Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☔ nadal jfk ☔

Harry był lekko podenerwowany całą sytuacją, nie dlatego, że się bał, ale dlatego że właśnie wręcz przeciwnie, zachowywał się jak nieustraszony idiota idący na spotkanie z przeznaczeniem, a jakie to przeznaczenie będzie, Bóg raczy wiedzieć.

I teraz, gdy nerwy raczej powinny z niego ujść jak z każdego normalnego człowieka, stres dopiero zaczynał go dopadać niczym wygłodniała hiena wczorajsze odpadki z jakiejś restauracji serwującej szybkie jedzenie i tłuszczową śmierć.

Serio tak pomyślał? Hm, metafory zyskują na ogładzie.

Tak czy inaczej, Harry był przerażony i skonfundowany; czuł narastające gdzieś w okolicy mostka napięcie; czuł też, że jego żołądek urządził sobie wycieczkę do gardła, a na domiar wszystkiego, zaczęła go boleć lewa noga.

I za co to wszystko? Za postawę godną Kapitana Wielka Brytania, gdyby taki istniał? Okej, biorąc pod uwagę realia Zjednoczonego Królestwa, najbliższym kuzynem Kapitana Ameryki będzie Doktor albo Sherlock, chociaż z drugiej strony, można by się spierać, przecież Królowa to taki wyznacznik tradycjonalizmu i patriotyzmu, ale…

Stop, Harry. Spójrz, czy walizka nadal stoi obok.

Jest.

Sprawdź oddech.

Smoka nie zabije, jest dobrze.

Koszulka?

Dwudniowa, jak w niedzielę.

Co ja z tobą mam.

Makabrę?

- Nie wierzę, że to ty! – krzyknął ktoś, a Harry natychmiast podniósł się z krzesełka – niewygodnego, nawiasem mówiąc – i z lekkim zaskoczeniem odkrył, iż właścicielką różowej walizki była ta dziwna dziewczyna, którą poznał w Londynie. – Przecież…

Pauline uśmiechnęła się szeroko, jednak w jej oczach Harry odczytał niemałe zaskoczenie; nie ukrywajmy, bardzo chciałby się dowiedzieć, co owe zaskoczenie spowodowało, ale zdaje się, że to nie byłby dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy.

Mimo wszystko, niedowierzanie zniknęło z twarzy dziewczyny i zastąpiło je coś na wzór zrozumienia; Harry poczuł się przez chwilę, jakby znał Pauline całe życie i może ciut dłużej; może jak wtedy, gdy matki dwójki dzieci poznają się na oddziale położniczym i później liczą na to, że ich dzieci też będą się dogadywać i…

Stop, Harry. Drugi raz odpłynąłeś.

Harry, będąc zwyczajnym, zakłopotanym dwudziestoparolatkiem, wbił wzrok w posadzkę, próbując odepchnąć od siebie to, jak bardzo się z Pauline różnili; po pierwsze, ona była dziewczyną, a z tego co Harry kojarzył, dziewczyny różnią się od facetów, a po drugie, jej sposób bycia zdradzał, że nie wychowali się na tych samych kreskówkach. Pauline miała wysoko uniesiony podbródek, co przywiodło Harry’emu na myśl Królową Elżbietę i jej wystąpienia w telewizji.

Powiedz coś, tłumoku.

- Miło mi cię poznać, tak w sumie, no wiesz, Oficjalnie – wydukał Harry, czując się jak największy kretyn na świecie. A już na pewno największy na lotnisku, bo jego nowa-stara-dziwna koleżanka spojrzała na wyciągniętą dłoń z małym niesmakiem, który szybko ustąpił miejsca uśmiechowi.

- Ciebie też, Harry. Jak się czuła Elizabeth?

Elizabeth? Naprawdę? Przecież dopiero co Harry pomyślał, że Pauline zachowuje się jak królowa i… O rany, to niesamowite, przecież to jakiś zbieg okoliczności, przecież…

Harry zachichotał jak mała dziewczynka – w jego mniemaniu – i nagle przestał. Drapiąc się po głowie zdał sobie sprawę, że to, co go tak rozbawiło było pytaniem, na które wypadałoby odpowiedzieć. A niech to.

- Uhm, wydaje się, że świetnie. Mało jadła, ale tak poza tym, to okej. A… - Dalej Harry! Zacząłeś tę grę z personifikacją rzeczy martwych, to teraz ją ciągnij! – Euzebiusz?

- Dopiero wymyśliłeś to imię, prawda?

- Cóż…

a/n

jeszcze tylko epilog, słońca

x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro