3
tęsknota - uczucie żalu wywołane rozłąką z kimś
Wtedy
(w czasie dwóch lat rozłąki)
Spojrzała w stronę horyzontu, czując pod powiekami łzy. Wiatr rozwiewał kosmyki jej włosów, które niepostrzeżenie wyplątały się z ciasnego warkocza. Podciągnęła nogi i objęła ramionami kolana. Słońce powoli schodziło w dół, ku morzu, jednak nie miałam w planach jeszcze wracać do domu. Domu? Czy domem mogła nazwać nową wyspę, rzuconą na niemal drugi koniec świata? Podróż na Vardoyę trwałą ponad trzy tygodnie. Astrid niemalże każdy dzień spędzała na przeliczaniu odległości, gdyby mieli lecieć na smokach. Czy byłby to tydzień czy może dwa? Na tej wyspie jednak smoków nie było, przez co czuła się jeszcze bardziej samotna. Mieszkali tutaj od dzisiejszego poranka, a ona już wiedziała, że to będą najgorsze miesiące jej życia.
— Cześć — usłyszała nagle i odwróciła się, dostrzegając stojącego kilka metrów od niej chłopaka. Był na pewno wyższy od niej, na plecach powiewało drugie futro. W rękach natomiast trzymał inne, białe i z wyglądu bardziej delikatne. Uśmiechał się do niej szeroko, jednak ona nie była w humorze, by rozmawiać z kimkolwiek, a już na pewno włączając w to nieznajomych.
— Dobra, udajemy niedostępną. Tak, czy inaczej na pewno jest ci zimno. Wieczory na tej wyspie nie należą do najprzyjemniejszych — powiedział i rozłożył trzymane w dłoniach futro. Następnie położył je na ramionach blondynki.
— Dziękuję — mruknęła, jednak wolałby, żeby chłopaka tutaj już nie było. Zamiast jednak odejść, usiadł obok niej, spuszczając nogi z pomostu. Milczeli przez chwilę, choć dla Astrid było to całkiem na rękę. Nie chciała z nim rozmawiać.
— Jak ci się podoba na Vardoyi? — zapytał, przerywając całkiem cichy moment.
— Mam być szczera czy miła?
— Jedno i drugie — odparł z uśmiechem. Blondynka rzuciła mu pełne niedowierzenia spojrzenie.
— Dobra, szczerze mówiąc to odpłynęłabym stąd pierwszym lepszym statkiem — wyznała, nie siląc się na miły ton.
— Ej, ale miało być miło — rzucił do niej, kiedy wstała i odeszła kilka kroków w stronę lądu.
— Było — mruknęła tylko, po czym ruszyła przed siebie. Chłopak wstał szybko i pobiegł za nią. Chwycił ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
— Czemu już uciekasz? Nie chciałem cię urazić, czy co w czymś przeszkodzić, tylko się zapoznać. Jesteś tutaj nowa, dlatego uznałem, że będzie ci miło jeśli będziesz miała choć jedną osobę na wyspie, która nie będzie patrzyła na ciebie z podejrzliwością i ciekawością — powiedział szczerze.
— Nie martw się tak o mnie! Od kilkunastu godzin myślę tylko o tym, jak się stąd wyrwać i wrócić do domu. Nie masz pojęcia o mojej sytuacji! — krzyknęła mu prosto w twarz. — Zostawiłam swoich przyjaciół, swojego narzeczonego, całe moje dotychczasowe życie żeby zamieszkać z rodzicami, którzy nigdy nie okazywali głębszych uczuć wobec mnie, na jakiejś wyspie na końcu świata! Nie ma tu nawet smoków! Jak ty byś się czuł na moim miejscu?!
— Dobra, może nie powinienem...
— Zdecydowanie nie — przerwała mu cichym głosem. Nagle przed oczami pojawiła jej się uśmiechnięta twarz Czkawki, przez co poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Mimo złości nie potrafiła ich zatrzymać.
— W porządku? — zapytał, kiedy nic nie dodała. Skinęła głową, czując, że musi natychmiast znaleźć się gdzieś sama.
— Odprowadzić cię?
— Poradzę sobie. — Głos jej zadrżał, kiedy wypowiedziała te słowa. Chciała oddać mu futro, ale uśmiechnął się lekko, prosząc, by je zatrzymała i ewentualnie oddała mu przy następnej okazji.
— Tak w ogóle to jestem Sören — powiedział cicho. — Gdybyś potrzebowała pomocy to pytaj o mnie. Wszyscy mnie tu znają. A i jeszcze — zatrzymał ją, zanim odeszła. — Mój ojciec jutro wypływa, będzie się widział z kupcami, którzy płyną na Berk. Nie będziesz mogła stąd uciec, nawet nie próbuję cię do tego namawiać, ale gdybyś chciała napisać do swoich przyjaciół list lub cokolwiek im przekazać to przyjdź rano do portu.
— Dziękuję — wyszeptała i spuściła wzrok. Gdy ponownie na niego spojrzała w jej oczach iskrzyły się łzy, idealnie widoczne w blasku księżyca. — Jestem Astrid. — Powiedziała cicho, po czym odeszła. Sören patrzył na nią, dopóki nie zniknęła za jednym z domów.
⭐️
Kochanie,
Przepraszam, ale nie mogłam napisać wcześniej (głównie dlatego, że nie widziałam sensu w pisaniu listów, których nie miałabym szansy wysłać). Urządzanie tego domu trochę nam zajmie, ale rodzice są dobrej myśli. Chyba całkiem im się tutaj podoba, mnie - wręcz przeciwnie. Ta wyspa jest zupełnie inna niż Berk. Głównie dlatego, że nie ma tutaj Was - Ciebie, naszych przyjaciół. Smoki tutaj nie przylatują. Z tego co zdążyłam się zorientować to większość mieszkających tutaj ludzi nigdy nie widziało żadnego na oczy, o lataniu nie wspominając.
Czuję się tutaj źle. Minął dopiero jeden dzień, a ja już chcę się stąd wyrwać. Nie mogę znieść myśli, że miałabym tutaj zostać na zawsze. Dałam rodzicom ultimatum, zostanę dopóki nie skończę dwudziestu lat. To ponad rok, ale nic nie mogę na to poradzić. Chciałabym, żebyś był tutaj ze mną. Byłoby o wiele milej. A początek mojej znajomości z Sörenem być może wyglądałby nieco przyjemniej.
Poznałam go dzisiaj, kiedy siedziałam w porcie i myślałam o Tobie. Nie czuj zazdrości, bo to tylko przelotna znajomość, co więcej chyba nie mam ochoty na żadne zaprzyjaźnianie się z kimkolwiek. Potraktowałam go zbyt surowo, wiesz, mój ciężki charakter. Nie każdy jest przygotowany, ale byłąm wściekła. Jak można wtrącać się w cudze życie, ot tak? Myślał, że zarazi mnie tym swoim optymizmem, ale nie potrafiłam nawet normalnie z nim porozmawiać. Znasz mnie.
Tu uśmiechnęła się i wyprostowała się na krześle. Było już dawno po północy. Zaczynała ten list kilkakrotnie, ale nadal nie była pewna czy jest zadowolona z efektu. Miała zbyt mało czasu, by wciąż zaczynać od nowa, dlatego postanowiła kontynuować. Opisała mu całą podróż, wszystkie te dni bez niego, choć nie mogła zaprzeczyć, że o nim nie myślała. Bo nie było takiej chwili. Później przedstawiła mu cały dzisiejszy dzień. Opowiedziała o nowym znajomym, dla którego była niemiła. Napisała mu, że żałuje tego co powiedziała, jakby chcąc przekonać samą siebie, że to właśnie tak powinna postąpić.
Bardzo za Tobą tęsknię, myślę o Tobie,
Kocham Cię
Astrid
Skończyła, kiedy zaczęło się przejaśniać. Nie czuła jednak zmęczenia, dlatego postanowiła. Nie kłaść się spać. Nie chciała przegapić momentu, w którym ojciec Sörena wypłynie z wyspy. Ubrała się szybko i już miała wychodzić z pokoju, kiedy dostrzegła, leżące na łóżku białe futro. Uśmiechnęła się lekko i wzięła je ze sobą.
⭐️
Dotarła do portu chwilę później, obserwując rybaków, wypływających jak co dzień na połów. Doskonale pamiętała wikingów z Berk, którzy codziennie byli w porcie o tej porze i wykonywali te same czynności. Przeszła wolnym krokiem po pomoście, patrząc na swoje stopy. Gdy uniosła spojrzenie, dostrzegła powoli wyłaniające się zza horyzontu słońce. Gdzieś tam, daleko stąd miała swój dom - przeszło jej przez myśl. Niczego bardziej nie pragnęła jak powrotu. W sercu czuła ciężar tęsknoty, który wypełnił teraz ją całą.
— Jesteś rannym ptaszkiem? — usłyszała pytanie poznanego wczorajszego wieczoru chłopaka i odwróciła się w stronę jego głosu. Wymusiła lekki uśmiech, choć nie miała na niego w ogóle ochoty.
— Nie mogłam spać — odpowiedziała jednak miło.
— Dzisiaj też nie chcesz ze mną rozmawiać? — zapytał, czekając na jej odpowiedź.
— Nie, dzisiaj jest nieco lepszy dzień. Przynajmniej jego początek. Chciałam cię przeprosić. Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać. Strasznie mi głupio — odparła i popatrzyła mu w oczy. Były jakby puste, bez wyrazu. Nagle jednak zaświeciły się, a Sören roześmiał się.
— Wyluzuj — zaproponował. — Każdy miewa złe dni, a szczególnie na znienawidzonej od pierwszego dnia wyspie. Masz list? — Astrid podała mu kopertę, w której znajdowała się cała relacja zaadresowana dla ukochanego. — Powiedz tylko gdzie i do kogo.
— Wiadomo, na Berk. Dla Czkawki Haddocka. Jest synem wodza — powiedziała, a chłopak przez chwilę patrzył na szary papier, w który owinięte były listy. Astrid zauważyła to spojrzenie i westchnęła cicho.
— Myślisz, że ten związek przetrwa próbę czasu? Nie wiem ile tutaj zostaniesz, ale ile by to nie było to zawsze będzie zbyt długo — odparł smutno, jakby znał już odpowiedź na swoje własne pytanie.
— Obiecaliśmy sobie, że nic się nie zmieni. To coś o wiele ważniejszego niż zwykła miłość — wyjaśniła, nie chcąc wchodzić w szczegóły z niedawno poznanym wikingiem. — Właśnie, to chyba należy do ciebie — zmieniła temat, po czym podała mu futro. Nie przyjął go jednak.
— Jest twoje. To prezent... Noce są tutaj raczej chłodne, a ty chyba lubisz tak sobie po prostu pospacerować — uśmiechnął się, a Astrid odwzajemniła ten gest.
Wtedy
(3 miesiące przed pożegnaniem)
Czkawka objął ją w talii, pozwalając by oparła się na jego torsie. Jej wzrok zwrócony był w stronę horyzontu, za który powoli chowało się słońce. Wieczór robił się chłodny, dlatego szatyn okrył ich ciepłym kocem. Pocałował ją w czubek głowy i przytulił mocniej do siebie.
— Powiedz mi o czym myślisz — wyszeptał jej do ucha.
— O tobie — odparła szybko i odwróciła się, by móc spojrzeć jej w oczy.
— Sprecyzuj — powiedział, uśmiechając się szeroko.
— Dobra, spróbuję. — Zamknęła oczy, a na jej twarz dojrzał nieśmiały uśmiech. — Widzę ciebie w obecności naszych dzieci. Siedzimy dokładnie na tym klifie, patrzymy na zachodzące słońca, a dwójka naszych dzieci bawi się ze smokami w berka. Obejmujesz mnie i mówisz, że mnie kochasz. A ja cały czas się uśmiecham. Jestem po prostu szczęśliwa. — Astrid otworzyła oczy i roześmiała się, widząc minę Czkawki.
— Nie żartujesz? — zapytał.
— Ani trochę. Twoja kolej — zachęciła.
— Wydaje mi się, że jestem bardziej romantyczny — powiedział, a dziewczyna dźgnęła go palcem między żebra. — My latamy na smokach w świetle księżyca.
— Nie mamy dzieci?
— Mamy. Ale nasze dzieci już grzecznie śpią. A my mamy tylko siebie — wyszeptał i pocałował ją w usta. Odwzajemniła szybko gest, kładąc dłonie na jego karku i pogłębiając przyjemną czułość.
— Bądź moim zawsze — poprosiła cichutko, kładąc się po chwili znów w poprzedniej pozycji.
—Zawsze — szepnął i pozwolił jej zasnąć w jego ramionach. Cmoknął ją delikatnie i sam oparł się o brzuch nocnej furii...
Teraz
Czkawka spojrzał na zachodzącego słońce, czując pod powiekami łzy. Szczerbatek spojrzał na niego smutnym spojrzeniem i mruknął, jednak mężczyzna nie zdawał się zwracać na niego uwagę.
— Jesteś moim zawsze, Astrid. Szkoda, że ja przestałem być twoim — wyszeptał i dał upust swoim emocjom, nie powstrzymując dłużej łez. Pozwolił im spłynąć, pozwolił sobie na krzyk, pozwolił na rozpacz, która dławiła go od środka. Szczerbatek patrzył na jeźdźca bezczynnie, będąc jedynym świadkiem upadającego z bólu i tęsknoty człowieka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro