Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Naiwna dziewczynka

Wysiadłam z autobusu, który zatrzymał się zaraz obok mojego domu. Wielka szczęściara, która ma przystanek zaraz pod nosem? Nie sądzę. Poprawiłam wiszący na moim ramieniu plecak i ruszyłam w stronę drzwi, starając się osłonić rękawem bluzy przed spadającymi z nieba kroplami deszczu. Pogoda nie rozpieszczała, w sumie nie ma co się dziwić. Był początek wiosny.

Pchnęłam drzwi wejściowe i od razu poczułam na skórze przyjemne ciepło bijące z środka. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zrzuciłam z nóg trampki, strzepując z włosów krople deszczu. Przelotnie spojrzałam na wiszące w przedpokoju lustro. Dziewczyna, która się tam znajdowała, wyglądała okropnie. Czarne włosy przykleiły się do jej mokrej twarzy, po której spływały resztki mascary oraz eyelinera. Szybko odwróciłam wzrok i skierowałam się w stronę schodów na górę.

- Jak w szkole?

Zatrzymałam się w pół kroku, gdy w progu kuchni stanęła moja ciotka. Niewysoka blondynka o serdecznym uśmiechu, łagodnych rysach i brązowych oczach w kształcie migdałów.

- Okej - bąknęłam i zaczęłam wspinać się po drewnianych schodach na górę.

- Nie zjesz obiadu?

- Nie jestem głodna - odparłam szybko, będąc już na szczycie schodów. Podeszłam do drzwi, które jako jedyne na piętrze były oblepione plakatami, naklejkami oraz różnymi tabliczkami z odstraszającymi gości napisami. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.

Co jak co, ale swój pokój uwielbiałam. Był niewielki, ale wyrażał mnie. Wszechobecny chaos nie wynikał z nieróbstwa czy lenistwa, ale z wizji artystycznego nieładu. Na obszernym łóżku zawsze walały się kartki z akordami, niedokończone rysunki czy notatki szkolne. Biurko zawalone było podręcznikami, które stwarzały pozory przykładnej uczennicy. Nad nim zawieszone były zdjęcia przedstawiające moich fałszywych znajomych, którzy obejmowali mnie, jakbyśmy znali się od zawsze i byli nierozłączni nawet podczas wizyty w kiblu. Na pozostałych fotografiach znajdowali się chłopaki z 5 Seconds Of Summer oraz ciotka.

Rzuciłam swój plecak w kąt pokoju i usiadłam na przystawionym do biurka fotelu. Uniosłam klapę stojącego na nim laptopa i wybudziłam go z trybu czuwania. Od razu ekran rozbłysł, oślepiając moje wrażliwe na światło tęczówki. Zamrugałam parę razy i dopiero wtedy ujrzałam ustawione jako tapetę zdjęcie tulipanów. Kliknęłam w ikonkę internetu, logując się na swoją pocztę.

Od dnia, w którym wysłałam Ashtonowi swoją wiadomość, minęło pięć dni. Pięć dni, podczas których co chwila odświeżałam pocztę w nadziei, że zobaczę odpowiedź od niego. Wiem, że było to głupie. Byłam świadoma tego, ile dziennie dostaje takich wiadomości i na wszystkie nie jest w stanie odpowiedzieć. Jednak ta jedna, naiwna komórka w moim ciele wciąż się łudziła, że będzie inaczej.

- Naiwny bachorze - warknęłam sama do siebie, widząc ostatnią otrzymaną wiadomość od sklepu odzieżowego, informującej o mega wyprzedażach, na których sprzedają szmaty, a nie ubrania. Odepchnęłam się od biurka i podjechałam na fotelu do stojącej w kącie pokoju gitary. Chwyciłam za gryf, kładąc ją sobie na kolanach. Przymknęłam oczy i zaczęłam delikatnie trącać struny, grając pierwszą lepszą melodię, która wpadła mi do głowy. Między kolejnymi akordami słyszałam dobiegającą z dołu rozmowę. Ciotka zapewne rozmawiała z kimś przez telefon lub przyszły do niej jej dwie najlepsze przyjaciółki, będące jednocześnie naszymi sąsiadkami. Zbytnio za nimi nie przepadałam. Wiem, że ciotka wiele im zawdzięcza, ponieważ gdy została ze mną sama, bardzo jej pomogły. Ciotka nie miała swoich dzieci, toteż nie miała kompletnego pojęcia o tym, jak zajmować się nieznośną, buntującą się pięciolatką. Sąsiadki w przeciwieństwie do niej miały swoje pociechy, więc z chęcią pomogły jej mnie ujarzmić. W dużej mierze to one mnie wychowały. Jednak nie jestem im za to ani trochę wdzięczna. Gdy przypomnę sobie te dni, gdy wracałam z podstawówki i byłam zmuszona spędzać czas u nich, ponieważ ciotka najczęściej pracowała, zbiera mi się na wymioty. Siedzenie jak na szpilkach, posłuszne jedzenie podstawionych pod nos rozgotowanych potraw i słuchanie narzekań ich dzieci, jacy to nauczyciele są parszywi i niesprawiedliwi. Nie miałam z nimi dobrego kontaktu, choć nie byli wiele starsi ode mnie. Ciotka zawsze zapraszała ich na urodziny, z których zręcznie się wykręcali, tłumacząc się zapchanym grafikiem, zajęciami pozalekcyjnymi lub po prostu natłokiem nauki. Sama jednak doskonale wiedziałam, że nie mają zamiaru spędzać wolnego popołudnia na dennych urodzinkach małej dziewczynki, które bardziej przypominały stypę niż kucykowe przyjęcie.

Wytłumiłam struny gitary i odłożyłam ją na miejsce. Ostatni raz spojrzałam na wciąż włączoną na ekranie komputera pocztę, która świeciła pustkami. Postanowiłam przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę i włączyłam ustawioną na Spotify playlistę. Lekko podwyższyłam głośność. Nie za bardzo, ponieważ nie lubiłam, gdy ktoś słyszał puszczaną przeze mnie muzykę. Podniosłam się z krzesła i podeszłam do parapetu, chwytając po drodze leżący na moim łóżku szkicownik. Usadowiłam się na rozłożonym na parapecie kocu, opierając notes na kolanach. Spojrzałam przez okno, wychodzące na główną ulicę. Nadal padało, a niebo przyjęło wręcz czarną barwę. Samochody przejeżdżające co jakiś czas rozchlapywały wodę stojącą w kałużach, oblewając przy tym przechodniów, którzy przeklinali i wyzywali pod nosem, próbując otrzepać mokre ubrania.

Przeniosłam wzrok na spoczywający na moich kolanach szkicownik. Rysunek, który zaczęłam, nie należał do najbardziej udanych. Pomysł w mojej głowie był owszem całkiem udany. Chłopak, z którego oczu wypływały brokatowe łzy. Na kartce jednak wszystko przedstawiało się inaczej, a chłopiec z rysunku nie oddawał emocji, które wyimaginowałam sobie w mojej głowie. Dawałam tej pracy góra tydzień. Potem wyląduje w koszu na śmieci.

Przycisnęłam grafit ołówka do kartki, szkicując zarys nosa chłopca. Zaczęłam cicho nucić pod nosem lecącą z głośników piosenkę, której towarzyszył rytmiczny brzdęk uderzających o szybę kropli deszczu.

Nigdy nie byłam osobą, która narzekałaby na swój los. Przez te wszystkie lata przyjmowałam na siebie wszystkie cierpienia, krzywdy i smutki, nie chwaląc się o tym całemu światu. Znajomi w szkole widzieli we mnie całkowicie inną osobę. Dziewczynę, która ma cudowne życie, bo nie ma nad sobą marudzących w kółko rodziców, natrętnego rodzeństwa ani problemów z nauczycielami. Uważali moją ciotkę za ideał, zazdrościli mi jej. Po części się z nimi zgadzałam. Ciotka nie należała do osób, które wtrącałyby się w cudze życie. Oczywiście, uwielbiała czytać lokalne gazety czy portale plotkarskie, jednak jeśli chodzi o mnie, trzymała się na dystans. Nie zadawała niewygodnych pytań ani nie mówiła mi, jak mam żyć. Gdy widziała, że mam gorszy dzień, po prostu dawała mi przestrzeń sądząc, że w ten sposób mi pomoże. Szczerze? Wolałabym, aby wtedy była blisko. Nie miałam w swoim życiu osoby, której mogłabym się zwierzyć. Wszystko dusiłam w sobie, wylewając wszelkie smutki w postaci łez do poduszki. Brakowało mi kogoś, z kim mogłabym podzielić się swoimi myślami, z kim mogłabym porozmawiać. Ciotka unikała tego jak ognia, a ja nie chciałam zwierzać się komukolwiek innemu. Ludzie w szkole odpadali. Nie potrzebowałam być na językach całej szkoły. A oprócz ciotki nie miałam nikogo.

Nagle przez zbyt mocne dociśnięcie grafitu do kartki, ołówek złamał się, a rysik upadł na podłogę, po drodze robiąc szpetne i niechciane ślady na rysunku. Z wściekłością cisnęłam pozostałością pisadła o ścianę i zgniotłam zniszczony rysunek w kulkę, którą następnie celnie trafiłam do kosza.

Schowałam twarz w dłoniach, starając opanować gotujące się we mnie emocje. Ktoś patrzący na mnie z zewnątrz pomyślałby, że to przez buzujące hormony. No bo w końcu rozpłakać się przez nieudany rysunek? Przecież może narysować drugi taki sam! Ludzie jednak oceniają nas tylko z zewnątrz, widzą to, co chcą. Nie pomyślą, że gdzieś tam w środku może kryć się jakieś drugie dno, jakaś czarna dziura, która pochłania nas od środka.

Szybko podniosłam się, ocierając łzy, gdy usłyszałam ciche skrobanie w drzwi. Zeskoczyłam z parapetu i wyciszyłam lecącą z głośników muzykę. Spojrzałam na swoje odbicie w niewielkim, zawieszonym na szafie lustrze. Otarłam rozmazany tusz i poprawiłam będące w nieładzie włosy. Uśmiechnęłam się lekko, starając się nieco ocieplić swój wizerunek. Nie chciałam, by ciotka się martwiła. Po wzięciu kilku oddechów, nacisnęłam klamkę, otwierając drzwi.

Jednak po drugiej stronie nikogo nie było, a z dołu usłyszałam śmiech ciotki oraz jednej z naszych sąsiadek. Zmarszczyłam brwi i dopiero po chwili poczułam ocierający się o moje stopy miękki przedmiot. Spojrzałam w dół i wszystko stało się jasne.

- Lukey! - uśmiechnęłam się na widok małego, miodowego pieska, trącającego noskiem moje skarpetki - Ale napędziłeś mi strachu!

Wpuściłam psa do swojego pokoju, zamykając drzwi jak najciszej tylko się dało.

Lukey był prezentem od mojej ciotki na piętnaste urodziny. Pamiętam ten dzień doskonale. Wróciłam ze szkoły, a ciotka przywitała mnie już od progu.

- Wszystkiego najlepszego, Cath! - przytuliła mnie do siebie i złożyła delikatny pocałunek na moich włosach - Jedziemy po twój prezent!

Spodziewałam się wielu rzeczy. Konsoli do gry, kosmetyków, zestawu kredek, może nowej gitary. Jednak kompletnie nie spodziewałam się tego, że ciotka zaparkuje swój samochód tuż pod schroniskiem dla zwierząt.

Gdy zobaczyłam wszystkie te biedne psiaki, szczekające i merdające ogonkami na nasz widok, łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam wziąć je wszystkie i schować w swoich ramionach. Było mi ogromnie przykro, że ktoś tak po prostu wyrzucił biedne, ducha winne zwierzę, które również ma uczucia.

- Możesz wybrać sobie jednego - ciotka popchnęła mnie w stronę klatek, które oblegane były przez skomlące psiaki.

Kiedy robiłam już czwarte kółko wokół klatek, w końcu mój wzrok spoczął na małym, miodowym piesku. Stał pod wejściem do klatki, prawie zmiażdżony przez większe od siebie psy. Patrzył smutnym wzrokiem prosto na mnie, uważnie śledząc każdy mój krok. Kiedy ukucnęłam obok niego, łapką trącił odgradzającą mnie od niego siatkę, cichutko skomląc.

- Chyba cię polubił - ciotka pojawiła się zaraz obok mnie razem z jakimś starszym panem, najprawdopodobniej pracownikiem schroniska.

- To suczka czy pies? - spytałam, spoglądając na mężczyznę.

- Pies - odparł - Jest u nas już od dłuższego czasu. Jest malutki, więc większość ludzi przyjeżdżających tutaj w celu zaadoptowania pieska, nawet go nie zauważa. Biedaczek chyba stracił wszelkie nadzieje na odnalezienie nowego domu

- Weźmiemy go? - spytałam, patrząc na ciotkę zapłakanymi oczami.

- No pewnie - uśmiechnęła się serdecznie.

Spojrzałam na pieska, który stał oparty przednimi łapami o siatkę, trącając noskiem moją przystawioną do ogrodzenia rękę.

- Jak go nazwiesz?

- A mogę?

- Pewnie, schronisko nie nadaje psom imion

Przez chwilę uważnie przyjrzałam się pieskowi, aż w końcu zadecydowałam.

- Lukey. Nazwę cię Lukey

- Czemu akurat Lukey?

- Pasuje do niego. No i jest bardzo podobny do chłopaka o takim imieniu

Mężczyzna sięgnął do kieszeni po pęk kluczy, którymi otworzył bramę. Sprytnie wziął pieska na swoje ręce, uważając przy tym, by pozostałe psiaki nie uciekły. Zamknął za sobą wejście i obrócił się w naszą stronę, dzierżąc pod pachą zdezorientowanego pieska. Lukey przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, jednak kiedy dotarło do niego, że odnalazł nowy dom, zaczął się trząść ze szczęścia. Mężczyzna podał mi pieska do rąk, a gdy tylko bezpiecznie go trzymałam, Lukey zaczął lizać mnie po twarzy.

- Zostaniecie najlepszymi przyjaciółmi - uśmiechnął się mężczyzna, widząc emanujące od swojego podopiecznego szczęście- Chodźmy teraz załatwić wszelkie formalności i będziecie mogły zabrać Lukey'ego do domu

- Słyszysz Lukey? - ciotka podeszła bliżej, drapiąc pieska za uszami - Zyskałeś nowy dom

I tak oto mały, miodowy piesek znalazł się u nas w domu.

Lukey wskoczył na moje łóżko, układając się na poduszce i zwijając w kulkę. Westchnął cicho i przymknął oczy, zagłębiając się w miękki materiał. Ponownie włączyłam muzykę i położyłam się obok niego. Piesek od razu zmienił pozycję, wtulając się w mój brzuch. Wyciągnęłam rękę, przejeżdżając nią po miodowej sierści. Puszysty ogon od razu zaczął rytmicznie kołysać się na boki, uderzając w leżące na pościeli kartki.

Lukey lekko drgnął, gdy z włączonego laptopa wydobył się dźwięk otrzymanego maila, a moja ręka zatrzymała się w powietrzu w pół ruchu.

Zeskoczyłam z łóżka i na drżących nogach podbiegłam do biurka. Chwyciłam za dotykowy pad, przejeżdżając po nim gwałtownie parę razy, by ekran się rozjaśnił. Z bijącym sercem spojrzałam na nowo otrzymaną wiadomość
 

Pinterset: Sądzimy, że mogą spodobać Ci się te tablice!
 

- Głupia - wysyczałam, zamykając klapę laptopa - Naiwna dziewczynka, licząca na to, że jakimś cudem on odpowie, odgrzebie akurat ten jeden mail i na niego odpisze, no bo w końcu hej! To naiwne dziecko na to liczy! Jak miliardy innych beznadziejnych bachorów! - ryknęłam, uderzając w leżące na biurku podręczniki, które z hukiem upadły na podłogę. Lukey drgnął niespokojnie, kładąc uszy po sobie i cichutko skomląc. Bał się takich gwałtownych ruchów.

Po chwili drzwi mojego pokoju gwałtownie się otworzyły i w progu stanęła ciotka. Minę miała, jakby ducha zobaczyła. W sumie, przez moją bladą cerę przypominałam zjawę.

- Wszy-wszystko w porządku? - spytała drżącym głosem.

- Tak - wysapałam, zakładając włosy za uszy - Po prostu potknęłam się i przez przypadek strąciłam książki. Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć

- N-nic się nie stało - odparła szybko, przelotnie się uśmiechając - Chcesz herbat...

- Nie - odmówiłam zanim dobrze zadała pytanie.

Kobieta wycofała się, zamykając za sobą drzwi. Gdy usłyszałam charakterystyczny trzask, rzuciłam się na łóżko, przykładając twarz do poduszki. Poczułam ciepły oddech nad swoim uchem. Podniosłam się lekko, spotykając się ze zmartwionym spojrzeniem psiaka.

- Ciebie też przepraszam, Lukey - westchnęłam, przytulając go do siebie - Wiem, że boisz się, kiedy ktoś tak się zachowuje. Ale... chyba zaczynam żałować, że wysłałam do niego tego maila. Tylko się ośmieszyłam

Piesek wtulił miodowy łebek w mój policzek, jakby chciał przekazać, że on wcale tak nie myśli.

- A mi się i tak wydaje, że nie powinnam była tego pisać. Przynajmniej mogłam się tak nie rozpisywać. Mogłam napisać tylko, że dziękuję im za to, co robią. Napisać to, co każdy by napisał. Tylko ja głupia otworzyłam się przed kompletnie obcą osobą. To nawet do mnie nie podobne

Odchyliłam głowę, spoglądając na okno. Przez panującą na zewnątrz pogodę, szybko zrobiło się ciemno, a uliczne latarnie powłączały się. Mimo, że nie było jeszcze aż tak późnej godziny, powieki mi ciążyły. Miałam nadzieję, że uda mi się przespać dzisiejszą noc.

Powiedziałam sobie, że prysznic wezmę jutro. Wtuliłam się w leżącego obok mnie Lukey'ego i zamknęłam oczy. Wsłuchując się w odbijające się od szyby krople deszczu, starałam się myśleć o czymś miłym. Niekiedy pomagało mi to szybko zasnąć.

Moje myśli krążyły wokół perkusisty. Wyobrażałam sobie, jak siedzi gdzieś w kawiarni, z postawionym na stoliku laptopem i filiżanką kawy. Przegląda maile od fanów i natrafia na ten jeden, na który nie powinien trafić. Mimo to czyta wypociny biednej, zakompleksionej nastolatki, myśląc sobie o niej najgorsze. Stara się jednak utrzymywać wizerunek dobrego idola wspierającego swoich fanów i odpisuje dziewczynie...

 

 

x x x x

Iiii... ruszamy z regularną publikacją! Nie mogę się doczekać, aż kolejne rozdziały trafią w wasze ręce, bo nie ukrywam, jestem straszliwie dumna z tego opowiadania. Mam nadzieję, że wam również się spodoba ;)

W dzisiejszym rozdziale lepiej poznaliście Cath oraz zapoznaliście się z dwoma nowym postaciami - ciotką Catherine oraz małym Lukey'im 🙈

Napiszcie mi koniecznie, co sądzicie o naszej trójce ;) No i oczywiście, czy według was Cath dobrze postąpiła, tak bardzo otwierając się w mailu do Ashtona :0

Do poczytania w czwartek! xx

Psst! Pamiętajcie o hasztagu na Twitterze ;D ( #AloneTogetherFF)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro