Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Człowiek jest człowiekiem

Drugi rozdział tego dnia z dedykacją dla Kayoku, która już od jakiegoś czasu truje mi o jakimś bonusie.
Tak więc łapcie kolejny i miłego czytania xx

×


Ledwie otworzyłam oczy, a znów musiałam je zamknąć, gdyż oślepił mnie blask słońca wchodzący do pokoju przez niezasłonięte okno. Policzyłam do dziesięciu, dając czas na regenerację oślepionych tęczówek i po tym czasie znów spróbowałam otworzyć oczy, jednocześnie się podnosząc. Coś jednak przeszkodziło mi w wstaniu z łóżka.

Coś...a raczej ktoś.

Gwałtownie odwróciłam się za siebie, czując ciepły oddech na swoich plecach. W momencie otrzeźwiałam umysł, a moje oczy bez problemu przyzwyczaiły się do światła. Zakryłam dłonią usta, próbując nie wrzasnąć na cały dom, gdy zobaczyłam półnagiego bruneta śpiącego w najlepsze i wtulonego w moje plecy.

- Calum! - pisnęłam prawie szeptem, szturchając ramię śpiącego obok mnie chłopaka - Calum, obudź się!

Brunet mruknął z niezadowoleniem, mocniej wtulając się w moje plecy. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, z całych sił próbując odsunąć go od siebie. W końcu gdy nawet to nie pomogło, postanowiłam sięgnąć po nieco brutalniejsze środki. Zamachnęłam się, wymierzając soczystego plaskacza w ciepły i lekko zaróżowiony policzek basisty. Chłopak od razu się obudził, podnosząc do siadu niczym oparzony.

- Co do ch... - zaczął, pocierając bolące miejsce, a gdy mnie zobaczył, otworzył szeroko buzię ze zdziwienia - Co tu robisz? - pisnął szeptem.

- To chyba ja powinnam się o to zapytać, bo z tego co widzę, to jesteś w moim pokoju, a na dodatek w moim łóżku

- Czy my... - zarumienił się, szybko wyskakując z pościeli - Czy my... no wiesz

- Nie - pokręciłam gwałtownie głową - Aż tak pijana nie byłam

- Całe szczęście - westchnął, zbierając z podłogi swoje spodnie - Ashton by mnie zamordował. Pamiętam, że gdy byliśmy w restauracji, to dzwonił i powiedział, że jeśli coś się stanie, to pozbawi mnie męskości

- Naprawdę? - potarłam dłonią czoło - Tego akurat nie pamiętam

Gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc, uświadamiając sobie pewną rzecz. A raczej pewną osobę i jej obecność piętro niżej.

Ciotka.

- Jasny gwint! - krzyknęłam, jednak na tyle cicho, by nikt oprócz zakładającego spodnie w rogu pokoju Caluma mnie nie usłyszał - Moja ciotka! Musiała nas widzieć! Musiała ciebie widzieć! Przecież ona zna zespół, zna ciebie!

- Wróciliśmy chyba dość późno - zmarszczył czoło, oglądając swoje odbicie w lustrze i układając będące w nieładzie włosy - Inaczej zapamiętałbym konfrontację w twoją ciotką. Raz byłem tak mega napruty, a pomimo tego pamiętałem następnego dnia, jak ojciec dziewczyny groził mi wiatrówką

- Muszę cię jakoś bezpiecznie wyprowadzić z domu - oznajmiłam, wciągając na siebie leżące w kącie dresy - Ale najpierw pójdę wybadać teren - podeszłam do Caluma, który niespokojnie krążył wokół łóżka - A ty się stąd nie ruszaj, okej? - spytałam, odsuwając go lekko od drzwi.

Hood przytaknął głową, a ja uchyliłam drzwi, wystawiając głowę na zewnątrz. Z dołu dało się słyszeć odgłosy porannej, a raczej popołudniowej krzątaniny. Ostrożnie wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi pokoju i schodząc na dół. Ciotka siedziała w salonie, popijając kawę i oglądając w telewizji jakiś serial. Gdy mnie zobaczyła, odłożyła kubek na stolik.

- Jezu, Cath! - krzyknęła - Tak się o ciebie martwiłam! Miałaś wrócić, zanim się ściemni!

Okej, czyli nic nie widziała 

- Przepraszam, trochę się przedłużyło - potarłam dłonią kark.

- Piłaś? - zmarszczyła brwi, uważnie mi się przyglądając.

- Tylko troszkę - wybroniłam się - Kolega kupił symboliczne wino

- Kolega? - jeszcze bardziej ściągnęła brwi - Myślałam, że spotkałaś się z koleżanką

- Taak! - uderzyłam się otwartą dłonią w czoło - Miałam na myśli koleżankę

Ciotka westchnęła przeciągle, wyłączając telewizor i dopijając resztkę swojej kawy.

- Dzwonili rano z pracy i kazali mi przyjść na drugą zmianę - wytłumaczyła, a wszystkie komórki mojego ciała odetchnęły z ulgą - Dasz sobie radę sama, prawda?

- Tak, pewnie - podążyłam za nią do kuchni.

- Zjedź sobie jakieś śniadanie, a jak będzie ci się nudzić, możesz przyjść do sklepu

- Raczej nie będzie mi się nudzić. Zacznę się uczyć do egzaminów... albo coś

Ciotka uśmiechnęła się lekko, biorąc z blatu torebkę i kluczyki. Podeszła do mnie i złożyła przelotny pocałunek na moim czole.

- Miłej nauki... albo czegoś

Skinęłam jej głową i odprowadziłam wzrokiem do drzwi. Gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcanego klucza, od razu podbiegłam do schodów, wołając basistę po imieniu. Po chwili ujrzałam jego ciemną czuprynę wychylającą się znad barierki.

- Ciotka poszła do pracy - wytłumaczyłam, gdy Hood powoli schodził na dół.

- Chciałem cię przeprosić za wczoraj - zaczął, zatrzymując się na ostatnim stopniu i skubiąc paznokciami drewnianą poręcz - Trochę głupio wyszło i mogłaś sobie różnie o mnie pomyśleć... zwłaszcza po akcji z tamtą nastolatką. Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić, ani nic z tych rzeczy. Po prostu tak dobrze czułem się w twoim towarzystwie, że zapomniałem o pilnowaniu się

- Skończ, Calum - dotknęłam lekko jego dłoni, a gdy chłopak podniósł na mnie ciemne oczy, posłałam mu lekki uśmiech - Przecież nic się nie stało

- Skąd możesz wiedzieć, skoro mało co pamiętasz? Może akurat ten moment ci umknął

- Chyba nie myślisz, że od tak zapomniałabym o tym, że przeleciał mnie mój idol - zaśmiałam się, aby dodać mu nieco otuchy - Przestań się martwić i chodź pomóc mi zrobić coś na śniadanie

- Powinienem już iść - podrapał się ręką po karku - I tak już nadużyłem twojej gościnności, pakując ci się do pościeli

- Przecież nie wypuszczę cię bez śniadania - wzruszyłam ramionami, jakby była to rzecz jak najbardziej oczywista i ruszyłam w stronę kuchni - O której masz samolot? - spytałam, sięgając do szafki po patelnię i kątem oka zauważając opierającego się o próg kuchni Caluma.

- O szesnastej

- Więc mamy jeszcze cztery godziny - zauważyłam, patrząc na wiszący w kuchni zegar - Zdążymy spokojnie zjeść i odprowadzę cię na lotnisko. No i chyba musimy wstąpić do twojego hotelu po walizkę, czy co ty tam masz ze sobą

- Wiesz co? - odwróciłam się na dźwięk jego głosu - Jesteś... - spauzował, szukając odpowiedniego słowa - ... niecodzienna

- To miał być komplement? - prychnęłam pod nosem, wylewając na grzejącą się patelnię olej.

- Jakkolwiek by nie zabrzmiał, tak - zaśmiał się - Uwierz, że nie często spotykam fanki, które traktują mnie jak starego znajomego. Wszystkie raczej uważają za jakąś pieprzoną świętość, coś rangi Boga. Wiesz o czym mówię

- Nie tylko ja zmieniłam Irwina - rzuciłam mu przelotne spojrzenie, wbijając na rozgrzany olej sześć jajek - On również mnie zmienił. Pokazał, że człowiek jest człowiekiem. I nie ważne, czy jesteś to ty, ja, on, moja ciotka, Phil Collins czy prezydent. Każdy z nas jedzie na tym samym wózku i różnimy się jedynie wyglądem, charakterem i liczbą obserwujących na Twitterze

- Coś w tym jest - przytaknął zamyślony, odbijając się od ściany i podchodząc do mnie. Oparł się lędźwiami o krawędź blatu, spoglądając na skwierczące na patelni jajka - Nie myślałem, że ten debil potrafi powiedzieć takie mądre rzeczy 

- W takim razie, skoro wszyscy jesteśmy na równi, nie masz taryfy ulgowej - zaśmiałam się, trącając go lekko łokciem - W narożnej szafce są talerze. Weź dwa i rozłóż je przy kuchence

- A później będzie na Twitterze, że... - odkaszlnął - O. Mój. Boże!!! Calum Pieprzona Perfekcja Hood dotykał moich talerzy!! Moich. Talerzy!! - piszczał, żywo przy tym gestykulując.

- Pieprzona Perfekcja niech się pośpieszy, bo jajecznica się spali! - dla żartów delikatnie kopnęłam go stopą w łydkę.

- O. Em. Dżi!! Kopnęłam Caluma Pieprzoną Perfekcję Hooda!! Już nigdy nie umyję mojej stopy! - kontynuował bawienie się w fangirl, schylając się jednak do szafki po wcześniej wspomniane przeze mnie talerze.

- Calumie Thomasie Hoodzie, przywołuję cię do porządku - skarciłam go wzrokiem, wykładając gotową jajecznicę na podstawione przez niego naczynia - Jesteś gorszą męczybułą niż Ashton!

- Wypraszam sobie! - udał oburzenie, z gracją divy zabierając swoją porcję.
  

***
  

Trzy godziny później wysiadłam z zamówionej przez Caluma taksówki, która przywiozła nas z mojego domu pod hotel bruneta, a potem spod hotelu na lotnisko. Hood wyjął z portfela banknot, dając go kierowcy, po czym wysiadł, grzecznie dziękując i żegnając mężczyznę. Zatrzasnął za sobą drzwi i razem z niewielką, granatową walizką, którą ciągnął za sobą, dołączył do mnie.

Spędziliśmy ze sobą niecałe dwadzieścia cztery godziny, podczas których poznałam chłopaka od innej strony. Nie jako znanego na całym świecie basistę, lecz jako wspaniałego, lojalnego przyjaciela. Zaczęłam zazdrościć Ashtonowi, że ma kogoś takiego jak Calum w swoim życiu.

Przez całą drogę z parkingu do bramek szłam w milczeniu, zatopiona w swoich myślach. Idący obok mnie Hood, zamaskowany pod czapką z daszkiem i ciemnymi, przeciwsłonecznymi okularami również myślami krążył gdzieś indziej. Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie ja już dalej bez biletu nie mogłam iść, chłopak się zatrzymał i spojrzał wprost na mnie. Przez chwilę starał się uporządkować myśli i ubrać to, co chciał mi przekazać, w jak najlepsze słowa.

- Pieprzyć! - syknął w końcu, przyciągając mnie do siebie i zamykając w szczelnym uścisku - Będę za tobą cholernie tęsknić, Leith

- Ja za tobą też - wyznałam zgodnie z prawdą, mocno ściskając wyższego od siebie bruneta w pasie.

- Przyleć do Los Angeles - mruknął wprost do mojego ucha, które delikatnie wystawało spod założonego na głowę beanie - Co ja mówię... ty musisz przylecieć do Los Angeles! Nie widzę innej opcji

- N-nie mogę Calum - dałam mu sygnał, by mnie puścił. Odsunęliśmy się od siebie, a ja ze zdenerwowania zaczęłam skubać rękaw swojego swetra - To nie jest takie proste. Zostawić wszystko i wylecieć. Wy jesteście do tego przyzwyczajeni, ale ja nie. Nigdy nie wyściubiłam nosa poza Glasgow

- Pora to zmienić - uśmiechnął się, delikatnie przyszczypując mój policzek. Zatrzymał swój wzrok na czymś, znajdującym się za moimi plecami, a jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił.

- Co się stało? - spytałam i chciałam się odwrócić, jednak chłopak szybko odwiódł mnie od tego pomysłu, przytrzymując za ramię.

- Paparazzi - wyszeptał, szybko ściągając z nosa okulary i pośpiesznie zakładając je na mój nos - Trzymaj. Zwrócisz, jak przylecisz do LA. Na wszelki wypadek omiń ich szerokim łukiem, a jakby zadawali pytania, powiedź, że jesteś moją kuzynką. Wsiądź w pierwszy lepszy autobus i pojedź gdziekolwiek, byle nie od razu do domu - wyrzucił z siebie w ekspresowym tempie, łapiąc za rączkę swojej walizki.

Przytaknęłam, a lekko za duże okulary zsunęły mi się na czubek nosa. Brunet ostatni raz szybko mnie uścisnął i machając, oddalił się w stronę bramek. Gdy zniknął mi z pola widzenia, ruszyłam w stronę wyjścia, postępując zgodnie ze wskazówkami Hooda. Gdy byłam już blisko drzwi, usłyszałam za sobą tupot stóp.

- Skąd pani zna Caluma Hooda? Jesteście sobie bliscy? Widziałem, jak się obejmujecie, zanim pan Hood przeszedł przez bramkę - średniego wzrostu mężczyzna zaczął zadawać mi pytania.

- To mój kuzyn. Przelotem był w Glasgow i postanowił złożyć mi wizytę - odpowiedziałam szybko, czując, jak pocą mi się ręce - Przepraszam, ale się spieszę - wydukałam, mocniej naciągając na uszy szarą beanie. Wyminęłam mężczyznę i biegiem wypadłam przez drzwi główne, od razu kierując się w stronę przystanku autobusowego. Całe szczęście pojazd właśnie podjechał. Nie patrząc na numer, wsiadłam do środka.

Wysiadłam na pierwszym lepszym przystanku. Nie musiałam długo czekać, a zobaczyłam wyjeżdżający zza zakrętu autobus, którym mogłam już spokojnie wrócić do domu.




x x x x

Twitter:
#AloneTogetherFF

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro