Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23


Dostanie się na wymarzoną, czy też narzuconą, uczelnię muzyczną nie było dla żadnej z nas problemem. Jako że cała nasza paczka zaczynała przygodę z muzyką od najmłodszych lat i kontynuowała naukę aż po dzisiaj, egzamin wstępny był tylko formą grzeczności, gdzie musiałyśmy najzwyczajniej dobrze się zaprezentować. Przygoda z filharmonią wpisana w nasze papiery przepchnęła nas na sam przód listy kandydatów, zostając niewiele w tyle za światowej sławy muzykami naszego pokolenia. Mając doświadczenie na scenie stanowiłyśmy bowiem idealny materiał na członków narodowej orkiestry. Czy innych grup muzycznych. Kończąc tę akademię właśnie takie czekały nas perspektywy.

Tak więc żadną z nas nie zdziwiły wyniki przesłuchania pewnej pochmurnej jesiennej soboty, wywieszone na ogromnej tablicy w holu Narodowej Akademii Muzycznej w Seulu. Z zadowolonymi minami obserwowałyśmy nasze imiona na liście. No, przynajmniej one... ja z trudem próbowałam rozróżnić tablicę od kartek, które zlewały się w jedną rozmazaną plamę.

- Kiedy w końcu wybierzesz się do okulisty? – westchnęła Gemma, stając koło mnie i wskazując palcem moje imię na liście.

- Doskonale wiesz, że ostatnio kiepsko stoję z czasem – odparłam.

- V nie daje ci wytchnąć? Ah!! – krzyknęła, kiedy szturchnęłam ją łokciem w żebra.

- Ćwiczeniami, żeby dostać się na studia – poprawiłam ją ze spokojnym wyrazem twarzy.

- Z tego co wiem, przez ostatnie trzy tygodnie ich nie było – odezwała się Milu, sprawdzając coś w swoim telefonie.

- Tak, mają trasę w Japonii i Tajlandii – przytaknęłam jej, gdy całą piątką spróbowałyśmy wydostać się z tłumu zebranego dookoła tablic z wynikami.

- Ocho! Nieźle im się powodzi – Gem wyrzuciła ręce w powietrze, wywracając oczami. – Zobaczysz, zaraz będą znikać na pół roku w trasach po Europie i Ameryce.

- To... to chyba dobrze – powiedziałam faktycznie niepewna, jak powinnam się zachować.

Zasiadłyśmy wszystkie na obszernych, zielonych pufach nieopodal okien.

- Do pewnego czasu! Kiedyś ci zbrzydnie czekanie na niego.

- Ja też będę jeździła z występami, liczę, że będzie wtedy tak samo wyrozumiały, jak ja dla niego – wzruszyłam ramionami, a Gemma szczęśliwie przerzuciła się na uprzykrzanie życia Milu.

- A ty jak tam? Shari nie zdołam odwieść od tego pomysłu, ale może ty popatrzysz na to trzeźwo.

No tak. Nie wspominałam. Milu od pewnego czasu miała na oku kogoś, choć Gemma nazwała to „niepokojącymi przejawami zainteresowania o wiele starszym mężczyzną", którym w rzeczywistości był nikt inny jak Jin. Jeśli miałabym wskazać osobę najlepiej pasującą do dorosłego i odpowiedzialnego charakteru Milu, to byłby nią Jin. Stąd też moje obiekcje były równe zeru, w przeciwieństwie do Gemmy, która za priorytet obrała odwiedzenie koleżanki od tak nierozważnego związku. Tłumaczenie jej, że Milu tylko z nim pisze i to zgoła nie oznacza zaprzedanie mu swojego ciała, spełzało na niczym. No cóż, taka właśnie była Gemma.

- Patrzę na to wystarczająco trzeźwo – odparła Milu, nie zaprzątając sobie głowy pretensjami Gemmy. Prawda była taka, że Milu najprawdopodobniej uważała, że Gemma jest najzwyczajniej zazdrosna, że i jej nikt się nie trafił.

- Gdybyście tylko mogł... - zaczęłam, zirytowana ich bezsensowną kłótnią.

- Shari – ostrzegawczo poważny głos Nene przerwał mi w połowie zdania.

- Co jest ? – spytałam, rozglądając się po sali w poszukiwaniu zagrożenia, które zwróciło uwagę Nene.

- Twój ojciec – powiedziała chłodno Yunn.

Krew stężała mi w żyłach, a oddech ugrzązł w płucach. Mogłam tylko spekulować, że grupa mężczyzn w czarno białych strojach była moim ojciec w obstawie ochroniarzy w garniturach. Z tej odległości tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Gest rozmazanej plamy równie dobrze mógł być niezobowiązującym znakiem, ale ja wiedziałam, że ojciec przyzywa mnie do siebie.

Walczyłam ze sobą, by nie zareagować na jego obecność. Obiecał mi spokój. Przecież... napisał...

Na miękkich kolanach powlokłam się w jego kierunku, podczas gdy zgiełk w pomieszczeniu schodził na drugi, jakże odległy plan. Każdy kolejny krok wyostrzał obraz niezadowolonej miny ojca. Czyżbym zrobiła coś nie tak?

- Witaj, ojcze – powiedziałam beznamiętnym głosem, w który, jak miałam nadzieję, nie wkradło się żadne zająknięcie ani załamanie.

- Widzę, że dostałaś się do Akadem z ... zadowalającym wynikiem – końcówka zdania bynajmniej nie zabrzmiała jak gratulacje ani tym bardziej zadowolenie.

- W kategorii skrzypiec byłam czwarta. Patrząc na tegoroczną konkurencję nie mogę mieć do siebie pretensji. I oczywiście ich nie mam – odparłam twardo patrząc mu w oczy.

Gdzieś w boku głowy obudził się stary ból, wwiercający się coraz głębiej w czaszkę. Momentalnie rozbolały mnie nerwy wzrokowe i tylko cudem nie skrzywiłam się wprost przed ojcem.

- No tak... wynik na miarę twoich możliwości... No cóż gratuluję przyjęcia i liczę, że pojawisz się na bankiecie z okazji moich wygranych wyborów – wypowiedział to oficjalnie, głosem wypranym z emocji.

Co jak co, ale ojciec perfekcyjnie wykorzystał sytuację mojego pobicia. Gdy zorientował się, że nie pisnę ani słowa, przejął wersję o pijanych studentach i jego głównym hasłem kampanii stało się poprawienie bezpieczeństwa w mieście. Obnosząc się z tak hojnym i podniosłym tematem zaskarbił sobie tłumy wyborców, poruszonych smutną historią ojca pobitej córki. Współczucie, żal, wsparcie, którego nigdy nie powinien był otrzymać.

No cóż... plusem tego wszystkiego był spokój, który wreszcie zapanował w moim życiu.

Zapewniwszy ojca o swojej krótkiej, acz znaczącej obecności na przyjęciu, pożegnałam się z nim oficjalnie i odprowadziłam wzrokiem aż do drzwi. Gdy tylko zniknął z mojego pola widzenia, wróciłam do dziewczyn.

- Czego chciał? – spytała niemal natychmiast Gemma, robiąc przejętą minę.

- Pogratulował mi przyjęcia na studia... było coś o bankiecie z okazji jego wygranej w wyborach... i w sumie tyle – odparłam nieco nieobecna, dziwiąc się, że nawet nie musiałam kłamać co do tego spotkania. Bo wszystko faktycznie było tak, jak powiedziałam... Nadzwyczajne.

- Hm... to chyba... dobrze? – spytała, krzywiąc się, Milu.

- No... tak... chyba tak – powiedziałam z niespodziewanym entuzjazmem. Wszystko naprawdę zaczynało się układać...

- Czyli nic nie stanie ci na przeszkodzie, żeby zagrać przełomową solówkę na koniec współpracy z filharmonią! – zawołała uradowana Gemma. Jej też udzielił się spokój w moim życiu. Jako jedyna świadoma tego, co potrafił zrobić ze mną ojciec, nosiła niemały ciężar odpowiedzialności, jednak tak szybko, jak sprawa została zażegnana, Gemma ponownie zamieniła się w beztroską nastolatkę.

- Czy będzie przełomowa, to się jeszcze okaże – ominęłam temat nadzwyczajnej gry. Lepiej nie peszyć.



Nie mając już nic więcej do roboty na uczelni zebrałyśmy się do mieszkań, w którym każda chciała odetchnąć po ostatnich katorżniczych próbach do egzaminu.



Zamówiłam taksówkę, którą dopchałam się pod mój apartament owiec. Auto stało nieużywane w garażu, jako że mój wzrok z dnia na dzień stawał się coraz gorszy. Nie wiem czy to sprawa stresu, ćwiczeń do późnej nocy czy przemęczenia, ale skutkowało paskudnymi migrenami, przy których nie byłam w stanie rozróżnić ludzi na wyciągnięcie ręki. Chyba najwyższy czas wybrać się do lekarza....

Zapłaciłam taksówkarzowi i skierowałam do wejścia. Pokonując ostatnie schodki do głównych drzwi, zatrzymał mnie znajomy ryk silnika. Tylko nie to...

V zaparkował swoim potworem przy krańcu chodnika, niemalże od razu zdejmując kask. Przywitał mnie szerokim uśmiechem, pokazując jakieś paskudne chabazie trzymane w ręce.

- Tae? – spytałam, niepewnie podchodząc do chłopaka. – Po pierwsze, miałeś wrócić za dwa dni, po drugie, co ty wyprawiasz na tej przeklętej bestii i po trzecie, co to jest? – wskazałam na patyki w ładnej, kwiecistej folii.

- Odwołali nam ostatni koncert i takim oto sposobem mogliśmy wrócić dzień wcześniej, a na mojej kochanej Shari przyjechałem zobaczyć jej imienniczkę i te oto piękne patyki były niegdyś kwiatami.... Które jednak nie lubią jeździć motorem – wyglądał na rozczarowanego, patrząc na obskurne patyki.

Roześmiałam się na całe gardło, obserwując jego nieporadną minę.

- Ty naprawdę jesteś idiotą! – zaśmiałam się przez łzy, mierzwiąc mu włosy. Jeszcze nikogo nie wyzwałam od idiotów w tak pieszczotliwym znaczeniu.

Dałam mu soczystego buziaka, przekręcając jednocześnie kluczyk w stacyjce, gdy nie patrzył.

- A to zostaje ze mną – powiedziałam do niego z cwanym uśmieszkiem, po czym skierowałam się do wejścia.

Tae pognał za mną, mamrocząc coś o nadopiekuńczości.

- Gadaj sobie ile chcesz, nie pozwolę mojemu chłopakowi zabić się dla rozrywki – prychnęłam, nawet na niego nie patrząc, gdy wchodziliśmy do windy. Znowu te spojrzenia. Najwyraźniej ludzie nie mogą zaakceptować chłopaka w skórze wraz z delikatną dziewczyną w pudrowym płaszczu.... Tak już bywa...

- C-Chłopakowi...? – V wydukał to jak coś, czego nie był świadom, a co było niezmiernie ważne. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Yyy... czemu tak się dziwisz? – spytałam, czując rosnące przerażenie.

- N-no bo... nigdy tak do mnie nie powiedziałaś... przynajmniej nie wprost....

Tu miał rację. Jeszcze nigdy nie nazwaliśmy siebie „parą", ja jego „chłopakiem", a on mnie „swoją dziewczyną"... To spostrzeżenie pozostawiło w moim żołądku niemiłe uczucie zaniedbania.

- Jeśli jest inaczej... - gardło zaczęło nieprzyjemnie wysychać od strachu. – To powiedz...

- Po prostu nie myślałem, że powiesz je pierwszy raz w windzie – V wzruszył ramionami, wracając do swojego wcześniejszego, pogodnego stanu ducha.

- Nie czepiaj się, ty jeszcze tak do mnie nie powiedziałeś!! – oburzyłam się, czując opadającą adrenalinę.

- Ależ oczywiście, że cię nazwałem! Chyba z dwadzieścia razy! To, że mnie nie słuchałaś, bo chłonęłaś nuty jak gąbka do moczu, to już nie moja wina! Za to ty dopiero teraz nazwałaś mnie swoim chłopakiem! Myślałem, że trzymasz to na jakąś specjalną okazję, zrobisz z tego rytuał przynależności czy coś... a tu ryp, nagle w windzie cię wzięło na takie wyznania – V zaplótł ręce na piersi, udając obrażonego.

- Serio jeszcze nigdy cię tak nie nazwałam? – tylko to pytanie krążyło mi po głowie. Byłam pewna... że chociaż raz... jeden jedyny raz... no cóż, najwyraźniej była to tak oczywista rzecz, że zapomnienie o niej było równie nieprawdopodobne, co żenujące.

- Nie – odparł twardo V, podchodząc do mnie bliżej.

- Hm... mój błąd. Masz za te swoje piękne kwiaty – wskazałam na pożal się boże zmarnowane rośliny. Nie zasłużyły na taki los...

Dotarliśmy na właściwie piętro. V nic już nie mówił, za to z ciekawą miną obserwował jak szamoczę się zamkiem.

- Coś tam ukryłeś, prawda? – spytałam, patrząc na niego kątem oka. Tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. – Czyli tak...

Pchnęłam drzwi od mieszkania i z niejaką obawą zapaliłam światło w przedpokoju. Nic. Zero. Puste pomieszczenie.

- Gdzie te twoje martwe ciała? – spytałam zaczepnie, wchodząc do środka.

- W szafie – V odpowiedział żartem na żart, zamykając za nami drzwi.

Zdjęłam kurtkę i buty, po czym z opracowaną nieufnością stawiałam kolejne kroki w głąb mojego mieszkania. Do moich nozdrzy dotarła niebywale silna woń kwiatów. Przygotowując się na najgorsze, szybko przełączyłam pstryczek i salon rozbłysnął światłem.

Pomieszczenie było dosłownie usłane kwiatami. Wazony, zwykłe bukiety, ogromne wiązanki, zaścielały stół, kanapę, podłogę, wszystkie szafki, które nie zginęły pod zieleniną przetykaną jaskrawymi kolorami.

Zasłoniłam usta rękami. Powoli, powolutku szłam przed siebie, przeskakując wzrokiem z jednego pięknego bukietu na drugi. Były róże... czerwone, białe, różowe, fioletowe... storczyki, lilie, słoneczniki, tulipany... każde w ilości, od której rozbolała mnie głowa.

Odwróciłam się do V, tylko po to, by napotkać jego triumfalne spojrzenie, szeroki uśmiech i kamerę w rękach.

- Nie nagrywaj tego, proszę – powiedziałam, dalej chowając usta za rękami. – To wszystko od ciebie? – spytałam zaraz potem, rozglądając się po salonie.

- Popytałem ludzi, jakie są najpopularniejsze kwiaty w miastach, które odwiedzałem w trasie – w drodze do Seulu zamówiłem po bukiecie za każde takie miasto i za każdy dzień, kiedy cię przy mnie nie było – odparł Tae, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Nie wiedziałam czy powinnam go wyściskać, ucałować czy wpaść w ramiona robiąc obydwie te rzeczy na raz. Choć przemknęło mi przez myśl, żeby nawrzeszczeć za pieniądze, które musiał na nie przeznaczyć... ile to wszystko musiało kosztować...

- Masz tam jeszcze małe dodatki – powiedział jeszcze V, wskazując ruchem podbródka na żywą wystawę botaniki z co najmniej sześciu rejonów.

Zaciekawiona podeszłam do pierwszego bukietu z roku i oglądnęłam go z każdej strony w poszukiwaniu wspomnianego dodatku. Moim oczom ukazał się róg kartki, wciśniętej między dorodne, pękate pąki tulipanów. Wydostałam ją delikatnie spomiędzy kwiatów i odpakowałam. W środku była pocztówka, cała zapisana z tyłu małym pismem tak, by całość zmieściła się w tej małej przestrzeni przeznaczonej na pozdrowienia.

Za tę każdą chwilę,

kiedy brakowało cię pod drugiej stronie lóżka.

Za tę każdą sekundę,

gdy twój obraz nie odstępował mnie na krok.

Za tę każdą minutę,

gdy nie mogłem wyłapać twojego ulotnego uśmiechu.

Za tę każdą godzinę,

gdy nie mogłem spleść naszych rąk razem.

Za ten każdy dzień,

gdy bałem się, że już cię nie zobaczę.

Za ten każdy tydzień,

na drugim krańcu świata.



- Zamieniłeś się w poetę? – spytałam, choć łzy szczęścia powoli zbierały się w moich oczach.

- Złapałaś akurat za tą, gdy miałem wyjątkową wenę. Reszta... jest skromniejsza – odparł V.

Ruszyłam więc ku reszcie niespodzianek, doszukując się po kartce na każdy bukiet kwiatów. Tokyo, Osaka, Bangok... była ich cała masa. Każda pocztówka była zapisana z tylu, a konkretniej rzeczą, za jaką najbardziej tęskni, gdy mnie nie ma.... Za ciepłym uśmiechem... za roześmianymi oczami... za delikatnymi ustami... za drobnymi dłońmi... za rumieńcem na twarzy... za miękkimi włosami... za wszystkim po kolei, rozłożonym na te dni, gdy wyjechał.

Nie powstrzymywałam już łez. Rozkleiłam się na dobre.

- Ej – zaczął przerażony V. – Co jest? Coś nie tak? J-ja nie powinienem był tego robić? – pytał zdezorientowany.

Pokręciłam głową, próbując znaleźć słowa.

- Wiesz, odzwyczaiłam się, że coś dla kogoś znaczę... - powiedziałam w końcu, chlipiąc jak mała dziewczynka.

Taehyung zamknął mnie w swoich ramionach i pozwolił płakać na swoim ramieniu. Czy można płakać jednocześnie z żalu i szczęścia? Cóż, najwyraźniej tak.

- A te co to? – powiedziałam w końcu, gdy fala najgorszych szlochów przeszła, wskazując na patyki wciąż trzymane przez chłopaka. Jakoś tak się złożyło, że przerwały mi mój płacz, dźgając w bok.

- Jako że jestem idiotą i nie pomyślałem o bukiecie za powrót do Seulu, a nic już nie udałoby mi się załatwić, kupiłem je na ostatnią chwilę... ale nie przetrwały podróży – zwiesił zawstydzony głowę.

Roześmiałam się, ocierając resztki łez z policzków.

- Czyli jednak jest z ciebie niezły idiota – pociągnęłam jeszcze nosem, na dobre już wyzbywając się napadu smutku.

- Hej, ale tylko dlatego, że tym razem faktycznie zawaliłem. W reszcie przypadków nie masz racji!

- W jakieś „reszcie"?

- Kiedy nazywasz mnie idiotą... dość często ci się do zdarza...

- Eh... to tak z sympatii – odparłam, ale V nadal wyglądał na niezadowolonego. – Eh... no dobra... Co ty na to, żebyś to ty był moim Seulowym bukietem? – spytałam, podnosząc jego zwieszoną głowę.

- Co? Wsadzisz mnie do wazonu, zalejesz wodą i będę sterczał jak kołek na twojej szafce? – odparł robiąc urażoną minę.

- Na szafce i tak już nie mam miejsca, więc nie. Będziesz za to zajmował szczytne miejsce na szafce nocnej – uśmiechnęłam się do niego zalotnie.

- Hm... wolałbym jednak w łóżku – V podłapał temat, łapiąc mnie w talii.

- Czekało przez całe trzy tygodnie.

- Zaiste więc, dziewojo, chodźmy się chędożyć! – zawołał Taehyung donośnym głosem, zmierzając w podskokach do mojej sypialni.

Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.

- I to ja jestem niszczycielem romantycznej atmosfery?!



=====================================================================================

Muszę was przeprosić, że tak późno dodaję ten rozdział... pomijając, że prawie w ogóle go nie sprawdzałam, nawet nie czytałam... jestem w okresie przed egzaminami na studia i zapiernicz jest.... no powiedzmy, że większy niż do matury razy dwa.... padam i tym bardziej cierpię, bo wszyscy z mojego rocznika mają już wolne i wakacje.... ból, cierpienie i załamanie nerwowe X.X

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro