Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2




(Shari)

- Czy możecie mi wyjaśnić... – zaczęłam niepewnie szeptem. – Dlaczego, do jasnej cholery, siedzimy w schowku?!

No więc... tak to wyglądało. Ciasne pomieszczenie na miotły i nasza ósemka ściśnięta jak stały bywalec Mcdonaldu w legginsy rozmiaru s. Chyba zaczynało mi już brakować powietrza, skoro tylko takie porównanie przyszło mi do głowy.

Wepchnęliśmy się tam masowo, wypełniając całą dostępną przestrzeń wewnątrz. Duchota i ulatujący kurz skutecznie uniemożliwiał nam swobodne oddychanie, dlatego też każdy skupił się na przetrwaniu.

- Jak to dlaczego, uciekamy przed odpowiedzialnością – odparł Rap Monster z wnętrza pomieszczenia. Chyba ściana tłumiła jego głos, ale to równie dobrze mogło być moje otumanienie.

- Whoa, jak dorośle – prychnęłam. – I...

Coś zaczepiło się o moje kostki. Coś ciężkiego...

- Wy... powiedzcie, że nie wzięliście tu tej kurtyny... - jęknęłam z rozpaczą.

- Skąd, to moja imperialna peleryna – usłyszałam głos V po mojej lewej. Jego ramię wbijało mi się w bok głowy. Czy raczej to ja wbijałam mu się głową w rękę. Jeden pies.

- No tak, bo nie ma to jak robić pozory, kiedy ma się przy sobie dowód zbrodni. Sherlock byłby z was dumny, panowie – spróbowałam przekręcić się w miejscu. Nie szło. Było za mało przestrzeni.

- Przypomnij mi, ile ty masz lat? – umęczony głos Jina dobiegł do mnie z mojej lewej.

- Wystarczająco, żeby w takiej sytuacji dać sobie spokój z formalnym językiem – odpowiedziałam.

- Jezuuu, miotła wbija mi się w...

- Nie kończ, Hopie – przerwał mu lider mocnym tonem.

- A mnie coś łazi po kostce – przyznał się Jin.

- SZCZURY!!!!! – niekontrolowany wybuch J-Hopa zachwiał naszą udawaną harmonią przestrzeni. W pewnym momencie ścisk był tak duży, że byłam pewna łamiących się żeber.

- A teraz słuchacie mnie wszyscy! – krzyknęłam wkurzona. – Za sekundę wyciągnę smyczek i przysięgam, przysięgam na bogów, że wbiję go w oko każdemu, kto jeszcze się ruszy – przywołałam najgroźniejszy ze swoich głosów. Pozostała siódemka zamilkła. – A teraz otwierać drzwi, bo nie czuję lewej stopy od dobrych dziesięciu minut – rozkazałam.

Posłusznie wypełnili polecenie. Świeże powietrze było najpiękniejszą rzeczą, jaką poczułam tamtego dnia. Dysząc, próbowaliśmy dojść do siebie.

- Jestem ciekaw, jak otworzyłabyś pokrowiec w tamtym ścisku – zauważył V, przyglądając mi się z uśmiechem, gdy łapał oddech oparty o kolana.

- Oj, jeszcze chwila bez powietrze i zdziwiłbyś się, co potrafię zrobić – jęknęłam, rozmasowując żebra zmiażdżone futerałem. Uważnie oglądnęłam obydwie ręce w poszukiwaniu jakieś rany. Odetchnęłam z ulgą. Nic.

- Aż tak musisz uważać? – Taehyung uważnie obserwował każdy mój ruch.

- Niedługo będę miała występy – powiedziałam, ruszając palcami, by sprawdzić, czy nic sobie nie naciągnęłam. Pracowały bez zarzutu, gładko wznosząc i się i opadając.

- Co teraz? – zmartwiony głos Jimina dobiegł do nas z pomieszczenia. Powinien już dawno stamtąd wyjść. Miast tego próbował uchronić się przed pięcioma... sześcioma... w każdy razie całkiem sporą liczbą mioteł opierających się o jego ciało.

- Raz – zaczął Jin, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie wybawiciela.

- Dwa... trzy – dokończył za niego Jimin, w jednym momencie puszczając miotły i odsuwając się na bok, gdy w międzyczasie Jin zatrzasnął drzwi od komórki.

- Wy... wy zdajecie sobie sprawę, że ktokolwiek to później otworzy, dostanie tymi miotłami po głowie? – spytałam. Tak dla pewności. Rozmasowałam skronie, czując rosnące zmęczenie. Ci ludzie potrafili człowieka wykończyć...

- Zmówię za niego modlitwę – tak podsumował to Suga.

- Shari! – na głos nauczyciela mało nie wypuściłam futerału z rąk. Obróciłam się w kierunku nadchodzącego mężczyzny. Przywołałam swój niewinny uśmiech.

- Tak? – spytałam słodko. Zbyt słodko. Już wiedziałam, że wywęszył jakąś niezgodność.

- Twój... twój ojciec dzwonił – powiedział mimo swojego zaintrygowanego spojrzenia, które utkwił w chłopakach.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Musiałam momentalnie przybrać przerażony wyraz twarzy, bo BTS popatrzyło na mnie ze zdziwieniem. Przełknęłam głośno ślinę.

- Podobno nie odbierałaś, a kazał ci być w domu o siód...

Komórkę zostawiłam w torbie... tej, która spokojnie leżała przy scenie, z której zupełnym przypadkiem zostałam siłą wyciągnięta... Szlag!

Ruszyłam biegiem przez korytarz nawet nie odwracając się, by pożegnać nowopoznanych gwiazdorów, czy czym oni tam byli. Że też musieli...!




Dopadłam torbę i nawet nie zwalniając pobiegłam do wyjścia. Auto powinno stać przed głównymi drzwiami filharmonii, jeśli uda mi się dobiec do nich na czas, a korki w mieście nie będą tak duże, może... może...

- Ej! – ktoś złapał mnie za ramię i wyhamował cały mój pęd. Niech go, spieszyłam się!

- CZEG... - zaczęłam zdenerwowana, kiedy V uniósł obrończo skrzypce. Skąd... skąd on je miał?

- Zostawiłaś – wyjaśnił. Popatrzyłam na nie smutnym wzrokiem. Jak mogłam o nich zapomnieć?!

- Dziękuję – powiedziałam, odbierając instrument od chłopaka. Już miałam wrócić do swojej natychmiastowej ewakuacji, gdy V zatrzymał mnie ponownie, łapiąc za ramię.

- Coś się stało, prawda? – zapytał, patrząc mi podejrzliwie w oczy.

- Stanie się mniej, jeśli pozwolisz mi iść, niż wtedy, gdy postawisz na swoim i dalej będę tu sterczeć – powiedziałam pospiesznie, ciągnąc jego rękę w kierunku wyjścia.

- Może potrzebujesz pomocy...

- D-dam radę... - skłamałam.

Puścił mnie nagle, a ja pognałam do przeszklonego wejścia, nawet nie oglądając się za siebie.

Szofer czekał przed autem z rozłożonym parasolem. Skłonił mi się krótko, kiedy wypadłam z budynku wprost na rzęsisty deszcz. Przeskoczyłam parę stopni na raz i mało nie zabiłam, kiedy wpadłam do wnętrza samochodu bez zatrzymania.

Odetchnęłam ciężko, odgarniając mokre włosy z czoła. Szofer zajął miejsce kierowcy w luksusowym mercedesie i po chwili zaczął ruszać z miejsca.

Rzuciłam okiem na filharmonię. W otwartym wejściu stał ten chłopak, Taehyung. Stał i patrzył, jak odjeżdżam. Może nawet udało mu się przechwycić moje spojrzenie pełne obaw tego, co spotka mnie w domu...



=====================================================================================

Wohoho, lecimy z drugim rozdziałem... generalnie jestem nim jakoś rozczarowana... przejściowa akcja tak na mnie działa, nudy, nie wnoszę niczego do fabuły... oprócz zapowiedzi... ;___; Mam nadzieję, że się nie zrazicie, jeszcze sporo akcji przed nami :D 

Na górze zdjęcie Gemmy... tak generalnie jej imię od razu przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłam to zjęcie :D ( i zorientowałam się... że nadużywam słowa "generalnie" o.O )

I btw. zaczęłam bawić się w robienie okładek, just for fun, jak ktoś ma jakieś życzenia, to pisać (druga sprawa jest taka, że nie zawsze będę miała czas, zaczyna się w końcu szkoła, dlatego nie bijcie, kiedy żywcem nie będzie kiedy ich zrobić ;__;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro