Rozdział Trzeci
Od autorki: Dzień doberek 😀
Mimo braku sił, biegiem przed siebie tak szybko, jak tylko mogłem. Trzymałem rękę na obolałym brzuchu, podczas gdy drugą machałem w przód i w tył, by ułatwić sobie poruszanie się przez polanę.
-— Niall, zatrzymaj się! — James krzyknął za mną. Deptał mi po piętach i byłem naprawdę zestresowany tym, że mnie złapie. Nie chciałem tego — Zrobisz sobie krzywdę!
Nic nie mogłem poradzić na swoje zachowanie. Pełnia sprawiała, że nie potrafiłem zdrowo myśleć i zazwyczaj wtedy pojawiał się w moim ciele większy strach, niż zazwyczaj oraz chęć ucieczki jak najdalej od rzeczywistości.
— Niall proszę cię! Musisz odpoczywać!
Kierowałem się do lasu, który oddalony był od mieszkania Jamesa o dobre dziesięć kilometrów. Wydawał mi się dobrym miejscem na bycie w odosobnieniu. Mogłem pomyśleć o tym, co zrobić dalej, a w dodatku dobrze się ukryć, by nikt mnie nie znalazł.
Wiedziałem co by było gdyby James mnie złapał. Wróciłbym do Owena, który jak za każdym razem sprawiałby mi ból. To była już moja piąta ucieczka i miałem nadzieję, że tym razem rzeczywiście uda mi się zbiec i odizolować od tego złego otoczenia, w którym nie miałem już siły się obracać. Nie nadawałem się na pełne burzliwych sytuacji życie. To nie było dla mnie. A to niestety czekałoby moją osobę, razem z bólem, kiedy znów by mnie mieli w swoich paskudych mackach.
Wybiegłem między drzewa. Początkowo rosły w sporej odległości od kolejnych, jednak z dalszym biegiem, zaczynały się zagęszczać. W końcu bor stał się tak trudny do przemierzania, że musiałem się nieźle wygimnastykować by dalej pozostać w grze o lepsze życie.
Resztkami sił przemieniłem się w białego wilka i schowalem między skałami o podobym ubarwieniu do mojego futra. Skuliłem się, zamknąłem oczy i zwyczajnie czekałem. Nie wiedziałem na co, na kogo. Nie byłem pewien już niczego w swoim życiu.
James przebiegł skały, ruszając dalej w głąb lasu. Wreszcie mogłem normalnie odetchnąć i nasłuchiwać ciszy, panującej w lesie.
Miałem swój upragniony spokój, ale i on nie mógł trwać zbyt długo.
Usłyszałem wycie, więc natychmiast skuliłem się w sobie. Niepewnie wyszedłem zza skał, rozglądając się za drogą ucieczki, a wtedy poczułem jak jakiś osobnik wbija zęby w moją szyję, rzucając ciałem o głazy.
Zapiszczałem żałośnie, próbując się schować, jednak niestety mała szczelina nie nadawała się ani trochę na kryjówkę. Zacisnąłem oczy i nie mając już energii na nic, zmieniłem się znów w człowieka.
Czarny wilk podszedł do mnie powoli, warcząc groźnie pod nosem. Szczerzył kły i powiedzenie, że byłem przerażony byłoby zwykłym niedomówieniem.
Zakryłem swoją głowę rękami i prostu leżałem w bezruchu. Słyszałem kroki wokół siebie. Małe patyczki były łamane pod naciskiem ciała i z pewnością nie było już ono wilcze.
Poczułem jak ktoś się nade mną pochyla i automatycznie wytrzymałem oddech.
— Co robisz na moim terenie, omego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro