Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17


             Zimny dreszcz wspiął się wzdłuż mojego kręgosłupa i niczym niezdecydowane zwierze zawrócił. W jednym momencie zaschło mi w ustach, a serce ścisnął przejmujący strach.

No tak, już po nas.

- O-ojczę – wydukałam niezgrabnie. Niezauważalnie, o ile to było teraz możliwe, przepchnęłam Jimina za siebie, byle tylko nie stał na linii ognia.

- Lu Shari... co to ma znaczyć? – mężczyzna zmarszczył w konsternacji brwi, lustrując obstawę za mną. Przeskakiwał swoim bazyliszkowym spojrzeniem od jednego do drugiego, a jego twarz z każdą sekundą stawała się coraz bardziej pochmurna. Nadciągał sztorm. Burza.

- Ja...

- Chciałem przedstawić pańskiej córce moich znajomych z Harvadru, niestety gwar w sali tanecznej uniemożliwił nam zamienienie chociażby dwóch zdań, stąd też skierowaliśmy się na balkony, gdzie, według mojej skromnej opinii, nie będziemy nikogo niepokoić - YuJin nagle znalazł się przede mną i gładko wybrnął z tej sytuacji.

Ojciec popatrzył na niego, jakby to wytłumaczenie faktycznie do niego przemówiło. Rzucił BTS jeszcze parę ostrych spojrzeń, ale koniec końców przepuścił nas dalej.

- Czy będziesz mnie potrzebował, ojcze? – spytałam kontrolnie, w razie wypadku, gdybym tego wieczoru miała się mu jeszcze do czegoś przydać. Zastanowił się chwilę, lecz po chwili pokręcił głową i znów przyodział pogodną maskę polityka, gdy na horyzoncie pojawił się ważny senator. Jeśli zbieranie popleczników i sprawy zawodowe pochłoną go dzisiejszego wieczoru... istniała szansa, że nie będzie już na mnie zwracał uwagi. Zwłaszcza, gdy byłam w dobrych rękach mojego przyszłego męża.

Z wciąż wiszącą nad naszymi głowami gilotyną, skierowaliśmy się na balkony, gdzie z racji chłodu nie spotkaliśmy za wiele osób. Dopiero tam cała szóstka odetchnęła z ulgą. Ja ledwo trzymałam się na nogach.

- „Ojczę?" Ten przerażający człowiek to twój ojciec? – krzyknął Suga stłumionym głosem.

- Owszem – odparłam, łapiąc parę głębszych wdechów dla uspokojenia.

- Już wiem, dlaczego nie chciałaś, żeby Taehyung poznawał twoją rodzinę – jęknął Jin. – No dobra, dlaczego go odrzuciłaś – poprawił się pod moim morderczym spojrzeniem. Ten człowiek chciał sobie nagrabić...

- Harvard... serio gościu? – lider BTS zwrócił się do YuJin'a, pozostającego w sferze boskiej nieświadomości, kim są ci ludzie.

- Tak jakoś wyszło – wzruszył ramionami od niechcenia, jakby ta szkoła nie była żadnym wyczynem. Przeskakiwał uważnym spojrzeniem od jednego do drugiego członka stacji bazowej, oceniając ich prawdziwą naturę. – A wy jesteście...? Bo z uwagi na okoliczności, jakoś nie zdążyliśmy się sobie przedstawić.

W popłochu już zaczęłam szukać wymówek. Jak się okazało, niepotrzebnie, bo całe BTS przedstawiło się gładko po imionach, najwyraźniej uznając YuJin'a za sprzymierzeńca.

- Ach, jesteście z orkiestry Shari, czyż nie? – YuJin dopowiedział sobie wystarczająco dużo, bym podchwyciła okazję na dobre kłamstwo.

- Tak! Chodzimy razem na próby, gramy... te rzeczy... heh – przyznałam z anielskim uśmiechem. BTS spoglądnęło po sobie niepewnie. Pod naporem wyczekujących spojrzeń ( czy też spojrzenia, a dokładniej mojego) kontynuowali.

- A-ach tak! To my! Ćwiczymy sobie – udawany entuzjazm J-Hopa aż bił po uszach.

- A na czym gracie? – YuJin sprawiał wrażenie szczerze ciekawego. Choć, co więcej, nieświadomego spisku. Tym lepiej.

- Y... n-naaa.... Bębnach! O tak, bębny to moja sprawka! – najszybciej zareagował właśnie HoSeok. Zadowolony z siebie wskazał na resztę, aby pochwalili się swoimi.

- Puzon – palnął NamJoon, nieobecnym spojrzeniem przeszukując zasób nazw instrumentów klasycznych.

- Wiolonczela – odparł z uśmiechem YoonGi. Przynajmniej ten umiał kłamać.

- Flet – Jinowi też nieźle szło, choć wizja jego z fletem nieco mnie rozbawiła.

- Klarnet – byłam zdziwiona znajomością instrumentów JungKook'a.

Przyszła kolej na Jimin'a, który aż pobladł. Chyba brakowało mu pomysłów na...

- Trójkąt.

Gdybym mogła palnąć sobie w łeb, chętnie bym to zrobiła. Nastała niezręczna cisza, w której YuJin starał się wysondować, na ile to był żart.... Lub w jakim stopniu był poważny.

- Ważna funkcja, choć niedoceniana – ciągnął Jimin, udając pewność siebie.

YuJin przytaknął, jakby nie chciał się sprzeczać z jego zapałem.

- W każdym bądź razie – Nam Joon roztropnie przerwał tę tyradę, nim zagrzebalibyśmy się w niej po uszy – musimy lecieć i byłbym wdzięczny... gdybyś nie wyjawiał, gdzie zniknęliśmy.

Panicz popatrzył na mnie, szukając wyjaśnienia. Lider kontynuował. 

- Mamy bardzo ważną sprawę w filharmonii... nie mogliśmy zrezygnować ani z niej ani z tego przyjęcia, więc.... No wiesz... pół tu, pół tam. Ojciec Shari jest nieco surowy i nalegał, by nigdzie się nie oddalała, tak więc musimy zachować jej zniknięcie w tajemnicy – mrugnął porozumiewawczo do YuJin'a.

Ten przytaknął, jakby sprawa surowości mojego ojca nie była mu obca. Świetnie, nie będzie protestować.

Zostawiliśmy więc nieco skołowanego YuJin'a na balkonie, gdy sami skierowaliśmy się do wyjścia.

- Chyba was pogięło, że przejdziemy przez rój fotoreporterów niezauważeni – syknęłam do NamJoon'a, łapiąc go za rękaw. Reszta zespołu również przystanęła.

- Ok, luka w planie, szybkie łatanie – odparł w przedziwnym skrócie Suga, rozglądając się dookoła.

Staliśmy właśnie w nieco opustoszałym, bocznym korytarzu, gdy uwagę chłopaka przyciągnęło spore okno. Z szalonym uśmiechem podszedł do niego.

- Oooo, nie! Nie, nie i nie! Chyba was pogięło! – jęknęłam, widząc rozradowane oblicza pozostałej szóstki.

- E tam, drugie piętro, mamy zaraz obok drzewo, krzaki pod spodem – JunkgKook machnął ręką, jakby drugie piętro faktycznie nie było problemem, gdy ma się zamiar wyskoczyć przez okno.

- Ach, czyli tylko hipotetyczne połamanie sobie nóg albo skręcenie karku? Wy nie macie normalnych pomysłów? – rozłożyłam bezradnie ręce, również podchodząc do okna. Zakręciło mi się w głowie od tej wysokości. Po mojej prawej stronie pojawił się NamJoon, również dokonując oględzin.

- W tym przypadku to jedyne wyjście. Chyba, że chcesz wychodzić przez kuchnię albo piwnice, gdzie z uwagi na uroczystość, będzie całkiem sporo ludzi? – lider popatrzył na mnie pytająco. Szlag! Miał rację...

- To chyba oczywiste, że nie chcę umierać, spadając z drzewa na przyjęciu!

- A tam zaraz umierać – westchnął maknae i jednym pewnym ruchem zeskoczył z parapetu na niedaleką gałąź, na której zawisł jak na drążku. Zaraz potem zgrabnie postawił nogi na pniu drzewa i równie zwinnie dostał się na ziemię. Całość nie potrwała nawet minuty.

- Dodaj łażenie po drzewach do dłuuugiej listy talenów, które ma – prychnął YoonGi do Jin'a, idąc w ślady młodziaka. Zrobił to nieco pokraczniej, ale i on wylądował na trawie bez poważniejszego uszczerbku na zdrowiu. Reszta zrobiła to samo i wkrótce tylko ja i NamJoon zostaliśmy w budynku.

- Na raz dwa trzy skocz, złap się tamtej gałęzi... postaraj nie spaść... a potem chłopaki cię uratują – lider poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu. – I nie martw się, to nie tak trudne, na jakie wygląda – pocieszył mnie jeszcze.

- Nie zapominaj, że jestem w obcasach i balowej, długiej sukni – prychnęłam do niego, starając się zakasać materiał, by w ogóle wejść na okno.

Raz jeszcze zakręciło mi się w głowie, ale odważnie przechyliłam się na drugą stronę. Na krótką chwilę obraz rozmył mi się przed oczami, najbliższe elementy straciły na ostrości, barwy zmieszały się ze sobą. Byłam już jednak w powietrzu – ile człowiek może zrobić, lecąc w przestrzeni, gdy zauważy, że szwankuje mu wzrok?

W momencie szybszym, niż byłam w stanie sądzić, znalazłam się na dole nie do końca pewna, czy najzwyczajniej się tam nie przeteleportowałam. Jimin pokrzepił mnie uśmiechem i pomógł wstać z trawy, na której też cudem wylądowałam bez ran.

- Teraz do celu! – zakrzyknął entuzjastycznie J-Hope.

Zaciągnęli mnie na pobocze ulicy, gdzie nikt nie mógł już nam zarzucić, że robimy coś nie tak. No, może poza tamowaniem chodnika.

W tle słyszałam jeszcze wrzawę wewnątrz budynku.

- Dobra, gdzie ten wasz cel? – spytałam domniemanie mając na myśli V.

- Spokojna głowa, zaraz będzie – JungKook skwitował to tajemniczym uśmieszkiem.

I faktycznie, zaraz potem stosunkowo opustoszałą ulicą nadjechał hałaśliwy motor. Maszyna, która bardziej zresztą przypominała bestię, niż ścigacz, zatrzymała się parę kroków od nas. Przypatrzyłam się postaci na niej z otwartymi ustami.

- Że niby... - zaczęłam niepewnie, ale moją domyślną wypowiedź przerwał tajemniczy osobnik na motorze.

- Że niby to na mnie czekałaś, piękna – radosny, niemalże dziecięcy głos V nijak nie pasował do kogoś, kto śmiga motorem po ulicach w skórze. Moja szczęka opadła jeszcze niżej.

- Mission completed! – krzyknął uradowany HoSeok, przybijając piątkę z Sugą w powietrzu. Wszystkim jakby ulżyło.

- I to był ten twój plan? – spytałam V, nadal nieco skołowana. – Zaangażować swoich kumpli z zespołu, żeby za ciebie ryzykowali w środku, wyprowadzili mnie do ciebie, który przyjedzie na białym koniu...

- Motorze – poprawił mnie V, nadal z uśmiechem. – I jest czarny.

- W każdym razie... nie uważasz, że to trochę...

- Romantyczne? – podpowiedział mi odpowiedź.

- Nie fair w stosunku do nich? – przewróciłam oczami.

- Mniej gadania, więcej uciekania, jeśli to faktycznie miało być porwanie z przywoleniem – wtrącił NamJoon, jakby nieco nerwowy. V zaraz potem poklepał miejsce za sobą.

Popatrzyłam na każdego chłopaka z osobna.

- Wy chyba nie myśleliście, że w długiej sukni i szpilkach wejdę na motor – rzuciłam przez nerwowy śmiech, który zamarł chwilę potem, gdy BTS energicznie pokiwało głową. – Czy wyście oszaleli?! Że niby jak ja to mam zrobić?! Jak wywrócimy się z tą maszyną, to po mnie! Nie mam nawet ochraniaczy! Ani kasku! I że niby ma mnie nie przewiać w tej kiecce? A jak ją wciągnie w koło?!

Uruchomił się mój tryb niszczenia dobrych pomysłów. Ale przynajmniej tym razem miałam rację. Ten plan był jednym z najgorszych, na jakie mogliby wpaść.

- Nie unoś się tak od razu – prychnął V i pokazał mi drugi kask.

- O, świetnie, to mnie uspokoiłeś! Teraz, kiedy zedrze mi połowę skóry na asfalcie albo dostanę zapalenia płuc, przynajmniej będę miała zabezpieczoną głowę – rzuciłam ironicznie, krzyżując ręce na piersi. – Nigdzie nie jadę.

Stacja bazowa popatrzyła po sobie niepewnie, jakby nie spodziewali się, że całe przedsięwzięcie padnie z powodu buntu jednostki docelowej.

Wtedy V dał im krótki znak głową i siłą zostałam wbita w skórzaną kurtkę. Z tym samym pogwałceniem mojej przestrzeni osobistej zostałam bezceremonialnie wpakowana na siedzenie za V.

- Lepiej trzymaj tą suknię – poradził mi Nam Joon, który zapobiegawczo podwinął jej dół i włożył w moje ręce.

- Ruszać, bo zaraz ją złapią! – krzyknął ostrzegawczo HoSeok. Dopiero wtedy zauważyłam parę ochroniarzy idących w naszym kierunku w celu zbadania tego zamieszania.

Nim zdążyłam zaprotestować, V odpalił silnik i jego ryk zagłuszył moje skargi. Sekundę później ruszyliśmy z miejsca z piskiem opon, nie wiele wyższego od mojego własnego. Gwałtownie złapałam V w pasie, by nie przekoziołkować do tyłu. Zacisnęłam mocno powieki i przywarłam do pleców chłopaka. Czułam jak jego mięśnie drgają od śmiechu. Drań!

Teraz pozostało mi tylko modlić się o to, bym dotarła na miejsce, gdziekolwiek ono zresztą było, możliwie w jednym kawałku. 




=====================================================================================

Yyyyy... jako że walentynki... i poprzedni rozdział wprawił was w niejaki...stan podekscytowania ( bądź chęć mordu autora za urywanie w nieco... ważnym momencie) dodaję dzisiaj :D P.S. Jeśli czytają to single.... to współczuję nam wszystkim XDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro