Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kostur

Tym razem ich podróż przebiegła bez zakłóceń. Całą drogę przebyli praktycznie w ciszy. Darius wyraźnie przewodził grupie. W milczeniu szedł przodem, w pewnej odległości od reszty drużyny. Amanda również była milcząca, jedynie Corey od czasu do czasu zamieniał kilka słów z Edwarem. Rycerz odpowiadał spokojnie na wszelkie pytania młodszego towarzysza, choć sam nie odrywał oczu od Amandy. Martwił się jej nagłym brakiem entuzjazmu czy chęci do wszelkiej rozmowy.

Jeszcze przed zmierzchem udało się im dotrzeć na płaskowyż. Całą czwórką stanęli przed jaskinią, w której ponoć miał być ukryty kostur przeznaczony dla Amandy. Miał być jej bronią przeciwko elfom. Źródłem mocy, o posiadaniu, której wciąż nie była przekonana.

Wszyscy, oprócz Dariusa, przyglądali się niepewnie wejściu do jaskini. Wejście, to było zbyt duże słowo. To była raczej szczelina między skałami, która miała prowadzić do skalnej komnaty, gdzie znajdował się kostur.

– Jesteś pewien, że to tutaj? – Amanda zwróciła się do Dariusa. To były jej pierwsze słowa wypowiedziane do niego po porannej sprzeczce.

– Tak – odpowiedział krótko.

– I ja ma wejść tam zupełnie sama? – upewniła się.

– Tak – powtórzył. – Nikt oprócz ciebie nie może tam wejść. Nie znam dokładnie szczegółów zaklęcia, ale każdej innej osobie, której w żyłach nie płynie królewska krew, grozi śmierć, jeśli spróbuje dostać się do środka.

– Nie podoba mi się, że musi iść tam sama – mruknął Edwar.

– Przecież nic się jej nie stanie. – Darius zaczął tracić cierpliwość. – Nikt nie dostał się tam do środka przez te lata. Co najwyżej natrafi tam na pająki.

– Nie lubię pająków – wtrącił Corey, zwracając na siebie uwagę pozostałych.

Darius westchnął.

– W porządku – zignorował młodego maga – chcesz, to idź tam razem z Amandą – powiedział do rycerza. – Przekonasz się na własnej skórze, jak działa zaklęcie.

– A może zaklęcie od dawna już nie działa, magicznego kijka już tam nawet nie ma? – Edwar nie ustępował.

– Działa. Wyczuwam magię w tym miejscu – nareszcie Corey powiedział, według Dariusa, coś sensownego.

– A więc idę. – Amanda zrobiła dwa kroki, ale Edwar złapał ją za ramię.

– Poczekaj, przyda ci się jakaś pochodnia.

Rycerz wyjął kilka skrawków materiału ze swojego tobołka, a następnie oplótł je wokół grubego patyka, który znalazł w pobliżu.

– Teraz przydałoby się to zapalić.

– Może ja pomogę – wtrącił Corey. Wziął do ręki prowizorycznie przygotowaną pochodnię. Jego uśmiechnięta twarz spoważniała. Skupił całą swoją uwagę na materiale, po czym powiedział: – Fuea.

Pochodnia zajęła się żywym ogniem, na widok którego Edwar i Amanda uśmiechnęli się nieznacznie, natomiast Darius przewrócił oczami i mruknął:

– Dobrze, że nie spaliłeś połowy lasu.

– Świetna robota. – Amanda klasnęła w dłonie, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa Dariusa. Przejęła płonącą pochodnię z rąk Corey'a i ruszyła przed siebie.

Dziewczyna przecisnęła się przez szczelinę, rozświetlając sobie drogę płomieniem. Jednak zamiast groty, trafiła na ciemny, skalny korytarz. Szła powoli. Rozglądała się czy aby na pewno nie czyhają na nią jakieś pająki. Zawsze uważała je za pożyteczne stworzenia, ale wolałaby, żeby żaden z nich nie spadł w tej chwili jej na głowę.

Pod koniec korytarz skręcał gwałtownie w prawo i prowadził prosto do ogromnej jaskini. Nie było w niej już tak ciemno. W samym środku, w powietrzu unosił się kostur. Najzwyklejszy kij. Unosił się w powietrzu, zapewne za pomocą magii. Otaczała go szmaragdowa poświata, która rozjaśniała całe wnętrze. Widok ten zaparł Amandzie dech w piersi. Stała z szeroko otwartą buzią. Nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Czy po prostu może dotknąć kostura? Była Wybraną. Musiała być, skoro udało się jej wejść do jaskini.

Niepewnym krokiem dziewczyna podeszła do celu jej poszukiwań. Powoli wyciągnęła rękę i zanurzyła dłonie w zielonej poświacie, aż wreszcie palce zacisnęły się na drewnianym kiju. W tym samym momencie, poświata zaczęła się cofać i zanikać, jakby pochłaniana przez kostur, a raczej przez dłoń Amandy. Jednak nie poczuła nic niepokojącego, jedynie jej serce łomotało w piersi, jak oszalałe. Po chwili ponownie jedynym źródłem światła była pochodnia przygotowana przez Edwara.

Amanda stała przez jakiś czas, trzymając kij ciągle w tej samej pozycji, aż poczuła, że ręka opada z sił. Przyciągnęła kostur do siebie i spróbowała przyjrzeć się mu dokładnie, jednak nie widziała w nim nic nadzwyczajnego. Nie było na nim żadnych wyrytych run, nie miał też specjalnych zdobień jak laski magów. Ot, zwykły kawałek drewna. Westchnęła. Może w jaskini było zbyt ciemno? Będzie musiała poczekać i przyjrzeć się mu jeszcze raz za dnia.

Kiedy wyszła z jaskini, cała trójka zerwała się na równe nogi i podeszła do niej. Amanda wyciągnęła kostur przed siebie.

– Zdobyłam go. Ale co dalej?

***

Siedziała pod kamienną ścianą, na prowizorycznie przygotowanej leżance. Noc postanowili spędzić pod nawisem skalnym, który miał być dla nich schronieniem przed nieproszonymi gośćmi oraz mogli  też rozpalić w tym miejscu niewielkie ognisko tak, żeby było ono niezauważone zarówno od strony Królestwa, jak i krainy, z której przybyli.

Edwar podszedł do Amandy i podał jej gliniany kubek zaparzonych ziół, a następnie przysiadł obok. Corey siedział po drugiej stronie ogniska i studiował magiczną księgę. Próbował się doszukać wszelkich informacji na temat kosturu oraz tego, w jaki sposób mógłby być użyty przeciwko elfom. Nikt do końca nie wiedział, jak działa kostur czarownicy, ani jak wydobyć z niego moc.

– Ponoć, tuż za granicą Królestwa, możemy zatrzymać się w jednej z wiosek, w której starszyzna próbuje zorganizować się przeciwko elfom.

Amanda spojrzała zaskoczona na rycerza.

– Tak twierdzi Darius – dodał szybko. – Przynajmniej znów będziesz mogła spać w łóżku, a nie na zimnej ziemi, i może zjesz coś porządnego. Byłaś bardzo odważna, wchodząc do tej jaskini zupełnie sama. – Edwar szturchnął Amandę ramieniem, a ona, w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.

– Darius powiedział, że nie mam się czego obawiać.

– A ty wierzysz we wszystko, co powie?

– Tak. Nie wiem, dlaczego. Po prostu wiem, że mogę mu zaufać.

– Raz już zdradził Królestwo.

– Zrobił to nieświadomie – powiedziała cicho.

Spojrzała w stronę Dariusa, który siedział z dala od reszty, na skale obok ich kryjówki i czyścił swój miecz. Amanda miała wrażenie, że ta czynność działa na niego kojąco.

– Nie rozumiem, czemu nie chce pozwolić, żebym uzdrowiła jego skrzydła – mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do Edwara. – Byłby znów w pełni aniołem.

– Brak skrzydeł przypomina mu o jego przeszłości – odezwał się Edwar. – On uważa się za winnego ataku elfów na zamek i każe się w ten sposób. Te blizny wyglądają jakby wciąż były świeże i bolały. Ja go rozumiem. Moja twarz też przypomina mi o tym, co przeszedłem, jest częścią mnie. Dzięki tym bliznom pamiętam zarówno o sowich złych, jak i dobrych uczynkach.

– Oh, masz rację. – Amanda drgnęła niespokojnie. Zupełnie nie pomyślała, że przyjacielowi również przydałaby się jej uzdrawiająca moc. Był już przyzwyczajona do jego wyglądu. – Może tobie też mogłabym pomóc. – Nie bardzo wiedziała, jak powinna się za to zabrać, wiec niezdarnie wyciągnęła dłoń w stronę poparzonej części jego twarzy. Jednak Edwar złapał ją za nadgarstek i uśmiechnął się.

– Nie, Królewno. Nie chcę, żebyś mnie uzdrawiała. Jeszcze nie jestem gotów na to. Przyjdzie czas na moje odkupienie. Podobnie, jak w przypadku Dariusa.

Znów zerknęła w stronę anioła zastanawiając się, co takiego sprawi, że będzie chciał odzyskać skrzydła. Może muszą najpierw pokonać elfy? Zrobiła kilka łyków naparu, a następnie odłożyła kubek. Wstała i podeszła do Dariusa. Zerknął na nią zaskoczony, gdy usiadła obok niego na skale i schował miecz do pochwy.

W ciemności nie było tego widać zbyt dobrze, ale po ich lewej stronie roztaczał się widok na krainę, z której przybyli. To było zaledwie kilka dni, a Amandzie wydawało się, że minęła wiele wiosen odkąd wyruszyli z gospody. Już nie była tą samą beztroską dziewczyną. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że życie, które wiodła do tej pory, już nigdy nie wróci. Nawet, jeśli pokonają elfy, zapewne będzie musiała zasiąść na tronie Królestwa. Tylko, że co ona wiedziała o władaniu całą krainą? Nic! Była przecież zwyczajną wieśniaczką. Nie królową.

– Myślisz, że będzie mi jeszcze kiedyś dane ją spotkać? – skierowała pytanie do Dariusa, choć wzrok wciąż miała utkwiony, gdzieś w dal.

Darius zmarszczył brwi.

– Masz na myśli Rillę? – Głos Dariusa był niski, miał ciemną barwę, która sprawiała, że przyjemnie brzęczał w uszach i uspokajał.

– Jeżeli uda się nam pokonać elfy, to i tak będę musiała zostać Królestwie. Nie wrócę do gospody.

– Nie, ale przecież będziesz mogła sprowadzić Rillę na zamek. Może zamieszkać tam z tobą.

– Naprawdę? – Spojrzała na Dariusa, a jej oczy zabłyszczały.

– Oczywiście. Będziesz królową. Kto mógłby ci zabronić? – Darius uśmiechnął się krzywo.

Nastała chwila ciszy, podczas której oboje ponownie utkwili wzrok w otaczającej ich ciemności.

– Chyba, że nie pokonamy elfów i zginiemy przy pierwszej lepszej okazji – powiedziała Amanda cicho.

Darius westchnął.

– Widzę, że udziela ci się podejście Edwara.

– Dziwisz się? Czekają tam na mnie setki elfów, a nas jest tylko czworo, do tego ja ciągle nie wiem, jaką moc posiadam. Mogę zginąć w każdej chwili, chyba dzisiaj mieliśmy tego najlepszy dowód. Otarłam się o śmierć.

– Amando, nie pozwolę ci zginąć. – Darius spojrzał na nią z zaciśniętą szczęką. – Ani ja, ani Edwar – dodał szybko. – Corey z resztą też nie, co dzisiaj udowodnił.

Amanda uśmiechnęło się szeroko. Ciemne oczy Dariusa przykuły całą jej uwagę i ponownie ją hipnotyzowały. Nie potrafiła rozgryźć tego anioła. Z jednej strony był gburowaty, posępny i mało empatyczny, z drugiej wierzył w Amandę, w jej zdolności, potęgę i zwycięstwo. Dzięki niemu czuła się niezwyciężona, choć ciągle nie miała pojęcia, dlaczego.

– Więc przyznajesz, że Corey zachował się dzisiaj odważnie i może być pomocnym kompanem w naszej wyprawie? – rzuciła, rozładowując napięcie, które wytworzyło się między nimi.

Darius uśmiechnął się pod nosem i pokręcił z rezygnacją głową.

– Mam coś dla ciebie – zmienił temat, nie odpowiadając na pytanie.

– Prezent na urodziny?

– Powiedzmy.

Mężczyzna sięgnął do sakiewki, którą nosił przy pasie. Wyjął z niej złoty łańcuszek, z wisiorem ozdobionym rubinem w kształcie łezki. Amanda była zaskoczona, że Darius nosi takie kosztowności przy sobie. Złapał jej dłoń i położył na niej łańcuszek, który był lżejszy niż się spodziewała.

– Należał do Królowej Margot. Zanim uciekłem z zamku, ojciec Edwara zdobył dla mnie ten klejnot oraz kostur. Margot zawsze nosiła ten wisior, dlatego chciałem, żebyś go miała.

Amanda przyglądała się kamienieniu i próbowała sobie wyobrazić swoją prawdziwą matkę.

– Kostur też należał do niej? – spytała.

– Tak. Czarownice przekazują swoje kostury z pokolenia na pokolenie. Elfy o tym nie wiedziały, dlatego go nie zniszczyły. Nawet pewnie nie wiedziały, że ten kij ma jakiekolwiek znaczenie.

Dziewczyna zacisnęła palce na łańcuszku z wisiorem. Zagryzła dolną wargę i po chwili wahania, oparła głowę na ramieniu Dariusa. Ten niewinny gest sprawił, że mężczyzna spiął wszystkie mięśnie, nie bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Do jego nozdrzy dotarł zapach włosów Amandy. Była to mieszanka wiatru, słońca i polnych kwiatów. Za sprawą tego aromatu powoli zaczął się rozluźniać. Powróciły do niego wszystkie dawno uśpione, ludzkie emocje. Te, które ukrywał przez wszystkie lata, głęboko pod skorupą swojej nienawiści i gniewu oraz potrzeby zemsty. I nie były to jedynie czułość, opiekuńczość czy troska o Amandę, ale również namiętność, której obawiał się najbardziej. 

***

Media: AMORPHIS "Wrong Direction"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro