22
Z niejaką satysfakcją patrzyłam, jak jeden karton za drugim ląduje w furgonetce. Nareszcie.
Rzuciłam jeszcze ostatnie, nie powiem, że pełne miłości, spojrzenie na mój dom. Czy też raczej były dom. Miejsce, gdzie każdy kąt, każdy korytarz posiadał swoją własną smutną historię. Gdy teraz patrzyłam na te bielone ściany, niemalże wyczuwałam smutek, którym przesiąkła budowla.
Obeszłam budynek dookoła, stając przy sporej ścianie zakończonej niewielkim oknem. Oczyma wyobraźni spróbowałam zobaczyć sobie siebie wygrzebującą się z tego małego otworu, zsuwającą się po dachówkach, skaczącą z krańca wprost w krzaki. Z perspektywy czasu wydało mi się to... niemożliwe? Szalone? Zabawne? Zbyt dużo emocji, by ograniczyć się do jednej.
- Żegnaj – szepnęłam jakby do siebie, jakby do tego domu. Nic mnie tu już nie trzymało. Ojciec wyjechał w delegacji. Matka... matka była tam, gdzie zawsze i tam też ją znajdę, gdy zajdzie taka potrzeba. Jak na razie chciałam jak najszybciej wydostać się poza mury, które od niepamiętnych czasów trzymały mnie w tym okrutnym miejscu.
Wróciłam na przód domu, gdzie już czekał na mnie kierowca furgonetki.
- Wszystko? – spytałam go. Kiwnął głową.
Niecałe pięć minut później pokaźnych rozmiarów ciężarówka zawracała na podjeździe, by po chwili wyjechać na ulicę. Miarowym krokiem przemierzyłam ostatnie metry dzielące mnie od bramy. Raz jeszcze oglądnęłam się na swoje więzienie i bez zbędnych ani łzawych scen, przeszłam przez pokaźne wrota.
- Gotowa? – niski głos Tae dobiegł do mnie z boku. Stał oparty o drzwi swojego auta, przyglądając mi się badawczo.
- Jeśli szukasz śladów łez, to ich nie znajdziesz – uprzedziłam go, prężnie podchodząc do niego.
- Nie śmiałbym – ułożył usta w cwany uśmiech. Wrócił stary V.
Ta smętna i ponura kreatura, którą był niecałe dwa tygodnie temu, zniknęła dzięki troskliwej opiece stacji bazowej. Jeśli chłopaki zechcą, potrafią się na coś przydać, pomyślałam, podśmiechując pod nosem. Nagle Nam Joon zamienił się w zdolną kucharkę, Jin w ocja-dobrą radę, Suga w zawodowego sprzątacza, a reszta... reszta wystarczy, że była sobą. W końcu nikt nie oprze się komicznej naturze HoSeoka. Połączywszy siły doprowadzili V do przyzwoitego stanu.
Ja też wylizałam niektóre rany. Z fioletowo-czarnej szkarady przemieniłam się w dziewczynę zmuszoną używać dużo za dużo makijażu, jeśli chciała zakryć co pozostałe z siniaków. Było jednak o niebo lepiej, niż te feralne dwa tygodnie wcześniej.
- Jedziemy? – spytał V, gdy przywitałam się z nim, uwieszając na jego szyi i cmokając w usta.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że nie przyjechałeś tą bestią – zaśmiałam się, kierując na miejsce pasażera.
- Nie mów tak o niej! – oburzył się chłopak, wsiadając do środka.
- „Niej", a więc to dziewczyna. Wyjaśnia się, dlaczego tak jej nie lubię...
- Nadałem jej twoje imię, Shari – V zrobił cwaną minę, widząc moje oburzenie.
- Nie chcę, żeby jakaś przerdzewiała kapsuła samobójców nosiła moje imię!
W takich oto klimatach minęła nam ta podróż. Kłótni o imię dla motoru.
- Nie mów, że to wszystko jest twoje – Nam Joon niemalże zachłysnął się własną śliną, gdy stanął w drzwiach wejściowych do mojego nowego mieszkania.
- Coś ty – zaśmiałam się, wymijając go grzecznie z boku. – W niektórych są poskładane meble.
- Które też są twoje – zaznaczył raper.
- Spodziewałeś się, że wezmę dwie pary butów i koszulkę na zmianę, a wszystko przytargam tutaj w chuście na patyku? – oglądnęłam się na niego.
- Nie... ale trzydzieści kartonów sprowadza cała rodzina, a nie jedna osoba – lidera poparł Suga, wnosząc jeden z aktualnie obgadywanych kartonów do środka.
- Jesteście tu do pomocy, czy do narzekania? – ofuknęła ich Gemma, energicznie wymijając ścianę płaczu złożoną głównie z członków BTS.
- Właśnie się zastanawiam, czy powinniśmy mówić prawdę – jęknął JungKook, z powątpieniem patrząc na piętrzące się stosy pudeł.
- Gdzie podziali się tamci mężczyźni, co własnoręcznie stawiali domy i nie jęczeli – Milu wywróciła teatralnie oczami, zabierając się za rozpakowywanie pierwszego z brzegu kartonu.
- Wymarli razem z mamutami – odparł Jimin, ale jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki zabrał się do pracy.
Reszta z westchnieniem zrobiła to samo. I tak oto po krótkim szamotaniu się z przydzieleniem robót, rozpoczęliśmy wypakowanie moich rzeczy.
To przedsięwzięcie przy okazji nauczyło mnie paru rzeczy - jak na przykład trzymania Hoseoka z dala od moich kosmetyków, tego, Nam Joona i moich zdjęć z dzieciństwa pt. "mała wesoła i naga Shari na wakacjach u dziadków nad morzem" nie należy zostawiać we wspólnym towarzystwie, że Nene i Suga to najgorsze połączenie zespołu od wypakowywania delikatnych rzeczy, a tym bardziej zastawy z porcelany. Gdyby nie liczyć zawalenia się półki na książki, którą Jimin rycersko chciał przytwierdzić do ściany bez użycia wytrzymałych gwoździ, pogubieniu paru nóg do krzeseł w jadalni, skomplikowanej operacji montażu pralki, która skończyła się nakryciem urządzenia kocem z nalepioną kartką "kocyk niewitek" i udawaniu, że wszystko jest tak, jak być powinno, przeprowadzkę można było uznać za skończoną.
- Wygląda całkiem nieźle – tak skwitował to V, podpierając się po bokach, gdy lustrował urządzone mieszkanie (chyba umyślnie stał plecami do pobojowisku, które zostawił Jimin po "ponownej naprawie" szafki.)
- Nieźle? Jest idealnie! – moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- No! – NamJoon zatarł ręce. – Teraz trzeba ochrzcić to domostwo! – uderzył w ton nadgorliwego księdza wyznania Latającego Potwora Martini.
- Chyba nie chcesz rozwalać butelki szampana o którąś ze ścian, prawda? – spytałam tak dla pewności.
- Nie, ale to również ma związek z alkoholem – odparł z uśmiechem i w jego dłoni magicznie pojawił się zestaw trunków. – Ale zamiast marnować, będziemy kulturalnie spożywać – poprawił jeszcze, stawiając swoje skarby na stole.
Nene jakby porozumiewawczo wyłoniła się z kuchni, trzymając komplet szklanek. Nawiązała porozumiewawcze spojrzenie z liderem i wiadomym już było, że ta dwójka wyjątkowo się ze sobą dogada.
Nikt nie wyglądał na przejętego tematem picia... poza mną oczywiście. Tej, która nigdy nie miała alkoholu w ustach...
Niepozornie podeszłam do stołu, gdzie NamJoon i Jin zajęli się dystrybucją napitków. Przyjęłam szklankę z musującym płynem i odczekawszy stosowną chwilę, aż pozostali dostali swój przydział, wypiłam jej zawartość. Szybko ta sama ciecz zechciała zawrócić z drogi do moje żołądka wprost do ust. Dzielnie przełknęłam raz jeszcze gorzki szampan i spróbowałam się nie rozpłakać.
Reszta zareagowała śmiechem.
- Wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać – parsknął Jimin, opróżniwszy swoją szklankę do dna.
- Skąd – odparłam na pozór twardo, zanim moją twarz zniekształcił grymas. – Boże, wody! – krzyknęłam w biegu do kuchni, ścigana gromkim śmiechem.
- Shari chyba jeszcze nie miała okazji... pić czegokolwiek – powiedziała nieśmiało Yunn, omalże nie paląc się ze wstydu, że odezwała się w gronie ledwo znanych jej ludzi.
- No cóż... widać, że zaprawiona to ona nie jest... na szczęście ma nas – tak skwitował to HoSeok, szybko stłamszony gniewnym spojrzeniem V.
- Nie dziw się jej... - szepnęła cicho Milu tak, że prawdopodobnie tylko stojący obok niej Jin cokolwiek usłyszał. Rzucił jej spojrzenie pełne zrozumienia. Przytaknęła z wdzięcznością na jego wyrozumiałość.
Tymczasem ja przysłuchiwałam się tym rozmowom z kuchni, gdzie próbowałam zabić posmak szampana wodą i bananem.
- Żyjesz tam? – w kuchni pojawił się V. Parsknął śmiechem, widząc mnie z ustami pełnymi owocu, niczym chomik.
- Niiiue borcfo – odparłam, rozcierając gęsią skórkę na rękach.
- Haha, powinniśmy zacząć od czegoś lżejszego, niż gorzki, mocny szampan – zaśmiał się chłopak, podchodząc do mnie. – Ale i tak masz szczęście, że nie wmusili w ciebie whisky – roztarł moje ramiona.
Przełknęłam wszystko, co miałam w ustach i popiłam zadziwiającą ilością wody. Dużo lepiej.
- Mogę pić jakiś soczek... mleko... cokolwiek, byle tylko nie to... świństwo – raz jeszcze się skrzywiłam.
- Jak ładnie poprosisz, to może się zgodzę – uśmiechnął się do mnie krzywo, przyciągając blisko siebie. Pocałował mnie delikatni...
- Fuuuu – odskoczyłam od niego jak poparzona. – Smakujesz tym szampanem zła! Idź stąd! – krzyknęłam, wycierając usta rękawem. V wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- Oj, długa droga przed nami – pokręcił głową.
- Nie! Nie podchodź! Masz się do mnie nie zbliżać, jak wypiłeś! Serio! Ej... Ej!!! – krzyczałam, gdy V zawadiacko złapał mnie w pasie i zaczął całować po szyi. Połączenie łaskotek na szyi i najprawdopodobniej wrodzonego wstrętu do alkoholu sprawił, że na poły umierałam ze śmiechu, na poły skręcało mnie od zapachu szampana.
Tak... wieczór wyglądał mniej więcej podobnie od samego początku, do ostatnich minut, gdy ferajna starała się ubrać możliwie we własne kurtki. Po przejmującej partyjce w Jenge, obaleniu kilku kolejnych butelek szampana, bitwie tanecznej i twisterze, towarzystwo doszło do wniosku, że kolejna godzina może być ich ostatnią, gdzie względnie byliby w stanie rozróżnić chleb od nogi. Dlatego też grzecznie, czy też wystarczająco grzecznie jak na ich stan, wygramolili się przed drzwi. Dziewczyny skorzystały z uprzejmości BTS, oferujących zamówienie dwóch większych taksówek, którymi wszyscy dotrą do domów.
Obserwowałam przez okno jak cała dziesiątka pakuje się do aut i znika za rogiem.
- A ty czemu zostałeś? – spytałam V, gdy wyszedł z kuchni, wcinając surowego pora. Skrzywiłam się .
- No co? – spytał mnie z uśmiechem. –Może równie dobrze posłużyć za bat – zrobił porozumiewawczą falę brwiami. Nie byłam pewna, czy powinnam śmiać się, krzyczeć czy już uciekać.
- Chyba za wiele sobie wyobrażasz – odparłam wymijająco.
- Wiesz przecież, że się droczę – V zaśmiał się. Podszedł do mnie od tyłu i zamknął w ramionach. Oparł swoje czoło o moje ramię i westchnął przeciągle.
- Już jesteś pijany? – dosięgłam dłonią jego czupryny, którą następnie lekko pogładziłam.
- Nie... to nie to... po prostu jestem niesamowicie wdzięczny, jak to wszystko się potoczyło – wzruszył delikatnie ramionami.
W okiennym odbiciu zobaczyłam, jak prostuje się i patrzy przed siebie.
- Może nie potoczyło... ale jak skończyło – poprawiłam go.
- Tak... myślę, że to lepsze określenie... Czasem się zastanawiam, Shari, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie zrobił paru na pozór nieważnych rzeczy... czy skończyłbym w zupełnie innym miejscu, czy wszystko wyglądałoby tak samo, bo nie zawsze wszystko ma wpływ na nasze życie...
- Ciebie zawsze bierze na takie głębokie przemyślenia po alkoholu? – zmarszczyłam w zamyśleniu brwi. V parsknął śmiechem.
- A nagroda dla najokrutniejszego niszczyciela romantycznej atmosfery wędruje do.... Lu Shari! – Tae zaklaskał kilkakrotnie przed moim nosem, po czym znowu wrócił do obejmowania mnie w pasie.
- A nagroda dla kogoś, kto myli romantyczną atmosferę z tą przybijająco ciężką do...
Przerwał mi jego delikatny kuksaniec w bok, na który cicho pisnęłam, odskakując w bok.
- Tylko tu ze mną nie zadzieraj – ostrzegł mnie, obracając przodem ku sobie.
- Bo mnie zbijesz porem? – uniosłam pytająco brwi do góry.
- Owszem, chyba, że wolisz brokuły, jestem w stanie szybko wydobyć je z lodówki – V udał konsternację.
Parsknęłam śmiechem. Milknąc, spojrzałam Taehyungowi głęboko w oczy. Jego ciemne tęczówki lśniły, odbijając światło wpadające przed ogromne okno za moimi plecami. Cwany uśmieszek zatańczył na jego wargach, a ja starałam się nie zadrżeć od gromadzących się w moim wnętrzu uczuć.
- Chyba cię kocham, głuptasie – wyszeptałam, obserwując, jak V nagle poważnieje.
Rezultat był jednak taki, że pocałował mnie nagle, opierając o szybę za moimi plecami. Oderwał się tylko na chwilę, by powiedzieć:
- Za to „chyba" i „głuptasie" aż przejdę się po te brokuły.
Starając się nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem przyjęłam kolejny pocałunek, zarzucając mu ręce na szyję.
Szybko dałam się ponieść emocjom, które od pewnego czasu nieśmiało domagały się przejęcia władzy nad moim ciałem. Nim zdążyłam zorientować się, co konkretnie wyprawiam, odpięłam prawie połowę guzików z koszuli V. Parę z nich zabrzęczało o posadzkę, gdy nieumyślnie oderwałam je od tkaniny. Co się ze mną działo?
Chłopak pozwolił mi działać, a w zamian sam zajął się składaniem gorących pocałunków na mojej szyi, od których omalże nie zwariowałam. Gdy koszula Tae znalazła się u naszych stóp, nie za bardzo wiedziałam, jak powinnam się zachować. Przede mną stał umięśniony, rozpalony do czerwoności chłopak, z którym wiadomo było, co zaraz zrobię. Moja wrodzona nieporadność i brak doświadczenia w jednej sekundzie skrępowały moje ruchy.
- Shari... jeśli nie chcesz... - V zatrzymał się na chwilę, szepcząc mi do ucha. Pokręciłam głową, straciwszy zaufanie do własnego głosu.
Nie byłam pewna, czy chłopak zrozumiał, co miałam na myśli, ale szczęśliwie wznowił pocałunki, tym razem będąc nieco delikatniejszym.
Uniósł mnie na rękach jak nic nie ważącą lalkę i skierował w tylko sobie znanym kierunku. Jak dla mnie, mógł wynieść mnie nawet do pralni. W tej sytuacji nie miałam czasu się tym przejąć.
Kontynuując pocałunki, które na powrót przybrały na sile, opadłam w końcu na miękką pościel. V zawisł nade mną, ściągając ze mnie uprzednio bluzkę. Zadrżałam od nagłego chłodu, z którym zetknęła się moja skóra, na powrót ogrzewając się dopiero wtedy, gdy zetknęła się z rozpalonym ciałem V.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro