Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chłód

Chłód murowanej podłogi przedzierał się przez posiniaczoną skórę docierając aż do obolałych kości. Bolał ją każdy skrawek ciała. Nie potrafiła się nawet podnieść, a każdy ruch powodował jeszcze większe cierpienie. Resztkami siły próbowała pochwycić choć odrobinę magii, zaabsorbować ją z otoczenia, żeby się ogrzać lub uśmierzyć ten cholerny ból. Jednak magia rozpraszała się i uciekła, za każdym razem gdy próbowała po nią sięgnąć, jakby celowo ją jedynie kusiła i się nad nią znęcała. Ta mała czarownica odebrała jej całą moc, a teraz jeszcze z niej szydziła.

Eirini dopiero teraz zrozumiała, jak potężna jest Amanda, skoro ma taką władzę nad magią.

Usłyszała jakiś szmer. Może to znów szczur – pomyślała. Za panowania elfów, rozpanoszyły się w zamkowych piwnicach i lochach. Teraz od czasu do czasu podgryzały jej nogi, gdy nie miała siły się od nich odgonić. Szmer się jednak nie powtórzył, jedyne, co słyszała to pojękiwania elfów zamkniętych w pozostałych celach. Czasem miała ochotę wrzasnąć, żeby się zamknęli, ale na to również nie miała siły.

Nie była pewna ile czasu już tu leżała. Ile minęło odkąd ta suka ją pokonała? Dzień? Dwa? A może dziesięć? Nic się tu nie zmieniało, nikt nie przychodził, nikt ich nie informował, co zamierzają z nim zrobić, jak długo będą ich trzymać w lochach. Raz na jakiś czas ktoś wsuwał do celi miski, jedną z szarą breją, drugą z wodą. Traktowali ich gorzej niż zwierzęta. Eirini z trudem uśmiechnęła się sama do siebie. No tak, traktowali ich tak, jak oni traktowali ludzi.

Znów usłyszała hałas. Tym razem głośniejszy, wyraźniejszych. Zgrzyt metalu nad jej głową, gdzieś przy kratach. Uchyliła powieki. Jedynym źródłem światła w lochach były pochodnie zawieszone sporadycznie na ścianie korytarza. W ich nikłej poświacie zobaczyła dwie postacie wchodzące, do jej osobistej celi. Z ledwością udało jej się podnieść do siadu. Syknęła, gdy metal z kajdan dotknął jej skóry. Choć właściwie to całe jej nadgarstki były jedną wielką raną od tego cholernego żelaza. Podobnie jak szyja. Metal palił skórę do żywego mięsa. Rany się nie goiły tylko jątrzyły, a nawet jeśli w jakimś miejscu skóra zaczynała się regenerować, najmniejszy ruch powodował, że żelazo wypalało na nowo swoje piętno.

Uniosła wzrok na dwóch rycerzy, którzy stanęli nad nią. Jednym z nich było to ścierwo – Gowan, knujące przeciwko niej do samego początku. Żałowała, że darowała mu życie po zdobyciu zamku. Jednak ranny nie wydawał się jej taki groźny. Drugim był ten z bliznami na twarzy, który przybył tu z tą małą czarownicą. Teraz wprawdzie nie widziała blizn, ale może to cienie płatały jej figle.

Miała ochotę na nich splunąć, ale nie znalazła w ustach odpowiedniej ilości śliny. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz piła wodę. Z chęcią też wydrapałaby im oczy, gdyby nie te przeklęte kajdany.

Może to już koniec? Może przyszli ją wreszcie zabić? I dobrze! Niech nareszcie to się skończy! Niech pokażą jacy są litościwi. Eirini wolała śmierć od choćby jednej więcej sekundy tej udręki i upokorzenia.

Mężczyzna, którego nazywano Rycerzem Bez Twarzy, pochylił się nad nią, posyłając jej uśmiech, który raczej przypominał grymas. Złapał jej ramię i szarpnął, zmuszając do wstania. Skrzywiła się z bólu.

– Wybierzemy się na mały spacerek – powiedział z kpiną w głosie.

Ledwie powłóczyła nogami, gdy prowadzili ją przez korytarz. Każdy krok wypalał na nowo rany wokół kostek, gdzie miała zapięte kajdany, identyczne jak na nadgarstkach. Pieprzone żelazo. Przed nimi szły inne elfy również prowadzone przez strażników. Były skute podobnie jak ona, ale wszyscy połączeni byli jednym długim sznurem. Eirini zauważyła, że wszystkie cele ciągnące się aż do schodów były puste. Ludzie widocznie zaczęli już egzekucję. Ona będzie ostatnia.

Wspięli się schodami na wyższy poziom, a następnie udali się w stronę dziedzińca. A więc czekała ją śmierć na świeżym powietrzy – zaśmiała się w duchu. Przekraczając progi tylnych bram, rycerz lekko pchnął ją, w odpowiedzi syknęła w jego stronę, a gdy spojrzała znów przed siebie, zmrużyła oczy. Choć słońce już zachodziło, to mimo wszystko poczuła piekący ból pod powiekami. Za długo przebywała w ciemnościach. Po chwili jej wzrok się przyzwyczaił i Eirini ujrzała ludzi stojących wokół placu. Uzbrojeni w żelazo, z zaciętymi minami patrzeli na nią już nie z przestrachem a pogardą. Nagle poczuła się zupełnie naga, jakby nie miała wcale na siebie sukni. Przesiąknięty wilgocią materiał oblepiał jej zgrabne ciało. Ramieniem chciała odgarnąć ogniste kosmyki klejące się do jej twarzy, a gdy ten manewr jej się nie udał, uniosła jedynie głowę wyżej, chcąc pokazać, że mimo wszystko wciąż jest lepsza od nich.

I wtedy wzrok Eirini padł na szczelinę na drugim końcu placu. Wysoka na dwa zamkowe piętra skaza w fluktuacji powietrza. Brama między wszechświatami. Eirini otworzyła szeroko oczy. Grupki elfów połączone ze sobą sznurem przechodziły przez szczelinę. Jeden za drugim powoli znikały w innych wymiarze.

– Patrz i się ucz. Teraz możesz się przekonać, królowo elfów, czym jest litość i człowieczeństwo. Ucz się od prawdziwej królowej. – Usłyszała za sobą głos Gowana.

Amanda. Dopiero teraz ją zobaczyła. Stała obok szczeliny z uniesioną przed sobą laską, w towarzystwie śmierdzącej człowiekiem półelfki oraz magów szepczących zaklęcia ze starych ksiąg. Wcale nie wyglądała jak przyszła królowa. Choć nie mogła jej odmówić urody, to nie rozumiała, jak ta zwykła dziewka zdołała ją pokonać. Do tego nie grzeszyła inteligencją, skoro zamierzała wypuścić elfy.

Eirini zmrużyła oczy.

Głupia dziewucha.

W takim razie jeszcze nie wszystko stracone. Być może Eirini straciła pozycję wśród elfów, ale może da rade ją odzyskać. Od wieków nie było tak potężnej królowej jak ona. Ciężko sobie zapracowała na tę pozycję. U nich obowiązywały inne prawa. Nie wystarczyło się odpowiednio urodzić, ale na szczęście magiczne zdolności mieli nieliczni.

Elfów na placu coraz bardziej ubywało i już ostatnie gromady czekały na przejście. Gowan pchnął Eirini do przodu, zmuszając ją do powolnego kierowania się w stronę szczeliny. Udało jej się jeszcze pochwycić puste spojrzenie Zethara, którym obdarował najpierw półelfkę stojącą u boku Amandy, a następnie samą Eirini. Elfka wiedziała, że on stanowi dla niej główne zagrożenie, dlatego to jego pierwszego będzie musiała wyeliminować w świecie, do którego trafią. Potem odbierze wszystko co jej się należy, wróci tu i rozszarpie tę mała dziwkę na strzępy. I zrobi to tak jak obiecała na oczach Dariusa.

Eirini rozejrzała się jeszcze. Chciała ostatni raz spojrzeć na tego zdrajcę, ale Dariusa nigdzie nie było.

Kolejne elfy zniknęły za fluktuacją powietrza, a wraz z nimi Zethar. W końcu Eirini została na placu jako ostatnia z elfów. Od szczeliny dzieliło ją zaledwie kilka kroków. Z wysoko uniesioną głową spojrzała prosto w oczy Amandzie i posłała jej złośliwy, pełen pogardy uśmiech. Jednak dziewczyna pozostawała niewzruszona, a jej oczy pełne były litości, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Eirini. Zawarczała cicho i już miała wycedzić kilka słów w jej stronę, żeby zrozumiała, że jeszcze nie wygrała, bo nie wszystko jest jeszcze przesądzone, gdy zupełnie nagle z nieba sfrunął Darius. Wylądował tuż przed Eirini odgradzając ją od szczeliny oraz zasłaniając swoim ciałem Amandę i pozostałych.

Nim ktokolwiek zdążyła zareagować, Darius wyciągnął zza pasa długi, żelazny sztylet i przybliżając się do Eirini, wbił go w jej lewy bok. Poczuła przeszywający ból. Atomy żelaza wypalały każdą cząstkę jej wnętrzności. Odchyliła głowę do tyłu i otworzyła szeroko usta, ale nie dała rady wydobyć z siebie głosu. Ostatki sił zaczęły ją zupełnie opuszać, a nogi pod nią ugięły. Upadłaby gdyby nie silne ramię anioła, którym ją objął podtrzymując w pionie.

– Już nikomu nie wyrządzisz krzywdy, Eirini – powiedział bez emocji, a w jego spojrzenie było takie lodowate, że zimno przeszyło cale jej ciało. Po chwili nie czuła już bólu, wściekłości, ani żalu. Tylko chłód.

Oczy Eirini zaszkliły się od łez. Przez jej głowę przemknęły wspomnienia ich wspólnie spędzonych chwil. Ciepło jego ramion. Znów zapragnęła je poczuć. Jednak wiedział, że wszystko stracone. Zebrała w sobie wszystkie siły i zacisnęła palce na koszuli Dariusa, i siniejącymi już ustami wyszeptała:

– Dokończ to.

Darius wyrwał sztylet z ciała Eirini. Usłyszała jeszcze krzyk Amandy, poruszenie wśród ludzi. Jednak anioł nie zastanawiał się ani chwili. Wbił sztylet prosto w serce rudowłosej elfki i nim uszło z niej całe życie, osunął się razem z nią na ziemię. Darius ułożył ciało na bruku, a następnie wzbił się w powietrze.

Amanda opuściła kij. Szczelina między wymiarami się zamknęła.

Eirini nie żyła.


*** 

Media: Within Temptation - What Have You Done

Nie mam pojęcia jak mi ten rozdział wyszedł i czy się Wam podobał, ale przyznam się, że dobrze mi się go pisało. Może coś ze mną nie tak, ale lubiłam pisać z perspektywy Eirini... Może drzemie we mnie ukryte zło ;) 

Choć pewnie nie uda mi się zamknąć tej historii w tym roku, to do jej końca zostały już tylko dwa rozdziały. Przynajmniej taki mam plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro