Rozdział Dwudziesty
Przebudziłem się, kiedy smugi światła dziennego uporczywe oświetlały moją twarz, przedostając się między paskami żaluzji. Zamrugałem wielokrotnie w powolnym tempie, nie spuszczając oczu z okna ozdobionego kwiatami, którego z pewnością nie znałem. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Zupełnie.
Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się z boku na plecy. Po tym zaraz syknąłem z bólu, wracając na poprzednią pozycję, która dawała mi więcej ulgi niż tamta.
No tak, wyleciały mi z głowy ślady żelazka na mojej skórze.
Automatycznie dotknąłem policzka, który miał naprawdę z dotyku okropną bliznę, a w mojej głowie niemal natychmiast pojawiły się słowa Owena "Ten mały skurczybyk myśli, że go ktokolwiek teraz zechce".
Nie potrafiłem powstrzymać łez, które swobodnie zaczęły spływały po moich policzkach. Zachlipałem cicho, zabierając rękę i nie chcąc już nigdy patrzeć na siebie w lustrze. To byłoby zbyt wiele.
Po kilku minutach nieustannego leżenia powoli wstałem, okryłem się kocem, który wziąłem z białego, bujanego fotela, po czym opuściłem to miłe pomieszczenie. Rozejrzałem się niepewnie po korytarzu, ale orientując się, że jest czysto, skręciłem szybko w stronę schodów, po których w końcu schodziłem na parter. Wszystko tutaj wydawało się takie nieskazitelnie czyste i piękne przez większość białych rzeczy. Szczerze, naprawdę mi się tu podobało. Duża przestrzeń w domu jest czymś wspaniałym i trudnym do zdobycia.
Ruszyłem w stronę skąd pochodziły ciche, męskie głosy. Miałem wrażenie, że dwa z nich skądś znałem, jednak nie byłem pewien. Niczego nie byłem.
Rozmowa nagle ustała, a ja skrzywiłem się nieco, stając w bezruchu. Wiedzieli, że ktoś tu się pałęta i że tą osobą jestem ja. Wziąłem głęboki wdech, chcąc wejść do kolejnego pomieszczenia, jednak wtedy ktoś wyrósł przede mną. Wpatrywałem się w klatkę piersiową naprawdę wysokiego gościa z szeroko otwartymi oczami, które przypomniały teraz piłeczki pingpongowe.
— Spokojnie, mały — odezwał się zachrypniętym głosem, na co zamrugałem szybko, unosząc głowę zaskoczony.
— Harry? — szepnąłem, nie mogąc uwierzyć, kogo widzę. Wpatrywałem się w jego zielone oczy, które olśniewały wraz z uśmiechem.
— Witaj, Niall — skinął i zerknął na kogoś przez ramię. Potem jednak wrócił spojrzeniem do mojej osoby — Jak się dzisiaj masz?
— Ja — zamilkłem, zastanawiając się nad tym, jak naprawdę teraz się trzymam — Jest lepiej, kiedy nie ma mnie... Tam.
— Już nikt nie pozwoli, byś znalazł się w rękach Owena. To ostatni raz, gdy zrobił ci krzywdę — dotknął kciukiem delikatnie mojego poranionego policzka. Wzdrygnąłem się i odwróciłem głowę, by zasłonić bliznę. Spuściłem wzrok zawstydzony swoim wyglądem. Harry odchrząknął, zabierając rękę, którą opuścił z powrotem wzdłuż swojego ciała — Chcesz kogoś zobaczyć? — spytał, a ja momentalnie wróciłem spojrzeniem na jego twarz. Zmarszczyłem brwi.
— Kogo?
Od autorki: No dobra, chyba nie uda mi się skończyć tak szybko tego ff. Bynajmniej tak mi się wydaje. Prawdopodobnie będzie miało ponad 30 rozdziałów, ale nie jestem pewna.
Kto się cieszy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro