Rozdział Czwarty
Siedziałem roztrzęsiony na kanapie u mężczyzny, który napadł na mnie w lesie. Znajdowaliśmy się w górach, w góralskiej chacie, która była naprawdę ciepła i niesamowicie miła dla oka. Niestety to nie pocieszyło mnie ani trochę. Czułem się wciąż słaby, obolały, a do tego niesamowicie przerażony. Najgorsze było to, że rana, którą miałem na szyi, zupełnie nie chciała się zagoić, tak samo jak inne, mniejsze, czy nawet zwykłe siniaki. Nie miałem sił na regenerację.
— Powiesz mi w końcu skąd się tutaj napatoczyłeś? — zirytowany brunet, wypalał spojrzeniem dziurę w mojej twarzy, co nie było zupełnie komfortowe. Ale czy miałem coś do powiedzenia w tej lub innej sprawie? Prawdopodobnie nie.
Skuliłem się, wpatrując uparcie w szklany stolik do kawy, na którym był postawiony kwiat oraz parę rozrzuconych magazynów modowych.
— Dobra — burknął i oparł łokcie na swoich kolanach — Powiesz mi kim jesteś? — spytał i przez chwilę cierpliwie czekał na odpowiedź, jednak ona nie nadeszła, ponieważ głos zamarł mi w gardle — To staje się powoli denne, wiesz?
Zerknąłem na niego i zaczerwieniłem się, zauważając, że jego brązowe tęczówki wciąż są wlepione w moją osobę.
— Daj spokój, przecież nic ci nie zrobię — wstał i przesiadł się na kanapę, na której siedziałem od bitych dwóch godzin. Automatycznie wycofałem się i wtuliłem plecami w oparcie i podłokietnik — Powiedz mi, jaki niby miałbym cel w krzywdzeniu ciebie, co? — przyjrzał mi się, kiedy z niepewnością uniosłem głowę — Powiesz coś w końcu?
— Satysfakcja — szepnąłem, wybijając palce u dłoni w swoje kościste uda.
— Huh? — zmarszczył brwi.
— Może czułbyś satysfakcję z robienia mi krzywdy. Może to właśnie lubisz — powiedziałem jeszcze ciszej, po czym spuściłem wzrok na swoje nogi, bojąc się reakcji mulata.
— To nienormalne, wiesz o tym — zbliżył się do mnie niebezpieczne, przez co wytrzymałem oddech i wytrzeszczyłem oczy — To jest nienormalne — powiedział z naciskiem, kiedy chwycił obrożę nałożoną na moją szyję — Wiesz, że takie traktowanie jest zabronione... Do diabła, powiedz mi swoje imię — warknął.
— N-Niall — wykrztusiłem.
— A więc, Niall, osoby, które ci to zrobiły powinny ponieść konsekwencje. Nie mogą od tak zniewolić omegi. To zabronione i surowo karane — burknął, puszczając obrożę i wstając z kanapy — Zostawię cię teraz, byś miał chwilę na przemyślenie tego, co powiedziałem — i z tymi słowami odszedł w głąb domu, zostawiając mnie samego ze sobą.
Przygryzłem wargę patrząc na drzwi, w których jeszcze przed chwilą znikał brunet, po czym westchnąłem cicho, nie bardzo wiedząc, co ze sobą teraz zrobić. Oczywistym było, że nie chciałem teraz myśleć. O czymkolwiek. Byłem tak bardzo wykończony, że nawet najzwyklejsze czynności, jak na przykład oddychanie, sprawiały mi problem. Miałem dość takiego trybu życia, musiałem coś z tym zrobić, bo inaczej zwyczajnie umrę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro