Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19




Uwaga! W tym rozdziale występuje całkiem sporo przekleństw i przemocy <tak jakby co XD>





Przynajmniej w jednej sprawie miałam rację. Ojciec wychwyci wszystko. Każdy przejaw niesubordynacji.



Powitał mnie iście lodowatym spojrzeniem, które było tylko zapowiedzią tego, co będzie się działo w domu. Z twarzą upodobnioną do maski przeprosiłam za kłopot i wróciłam do stolika. Resztę przyjęcia spędziłam w cudownym świecie złudnego bezpieczeństwa, które dawał mi tłum na przyjęciu. W innym przypadku ojciec już dawno przystąpiłby do dzieła. YuJin zniknął gdzieś ze swoją rodziną i tym właśnie sposobem zostałam pozbawiona ostatnich sprzymierzeńców.

Niecałą godzinę potem wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Równie sztywno co matka weszłam do samochodu jak do osobistej karawany. Pogodzona z wyrokiem.



Ojciec nie powiedział ani słowa, gdy jechaliśmy wymarłymi ulicami Seulu do naszej posiadłości. Siedział na przednim siedzeniu niczym tygrys przyczajony do ataku. Jeszcze nie. Zaszarżuje dopiero za bramą.

Z podobnie pozbawioną emocji twarzą obserwowałam, jak wysiada pierwszy i otwiera drzwi po mojej stronie.



Uderzenie nadeszło niespodziewanie, o ile tak można nazwać coś, co przewidywało się od dobrej godziny. Tylko zacisnęłam mocno powieki i przyjęłam uderzenie na szczękę. Aż zatrzeszczała.

Krótko potem wyciągnął mnie za włosy z pojazdu. Usłyszałam podniesiony głos szofera, ale szybko zagłuszyły to kolejne uderzenia, kopnięcia, tarmoszenia. Przyjęłam to bez krzyku, dławiąc się własnym żalem jak trucizną.

- TY MAŁA DZIWKO! – ryknął ojciec. Nie spodziewałam się, że straci nad sobą panowanie. Nie aż tak.

Ponownie złapał mnie za włosy i przeciągnął jak szmacianą lalkę po żwirowej dróżce prowadzącej do wejścia. Słyszałam, jak włosy nieprzyjemnie rwą się w jego brutalnych rękach.

Wparował do przedpokoju jak huragan, ciskając mnie o stół z kwiatami na środku. Wpadłam na ostry kant i przewróciłam się zarówno z meblem, jak i wazonem. Coś się potłukło.

- SZMATA, PIERDOLONA SUKA, POMIOT! MOGŁAŚ WSZYSTKO ZAPRZEPAŚCIĆ! CAŁĄ MOJĄ PRACĘ, JEBANA DZIWKO! – krzyczał zawzięcie, podchodząc do mnie. Wbił obcas buta wprost w mój brzuch, na co tylko skuliłam się, próbując złapać oddech.

- BĘDZIESZ GNIŁA W TYM DOMU ROZUMIESZ?! NIE WYJDZIESZ JUŻ STĄD! BĘDZIESZ TU I TYLKO TU, SUKO! BYLI TAM WSZYSCY MOI WSPÓŁPRACOWNICY, WSZYSCY WAŻNI LUDZIE, A TY ODTAWIŁAŚ TAKĄ FARSĘ! ZABIJĘ CIĘ!! – wrzeszczał tarmoszony niezrozumiałą furią.

Odszedł ode mnie na parę kroków, jakby bał się, że w przypływie złości niechcąco mnie zabije. Posunie się o jeden krok za daleko.

Krążył po pokoju niczym niespokojna bestia, postawiona w sytuacji bez wyjścia.

- JESTEŚ ZADOWOLONA, CO CZEGO MNIE ZMUSIŁAŚ?! – krzyknął raz jeszcze, pokazując na mnie. Ach... ja zmusiłam go do tego, by mnie pobił, tak?

- Owszem, jestem.

Nie wiem czy te słowa bardziej zaskoczyły mnie, czy jego. W każdym razie, gdyby nie zadowolony uśmiech, który niespodziewanie wypłynął na moją obitą, zakrwawioną twarz, pewnie wyglądałabym na zdziwioną.

Ojciec stanął jak wryty. Nie do końca rozumiał, co przed chwilą usłyszał.

- Nie żałuję ani jednej rzeczy, którą zrobiłam tego wieczoru. Ani jednej. Może poza tym, że wróciłam na ten żałosny bankiet – wycedziłam przez zęby, dając się ponieść fali odwagi. – To był pierwszy wieczór, gdy naprawdę mogłam powiedzieć, że żyję. Że nie jestem jakąś pieprzoną lalką w rękach chorego na umyśle człowieka, który jest w stanie poświęcić wszystko dla biznesu. Nawet własną rodzinę... co zresztą już zrobił.

Powoli podniosłam się na kolana, chwiejnie spróbowałam stanąć na nogach, podbierając się o przewrócony stolik. Potłuczone żebra, miejsca, gdzie ojciec wymierzył kopnięcia i obrzmiałe rany na twarzy dały o sobie znać, gdy udało mi się wyprostować. Czym jednak był ból, gdy miałam przed sobą obraz zszokowanego ojca? Kogoś, kto nigdy by nawet nie pomyślał o buncie takiej cichej myszki?

Czułam przejmującą moc, jaką miały te słowa. Byłam dumna z siebie, że je wypowiedziałam... że wreszcie postawiłam się rodzicielowi, sprzeciwiłam temu terrorze, który siał.

Radość nie trwała jednak długo, a już na pewno nie tyle, ile bym sobie życzyła. Ojciec dotarł do mnie stanowczo zbyt szybko. A może to ja byłam osowiała przez wstrząs? Raz jeszcze złapał mnie za włosy i z całych cisnął na ścienne lustro. Parę uderzeń policzkiem i na srebrzystej tafli zaczęły pojawiać się pęknięcia. W krzywym szkle widziałam własne spokojne oblicze i zwierzęcą dzicz w oczach ojca. Nic już nie dało się zrobić.

Usłyszałam za sobą krzyki. Może to była służba, może szofer, może ktoś z zewnątrz. Nieważne. Uderzenia nie ustępowały, odgłos tłuczonego szkła mieszał się z rykiem ojca, aż w końcu całe lustro runęło deszczem ostrych odłamków.

Nie pamiętałam, czy straciłam przytomność w tym momencie, czy dopiero po paru dodatkowych uderzeniach. Liczyła się tylko kojąca cisza i ciemna przestrzeń, gdzie nie odczuwałam już żadnego bólu.







(***)

- Dajże już spokój – rozdrażniony głos Jin'a dobiegł do niego z salonu. V tylko wywrócił oczami.

Nerwowo kręcił się po balkonie, gdzie wreszcie nie ścigały go narzekania członków zespołu. A przynajmniej nie wszystkich.

Od wczoraj nie mógł się pozbyć dziwnego uczucia, które spędzało mu sen z powiek, dekoncentrowało nawet w najprostszych czynnościach.

- Mówiłem ci, że to nie takie proste – odparł Taehyung, przygryzając kciuk niczym zamyślony detektyw.

- Nie odzywa się, bo ma dużo roboty. Tyle – Jin oschle zmienił kanał w telewizji.

-Nie, to nie to – zarzekł się V. Tego był pewien. Tym razem było inaczej.

Pamiętał jeszcze ostatnie spojrzenie Shari, gdy odstawił ją na przyjęcie. Nie było w nich strachu, przejęcia, czy aby na pewno wszystko poszło zgodnie z planem i nikt nie zauważył jej zniknięcia... nie był zła na siebie i na mnie, że nie mogliśmy wynieść tej nocy w nieskończoność. To był wzrok ugody. Pogodzenia się z niezwykle smutnym faktem. Skazanie się na coś, co sprawi jej wiele bólu, ale mimo to, przyjmie tę karę z godnością. Coś tu nie pasowało...

- Jin jadę do niej – V rzucił nagle i zerwał się niemalże do biegu. Pokonał całe mieszkanie i zdążył już ubrać buty i płaszcz, nim Jin zareagował.

- Chyba oszalałeś! – oburzył się starszy. – To dom polityka, jeśli jego posiadłości nie monitorują policjanci z wyszkolonymi dobermanami, to na pewno ma tam fosę z krokodylami!

- Nie przesadzaj – V spojrzał na niego kpiąco.

- No dobra, ale alarm i monitoring to standard w takich posiadłościach! Serio, to naprawdę zły pomysł.

Jakby na to nie spojrzeć, argumenty miał silne. Kto jednak powiedział, że V będzie dziś słuchał głosu rozsądku?

Nie minęło dziesięć minut, gdy obydwoje wsiedli do auta i skierowali się w stronę wskazywaną przez GPS.

- Zabiją nas za to... albo chociaż zamkną – Jin cały czas mamrotał pod nosem, ale posłusznie kierował V w kierunku posiadłości państwa Lu. Zadziwiające, co można znaleźć w Internecie. Nie musieli długo czekać, nim dotarli w porządną okolicę, gdzie słowo „dom" było synonimem do „pałac".

Zatrzymali się nieopodal ogromnej rezydencji z pokaźnym, wysokim murem, okalającym ją z każdej strony. Dzielnica mówiła sama za siebie – cokolwiek robią właściciele któregokolwiek z domów, mieli z tego kupę kasy.

- Zaraz zgarnie nas straż miejsca – marudził dalej Jin.

V zignorował takie zachowanie i tylko spoglądnął na murowaną przeszkodę.

Obeszli ją prawie że dookoła, chcąc przejść możliwie w miejscu, gdzie nie istniało ryzyko napotkania kogoś wychodzącego z budynku. Znaleźli takie miejsce stosunkowo szybko, tak jak pomoc w postaci niewielkiego wzniesienia, z którego łatwo pokonali mur. Niczym przyczajeni włamywacze, nisko na nogach przeskakiwali pomiędzy ozdobnymi krzewami, kwiatkami i... skałami? Ci ludzie mieli skały w ogródku...

Zatrzymali się na chwilę za rozgałęzionymi tujami, które skutecznie chroniły ich przed niepożądanymi spojrzeniami. Zza tych gałązek dokonali oględzin domostwa tak, aby ich wyprawa miała jakikolwiek cel i możliwie nie skończyła na zamknięciu w areszcie.

- I co teraz? Chcesz zapukać im w okna i mieć nadzieję, że zawołają dla ciebie tę dziewczynę? – rzucił ironicznie Jin.

- Niekoniecznie – odparł V, skupiony na zadaniu.

Zaraz potem dojrzał starszą kobietę, rozwieszającą białe prześcieradła na niewielkim balkonie. Była ubrana w typowy dla pokojówek z bogatych rezydencji fartuch, włosy upięte w nieskazitelny kok. Skupiona na pracy, wlepiła puste spojrzenie w białe tkaniny.

- Jakby coś poszło nie tak... - zaczął niepewnie V. – To uciekaj – dokończył z nutą rozbawienia w głosie.

V wyszedł z ich prowizorycznej kryjówki z uniesionymi do góry rękoma z zamiarem okazania swoich dobrych intencji. Zaraz potem krzyknął:

- Przepraszam! Nie chcemy zrobić nic złego! Szukamy Lu Shari! – Taehyung zamachał do niej.

Kobieta z początku wyglądała na przestraszoną, zaraz potem jej twarz ściągnął żal. Jakby V wspomniał o czymś, co sprawiło jej niebywałą przykrość.... Jakby poruszył temat smutnego tabu.

- N-nie można z nią rozmawiać. Lepiej szybko stąd zmykajcie, nim pan was zauważy – poleciła im, wypowiadając słowo „pan" z dziwną trwogą w głosie.

Jakiś odgłos za nią sprawił, że ze strachu szerzej otworzyła oczy. Oglądnęła się szybko za siebie, po czym chwilę potem z powrotem do nas.

- Szybko! Uciekać! – krzyknęła i coś w jej przerażonym głosie sprawiło, że zarówno V, jak i Jin, zerwali się do sprinterskiego biegu. Gdy tylko dotarli do muru, szybko go pokonali i zdyszani odparli się o jego nierówną powierzchnię po bezpiecznej stronie. Zachłannie wypełniając płuca chłodnym powietrzem, próbowali coś do siebie powiedzieć.

-Co... co to było? – wydyszał Jin, łapiąc się za pierś, gdy w końcu udało mu się sklecić porządne zdanie.

- Coś, przez co bynajmniej nie będę spokojniejszy – jęknął V, czując wciąż rosnący niepokój.




=====================================================================================

Eeee... od razu zaznaczam, że rozdział nie był sprawdzany, dlatego może być całkiem sporo błędów... no i no.... generalnie jak to pisałam, rozdział nie wydał mi się... aż tak brutalny.... hm.... niedawno chciałam go troszkę zmienić, nieco złagodzić, ale niestety nie mam zbytnio czasu, dlatego dostajecie surową wersję.... jeśli macie jakieś zażalenia albo uwagi ( bo podejrzewam, że będzie ich sporo) - walcie śmiało komentarze, wezmę wszystko na klatę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro