8
(Shari)
Ojciec na całe szczęście wyjechał z domu zanim zdążyłam do niego dojechać, tym razem szczęśliwie o czasie. Przynajmniej nie zobaczy mnie w stanie „o krok od śmierci", bo tak też właśnie się czułam.
Pani Nann otoczyła mnie swoją zwyczajową, matczyną opieką, której co jak co, ale nie mogłam przypisać własnej matce.
- Jestem – oznajmiłam, zaglądając do salonu, gdzie zwyczajowo przesiadywała. Jej nieobecne, utkwione w okno spojrzenie nawet nie zwróciło się w moją stronę.
Bywały dni, gdy nawet mówiła „witaj z powrotem", raz nawet dojrzałam cień uśmiechu. Cień. Odkąd częściowo postradała zmysły była jedynie ładną ozdobą w salonie – żywą lalką, która służyła do bycia podziwianą, bo nic innego nie mogła zaoferować. Jej wygląd nie uległ zmianie, dlatego przy boku ojca prezentowała się zjawiskowo, jej „choroba" tylko przysparzała mu więcej wyborców. Bo komu nie stopniałoby serce na widok tak pięknej pary, gdzie mąż wytrwale opiekował się zagubioną we własnym świecie żoną? Na pewno lepiej, niż gdyby dowiedzieli się, że to przez niego matka tak skończyła. Jak widać znęcanie się nad ludźmi nie praktykował wyłącznie na mnie i na służbie. Matka była jedną z pierwszych osób, która przekonała się, jak potrafi być niebezpieczny. Efektem ubocznym, jak nazwał to kiedyś mój ojciec, było postradanie przez nią zmysłów i zamknięcie w sobie.
Po nafaszerowaniu najróżniejszymi lekami przez panią Nann udałam się do pokoju, gdzie mogłam pozwolić sobie tylko na zmianę ubrania na coś wygodniejszego i przede wszystkim – cieplejszego. Może przynajmniej dzięki temu i gorącej herbacie dreszcze ustaną.
Położenie się do łóżka i odpoczynek został niewyraźnym marzeniem, które musiała odsunąć na czas prób. Drżącymi od gorączki dłońmi chwyciłam skrzypce i zaczęłam swoje ćwiczenia. Szło mi dzisiaj fatalnie. Może przez chorobę, może przez słowa Taehyunga. Nie są tak skomplikowane, jak myślę. Pf! Właśnie, że były.
Sfrustrowana odłożyłam instrument z trzaskiem na podstawkę. Że też nie chciał zniknąć z moich myśli. Pociągając nosem, opadłam na łóżko. Co za utrapienie!
Sen przyszedł niespodziewanie. Prze głowę przewalały się tysiące informacji, non stop coś uciekało mojej uwadze, co, tego byłam pewna, miało istotny wpływ na moje życie. Śniłam o próbach, na których nie mogłam odczytać nut, zupełnie jakby były napisane w języku, którego nie rozumiałam. Zamazywały się, gięły i wiły jak węże, by po chwili zupełnie spłynąć z mojej kartki. Nauczyciel patrzył na mnie z dezaprobatą, stukając długim patykiem o mój pulpit na nuty. Chlasnął mnie nim po knykciach raz, drugi, aż jego twarz zmieniła się w typową, niezadowoloną minę mojego ojca i uderzenia przybrały na sile. Krzyczałam i szamotałam się w tym koszmarze, niezdolna uciec przed kolejnymi atakami. Nagle sceneria się zmieniła, a ja stałam pośrodku pokoju, trzymając w ręce tylko smyczek. Z niewiadomych przyczyn, lekko, delikatnie jak pieszczota, przesunęłam nim po skórze na nadgarstkach. Ciemne cięcia zaraz spłynęły krwią, ciężko opadającą na jasny dywan. Z rosnącym uczuciem zadowolenia wykonywałam kolejne nacięcia, patrząc, jak całe przedramiona pokrywały się bordową mazią. W pewnym momencie z histerycznym śmiechem, jakiego nigdy bym się po sobie nie spodziewała, przycisnęłam smyczek do lewej ręki, pracując nim jak piłą. Pociągnij, przyciśnij, zatop głębiej w skórze, pociągnij... i tak do momentu, aż dłoń z nieprzyjemnym odgłosem upadła na dywan...
Poderwałam się na łóżku z krzykiem zamarłym w gardle. Byłam zbyt przerażona, by wrzeszczeć... jedynie spazmatyczne wciąganie powietrza było tym, co w tamtej chwili mi wychodziło. Schowałam głowę w dłoniach, odpędzając senne wizje spod powiek. Co to był za...
Czoło lepiło się od potu, podobnie jak reszta ciała. Właściwie... to czułam się jeszcze gorzej, niż wcześniej.
Próbując opanować wciąż obecne przerażenie sięgnęłam po skrzypce. Miałam mało czasu. Choroba, nie choroba, koszmar – to wszystko musiało zaczekać, dopóki nie skończę ćwiczyć.
Pani Nann obudziła mnie nad ranem, gdy przypadkowo znalazła mnie opartą o łóżko, śpiącą na siedząco ze skrzypcami w ręce. Dokonawszy oględzin mojego stanu kategorycznie zakazała mi pojawiania się w szkole, dlatego też z ulga zapakowałam się pod kołdrę, zmuszając się do ponownego zaśnięcia. Może, jeśli ominie mnie również próba, świat choć raz się nie zawali...
(V)
- Że jak?! – krzyknąłem z niedowierzeniem, gdy w wyszukiwarce pojawiły się pierwsze wyniki. Zaintrygowane BTS zaglądnęło mi ponad ramieniem, kiedy z otwartymi ustami przeglądałem informacje na temat niejakiej Lu Shari.
- O żesz w mord... - resztę komentarzu Rap Monstera porwały moje przekleństwa.
Była... córką... kongresmena... i to nie byle jakiego... W sieci aż roiło się od informacji na temat jej rodziny – rodziny polityków, biznesmenów, operujących funduszami, jakich nie powstydziłaby się wytwórnia. Albo dwie...
Nie dość, że była obrzydliwie bogata... to jeszcze ojciec w rządzie...
Wyskoczyło jeszcze parę informacji o chorobie jej matki, śmierci starszej siostry... Kolejne strony ogólnych informacji zapełniły zdjęcia z przemówień pana Lu, na których zarówno ona jak i matka bywały gdzieś w tle – starsza kobieta z nieobecnym wyrazem twarzy, Shari z mistrzowsko obojętną miną, choć niesugerującą żadnych złych nastawień. Bal charytatywny, koncert narodowej orkiestry, z którą zagrała parę koncertów jako wyjątkowo uzdolniona solistka... jej życie wyglądało na idealne... poukładane, na wysokim poziomie... czemu więc, gdy patrzyłem na te zdjęcia jej twarz wyglądała obco?
- To chyba my powinniśmy zwracać się do niej z szacunkiem – gwizdnął makane, przejmując myszkę z moich odrętwiałych palców.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby jakaś tajna policja zaraz zrobiła nam wjazd na chatę za próbę porwania córki kongresmena – Hopie postukał palcem w ekran, gdzie akurat pojawiło się zdjęcie jej z rodziną. Wyprostowana, sztywna, z posłusznie spuszczonym wzrokiem w podłogę. Presja, jaką miała w domu musiała być ogromna... rodzina polityków musiała być nieskazitelna... ułożona, dobrze prezentująca się w mediach... pewnie dlatego tak obawiała się spóźnienia...
- Toś se wybrał stary – lider poklepał mnie po ramieniu. Popatrzyłem na niego pytająco. – Nie rób takiej miny, wiesz, o co mi chodzi.
- Nie wiem? – odparłem, choć gdzieś na krańcu świadomości wiedziałem, co chce powiedzieć.
- Aish! Podoba ci się, głąbie małorolny! – tym razem dostałem po głowie.
Podoba mi się?!
Przybyliśmy na ostatni dzień prób w momencie, gdy orkiestra składała się z całym tym sprzętem. Milu, Nene, Yunn i Gemma, wyliczyłem w pamięci odszukując poszczególne dziewczyny na scenie. Nigdzie jednak nie było Shari... czyżby już wyszła?
Usiadłem nieopodal przejścia, cierpliwie czekając, aż czwórka dziewczyn w końcu spakuje swoje instrumenty.
- Oppa? – spytała Gemma, gdy tylko dojrzały mnie w środkowym rzędzie siedzeń. Uniosłem im ręke na powitanie i ruszyłem w ich kierunku.
- Co tu robisz? – Nene z entuzjazmem doskoczyła do mnie, zawiesiwszy swój pokrowiec ze skrzypcami na ramieniu. Nie grała przypadkiem na... czymś innym, w każdym razie?
- Ja... - właściwy powód był... jakby to ująć zbyt wstydliwy, by wyznać to wprost, lecz moim głównym błędem był brak wymówki.
- Shari dzisiaj nie było na próbie – oznajmiła mi Milu, wiecznie z tym samym, nieodgadnionym wyrazem twarzy. Yunn jak zwykle stała cicho gdzieś z tyłu, obserwując całą tą sytuację swoimi nienaturalnie wielkimi oczami.
Co ważniejsze, zamrugałem zdziwiony. Skąd one...?
- Najwyraźniej nadal źle się czuła po wczorajszym – spekulowała Gem, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste. No cóż... bo w zasadzie było... przytaknąłem...
- Coś jej przekazać? – zaproponowała Nene z uśmiechem.
- Nie... nie ja tylko... - zacząłem zmieszany. Konfrontacja z całą czwórką w pojedynkę była kiepskim pomysłem.
- Chciałeś się z nią zobaczyć, logiczne – wypaliła Gem bez ogródek. – Jutro... no cóż, powinna już być, zbliżają się koncerty, nie może opuszać prób.
„To logiczne"? Co oni wszyscy...
- Wybacz oppa, musimy już iść – Milu wyminęła mnie, lekko się kłaniając i pociągnąwszy za sobą Yunn oraz Nene zniknęły w drzwiach. Gem stała jednak przede mną, przeskakując wzrokiem po każdym centymetrze mojej osoby.
- Coś nie tak? – zmrużyłem oczy, próbując odgadnąć jej zamiary.
- Hm... nie, nic – wzruszyła ramionami, w międzyczasie dobywając z torby kartkę i długopis. Szybko napisała coś na niej, złożyła na pół i podała.
Spojrzałem na świstek z rosnącą obawą... czy ona... właśnie dawała mi swój numer?
- Gdybyś chciał wiedzieć, czy jutro też jej nie będzie, bo widzę, że zależy ci na spotkaniu z nią – wyjaśniła, wciskając mi papier do ręki.
- Czemu miałbym...
- Jeśli koledzy z zespołu jeszcze ci tego nie powiedzieli, to na pewno wkrótce to zrobią... koniec końców sam pewnie też się zorientujesz – wyglądała na całkiem pewną swojego stwierdzenia.
Zaraz po tym również mnie wyminęła, rzuciła krótkie „cześć" i najpewniej dołączyła do reszty w holu.
Ja natomiast stałem w przejściu nieco skołowany. Odwinąłem karteczkę i przyjrzałem się cyfrom zapisanym pospiesznym pismem.... Nie wierzę...
Wieczór przysporzył mi jeszcze więcej problemów z tym numerem. Gdy mieszka się z sześcioma chłopa w jednym mieszkanku... rzeczą wręcz niemożliwą jest ukrycie przed nimi czegokolwiek. Nie minęła godzina od powrotu z prób i wywiadów koło północy, gdy Jimin wydarł mi karteczkę z cwaną miną.
- Ooo, ktoś tu dostał czyjś numer! – zakrzyknął, zwracając tym samym uwagę reszty.
- Co? Jaki numer? – w momencie ciekawski Hopie znalazł się przy nas. Spróbowałem wyrwać Jiminowi świstek, jednak z marnym skutkiem. Atak nigdy nie działał, kiedy oprawca miał za sobą pięciu pomocników.
Jin i lider przytrzymali moje ręce, Jungkook i Hope nogi, i tak oto zostałem na dobre unieruchomiony, gdy w międzyczasie Jimin przyglądał się numerowi.
- Czyżby... czyżby od fanki? – chłopak uśmiechnął się szeroko. – Nigdy wcześniej nie brałeś ich numerów. Ta była wyjątkowa?
- Oddawaj! – syknąłem, raz jeszcze próbując oswobodzić się z jarzma członków zespołu.
- Hm... no cóż, może zadzwonimy i przekonamy się, kim jest twoja dziewczyna? – zaproponował Park, wyciągając z kieszeni swój telefon.
- Wspaniale, idealnie dla ciebie. Miałem ostatnio sprawę do Gemmy, tej z filharmonii, dlatego dostałem od niej ten numer. Dzwoń śmiało, inaczej byś nie zagadał – nagle przestałem się rzucać i przyjąłem postawę „ chcesz, proszę bardzo".
Jimin przestał na chwilę skakać po salonie i spróbował odgadnąć, czy na pewno mówię prawdę.
- Nie kłamię, dzwoń – zachęciłem go. Jak nie po dobroci, trzeba użyć sprytu.
Jimin jednak... speszył się? Boże, czy to rumieniec? Spojrzał parę razy na kartkę, jakby faktycznie wahał się pomiędzy wykonaniem do niej telefonu, a połknięciu tego numeru w całości... względnie jeszcze pomiędzy oprawieniem jej w ramkę i wystawienie na ołtarzu... ona... serio mu się podobała!
Uśmiechnąłem się szeroko, widząc, jak Jimin nieporadnie i delikatnie odkłada karteczkę na stół.
- Cel pal – powiedziałem, wydostając się z uścisku najstarsi/wyjątkowo ciężcy.
- Nieprawda! – zarzekł się Jimin, jego dotknięte spojrzenie mówiło jednak za siebie.
Zadowolony zabrałem świstek ze stołu, chowając go głęboko do kieszeni.
- Zobaczycie jeszcze, czegoś będziecie chcieć – pogroziłem moim żywym kulom i nóg... i rąk.
Parę zaprzeczeń, przeproszeń i byłem wolny od podobnych nieporozumień.
Spokojna atmosfera nocnego Seulu nieco ostudziła mój gniewny nastrój. Wdychając chłodnawe powietrze początku jesieni, przemyślałem wszystko raz jeszcze. Nie zajęło mi to długo, gdy dobyłem z kieszeni telefon i karteczkę, wykręcając numer i czekając na odzew po drugiej stronie.
=====================================================================================
Uuuu, oto i 8 rozdział... hm... adnotacja umarła w trakcie jej pisania... także tyle ode mnie XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro