5. GRYFOŃSKI OBOWIĄZEK
— Harry, będziesz miał oko na pana Malfoya? — Dumbledore wyglądał na zatroskanego.
Harry pokiwał głową, chociaż nie wiedział, po co miałby pilnować tego dupka. Skoro dyrektor prosił, zapewne istniał wyjątkowo ważny powód. Nie chciał się kłócić z Dumbledore'em, lecz gryfońska ciekawość wzięła nad nim górę.
— Dlaczego? Po co miałbym pilnować... Malfoya? — zdążył ugryźć się w język. Miał wiele określeń na tego osobnika, lecz żadne nie nadawało się do usłyszenia przez dyrektorskie uszy.
Dumbledore uśmiechnął się dobrotliwie, nie odpowiadając.
— Dropsa? — zaproponował, podsuwając Harry'emu miseczkę z żółtymi cukierkami.
★
Hermiona wyglądała na zaintrygowaną, zaś Ron marszczył brwi, w ten sposób ukazując swoje niezadowolenie. Harry mógł się tego po nich spodziewać, patrząc na zadanie, jakie wyznaczył mu Dumbledore. Poza tym nie odpowiedział na pytanie, po co miałby śledzić Ślizgona. Harry wiedział, że miał odpowiednie predyspozycje do dowiadywania się, gdzie Malfoy był (w końcu posiadał Mapę Huncwotów i pelerynę-niewidkę), lecz... czemu on? Czemu nie taki Snape? Snape miał dużo większe szanse wyciągnięcia z Malfoya prawdy.
Trójka przyjaciół siedziała na kanapie przed kominkiem w pokoju wspólnym Gryffindoru. Starali się rozmawiać cicho, aby nie wzbudzić zainteresowania innych osób, co było dość proste w panującym wokół gwarze – pierwszoroczni byli podekscytowani Hogwartem, do którego dopiero co trafili, pozostali zaś znali się już kawał czasu, więc żartowali, odrabiali zadania domowe zadane na wakacje (bo po co robić je na czas?), grali w szachy lub eksplodującego durnia.
Ogień trzasnął, Harry zapatrzył się w płomienie.
— Dla mnie to dziwne — oświadczyła Hermiona, podciągając nogi pod brodę. — Czego właściwie Dumbledore oczekuje?
Harry wzruszył ramionami, zaś Ron prychnął, niezadowolony z decyzji podjętej przez dyrektora. Właściwie nie można mu było się dziwić, ponieważ jak dotąd nie mieli zbyt ciepłych relacji z Malfoyem.
— Mam nadzieję, że to nie będzie nic specjalnego — mruknął Harry, wstając z kanapy. Przeciągnął się. — Jestem padnięty. Chodźmy już spać.
— Idź przodem, dogonię cię — rzucił Ron.
Harry, wzruszywszy ramionami, udał się do sypialni. Nie myślał, dlaczego Ron chciał jeszcze zostać z Hermioną, nie zastanawiał się, dlaczego Dumbledore chciał, aby Harry pilnował Malfoya. Jego umysł skupił się wyłącznie na łóżku, które czekało na niego wiernie w jednym miejscu, kusząc miękkim materacem i ciepłą pościelą.
Przebrawszy się w piżamę, odsunął kołdrę na bok, a potem wsunął się pod nią i ułożył wygodnie na plecach. Włożył rękę pod głowę, a potem leżał, patrząc w sufit. Sięgnął jeszcze po różdżkę, aby prostym jej ruchem osłonić całe łóżko zasłonami. Zamknął oczy, starając się wyrzucić z głowy wszelkie myśli, które nie dawały mu spać. Teraz, kiedy leżał przed snem, nie miał co zrobić z rękoma czy głową, więc wątpliwości oraz pytania same pojawiały się w myślach, jedno po drugim.
Dlaczego Dumbledore nie chciał mu powiedzieć o celu pilnowania Malfoya? Dlaczego to właśnie jego wybrał do tego zadania? Czyżby Dumbledore mu nie ufał i w ten sposób chciał udowodnić jego lojalność?
★
Następnego dnia Harry wstał w o wiele lepszym nastroju. Już nie dręczyły go pytania z nocy; na głowie miał obecnie transmutację i zaklęcia. Jeśli chciał dobrze sobie poradzić w przyszłym roku na owutemach, musiał się skupić na zadaniach wyznaczonych przez profesorów.
Spojrzał z uśmiechem na Hermionę, gdy wyszło mu zaklęcie.
— Robię się coraz lepszy w tym — stwierdził.
Hermiona pokiwała głową, zaraz jednak zerkając na Rona, który był już purpurowy ze złości i wysiłku. Nie był w stanie poprawnie rzucić zaklęcia transmutującego misę w kufer. Harry zaśmiał się pod nosem z jego miny, a potem przesunął wzrokiem po klasie.
Była ich zaledwie garstka. Na razie zaklęcie wyszło tylko jemu, Hermionie, Terry'emu i Malfoyowi. Harry oblizał usta, jednocześnie przypominając sobie o zadaniu od Dumbledore'a.
— Czemu mam cię obserwować? — wyszeptał do samego siebie tak cicho, że sam nie był pewien, czy w ogóle się odezwał.
★
Od wyznaczenia go do zadania minął miesiąc. Dumbledore wyjaśnił Harry'emu, że zaufane osoby zwyczajnie nie miały możliwości obserwacji Ślizgona bez podejrzeń, zaś Harry był do tego idealnym kandydatem, ponieważ na większości zajęć przebywali w swoim otoczeniu. Do tego Harry miał pelerynę-niewidkę, co ułatwiało zadanie po lekcjach. Harry przyjął wytłumaczenie z pewną dozą ostrożności. Jakby nie patrzeć, Dumbledore mógł mu to powiedzieć już na pierwszym spotkaniu, a nie po takim czasie.
Mimo to nie ignorował poleceń dyrektora, zatem pewnego środowego popołudnia, kiedy większość odrabiała zadania domowe, Harry wyślizgnął się na korytarz okryty peleryną, w dłoni dzierżąc Mapę. Stuknął w nią różdżką, wypowiadając magiczne słowa, a pergamin ukazał mu plan Hogwartu.
Przejrzał wzrokiem korytarze zamku, poszukując kropki opisanej imieniem i nazwiskiem pewnego Ślizgona. Znalazł go w bibliotece.
Schował pergamin i różdżkę do kieszeni, aby zaraz szybkim, zdecydowanym krokiem udać się na dół. W głowie miał wątpliwości, które rozwiać mógł tylko dyrektor. Może też Malfoy. Tylko może. Jeśli udałoby mu się dowiedzieć, co też on knuł... Tak, wtedy nie musiałby pytać Dumbledore'a.
Znalazł Malfoya przy stoliku w kącie. Ślizgon, jak Harry zauważył, podchodząc bardzo blisko, chociaż wisiał nad kaiążką, co chwilę niemal niezauważalnie rozglądał się po pomieszczeniu. Czyżby się obawiał, że ktoś dojrzy, co czytał? A może na kogoś czekał? Harry zajrzał do otwartej księgi, starając się nie ujawnić swojej obecności oddechem; wstrzymując powietrze w płucach, przebrnął przez parę akapitów.
Na Merlina! Malfoy czytał o czymś paskudnym, na pewno z działu czarnej magii. Od kogo dostał pozwolenie? Księga wyglądała na taką, która leżała w dziale ksiąg zakazanych. Harry zmarszczył brwi, przyglądając się Ślizgonowi. Nie wyglądał na zachwyconego – na jego twarzy, oprócz skupienia, można było dostrzec niezbyt dobrze skrywaną nerwowość.
Nagle Malfoy zatrzasnął księgę, odchylił się na krześle, nieomal uderzając Harry'ego, wciąż ukrytego pod peleryną. Wstał, zabrał księgę i ruszył do pani Pince. Oddał jej pozycję bez słowa, żeby szybkim krokiem opuścić bibliotekę. Harry pospiesznie podążył za nim.
Malfoy kierował się na błonia. Chociaż było już chłodno, nie bawił się w płaszcze; rzucił na siebie zaklęcie ocieplające, a potem ruszył w kierunku jeziora. Wydawał się być zasępiony. W połowie drogi jednak chyba się rozmyślił, bo nagle zmienił kierunek i prawie biegł do sowiarni. Harry, nie mając lepszego pomysłu, ruszył za nim, starając się stąpać jak najciszej, co było trudne, zważywszy na suche liście, które opadły z drzew.
Ślizgon sprawnie wbiegł po schodach na górę, nie zdając sobie sprawy z obecności ogona. Harry przynajmniej miał nadzieję, że Malfoy nie zorientował się, iż ktoś go śledził.
Wybrał swoją sowę, przywołując ją cmoknięciem, żeby na szybko naskrobać coś na pergaminie. Harry przyjrzał się tekstowi:
Już wiem, jak wykonać zadanie od Czarnego Pana.
Och! Harry aż zapłonął ze złości. Miał ochotę zrzucić z siebie pelerynę, a potem pojedynkować się z tym zdrajcą, lecz nie mógł. Dumbledore na niego liczył. Zapewne nie bez powodu wyznaczył mu to zadanie, więc Harry miał zamiar wypełnić jego wolę. To był przecież gryfoński obowiązek.
— Wiesz, do kogo — rzucił Malfoy, dając sowie list.
Harry odsunął się w ostatniej chwili: sowa odleciała, zaś Ślizgon odwrócił się błyskawicznie na pięcie i opuścił sowiarnię.
★
— Ma zadanie od Voldemorta — powiedział spokojnie Harry, będąc sam na sam z dyrektorem w jego gabinecie.
Dumbledore mlasnął, ssąc drops.
— Dziękuję, Harry. - Spojrzał na feniksa, a potem na śpiące portrety. — Nie dowiedziałeś się, czego to zadanie dotyczy? — spytał uprzejmie, przyglądając się mu nagle uważnie zza okularów-połówek.
Harry potrząsnął głową.
— Wiesz, czemu cię wybrałem, mój chłopcze? — zagadnął nagle.
Harry ożywił się; wreszcie miał się dowiedzieć, czemu Dumbledore wybrał akurat jego do pilnowania Malfoya. A zastanawiał się nad tym tyle czasu!
— Dlaczego, profesorze?
— Bo ty możesz go od wszystkiego odwieść. Masz ogromny wpływ na pana Malfoya. Nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Zmarszczył brwi.
— Czemu nie powiedział mi pan tego wcześniej?
— Bo byś mi nie uwierzył.
Fakt. Nawet teraz Harry poddawał słowa dyrektora w wątpliwość.
★
Zaczynał się grudzień. Harry co jakiś czas donosił Dumbledore'owi o kolejnych czynach i krokach Malfoya. W połowie listopada dyrektor poradził mu rozmowę ze Ślizgonem, lecz Harry nie miał pojęcia, jak miałby zmusić Malfoya do rozmowy ze sobą. Ani w jakich okolicznościach. Przecież Malfoy go przeklnie jak tylko zostaną sami! Nie znali się od wczoraj, na Merlina! Nigdy nie potrafili normalnie ze sobą rozmawiać. Czemu teraz miałoby się to zmienić?
Okazja nadarzyła się dość niespodziewanie. Harry siedział w Pokoju Życzeń, ucieknąwszy od Rona i Hermiony, którzy robili do siebie maślane oczy. Miał już po dziurki w nosie ich amorów. Do tego Hermiona cały czas mówiła o testach, które mieli pisać za półtora roku. Ginny jakby przejęła od niej ten nawyk, bo mówiła wyłącznie o SUMach.
Zatem Harry siedział sam w Pokoju Życzeń, pijąc piwo kremowe, które dał mu magiczny pokój. Gapił się w płonący wesoło kominek, myśląc o wszystkim – o szkole, nauce, rodzinie, dyrektorze, Malfoyu, Voldemorcie... Pozwolił swoim myślom na swobodne wędrowanie w najdalsze zakątki umysłu, nie mając zamiaru się przejmować. W końcu szły święta, które kolejny raz spędzi w Hogwarcie. Może pójdzie do Hogsmeade? Do Trzech Mioteł na piwo kremowe. Albo do Zonka. Mógłby kupić tez coś zawczasu w prezencie przyjaciołom.
Jego myśli przerwał trzask. To drzwi. Szybko się otrząsnął i skierował wzrok na miejsce, z którego dobiegł hałas. To był... Malfoy.
— Potter! — warknął, przyjmując ofensywną postawę.
Harry ze znudzeniem pokiwał głową, biorąc łyk piwa.
— Dobrze, że jeszcze mnie poznajesz — rzucił.
Nie był w nastroju do słownych przepychanek. Rada Dumbledore'a wisiała gdzieś na granicy jego świadomości i podświadomości, lecz nie skupiał się na niej. Liczył, że mógł tu pobyć sam, jednak nie. Musiał się przypałętać akurat Malfoy.
— Nie kpij ze mnie!
— Siadaj — Harry machnął ręką w kierunku wolnych foteli. — Jak już tu jesteś...
Malfoy był mocno zaskoczony jego zachowaniem. Tak mocno, że zrobił to, co Harry powiedział. W jego ręce jednak pojawiła się szklanka Ognistej.
— Co tu robisz bez swoich przyjaciół? — zadrwił Malfoy.
— Siedzę.
— Tyle to sam zauważyłem. Czemu nie siedzisz jednak z nimi?
— Bo chciałem być sam.
Zapadła cisza. Harry popijał piwo kremowe, patrząc na kominek; ostatnimi czasy napatrzył się na Malfoya. Miał wrażenie, że znał jego twarz na pamięć. Z najdrobniejszymi detalami. A przecież tego nie potrzebował. Nie musiał pamiętać, jak Malfoy czasem się uśmiechał, gdy nikt nie widział. Nie musiał pamiętać, jak Malfoy wyglądał, gdy wreszcie odpoczywał. A jednak. Te obrazy wryły się w jego mózg i nie chciały odejść.
— Czemu zostałeś sługusem Voldemorta? — zapytał nagle Harry, przerywając ciszę.
Malfoy zachłysnął się Ognistą; potrzebował chwili, aby złapać oddech. Wyglądał na przerażonego pytaniem.
— Nie twoja sprawa! — wysyczal, zaciskając dłoń na szklance tak mocno, że aż pękła. Zaklął.
— Nie oceniam. Po prostu gość zabił mi rodziców i się zastanawiam, czy to daje ci jakąś satysfakcję, że możesz być po jego stronie.
Zaklęcia szybko naprawiły szklankę i uleczyły skaleczoną dłoń. Malfoy potrzebował chwili, żeby zebrać się w sobie.
— To nie tak — rzucił, zdecydowawszy się na szczerość. — Groził mi i rodzicom. Chce ich zabić. — Wszystko mówił szeptem, jakby się bał, że ktoś podsłucha. Patrzył w jakiś nieokreślony punkt na suficie. — Nie chciałem tego. On... On mnie zmusił. Teraz chce, żebym... zabił Dumbledore'a.
Harry spojrzał na Malfoya uważnie.
— Czemu nie powiedziałeś komukolwiek? Zakon mógłby ci pomóc.
Malfoy zaśmiał się nieprzyjemnie.
— Naprawdę tak sądzisz? On ma moich rodziców, Potter!
— Harry.
— Co? - Malfoy wyglądał na nieźle zbitego z pantałyku.
— Mam na imię Harry.
Znów zapadło milczenie. Harry nie wiedział, co mógłby powiedzieć lub zrobić, aby odwieść Malfoya od planu Voldemorta. Po trochu rozumiał jego strach – Voldemort był potężnym czarnoksiężnikiem, który nie zawaha się zrobić wszystkiego, żeby osiągnąć cel. Malfoy obawiał się o rodziców jak Harry niegdyś o Syriusza. O Weasleyów. O Hermionę. Oni byli dla niego rodziną. Nie zniósłby, gdyby ich stracił.
Czas mijał, a oni pili, czasem rzucając jakiś temat. Głównie rozmawiali jednak o szkole i planach po owutemach. Harry nie miał ochoty wysłuchiwać wrzasków Malfoya, gdyby przypadkiem nadepnął mu na odcisk niewygodnym pytaniem. Poza tym spełniał prośbę dyrektora i rozmawiał z nim, prawda?
Było koło północy, gdy Malfoy wstał i chwiejnym krokiem zbliżył się do Harry'ego. Musiał się porządnie wstawić Ognistą, skoro szedł aż tak pokracznie. Poza tym usiadł na podłokietniku fotela Harry'ego, czego na trzeźwo nigdy by nie zrobił. Nagle osunął się na kolana Gryfona, przytulił i zaczął płakać.
Harry był zmieszany. Nie wiedział, co powinien w tej sytuacji zrobić; ich relacja nigdy nie była nawet poprawna, tymczasem Malfoy wczepiał się w niego jak małpka i płakał w ramię. Niepewnie przytulił go i zaczął mamrotać słowa pocieszenia.
— Niczego nie rozumiesz! — zarzucił mu Malfoy. — Chciałbym być bezpieczny, z wami. Ale nie mogę. Moi rodzice dawno temu wsparli Voldemorta i muszę za to zapłacić! — Aż się osmarkał. Harry podał mu chusteczkę, żeby wydmuchał nos, co Malfoy zaraz uczynił. — Zawsze cię podziwiałem — dodał tak cicho, że Harry nie był pewien tego, co usłyszał.
— Nie masz za co... — wymamrotał.
— Draco.
— Co? — Harry przyjrzał się jego twarzy, marszcząc brwi.
— Mam na imię Draco — powtórzył jego wcześniejsze słowa Malfoy.
Nim Harry miał szansę odpowiedzieć, Draco wpił się w jego usta zachłannie. Gryfon nie oponował; oddał ten dziwaczny pocałunek, chociaż w głowie miał nagle ogromny bałagan.
★
Na święta Harry został w Hogwarcie, zupełnie jak planował. Został jednak razem z Draco. Ron i Hermiona też nie planowali wyjeżdżać, jednak ostatecznie udali się do Nory. Harry'emu odpowiadał taki stan rzeczy, ponieważ w końcu udało mu się namówić upartego Ślizgona na rozmowę z dyrektorem. Miał mu powtórzyć wszystko, co powiedział Harry'emu w Pokoju Życzeń i później. Może oprócz tych pikantnych szczegółów z ich życia, kiedy to mówił kochankowi, co zamierzał zrobić.
No cóż. Dumbledore miał rację. Harry miał na niego ogromny wpływ. Teraz przynajmniej wiedział, że to nie bez powodu.
— Kocham cię, idioto — rzucił Draco, gdy stali przed gargulcem. Ściskał dłoń Harry'ego tak mocno, że nieomal złamał mu palce.
Odpowiedział mu śmiech.
— Masz szczęscie, bo ja ciebie też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro