☔ brytyjska woda ☔
Pauline zdawała sobie sprawę z tego, że Brytyjczycy prawie zrezygnowali z picia innych płynów na rzecz herbaty z mlekiem, jednak nadal przerażał ją widok grupki młodych ludzi, popijających ów napój o wyglądzie soku ze świeżo zmielonej kukurydzy, o zapachu nie wspominając. Jej mózg krzyczał „JESTEŚCIE MŁODZI, IDZCIE DO PUBU, NA LITOŚĆ BOSKĄ”, jednak widocznie Mózg, Który Krzyczy nie miał przy sobie zestawu głośnomówiącego, gdyż grupka młodzieży ani się ruszyła.
Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami i ciężko westchnęła; pobyt w Wielkiej Brytanii coraz bardziej dawał jej się we znaki, z kilku bardzo znaczących powodów. Pierwszym była herbata, wspomniana przed chwilą przez Mózg, Który Krzyczy Bez Zestawu Głośnomówiącego. Drugim był fakt, że najbliższy jej miejscu tymczasowego pobytu Starbucks został zamknięty na czas remontu, co odcięło Pauline od wodopoju. Trzecim powodem była aura, panująca w Londynie od dłuższego czasu, a mianowicie był nią deszcz, lub, jak nazywają go Brytyjczycy, „kapuśniak”.
Dlaczego w Zjednoczonym Królestwie z nieba spada zupa, tego świat się prawdopodobnie nigdy nie dowie. Chyba, że porozmawia z leciwą panią, mieszkającą w tym dużym, białym gmachu, przed którym stoją panowie w tych dużych, czarnych czapkach.
Chociaż tyle dobrego, że to nie rasiści, pomyślała Pauline, smętnie mieszając latte domowej roboty.
Czwartym powodem, by wrócić do wywodu sprzed chwili, było to, że Pauline nie mogła porozmawiać twarzą w twarz ze swoim nowym znajomym, Harrym, jakkolwiek infantylnie to nie brzmi. I w sumie ciut pensjonarsko, bo przecież zawsze mogliby porozmawiać przez jakiś komunikator internetowy, a mimo tej możliwości, żadna ze stron tego nie zaproponowała.
Chociaż Pauline bardzo by chciała, a musicie wierzyć, Pauline Madelaine Monk należy do dziewcząt, które prawie zawsze dostają to, czego chcą, i to w trybie natychmiastowym, nie mogła się przemóc, by zaproponować Harry’emu spotkanie w „cztery oczy”. I tutaj właśnie zaczynały się schody.
Pauline nigdy nie należała do szczególnie kochliwych dziewczyn, jasne, miała kilku chłopaków, ale tylko dlatego, że jej przyjaciółki często doprowadzały ją do stanu przedzawałowego i potrzebowała kogoś, kto ma inne spojrzenie na rzeczywistość.
Nie wspominając oczywiście o innych korzyściach z tytułu posiadania chłopaka, o których nie należy wspominać, gdyż są to korzyści prywatne, cielesne, intymne i tak dalej, i tak dalej.
Dlatego też relacja z Harrym trochę ją przerażała. Dostała – i jednocześnie wysłała – około dwadzieścia listów, z każdym kolejnym stawały się one coraz dłuższe i mniej dowcipne, a bardziej… życiowe.
Tak, życiowe to chyba to słowo. Pauline podziwiała zmysł piękna Harry’ego, gdy ten opisywał jej, co widział podczas swojego porannego joggingu; doceniała jego poczucie humoru przy opisywaniu zwyczajnych sytuacji, ale jednocześnie czuła się źle. Czuła się jak małostkowa pannica, która wszystko ma podstawione pod nos – i nie była daleka od prawdy, jakby tak szczerze i dogłębnie przeanalizować jej sytuację życiową – a Harry stał się dla niej kimś bliskim.
- Ty masz jakiegoś Romea czy co? – spytał ojciec dziewczyny, widząc kolejną kopertę w dłoniach Pauline. – Nic tylko ślesz te epistoły, biedny chłopak pewnie ma dość twoich wynurzeń o braku Starbucksa w pobliżu.
Pauline przewróciła oczami w odpowiedzi na złośliwą zaczepkę ojca, doskonale wiedząc, że on ma rację, a ona nic nie może na to poradzić. Przecież nie zmieni się dla kogoś kogo nie zna, ba, nie zmieni się dla nikogo.
Tak, Pauline zna swoją wartość i mimo, że liczy ową wartość w parach szpilek od Jimmy’ego Choo, nadal jest to jakaś wartość, prawda? I nikt nie sprawi, że Pauline Madelaine Monk będzie chciała to wszystko porzucić, bo to byłoby niezgodne z jej zasadami.
Wyobraźcie sobie, kompletna zmiana zachowania i otoczenia dla drugiej osoby, podczas gdy wiemy, że ta druga osoba może nas w każdej chwili opuścić, bo, jak mawia klasyk, nic nie trwa wiecznie.
Jednocześnie, czy nie byłoby piękne, gdyby ktoś faktycznie został z nią na zawsze? Wtedy może dałaby radę trochę nagiąć swoje zasady; trochę… unormować swoje oczekiwania wobec dnia codziennego.
Pauline chciałaby wierzyć w to, że Harry jest taki, za jakiego się podaje, ale mając w pamięci kilka sromotnych zawodów na ludziach, których znała całe swoje życie, nie umiała zaufać mu całkowicie. Co, jeśli to jakiś stary pedofil? Albo gorzej, kujon z twarzą pokrytą pryszczami?
I znów, drodzy państwo, oto pokaz priorytetów Pauline.
Pauline przełknęła ślinę, wzięła łyk lekko wystygłej kawy i ciężko westchnęła. Skoro tak dobrze im się rozmawia, dlaczego on nie powie o sobie czegoś więcej? Jedyne, co Pauline wiedziała to to, że Harry jest w Stanach tylko na wakacje, pracuje tam i wraca do Londynu wraz z początkiem września.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że Harry wiedział o niej jeszcze mniej, ale nie o nim teraz mówimy.
A gdyby tak delikatnie otworzyć jego walizkę… Nie, to byłoby pogwałcenie prywatności, nigdy w życiu. Ale co jeśli on otworzył JEJ walizkę? Przecież to zrozumiałe, mógł nie zauważyć, że to nie jest jego walizka, każdemu się zdarza. Tylko cholera, ona ma różową, on czarną, nie, to nie przejdzie. A gdyby powiedzieć, że to obsługa lotniska? Tak, to dobre wyjście, ale… Wtedy Pauline czułaby się źle.
Żart.
Pyk – pyk, kod wstukany za pierwszym razem (Kto w dzisiejszych czasach używa jeszcze kombinacji 1234?), wieko otwarte. Ciuchy, ciuchy, ładowarka do telefonu, ciuchy, zdjęcie.
- A niech mnie – mruknęła Pauline, wyciągając zdjęcie spod sterty t-shirtów. Natychmiast wszystko odłożyła na swoje miejsce, zamknęła wieko i usiadła na krześle przy biurku, wpatrując się w jakiś nieistotny przedmiot, kogo obchodzi, na co wtedy patrzyła.
Jasny gwint.
Cześć,
Tak sobie dzisiaj myślałam, że chciałabym się z Tobą spotkać, twarzą w twarz. Kiedy wracasz do Londynu?
Pauline
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro