Rozdział Szesnasty
Od autorki: Mogą występować ewentualne błędy. Poprawie je po tym jak wrócę z korków ok
Usiadłem z pustym wyrazem twarzy przed kominkiem, moja głowa była pusta w tym momencie, a brzuch ściskał się nieprzyjemnie ze strachu i stresu, który panował w moim ciele. Nie mogłem temu zaradzić, mimo że naprawdę chciałem.
— Kontaktowali się z Tobą? — spytałem jakby mechanicznie, nawet nie patrząc na Zayna, stojącego za mną. Opierał się o kolumnę i patrzył na mnie wciąż, wiedziałem to.
— Spotkali mnie — mruknął, podchodząc powoli i siadając za mną. Jego ręce oplotły moje ciało, a jego broda wylądowała na moim ramieniu.
— I co mówili?
— Przyjadą po ciebie jutro nad ranem — westchnął ciężko, wsuwając swoje chłodne dłonie pod moją koszulkę. Zadrżałem pod tym dotykiem.
— I nic nie zrobisz? — moje oczy zaszły łzami. Czułem smutek, przez to, że musiałem wrócić do tamtego otoczenia. Bałem się myśleć, co Owen zrobi ze mną po powrocie do niego.
— Nie mogę. Naprawdę nie mogę, Niall — schował twarz w mojej szyi, którą delikatnie zaczął muskając ustami. Następnie się do niej przyssał, a ja wciąż nie zareagowałem na jego dotyk, totalnie wyłączony.
— Rozumiem — wykrztusiłem po chwili.
******
Odłożyłem na bok torbę, którą kilka minut temu przyniósł mi Zayn. Nie była mi potrzebna, bo Owen i tak wszystko by zabrał. Z resztą tu nic nie należało do mnie. Nigdy.
Z cichym westchnięciem i łzami w oczach ubrałem przez głowę czarną bluzę, a następnie po prostu opuściłem pokój, wcześniej ostatni raz mu się przyglądając.
Zszedłem na dół, gdzie ubrałem buty. Czułem jak Zayn od jakiegoś czasu mi się przypatruje. Nic nie mówił, żadne z nas. Myślę, że nie było to potrzebne.
Zerknąłem na niego przekrwionymi oczami, chwytając za klamkę, po czym opuściłem dom i usiadłem przed nim na schodach, czekając aż po mnie przyjadą.
Przysunąłem nogi do klatki i położyłem brodę na kolanach, kiedy zacząłem przypatrywać się drzewom, nad którymi górowało mocno świecące słońce. Zmrużyłem oczy, ale później całkiem je zamknąłem, starając się nie rozpłakać.
W tym samym czasie pod dom przyjechał ciężki pojazd i wiedziałem, że to koniec. Koniec wolności, która mimo wszystko była cudowna.
Pociągnąłem nosem, czując dłoń Zayna na moim ramieniu, które zaczął lekko masować.
— To twoja pora, Niall — szepnął.
Skinąłem słabo, po czym wstałem, wycierając policzki z łez. Uniosłem głowę, a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Owen, który uśmiechał się parszywie, patrząc raz na mnie, raz na mulata.
— No, no. Więc to tutaj ukrywałaś się, mała suko — czarnowłosy mężczyzna parsknął, zatrzymując wzrok na Zaynie — Z nim — przechylił głowę na bok. Miał coś mówić, jednak chłopak za mną mu przerwał.
— Po prostu zabierz go i daj spokój mnie i mojej watasze, jasne?
Owen uśmiechał się podle.
— Jasne... Bracie — warknął, podchodząc do mnie. Chwycił mocno moje ramię, na co się skrzywiłem i szarpnął mną mocno w stronę samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro