2
(Shari)
- Czy możecie mi wyjaśnić... – zaczęłam niepewnie szeptem. – Dlaczego, do jasnej cholery, siedzimy w schowku?!
No więc... tak to wyglądało. Ciasne pomieszczenie na miotły i nasza ósemka ściśnięta jak stały bywalec Mcdonaldu w legginsy rozmiaru s. Chyba zaczynało mi już brakować powietrza, skoro tylko takie porównanie przyszło mi do głowy.
Wepchnęliśmy się tam masowo, wypełniając całą dostępną przestrzeń wewnątrz. Duchota i ulatujący kurz skutecznie uniemożliwiał nam swobodne oddychanie, dlatego też każdy skupił się na przetrwaniu.
- Jak to dlaczego, uciekamy przed odpowiedzialnością – odparł Rap Monster z wnętrza pomieszczenia. Chyba ściana tłumiła jego głos, ale to równie dobrze mogło być moje otumanienie.
- Whoa, jak dorośle – prychnęłam. – I...
Coś zaczepiło się o moje kostki. Coś ciężkiego...
- Wy... powiedzcie, że nie wzięliście tu tej kurtyny... - jęknęłam z rozpaczą.
- Skąd, to moja imperialna peleryna – usłyszałam głos V po mojej lewej. Jego ramię wbijało mi się w bok głowy. Czy raczej to ja wbijałam mu się głową w rękę. Jeden pies.
- No tak, bo nie ma to jak robić pozory, kiedy ma się przy sobie dowód zbrodni. Sherlock byłby z was dumny, panowie – spróbowałam przekręcić się w miejscu. Nie szło. Było za mało przestrzeni.
- Przypomnij mi, ile ty masz lat? – umęczony głos Jina dobiegł do mnie z mojej lewej.
- Wystarczająco, żeby w takiej sytuacji dać sobie spokój z formalnym językiem – odpowiedziałam.
- Jezuuu, miotła wbija mi się w...
- Nie kończ, Hopie – przerwał mu lider mocnym tonem.
- A mnie coś łazi po kostce – przyznał się Jin.
- SZCZURY!!!!! – niekontrolowany wybuch J-Hopa zachwiał naszą udawaną harmonią przestrzeni. W pewnym momencie ścisk był tak duży, że byłam pewna łamiących się żeber.
- A teraz słuchacie mnie wszyscy! – krzyknęłam wkurzona. – Za sekundę wyciągnę smyczek i przysięgam, przysięgam na bogów, że wbiję go w oko każdemu, kto jeszcze się ruszy – przywołałam najgroźniejszy ze swoich głosów. Pozostała siódemka zamilkła. – A teraz otwierać drzwi, bo nie czuję lewej stopy od dobrych dziesięciu minut – rozkazałam.
Posłusznie wypełnili polecenie. Świeże powietrze było najpiękniejszą rzeczą, jaką poczułam tamtego dnia. Dysząc, próbowaliśmy dojść do siebie.
- Jestem ciekaw, jak otworzyłabyś pokrowiec w tamtym ścisku – zauważył V, przyglądając mi się z uśmiechem, gdy łapał oddech oparty o kolana.
- Oj, jeszcze chwila bez powietrze i zdziwiłbyś się, co potrafię zrobić – jęknęłam, rozmasowując żebra zmiażdżone futerałem. Uważnie oglądnęłam obydwie ręce w poszukiwaniu jakieś rany. Odetchnęłam z ulgą. Nic.
- Aż tak musisz uważać? – Taehyung uważnie obserwował każdy mój ruch.
- Niedługo będę miała występy – powiedziałam, ruszając palcami, by sprawdzić, czy nic sobie nie naciągnęłam. Pracowały bez zarzutu, gładko wznosząc i się i opadając.
- Co teraz? – zmartwiony głos Jimina dobiegł do nas z pomieszczenia. Powinien już dawno stamtąd wyjść. Miast tego próbował uchronić się przed pięcioma... sześcioma... w każdy razie całkiem sporą liczbą mioteł opierających się o jego ciało.
- Raz – zaczął Jin, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie wybawiciela.
- Dwa... trzy – dokończył za niego Jimin, w jednym momencie puszczając miotły i odsuwając się na bok, gdy w międzyczasie Jin zatrzasnął drzwi od komórki.
- Wy... wy zdajecie sobie sprawę, że ktokolwiek to później otworzy, dostanie tymi miotłami po głowie? – spytałam. Tak dla pewności. Rozmasowałam skronie, czując rosnące zmęczenie. Ci ludzie potrafili człowieka wykończyć...
- Zmówię za niego modlitwę – tak podsumował to Suga.
- Shari! – na głos nauczyciela mało nie wypuściłam futerału z rąk. Obróciłam się w kierunku nadchodzącego mężczyzny. Przywołałam swój niewinny uśmiech.
- Tak? – spytałam słodko. Zbyt słodko. Już wiedziałam, że wywęszył jakąś niezgodność.
- Twój... twój ojciec dzwonił – powiedział mimo swojego zaintrygowanego spojrzenia, które utkwił w chłopakach.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Musiałam momentalnie przybrać przerażony wyraz twarzy, bo BTS popatrzyło na mnie ze zdziwieniem. Przełknęłam głośno ślinę.
- Podobno nie odbierałaś, a kazał ci być w domu o siód...
Komórkę zostawiłam w torbie... tej, która spokojnie leżała przy scenie, z której zupełnym przypadkiem zostałam siłą wyciągnięta... Szlag!
Ruszyłam biegiem przez korytarz nawet nie odwracając się, by pożegnać nowopoznanych gwiazdorów, czy czym oni tam byli. Że też musieli...!
Dopadłam torbę i nawet nie zwalniając pobiegłam do wyjścia. Auto powinno stać przed głównymi drzwiami filharmonii, jeśli uda mi się dobiec do nich na czas, a korki w mieście nie będą tak duże, może... może...
- Ej! – ktoś złapał mnie za ramię i wyhamował cały mój pęd. Niech go, spieszyłam się!
- CZEG... - zaczęłam zdenerwowana, kiedy V uniósł obrończo skrzypce. Skąd... skąd on je miał?
- Zostawiłaś – wyjaśnił. Popatrzyłam na nie smutnym wzrokiem. Jak mogłam o nich zapomnieć?!
- Dziękuję – powiedziałam, odbierając instrument od chłopaka. Już miałam wrócić do swojej natychmiastowej ewakuacji, gdy V zatrzymał mnie ponownie, łapiąc za ramię.
- Coś się stało, prawda? – zapytał, patrząc mi podejrzliwie w oczy.
- Stanie się mniej, jeśli pozwolisz mi iść, niż wtedy, gdy postawisz na swoim i dalej będę tu sterczeć – powiedziałam pospiesznie, ciągnąc jego rękę w kierunku wyjścia.
- Może potrzebujesz pomocy...
- D-dam radę... - skłamałam.
Puścił mnie nagle, a ja pognałam do przeszklonego wejścia, nawet nie oglądając się za siebie.
Szofer czekał przed autem z rozłożonym parasolem. Skłonił mi się krótko, kiedy wypadłam z budynku wprost na rzęsisty deszcz. Przeskoczyłam parę stopni na raz i mało nie zabiłam, kiedy wpadłam do wnętrza samochodu bez zatrzymania.
Odetchnęłam ciężko, odgarniając mokre włosy z czoła. Szofer zajął miejsce kierowcy w luksusowym mercedesie i po chwili zaczął ruszać z miejsca.
Rzuciłam okiem na filharmonię. W otwartym wejściu stał ten chłopak, Taehyung. Stał i patrzył, jak odjeżdżam. Może nawet udało mu się przechwycić moje spojrzenie pełne obaw tego, co spotka mnie w domu...
=====================================================================================
Wohoho, lecimy z drugim rozdziałem... generalnie jestem nim jakoś rozczarowana... przejściowa akcja tak na mnie działa, nudy, nie wnoszę niczego do fabuły... oprócz zapowiedzi... ;___; Mam nadzieję, że się nie zrazicie, jeszcze sporo akcji przed nami :D
Na górze zdjęcie Gemmy... tak generalnie jej imię od razu przyszło mi do głowy, gdy zobaczyłam to zjęcie :D ( i zorientowałam się... że nadużywam słowa "generalnie" o.O )
I btw. zaczęłam bawić się w robienie okładek, just for fun, jak ktoś ma jakieś życzenia, to pisać (druga sprawa jest taka, że nie zawsze będę miała czas, zaczyna się w końcu szkoła, dlatego nie bijcie, kiedy żywcem nie będzie kiedy ich zrobić ;__;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro