Rozdział Pierwszy
Jęknąłem żałośnie, kiedy po raz kolejny pięść jednego z przypakowanych mężczyzn spotkała się z moim brzuchem. Automatycznie zgiąłem się w pół, zaciskając powieki z bólu.
— Tyle razy wałkowaliśmy z tobą ten temat, Niall — Owen zacmokał w dezaprobacie, kręcąc głową. Pochylił się i spojrzał na moją twarz, którą teraz zasłaniały przetłuszczone blond kosmyki — Nie wolno uciekać — wyprostował mnie, pociągając za włosy, by znów zderzyć swoją pięść z moim posiniaczonym brzuchem, okrytym obecnie materiałem poszarpanej koszulki.
Tym razem siła uderzenia była tak duża, że moje nogi ugięły się, a ja wylądowałem kolanami na betonie opodal magazynów, gdzie przetrzymywano resztę.
Mężczyzna złapał delikatnie mój podbródek, unosząc go. Spojrzałem w jego oczy z nienawiścią, na co ten uśmiechnął się szyderczo.
— To spojrzenie nic ci nie da, omego — mruknął pod naszymi nosami. Czułem jego oddech na swojej skórze, to sprawiło, że zemdliło mnie jeszcze bardziej — Teraz zachowaj się przykładnie i zwyczajnie słuchaj mnie — zdążył potrzeć kciukiem mój policzek zanim przekręciłem głowę na bok — Pójdziesz grzecznie z Jamesem i dołączysz do reszty. Tam przygotują was na aukcje. Może ci się poszczęści i trafisz do kogoś o małych zapędach do takich małych skurczybyków jak ty — zaśmiał się i napluł na mnie. Wstał i spojrzał na swojego wspólnika — Podnieś go i zabierz do magazynu. Jeśli znów ucieknie, rozprawię się z tobą, więc dla twojego dobra, pilnuj go, James — ostrzegł go, po czym odszedł razem z innym osiłkiem, który także lubił się nade mną znęcać.
— Tak bardzo mi przykro, Niall — powiedział dwudziestotrzyletni James. Jako jedyny z całej grupy miał uczucia i interesował się tym, co czuję, czy nawet czego potrzebuję w danej chwili. Prawdę mówiąc nie miałem pojęcia jak to się stało, że jest wspólnikiem Owena. On nie skrzywdziłby głupiej muchy.
— W porządku, James — wymamrotałem cicho i wykaszlałem krew na dłoń.
— Naprawdę nic nie mogłem zrobić, by ci pomóc — powiedział przejęty, z poczuciem winy. Pomógł mi wstać, po czym powoli poprowadził mnie do magazynów.
— Wiem i rozumiem to. Jak mówiłem, jest w porządku — westchnąłem cicho i uniosłem głowę, by spojrzeć na księżyc. Pozostało pięć dni do pełni, a już czułem się okropnie, jak bezpośrednio przy niej. Zmrużyłem oczy, a później zamknąłem na moment powieki, wyobrażając sobie, że bawię się z rodzicami w ogrodzie, za naszym domem. Ten obraz wywołuje u mnie delikatny uśmiech na ustach. Przez chwilę nawet czuję się beztrosko i bezpiecznie, jednak później wraca rzeczywistość, i jest ona tak miażdżąca, że ponownie stykam się z betonem — Niall...Hej, hej! Proszę cię, kolego, nie zasypiaj mi teraz. Otwórz oczy — poczułem klepanie po policzku. Byłem zaskoczony tym co robi. To wszystko działo się tak szybko. Nawet nie zorientowałem się, że moje oczy pozostawały zamknięte.
— Jestem tak bardzo wykończony, James — szepnąłem, czując ciepło drugiego ciała. Obejmował mnie i to było naprawdę miłe z jego strony. Uzyskałem od niego choć trochę poczucia bezpieczeństwa, którego tak dawno nie czułem w prawdziwym życiu.
— Zdaje sobie z tego sprawę — powiedział smutno. Czułem na sobie jego współczujący wzrok, dlatego posłałem mu pokrzepiający uśmiech, ale zniknął, gdy musiałem w końcu to z siebie wykrztusić.
— Nie dam rady wstać. Tak mi przykro — mruknąłem, rozchylając odrobinę powieki, by spojrzeć na jego twarz. Jej wyraz był nie do odczytania, bałem się, że może być zły.
— Odpocznij — mówi w końcu, a ja czuję jak ogromny ciężar spada mi z serca.
— Ale —
— Wszystko będzie dobrze — obiecał i odgarnął włosy z mojej twarzy za uszy.
— Bardzo ci dziękuję — powiedziałem wdzięcznie, w zamian dostałem jego słaby uśmiech.
Zamknąłem oczy i zwyczajnie pozwoliłem sobie oddalić się do krainy snów.
Od autorki: I jak tam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro