Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Walentynkowe szaleństwo... A nie przepraszam to tylko brak procesora

Per. Tina Prime

- Ty serio zapytałeś się mnie to co ja sądzę, że się mnie zapytałeś?! 

- Wyluzuj Prime, to tylko jedna kolacja. W dodatku w holoformie, więc nikt nas z żadnej z frakcji nie zobaczy. 

- Odpowiedz brzmi "Kurwa, NIE licz na to"! 

Syknęłam cicho, gdy poczułam jak trupio zimne dłonie decepticońskiego medyka zaopatrzone w długie szpony zaciskają się na mojej szyi. Przerażona tym zaczęłam mocniej szarpać, by utrudnić KnockOutowi dalsze pozbawianie mnie powietrza. Czułam jak Iskra robi się coraz bardziej gorąca, wręcz parzące kłęby pary sprawiały, że zbroja od środka parzyła mnie. Im bardziej chciałam zaczerpnąć powietrza, tym bardziej moje źródło zasilania piekło i parzyło mnie, a to zmuszało mnie to kolejnej próby zaczerpnięcia tlenu z ziemskiej atmosfery. Zależność goniła zależność, jak w jakimś pierdolonym zabawkowym torze. Z punktu A mamy pojechać do punktu B, ale pieprzony punkt B jest pierdolonym punktem A! Nosz kurwa! Jebane kółeczko! 

- Jesteś pewna?

- O...Okey... D-dość... - wyzipałam z trudem, a kiedy Transformer o szkarłatnych tęczówkach mnie puścił, upadłam na kolana. 

Cholera! Ten tlen, tlenek węgla (IV) i inne pierwiastki były jak energon dla mojej Iskry, głośno charczałam podczas wciągania świeżego powietrza w celu ochłodzenia ledwo wyrabiających wentylatorów i samej Iskry. Pozwoliłam sobie na klęk podparty, bo nadal byłam przymulona przez chwilowe odcięcie powietrza, a siłowniki drżały pode mną. W końcu po długiej chwili postanowiłam podnieść głowę i spojrzeć na tego irytującego Narcyza, który patrząc się na mnie, posyłał w moją stronę diabelski uśmieszek.

- Czego? - syknęłam słabym, a raczej zduszonym głosem.

- Widzimy się za kilka godzin, młoda. Co myślisz o równej dwudziestej?

- No...

- Okey. To do zobaczenia o dwudziestej.

Decepticon, zanim jeszcze poprosił o most ziemny, pomógł mi wstać z zakurzonego podłoża i z głupim uśmiechem zaczął otrzepywać moje barki i ramiona. Przy okazji nie mógł pominąć faktu, że jaki on jest biedny, bo zniszczyłam mu lakier. A on kurde to co mi zrobił?! No przecież zanim rzucił mnie na ziemię i potraktował tym swoim paralizatorem, nie opakował mnie w folię bąbelkową przy okazji zabezpieczając moją zbroję w piankę, czy jakieś inne bzdety używane do pakowania! Głupi Con... A jak głupia jeszcze zgodziłam się z nim na kolację. Dziś! W Walentynki! Jestem debilką... 

***

- Tina, no zdradź z kim dziś idziesz na randkę!

Odwróciłam się szybko w stronę białowłosej dziewczyny, która jak głupia szczerzyła się w moją stronę, przy okazji szukając czegoś w jednej z pierdyliarda swoich szkatułek i szkatułeczek. Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Primus daj mi niezłe pokłady cierpliwości na dzisiejszy wieczór, bo jak dasz mi siłę to i dobrego adwokata mi będziesz musiał załatwiać. 

- Bibi, ja NIE idę na żadną randkę. To tylko głupia kolacja...

- Walentynkowa! A Walentynki to święto zakochanych, czyli jednak idziesz na r a n d k ę. 

- Randkę, randkę-srandkę. Kurwa! To tylko głupi żart... Znajomego. 

- No dobra... I tak ja wiem swoje - kuźwa dziewczyna jest o rok starsza, a mam ochotę zabić ją za te jej głupie uśmieszki i sugestywne spojrzenia. 

Wygładziłam fałdy koszuli, którą miałam przygotowaną na dzisiejszy wieczór. Czarny materiał ubrania był wzbogacony przez szef wykonany ciemnofioletową nicią oraz tego samego koloru guziki. Do tego jeszcze jeansy o odcieniu indygo oraz ciemnobrązowe sztyblety, które były jednymi z moich ulubionych obuwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Może nie będzie tak źle? KnockOut nie wygląda na nudziarza, pomimo, że to decepticoński medyk. 

- Dobra to ja będę się powoli zbierać... No nie patrz się tak na mnie. Nie chcę po prostu się spóźnić, tylko tyle. 

- Aha... 

- Gdzie się zbierasz, Prime?

Spojrzałam w stronę drzwi, skąd dobiegał głos. Blondwłosy brat bliźniak Sideswipe'a opierał się o framugę drzwi wykonanych z ciemnego drewna, przy okazji mierząc mnie krytycznym wzrokiem.

- A co?

- Chciałem zaproponować wspólne oglądanie filmów - na policzkach holoformy Bliźniaka Terroru wkradły się soczyste rumieńce, gdy zobaczył dwuznaczne spojrzenie, które mu rzucała młodsza siostra Bumblebee.

- Też chciałabym mieć takie powodzenie - mruknęła.

- Wybacz, kanarku, ale dzisiejszy wieczór już ktoś mi zarezerwował... Może jutro?

- Może... - nie wiem czemu, ale Sunstreaker posłał mi smutne spojrzenie.

***

KnockOut i ja usiedliśmy przy jednym z kilkunastu stolików na sali. Restauracja była urządzona w stylu klasycznym, w wszechobecnych kolorach beżu, bieli i złota. Podłoga została wykonana z marmuru, ale nie byłam tego pewna w stu procentach. Jako jedyna z obecnych tu pań byłam ubrana w jeansy. Ba! W ogóle nikt z płci żeńskiej nie był ubrany w spodnie, tylko ja byłam takim wyjątkiem. Czarną owcą w wspólnocie. 
Posłałam rozbawione spojrzenie Narcyzowi, który jak reszta towarzystwa był ubrany elegancko: biała koszula, eleganckie spodnie, marynarka, a nawet spinki do mankietów. Czerwoną czuprynkę ułożył na żelu, by idealnie się sprawowała. 

- Co cię tak bawi, młoda?

- Otoczenie i to jak bardzo do niego nie pasuje. 

- Mi tam to nie przeszkadza - otworzył kartę menu i zaczął przeglądać ją, a ja poszłam za jego przykładem - Co zamawiasz? 

- Em... Dobre pytanie - zaczęłam skubać róg karty - Em... 

Chłopak siedzący przede mną zaśmiał się, więc odchyliłam menu, by spojrzeć na niego. 

- Z czego rżysz, ćwoku? 

- Z tego jak bardzo jesteś niepewna co powinnaś zrobić. Byłaś kiedyś w takiej ludzkiej restauracji? 

- No jasne, że nie - prychnęłam - Też mi pytanie. 

- Po prostu zamów coś co cię zainteresowała. Ja płacę, więc masz wolną rękę. 

-Okey? To może... Co to jest La Tomate?

- Przekonasz się. 

KnockOut skinął na kelnera, by chwilę później złożyć zamówienie. Ja w tym czasie zaczęłam rozglądać się jeszcze raz po sali. Jakieś młote chyba małżeństwo siedziało pod ścianą przy świecach i zajadając coś w stylu kremu (co do cholery było?) przy okazji śmiejąc się podczas rozmowy z sobą. Serio? Walentynki to coś dziwnego, jakby ludzie nie potrafili na co dzień zachowywać się tak, by okazywać sobie miłość, a nie musieć to robić od święta. To cholernie głupie...
Moje rozmyślanie przerwało dostarczenie przez kelnera naszego zamówienia. Moja potrawa wyglądała... Dziwnie... Było to coś w stylu galaretki, która pachniała pomidorami, zanurzone w niej zostały kulki mozzarelli, ukoronowane jakimiś czerwonymi oraz zielonymi kropkami. Spojrzałam na talerz Narcyza. On tymczasem dostał dwa grube plastry jakiegoś mięsa położone na ryżu oraz posypane szczypiorkiem.  

- Co zamówiłeś? - zainteresowałam się. 

- Koninę. 

- Co kurwa?! - kilka najbliżej siedzących osób spojrzało na mnie jakbym co najmniej była z innej planety... No w sumie to byłam. - Coś ty zamówił?! 

- Koninę. O co ci chodzi, Prime? To tylko mięso. Jesteś wege, że tak się o to wkurzasz? 

- Cholera, dla mnie to ludzie mogą jeść świnie, krowy, chomiki, czy nawet przyrodzenia byków, ale kurwa zżerania koni NIE zniosę! To jest kurwa chore! To jakbyś zjadł swoją alternatywną formę! No co się kurwa gapisz? A nie jest tak? I tym i tym można jeździć, więc w czym problem? Zjedz karoserie... 

Szkarłatne tęczówki Decepticona błysnęły ostrzegawczo, przy okazji wskazując palcem na moją kolacje. 

- Jedz i nie rób scen, wystarczająco osób się na nas patrzy...

- Lubisz być w centrum uwagi, diabełku. 

- Tino Prime...

- To moje imię - mruknęłam, jednocześnie strojąc głupie miny do niego przy wzięciu każdego kęsa mojej potrawy. 

- Prime! 

- Jak po nazwisku to po pysku... 

Pan Czerwona Czupryna postanowił sobie odpuścić i zająć się konsumpcją swojej zamówienia, oczywiście nie mógł nie zauważyć moich wymownych spojrzeń, które mu posyłałam. Byłam dosłownie fochnięta, a foch to foch i to cholernie duży. 

- Dobra - mruknął jak ku uldze personelu wyszliśmy z restauracji - Przepraszam za to w środku, pasuje? Nie wkurzaj się, bo to nie ładnie...

- Pod jednym warunkiem - przeszkodziłam mu - Jak pojedziemy do jednego miejsca. 

- Primus... Dobra...

***

- Dlaczego los tak okrutnie dręczy mnie? 

- Co? Dopadły cię wyrzuty sumienia, którego nie masz? - posłałam mu jeden z tych złośliwych uśmiechów, przy okazji drapiąc chrapy karego wałacha. 

Decepticoński medyk spojrzał na mnie jak na idiotkę, gdy podałam mu wodze jednego z dwóch przyprowadzonych osiodłanych rumaków. W końcu po zapewnieniu, że kasztan nic mu nie zrobi złapał wodze wykonane z plecionej skóry. Awokado spuścił łeb i wsunął swój pysk między klapy jego marynarki, by zapoznać się z jego zapachem. Sam Narcyz był cholernie zestresowany tym nowym doświadczeniem i stał jak słup soli. 

- Co on robi? 

- A tak... Wita się z swoim kuzynem, którego ty dziś zjadłeś na kolacje... 

- Prime, nie rób głupich żartów! 

Wsunęłam stopę w lewe strzemię i podciągając się, wsiadłam mocno w siodło, natychmiastowo dociskając łydki do poduszek. Wodze oplotłam wokół prawej dłoni, a lewą klepałam umięśnioną szyję Huraganu, który parsknął cicho z zadowolenia. 

- Na co czekasz? Zrób to co i ja, Knock'iś. 

- Żartujesz? Błagam powiedz, że żartujesz...

- Wsiadaj na Awokado, do jasnej rdzy! 

Dopiero, gdy czerwonowłosy zrobił to co mu kazałam, kącik ust uniósł mi się do góry w geście lekkiego uśmiechu. Trochę niezręcznie, o mało nie spadając, ale w końcu siedział bezpiecznie na siedzisku, jedną ręką trzymał wodze, a palce drugiej mocno zaciskał na przednim łęku. 

- Nie spinaj się tak, bo A zauważy, że może przejąć nad tobą władzę i wtedy to dopiero zobaczysz jak "mięso" może być ruchliwe. 

Nie czekając na jego odpowiedz nachyliłam się nad zadem jego kasztana i wewnętrzną częścią dłoni uderzyłam w zad konia mojego towarzysza. Przez dolinę przeszedł krzyk Narcyza, gdy Awokado z stępa ruszył do pełnego galopu. O tak! Przejażdżkę czas zacząć! 

Per. KnockOut

Nie wiedziałem, że tyle mięśni może boleć po tylko jednej takie jeździe... Na Wielką Polerkę! A brunetka z fioletowymi pasemkami wygląda jakby to była najlepsza forma relaksu. Nie wiem co zrobiła, ale jej potężny koń bez problemów wykonywał każde jej polecenie, podczas, gdy mój szarpał się ze mną za każdym razem. To była moja pierwsza jazda, a Prime chyba chciała mnie zabić, ponieważ nadawała coraz szybsze tępo jadąc przez jakieś chaszcze, albo  przeskakując przez zwalone pnie drzew, które ja musiałem próbować omijać. 
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w stadninie koni położonej w jakiejś dolinie miałem ochotę wznosić modły do Primusa za to, że ten szalony wieczór dobiega końca. Z trudem zsuwając się z siodła podałem te coś do których przypięty był koń i dzięki którym mogłem go "kontrolować", Tinie.

- Dzięki... No za Walentynkowy Wieczór... Było ciekawie... I no... 

- Tak, tak. Jedź wypolerować się Narcyzie, bo widać, że twoja holoforma ledwo żyje. Do następnej misji... I wiedź, że wtedy to ja wygram starcie. 

Z ulgą wreszcie poprosiłem Soundwave'a o most ziemny. Przez tydzień nie jadę na żadne misje, pierdolić. Mam dość...

Per. Sunstreaker

Leżałem na swoim łóżku przy okazji dręcząc mój nowy nabytek - tablet graficzny. Bez większej ochoty, a nawet bez udziału mózgu szkicowałem coś na nim. Była to plątanina kresek ora kreseczek o różnej długości i...
Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, a chwilę później jakiś wysoki, smukły kształt wpakował mi się w ramiona.

- Mam nadzieje, że nie przeszkadzam...

Przyjrzałem się wtulonemu w moją holoformę ciału: ciemnobrązowe kosmyki okalające szczuplutką, jak i reszta ciała, twarz, wielkie ciemne oczy spoglądające tymi swoimi tęczówkami. No, a to wszystko ubrane w szarą bluzę typu kangur z krótkimi rękawami i jasno fioletowe spodnie od piżamy do kostek.

- Jasne, że nie.

- Pomyślałam, że może... Jeszcze chcesz spędzić jakoś te Walentynki i...

- Przestań pieprzyć. Teraz to święto jest doskonałe, bo nie muszę siedzieć tu sam.

I przytuliłem mocniej młodszą o dwa ziemskie lata ode mnie dziewczynę, uśmiechając się przed nosem. Teraz już wiedziałem co przedstawiał wcześniej szkicowany na tablecie graficznym obraz - moją walentynkę - Tinę.

Per. Breakdown

- Puść mnie! Przecież nic nie zrobiłam! Ja tu tylko przypadkiem! - piszczała.

Niebieska Autobotka uparcie próbowała wyrwać rękę z mojego uścisku, a pomimo jej starać, ja ciągnąłem ją za sobą jak gdyby nigdy nic. Była na mnie za słaba, dlatego misja przejęcia obiektu o cybertrońskim sygnale rozbitego na jednej z wysp na Pacyfiku poszła tak szybko i prawie bez ofiar. Dziewczyna miała dobrą broń ogłuszającą, ale nie potrafiła walczyć więc, to było tylko sprawne unikanie fali dźwiękowej. Obezwładnienie i skucie takiej drobinki było jak wypicie etanolu na zimno - gładko. 

- Skończ się szarpać. Nic ci to nie da. - mruknąłem.

Że też Soundwave musiał otworzyć most gdzieś na drugim końcu Nemesis, jakby nie mógł na mostku. 

- Próbować zawsze warto! Puść mnie! 

- Nawet jak Cię puszczę, to co zrobisz? Jesteśmy z dwa, czy trzy kilometry nad ziemią. Skrzydeł to ja nie widzę, żebyś miała. - powiedziałem. 

- Kto powiedział, że będę uciekać?! - krzyknęła oburzona, a ja zatrzymałem się spojrzawszy na nią zdziwiony.

Z ciekawości puściłem ją, a ta zabrała ręce i dumnie się wyprostowała. Patrzyła na mnie wyczekująco.

- Mam kajdanki i jestem trzy kilometry nad ziemią, informatykiem nie jestem, więc raczej sama się stąd nie wydostanę. To po co uciekać? - zapytała.

Chwilę patrzyłem na nią z niedowierzaniem, aż w końcu wstrząsnąłem głową wyrywając się z tego odrętwienia.

- Chodź. - powiedziałem, a Autobotka poszła za mną, a w zasadzie szła obok mnie.

Dziwiło mnie, że była aż tak ufna. Każdy inny Autobot próbowałby się stąd wyrwać, a choćby po to, żeby namieszać w systemach, a ona nawet uciekać nie chciała. Znaczy się, próbowała i uciekać, i walczyć, ale zanim dostaliśmy się na statek. Z postury nie przypominała doświadczonego żołnierza, o czym również mogło świadczyć brak umiejętności walki, a jej aktualne, pogodne zachowanie sprawiło, że przez myśl przeszło mi, że chyba nawet nie wiedziała, co ją czeka przed obliczem Lorda Megatrona. Zachowywała się po prostu... nie tyle dziwnie, co po prostu inaczej, jakby nie była świadoma zagrożenia. 
Weszliśmy na mostek i zdziwiła mnie panująca tam cisza. Megatron nie wydzierał się na komandora Starscreama. Jakieś święto, czy co? Lord siedział na swoim tronie i czytał coś na tablecie. 

- Lordzie Megatronie. - powiedziałem zwracając na siebie jego uwagę, ukłoniłem się jak należy i przepchnąłem Autobotkę przed siebie. - Obiektem rozbitym na wyspie na Pacyfiku była jej kapsuła ratunkowa. - powiedziałem.

Lider Decepticonów wstał i podszedł bliżej mierząc dziewczynę ostrym spojrzeniem. Ta zaś, postawiła drzwi na swoich plecach, jak podczas naszej walki, ale niestety nie miała sie czym bronić - rozbroiłem ją odłączając odpowiednie kable, których sama znowu nie złączy. 

- Nareszcie misja, która się powiodła. - powiedział spokojnie, choć jego głos był jakby wyciągnięty z najgorszych koszmarów. - Szkoda tylko, że w szeregi Decepticonów nie wstąpił nowy żołnierz... Ale i Autoboty, nowego nie dostaną. - uśmiechnął się diabolicznie. Autobotaka zdawała się maleć ze strachu. - Kim jesteś i z jakiej przyczyny? - zapytał ostro.

- Nazywam się Zafira. Szkolona na żołnierza - bojownika. - wyjąkała. 

- Po co tu jesteś? - zapytał już trochę zirytowany, ale mimo tego, wciąż był bardzo spokojny, co było dla mnie niepokojące. 

- Bo dostałam wiadomość o obecności Autobotów na tej planecie. 

- Od kogo wiadomość?!

- Od Prime'a. 

- Więc pracowałaś w jego pobliżu! - robiło się groźnie.

- Przez bardzo krótki okres! - pisnęła przerażona. - Częściej przebywałam przy jego zastępcy, ale jeszcze więcej czasu spędzałam z porucznikiem Jazzem! Wiadomość była ogólnodostępna. Nie wiedziałam, gdzie przebywały Autoboty. 

- Więc bezużyteczna! - krzyknął Megatron, a po sali po chwili rozchodziło się głośne warczenie. - Zabić! - rozkazał.

- Co?! - wrzasnęła robotka. 

Przysłuchując się tej dziwnej jak dla mnie i w dodatku krótkiej rozmowie, czułem się jakbym był w jakimś innym wymiarze. Megatron nie był na wstępie rozdrażniony, potem nie był dociekliwy, odpowiedzi dostał od razu i prawdopodobnie były one prawdziwe, a na końcu, tak po prostu Lord kazał zabić Autobotkę. Czegoś takiego jeszcze tutaj nie było. Przeważnie, kończyło się na sali tortur i tam dokonywano wyroku. 

- Lordzie Megatronie. - odezwałem się, choć nie wiem po co. Jakiś odruch, czy coś, czego nie chciałem. - Czy mogę zabrać głos? - lider Decepticonów skinął głową zezwalając. - Oczywiście nie kwestionuję pańskiej decyzji, ale to może zbyt pochopna decyzja. Moim zdaniem powinniśmy ją zatrzymać, a może nam się kiedyś przyda.

Po sali ponownie przeszedł groźny pomruk. Lord przeszedł się kilka razy po sali spoglądając na przerażoną dziewczynę. Wtem otworzył się most ziemny, z którego wyszedł zadowolony z czegoś Knockout. Widząc swojego władcę, ukłonił się i co dziwne, odwrócił, ze mną się ukradkiem przywitał i bez słowa wyszedł. Co jest nie tak z dzisiejszym dniem?!

- Zamknij ją Breakdown. - rozkazał Megatron nie patrząc na mnie, a w punkt gdzieś mniej więcej, gdzie zniknął most ziemny.

Podszedłem do Autobotki, złapałem za ramię i pociągnąłem za sobą. Szybko wyprowadziłem ją z pomieszczenia i dopiero tam mogłem odetchnąć z ulgą. Po tym jak się odezwałem, to moja Iskra nabrała tępa, bo bałem się, że potężny Decepticon się wścieknie i swoją złość wyładuje na mnie. 

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała.

- Nie wiem. Dzisiaj w ogóle jest jakiś dziwny dzień. 

- Dzisiaj ludzie obchodzą Walentynki. - powiedziała. W między czasie pokazałem jej żeby szła ze mną. 

- Co to jest?

- Dzień zakochanych krótko mówiąc.

- To uznaj to, za mój prezent ode mnie... - sapnąłem

- Eee... Zakochałeś się? - zaśmiała się.

- Nie. Ale mam przynajmniej powód, dla którego cię z tego wyciągnąłem. - wywróciłem oczami.

Doprowadziłem ją do aresztu i zamknąłem w jednej z cel. Zafira, wchodząc do celi nagle stała się ponura. Kiedy zamykałem kłódkę, stanęła przy drzwiach łapiąc pręty i patrząc smutnymi oczami na mnie.

- Mam rozumieć, że to wszystko, co możesz dla mnie zrobić na Walentynki. - powiedziała. Spojrzałem na nią i westchnąłem ciężko. 

- Niestety tak... - powiedziałem. - Masz coś w sobie, że da się ciebie lubić. - powiedziałem z uśmiechem opierając się o kraty.

Była całkiem ładna, a jej oczy pomimo swojej niebieskiej barwy były prześliczne. Szkoda, że była Autobotem i raczej nie zanosiło się, żeby została Decepticonem. 

- Ojej... Dzięki. W sumie... to ty też jesteś całkiem spoko. - powiedziała ze szczerym uśmiechem. 

- Tak w ogóle, skąd znasz Jazza?

- To mój najlepszy przyjaciel... Uczył mnie i takie tam. Przyleciałam tu z nadzieją, że go tu znajdę. Jest na Ziemi?

- Jest i często rozwala nasze wojsko Vehiconów. - uśmiechnąłem się, a ona odwzajemniła gest.

Nie chciało mi się odchodzić, ale miałem jeszcze kilka obowiązków. Poinformowałem ją o tym i poszedłem w swoje strony.

***

Po całym dniu w kopalni miałem serdecznie dość wszystkiego. Chciałem się ogarnąć i iść odpocząć i też taki miałem zamiar, dopóki nie usłyszałem dochodzącego z więzienia tego pięknego głosu. Nie wiem co Zafira śpiewała, bo było to chyba w innym języku niż angielski. Przystanąłem i słuchałem, i ciężko mi się było powstrzymać, by tam nie iść i słuchać dalej. Było to jak tak zwany syreni śpiew. Jednak oparłem się temu, jednak byłem już całkowicie pewny, że nie dam jej rdzewieć w pudle. Po cichu odszedłem z zamiarem umycia się z tego kopalnianego kurzu, nie chciałem się jej pokazywać w takim brudnym stanie. 
Poszedłem do laboratorium, gdyż tam Knockout, oprócz leków trzymał swoje kosmetyki. Może jak ładnie poproszę, to mi pożyczy choć ten jeden raz.
Gdy wszedłem do jego zabiegówki, zobaczyłem bardzo dziwny widok: holoformę Knockouta przed lustrem układającą włosy. Człowieczek spojrzał na mnie, a po chwili rozłożył ręce jakby chciał zapytać, o co mi chodzi, że się na niego tak patrzę. Pokręciłem głową.

- Nie, nic. - powiedziałem. - Chciałem zapytać, czy pożyczyłbyś coś, żeby się ogarnąć. Wiesz... jakiś wosk, polerka...

- Mam akurat dobry humor - zaczął operując grzebieniem przy włosach wpatrując się w swoje odbicie. - Więc ci pożyczę. Są tam, gdzie trzymam polerkę. Poczytaj etykietki, a będziesz wiedział co z czym.

- Gdzie się wybierasz? - zapytałem podchodząc do wskazanej szafki.

- Na kolację z Tiną... W razie czego, nic nie wiesz.

- Nie ma problemu. - odezwałem się czytając etykietkę jednego ze środków myjących. - Dziw, że się zgodziła. -zauważyłem.

- To fakt. Dlatego trzeba korzystać z okazji. Ty też, widzę, że coś wyrwałeś. W końcu.

- Jeszcze nie wyrwałem, ale mam zamiar. - powiedziałem zbierając kosmetyki i zbierając się do wyjścia. - W takim razie, życzę udanego spotkania. 

Wyszedłem i szybko udałem się do łaźni, gdzie zmyłem z siebie ten cały syf. Używając środków Knockouta czułem się trochę dziwnie, no ale nie było to dla mnie codziennością. Po tym całym myciu, nałożeniu wosku i polerowaniu, moja zbroja nabrała połysku, małe rysy zostały zamaskowane, ale niestety, niektóre większe stały się bardziej widoczne. Fakt faktem, tak pięknego i błyszczącego pancerza nie miałem jak nasz medyk, ale to i tak lepiej wyglądało niż zazwyczaj. Na koniec jeszcze zadbałem o twarz z wyszczególnieniem mojej płytki na dziurze po optyce. Po wszystkim, wszystko należące do Knockouta, który już wybył, odniosłem na swoje miejsce. Używając komputera z laboratorium, zrobiłem jeszcze jeden mały prezent dla Autobotki. 
Tak przygotowany, poszedłem do aresztu. Zafira wciąż śpiewała. Chwilę stałem w cieniu i przysłuchiwałem się temu. siedziała w kącie celi skulona. Wyglądała tak niewinnie i uroczo, tylko ta sceneria była przytłaczająca. Gdy się nasłuchałem, podszedłem do celi i chrząknąłem. Dziewczyna przestała śpiewać i po chwili podniosła się z podłogi. W tym czasie otworzyłem celę.

- Co ty robisz?

- Chcę cię zaprosić na mały wypad. - powiedziałem nie owijając w bawełnę. 

- A co z Megatronem?

- Założę się, że zapomniałby o tobie i w końcu by cię tu rdza zżarła, a tak... gdy zauważy, że cię nie ma, nagadam mu wraz z przyjacielem medykiem, że zgasłaś z powodu choroby. - wyjaśniłem.

Autobotka uśmiechnęła się chcąc jakby tym podziękować.

- W takim razie... gdzie mnie zabierasz? - zapytała wyciągając do mnie rękę, którą delikatnie ująłem i jak na dżentelmena przystało, pocałowałem jej dłoń. Jakby mnie teraz Knockout widział, to by chyba stwierdził, że to nie ja. 

- Znam dość dobre kino samochodowe. Nie wiem co dzisiaj tam puszczają, ale skoro dzisiaj dzień zakochanych, to pewnie jakiś romantyk. - powiedziałem wyprowadzając Zafirę z aresztu.

Poszliśmy do laboratorium, a tam poprosiłem Soundwave'a o most ziemny stamtąd na wskazane przeze mnie współrzędne. Byliśmy z pięć kilometrów od wspomnianego kina. Tę drogę przebyliśmy w ciszy. Na miejscu, w postaci holoform kupiliśmy bilety, w sumie to ja kupiłem. Jedyny problem był w tym, że niestety taki wielki wóz bojowy nie szczególnie nadaje się do takich miejsc - musiałem stanąć z tyłu, a przez to Zafira miała ograniczony widok. Staliśmy obok siebie i czekaliśmy, aż film się zacznie. 

- A może... - zacząłem używając do tego komunikatora. - Jako człowiek wsiadłabyś do mnie? Byłoby wyżej i takie tam.

Odpowiedzi werbalnej nie otrzymałem, jednak holoforma Autobotki wyskoczyła z miejsca kierowcy i w mgnieniu oka znalazła się na miejscu pasażera. Spojrzałem na nią zdziwiony, kiedy zadowolona usadowiła się w fotelu. 

- Masz tu super wysoko. - powiedziała zerkając na mnie.

- Ta... - mruknąłem.

Niedługo potem zaczął się film. Tak się spodziewałem - romantyczny. Nie przepadałem za takim kinem, ale Zafira była najwyraźniej zainteresowana. 

- A może, dałabyś się zaprosić do mnie, na kolana? - zapytałem w momencie, kiedy w filmie nie działo się nic konkretnego poklepując wspomnianą część ciała.

Zafira spojrzała na mnie z podniesioną brwią. Chyba się wygłupiłem, przez co czułem, że się robię czerwony na twarzy. 

- A może ty się do mnie przesiądziesz i wtedy usiądę ci na kolanach? - zaproponowała. - Jesteś dość postawny... Kierownica będzie nas gniotła. - powiedziała wskazując na kółko, na które spojrzałem. 

- Aaa... no tak, fakt. - mruknąłem i znowu na nią spojrzałem.

Chwilę tak na nią patrzyłem, podczas czego ona ewidentnie mnie do siebie zapraszała. Odsunąłem fotel jak najdalej mogłem i niezdarnie zacząłem przełazić na jej fotel, a ona próbowała zrobić mi miejsce. Z zewnątrz musiało to wyglądać komicznie. W końcu udało nam się usiąść porządnie. Chwilę panowała niezręczna cisza. Nie wiedziałem gdzie wcisnąć ręce. W sumie, nic mi nie zależało, więc ją trochę niepewnie objąłem. Ona szybko zareagowała, w pozytywny dla mnie sposób, bo od razu się we mnie wtuliła. I tak dotrwałem do końca filmu. Kiedy się skończył, rozpoczęła się między nami dość żywa rozmowa o upodobaniach filmowych i jak się okazało, wolała filmy w których dużo się dzieje, tak jak ja. Wyjechaliśmy z terenu kina i pojechaliśmy w kierunku, gdzie wcześniej Soundwave otworzył nam most. Z daleka widziałem już światła. 

- I tutaj się nasze drogi rozchodzą. - powiedziałem zatrzymując się.

Zafira zrobiła to kilka metrów przede mną. Transformowaliśmy. 

- Ty wracasz na statek, a ja szukam swoich... - stwierdziła ze smutnym uśmiechem.

- Nie musisz ich szukać. - powiedziałem i wskazałem światła. - Sprowadziłem ich dla ciebie.

Dziewczyna spojrzała na mnie z radością, a w jej optykach świeciły się łzy. Zrobiła coś, czego się nie spodziewałem - wskoczyła mi w ramiona i mocno uściskała.

- Dziękuję. - szepnęła i przyprawiła mnie o kolejny szok - cmoknęła w policzek. - Jesteś super gościem. - powiedziała. - Życzę ci wszystkiego dobrego.

- I żebyśmy nie musieli się widzieć podczas starć. - powiedziałem uśmiechając się do niej. 

- Tak to fakt. - przytuliła jeszcze raz. Słyszalne były dźwięki transformacji. 

- Trzymaj się.

- Okej... - powiedziała ocierając łzy. - Do zobaczenia. 

- Do zobaczenia. - powiedziałem i pozwoliłem jej ze mnie zejść. 

Po Autobotkę przyjechał Optimus, Bumblebee, Ironhide i Jazz. Zafira szła w ich kierunku trochę niepewnie, jakby nie poznawała. Jednak kiedy Jazz ją rozpoznał, wykrzykując jej imię, ruszyli do siebie. Wpadli sobie w ramiona... Wtedy otworzył się most w którego kierunku ruszyłem, jednak zanim do niego wszedłem, musiałem jeszcze spojrzeć na tą jakże pozytywną osóbkę. Ona, ściskając swojego przyjaciela patrzyła na mnie i w ten sposób mówiła mi jeszcze nie "żegnaj", a "do następnego". Uśmiechnąłem się do niej i puściłem oczko, na co ona się roześmiała. Dopiero wtedy wszedłem do mostu i wylądowałem w laboratorium, w którym siedział zmordowany czymś Knockout.

- Jak było? - zapytałem na wstępie, a ten spojrzał na mnie jak na idiotę.

- Nawet nie pytaj... A u ciebie?

- Cóż, jak widzę, zdecydowanie lepiej niż u ciebie. - powiedziałem z wrednym uśmieszkiem i wyszedłem z pomieszczenia.

Koniecznie musiałem odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro