, Dariusie. Wszystko wam wyjaśnię.
Darius poluźnił wreszcie uścisk, choć zrobił to nie chętnie i dopiero po krótkim wahaniu schował swój sztylet. Dziewczyna posłała mu gniewne spojrzenie, ale szybko złapała dłoń Corey'a, która do niej wyciągnął i stanęła tuż za magiem, jakby obawiała się wciąż gniewu anioła.
– Mów, jak wydostaliście się z zamku. – Darius zrobił krok w stronę maga. – To wasze obozowisko, z którego widać dym?
– Tak – przytaknął Corey. – Z zamku uciekliśmy się tajemnym przejściem. Wyprowadziła nas Danai.
– Was?
– Tak. Nas wszystkich. Nie tylko mnie i Edwara, ale wszystkich innych ludzi, którzy byli w zamku i którzy stanęli do walki z elfami. A przynajmniej tych, którzy przeżyli.
– Co z Edwarem? – spytała Amanda. Na dźwięk imienia przyjaciela poczuła niepokój. Wcale nie pomogło, że Corey spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
– Edwar... Jest ranny – wydusił z siebie mag. – Ledwie przeżył noc i...
– Opowiesz nam wszystko po drodze. – Amanda wyprostowała się dumnie i dodała: – A teraz prowadź mnie do niego.
***
Amanda szybkim krokiem przemierzała obóz, idąc za Corey'em i młodą elfką, a za nią wędrował Darius. Myślami była przy rannym Edwarze, więc nie zauważyła nawet, jak ludzie na jej widok podnoszą się z miejsc i podchodzą bliżej, szepcząc między sobą. Chcieli zobaczyć z bliska swoją wybawczynię. Nie dostrzegła tego, jak obóz był wielki. Nie widziała kobiet przy ognisku z dziećmi wtulonymi w swoje matki, ani grupy pół elfów stojących z boki i przyglądających się jej niepewnie.
Dotarli wreszcie do niewielkiej jaskini, w której panował półmrok i chłód. Na prowizorycznych posłaniach leżało kilka osób. Każda z nich została ranna podczas walki z elfami w zamku.
Amanda zatrzymała się przed wejściem i rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Dariusa. Choć przybrał obojętną minę, to wyczytała w jego oczach, że również martwi się o stan zdrowia Edwara.
Dostrzegła go od razu. Leżał w najdalszej części jaskini, zza lekko żarzącym się ogniskiem. Kiedy podeszli bliżej, Amanda uklękła przy nim. Oczy miał zamknięte, wyglądał na rozpalonego. Jego policzki były czerwone, na twarzy widniały krople potu, a włosy lepiły się do mokrego czoła.
– Edwar – szepnęła Amanda.
Rycerz uchylił powieki i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
– Królewno – wychrypiał – to naprawdę ty? Czy znów się mi śnisz? – Powolnym ruchem wyciągnął w jej stronę drżącą dłoń, którą Amanda ujęła i przycisnęła do piersi, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Darius przykucnął obok i szybkim ruchem odsunął cienki materiał, którym był przykryty półnagi rycerz, a następnie odsunął skrawek zakrwawionej płóciennej szmatki. Ich oczom ukazała się paskudna rana, a właściwie nie jedna.
– Dźgnięto go kilka razy sztyletem – powiedział cicho Darius, pocierając nerwowo usta i brodę. – Musiał być poryty jakąś trucizną, stąd te czarne linie rozchodzące się wokół. Nie jest dobrze. – Spojrzał na Amandę. – Nie przeżyje kolejnej nocy, chyba że...
– Chyba że go uzdrowię – dokończyła za niego.
Darius jedynie przytaknął.
Nabrała mocno powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Wolną dłoń delikatnie położyła na zaognionej ranie. W jej głowie szalała burza. Co jeśli nie podoła? Jeśli nie uda jej wykrzesać z siebie ani odrobiny magii? Jednak ta pojawiła się samoistnie, Amanda nawet nie musiała się starać. Czuła jak moc przepływa przez nią od zimnego kamienia, na którym klęczała, aż do koniuszków palców na skórze Edwara. Spojrzała na swoją dłoń, ale nie dostrzegła niczego szczególnego, żadnych wyładowań, ani poświaty, a jednak rana zaczęła się zmniejszać. Czarne linie powoli się cofały, aż zniknęły zupełnie. Po chwili nie było śladu po dziurze w brzuchu Edwara, została tylko krew wymieszana z kurzem na skórze oraz dłoni Amandy, którą ostrożnie uniosła niedowierzając, że znów jej się udało.
Dopiero teraz dotarła do niej cisza panująca w jaskini. Oddechy zgromadzonych tu osób jakby zawisły w ciężkim powietrzu.
– Dałaś radę. – Darius odezwał się pierwszy. – Ale spójrz. – Skinieniem głowy wskazał Edwara.
Amanda przeniosła wzrok na twarz przyjaciela i zastygła z wrażenia.
– Dziękuję, Królewno – rzucił Edwar ożywionym głosem, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie wyglądał na kogoś, kto przed chwilą omal nie spotkał Kosiarza. Uniósł się nieco na przedramionach i dopiero wtedy zobaczył dziwne spojrzenie Amandy. – Co jest? Coś nie tak? Zamieniałaś mnie w ropuchę?
– Twoja twarz... – wyszeptała.
– Co z nią? – Instynktownie dotknął policzka oszpeconego przez blizny, ale ich nie wyczuł pod palcami.
– Blizny zniknęły. – Słowa Amandy potwierdziły to, co już sam zdążył odkryć.
– A więc... Moje winy zostały odpuszczone. – Puścił do niej oko, a Amanda rzuciła się mu na szyję, przytulając go z całych sił. Edwar bez wahania oddał uścisk, chłonąc jej zapach.
– Teraz – odsunęła się nieznacznie – pora pomóc innym.
Amanda wstała i podeszła do kolejnej osoby leżącej w jaskini. Miała nadzieje, że uda jej się uzdrowić wszystkich rannych.
Darius stanął nad rycerzem. Przez chwilę mierzyli się na spojrzenia, aż wreszcie anioł podał Edwarowi rękę i pomógł wstać.
– Witaj wśród żywych. – Darius klepnął Edwara w ramię.
– Was też dobrze widzieć.
***
– Tunele są ukryte za jedną z kamiennych ścian w podziemiach. Gdy tylko wejście się za nami zamknęło, elfy nie miały pojęcia, gdzie się podzialiśmy. Po wyjściu z nich, szliśmy tak długo, na ile starczyło nam sił, żeby jak najbardziej oddalić się od zamku, ale w końcu musieliśmy zrobić przystanek, głównie z powodu rannych i dzieci – skończył opowiadać Corey.
Gdy zasiedli przy ognisku, streścił im wydarzenia z zamku. Po tym, jak Darius odleciał z Amandą rozbijając szklany dach, walka w sali tronowej trwała dalej. Pomimo że do walczących dołączały kolejne zniewolone osoby, którym udało się wreszcie zrzucić kajdany, to nie mieli szans wygrać tego pojedynku. Elfy zdecydowanie były w przewadze, zwłaszcza że Eirini zaczynała odzyskiwać magiczne moce. Byli już pewni, że czeka ich śmierć z rąk tych istot, kiedy do walki dołączyła się Danai z grupą półelfów. Pojawili się znikąd i z dziwną łatwością zabijali bądź ranili kolejne elfy. Udało im się odeprzeć atak na tyle, by zdążyć ewakuować wszystkich ludzi, którzy pozostali przy życiu. Edwar został ranny, próbując odciągnąć uwagę elfów od uciekających, ale na szczęście w ostatniej udało mu się do nich dołączyć i dopiero w tunelach opadł z sił.
– Teraz, kiedy królewna uzdrowiła rannych, powinniśmy, jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Nie powinniśmy zostawać w jednym miejscu zbyt długo – odezwała się cicho Danai. Do tej pory przewodziła grupą, ale w obecności Amandy, a zwłaszcza Dariusa, nie czuła się zbyt pewnie. – Dzień drogi stąd jest wioska. Tam znajdziemy schronienie.
– Dlaczego mielibyśmy ci zaufać? – warknął Darius, wciąż z nieufnością przyglądając się dziewczynie. – Jesteś elfem.
– Półelfem – powtórzył po raz setny Corey.
– Co za różnica?
– Przecież wyprowadziła nas z zamku – wtrącił Edwar.
– Może tylko po to, żeby wciągnąć w kolejną pułapkę – nie ustępował Darius.
– To po co dawałaby nam broń? – dodał rycerz i sięgnął po jakiś przedmiot leżący przy jego nogach i owinięty kawałkiem szmaty, którą rozwinął, a oczom zgromadzonych przy ognisku ukazał się miecz. W niczym nie przypominał wielkich i bogato zdobionych mieczy Królestwa. Ten był prosty, szary i matowy. Zwyczajna rękojeść i głownia. Nie wyglądał nawet na ostry. – Jest z czystego żelaza. – Podał miecz Dariusowy. – Wiesz, jak ciężko zabić elfy, są prawie niezniszczalne. Rany goją się na nich w zastraszającym tempie. Natomiast to – wskazał na broń w rękach anioła – czyste żelazo zadaje im nieuleczalne rany, a nawet zabija, gdy zadasz odpowiedni cios. Nie trzeba się przy tym specjalnie wysilać.
– Ale żelazo musi być w najczystszej postaci, bez żadnych domieszek – wyjaśniła jeszcze Danai, starając się nie patrzeć na Dariusa. – Można z niego robić też kajdany, w celu uwięzienia elfa.
– Z tego co mówiła Danai, działają na elfy, jak te z runami na ciebie – rzucił Corey, ale szybko zamilkł, gdy spadło na niego ciężkie spojrzenie Dariusa.
– Takie żelazo jest ciężkie w obróbce. – Anioł oddał miecz Edwarowi. Był zły, że nie wiedział o tym słabym punkcie elfów, choć musiał przyznać, że ta wiedza mogła być przydatna.
– Owszem, ale jest to możliwe – zapewniła Danai.
Darius spojrzał na półelfkę z zaciśniętymi szczękami. Nie chciał, nie potrafił zaufać tej dziewczynie, ale tak naprawdę nie miał innego wyboru. Każdy sprzymierzeniec był potrzebny w tej nierównej walce.
– Jak to możliwe, że nigdy nie słyszałem o półelfach? – spytał cicho, nachylając się w stronę Danai, która szybko spuściła wzrok i przygryzła wargę.
– Przez wiele lat ukrywaliśmy się, a raczej ukrywały nas nasze matki lub ludzie, którzy się nami opiekowali. – Danai złapała patyk i zaczęła nim grzebać w wypalonych węglach, wpatrując się w przygasający ogień. – Nie jesteśmy przez nikogo mile widziani. Dla elfów jesteśmy jak powietrze, a ludzie boją się nas lub nienawidzą. Jesteśmy najczęściej dziećmi z gwałtów.
– To straszne. – Amanda, usłyszawszy słowa dziewczyny, zrobiła wielkie oczy i mocniej okryła się swoim pledem.
– Choć mam dopiero szesnaście wiosen, to jestem najstarszym żyjącym półelfem – ciągnęła dalej Danai. – Najczęściej kobiety pozbywały się takich dzieci jak ja, albo zaraz po urodzeniu, albo jeszcze w łonie. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, byli wychowywani, jak ludzkie dzieci, ale w ukryciu.
– A ty? – wtrąciła Amanda.
– Moja matka nie potrafiła mnie zabić po porodzie, ale też nie mogła mnie zatrzymać. Za bardzo przypominałam jej Zethara oraz to, co jej zrobił.
– Dowódcę wojsk? – upewnił się Darius, który przyjrzawszy się dziewczynie uświadomił sobie, że faktycznie jest do niego podobna. Ma te same białe włosy i jasne oczy.
Danai jedynie przytaknęła i dodała:
– Moja matka oddała mnie na wychowanie Gowanowi. Byłam pierwszym, ale nie ostatnim mieszańcem, które przygarnął.
– Mój ojciec? – Edwar aż się wyprostował, słysząc znajome imię. – Mój ojciec cię wychował?
– Tak. – Danai uśmiechnęła się słabo. – Ukrywa się w wiosce, o której wam mówiłam.
– To na co jeszcze czekamy?! – Edwar poderwał się na równe nogi i zaczął pakować swoje rzeczy. – Zwijamy obóz i ruszamy! – zarządził.
Pozostałe osoby poszły w jego ślady. Z wyjątkiem Amandy. Siedziała jeszcze przez chwilę na pniu i przyglądała się krzątającym ludziom wokół ogniska. Po Edwarze nie było widać nawet śladu tego, że jeszcze niedawno temu był ciężko ranny i umierający. Teraz znów był tym samym rycerzem pełnym werwy. Amanda miała wręcz wrażenie, że po odzyskaniu twarzy oraz dzięki informacji o ojcu, nabrał większej ochoty do walki i wiary w zwycięstwo. Corey również w oczach Amandy zmienił się, jakby po stoczonej bitwie w zamku wydoroślał i zmężniał. Do tego nie uszły jej uwadze ukradkowe spojrzenia, które rzucał w stronę ich nowej towarzyszki. Danai wyraźnie podobała się Corey'owi, choć półekfla zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Widząc swoich przyjaciół znów razem, Amanda również odzyskała wiarę. Musieli pokonać elfy. Słysząc historię o ich kolejnych zbrodniach i okrucieństwie, nie mogła pozwolić by nadal panoszyły się po Królestwie. Postanowiła, że nie pozwoli na to, żeby skrzywdzili kogokolwiek jeszcze. Teraz czuła magię cały czas. Krążyła w jej żyłach, czuła mrowienie w stopach i w koniuszkach palców u rąk. Im dłużej przebywała na swojej ziemi, tym czuła się potężniejsza. Teraz już nawet buty nie stanowiły żadnej bariery, gdziekolwiek stawiała nogę, magia przywracała krainie życie.
Spojrzała na Dariusa, który również już wstał i teraz stał przed nią z wyciągniętą dłonią, chcąc jej pomóc. Ujęła jego dłoń i znów poczuła to ciepło rozlewające się po jej ciele. Od jakiegoś czasu czuła to przy każdym jego dotknięciu. Skóra w tych miejscach paliła ją żywcem i za każdym razem to odczucie było coraz mocniejsze. Może to dla tego, że był jej aniołem stróżem? Mając go u swojego boku, wiedząc, że gdzieś w nim kryją się potężne skrzydła, Amanda czuła się niezwyciężona. Jednak obawiała się, że to, co czuje będąc przy nim, to coś więcej niż tylko więź łącząca człowieka z jego aniołem stróżem.
***
Media: SOILWORK - Stålfågel
No i stało się, przyszła pora na publikowanie zupełnie nowych rozdziałów. Dajcie proszę znać koniecznie, co myślicie, czy nie za bardzo rozwlekam tę historię, nie wprowadzam zbyt wielu bohaterów i czy wszystko trzyma się "kupy".
Pozdrawiam Was gorąco!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro