Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13


(Shari)

Wyszliśmy z kafejki w wyjątkowo dobrych nastrojach. Tym razem z przyjemnością splotłam nasze palce razem, gdy wracaliśmy tymi samymi ulicami pod filharmonię. Dałam znać szoferowi, by po mnie przyjechał, tak więc za dziesięć minut powinien czekać na mnie w swoim zwyczajowym miejscu postoju.

- Tae, pożegnajmy się tu – Zatrzymałam się w pewnej odległości od widocznego budynku filharmonii. – Wolałabym... - zaczęłam, widząc jego pytające spojrzenie.

- Ach... rozumiem. Pewnie – odparł, stając w miejscu. – Ty sobie nie myśl, że moja kariera też nie przysporzy nam problemów – zagroził mi z uśmiechem, jakby był zazdrosny, że tylko ja miałam prawo powodować trudności.

- Dobrze, dobrze – zapewniłam go z uśmiechem przyjmując jego ręce na swoje policzki.

- Tae – powtórzył po mnie. – Podoba mi się, jak to mówisz.

- Tae? – podpuściłam go, wymawiając to raz jeszcze. Obserwowałam, jak uśmiecha się, gdy to usłyszał.

- Jeszcze raz – poprosił, zbliżając się do mnie.

- Ta.... Nie – odparłam z cwanym uśmieszkiem. Zareagował tym samym, tyle że zaraz potem raz jeszcze złączył nasze usta w pocałunku.

Przestał po chwili, jakby z obawy, że sprawy mogą zajść za daleko.

- Bo sobie nagrabisz – ostrzegł mnie ze śmiechem.

- I co mi zrobisz? – rzuciłam zaczepnie, patrząc mu w oczy.

- Hm... na przykład zleję cię tym – odparł po chwili zastanowienia, pokazując mi mój smyczek.

- O nie, był za drogi, żebyś nim cokolwiek uderzał – zarzekłam się, odzyskując moją własność.

- Ty chciałaś wbić go nam w oczy!

- To były środki zapobiegawcze na sytuację krytyczną! Zostałam wtedy uwięziona!

Chwilę jeszcze pożartowaliśmy w naszym oklepanym, ironicznym stylu, jednak kurczący się czas, jaki mi pozostał, zmusił nas do pożegnania. W końcu jednak udało się nam od siebie oderwać i odejść na parę kroków.

- Będę pisał – krzyknął do mnie V, gdy każde z nas zaczęło zmierzać w swoim kierunku, ale żadne nie chciało odwrócić się do drugiego tyłem.

- Chciałbyś! – odkrzyknęłam, uśmiechając się szczerze. Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze, przerwał mi głos szofera.

- Panienko! – jego ton zakrawał na... zdenerwowany? Poruszony? Zmartwiony? Ponaglający?

Odwróciłam się w końcu od V i szybszym krokiem pokonałam odległość do samochodu.

- Co się dzieje? –spytałam zaniepokojona zmartwioną miną kierowcy.

- Proszę wsiąść. Zaraz wyjaśnię –mężczyzna odrzekł krótko i otworzył mi drzwi.

Bez kolejnych pytań wykonałam polecenie i z narastającym niepokojem czekałam, aż szofer zajmie swoje miejsce. Po chwili już jechaliśmy.

- A więc? – zaczęłam, nerwowo przełykając ślinę. Nie odpowiedział od razu. Rzucił mi spojrzenie pełne współczucia w lusterku.

- Panienki ojciec wrócił dzisiaj... przyjechał trzy godziny temu i od razu zażądał zobaczenia się z panienką.

Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Byłam o krok od wyskoczenia z auta i rzucenia się pod nadjeżdżające ciężarówki... on... on mnie zabije...

- Czemu... czemu nikt nie dzwonił? – wychrypiałam, czując, jak zaciska mi się gardło.

- Zakazał powiadamiania panienki. Kazał zaczekać, aż sama panienka zadzwoni... - odparł szofer, raz jeszcze patrząc na mnie ze współczuciem.

Ręce zaczęły drżeć na moich kolanach, a głowa obracać domniemane kary, jakim podda mnie ojciec. Zrobiło mi się niedobrze.





Zanim dojechaliśmy do posiadłości byłam bliska szaleństwa i przede wszystkim zbyt przestraszona, by płakać. Już po mnie. Żadne łzy i błaganie tego nie zmienią. Ojciec prawdopodobnie wymyślił już, jak ukaże mnie tym razem. Nic na świecie nie zmusi go do zmienienia planów.

Sztywna od strachu powlokłam się w kierunku drzwi, które przekroczyłam, jakbym stąpała po ostrzach.

- Lu Shari – ten głos spokojnie posłał po mnie z salonu. – LU SHARI! – przybrał na mocy.

Jakby wbrew sobie, wbrew instynktowi, który kazał mi uciekać, powlekłam się w stronę salonu. Panele oblewało ciepłe światło kominka - jednocześnie jedynego światła w pomieszczeniu. Twarda postawa ojca rzucała na przeciwległą ścianę nieprzyjemnie rozciągnięty cień.

Nic nie powiedziałam. Zresztą głos i tak zamarłby w moim gardle czy tego chciałam, czy nie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz, gdy tylko zobaczyłam, co ojciec trzyma w ręce. Zalał mnie zimny pot, z wnętrza wyrwał pojedynczy szloch. Cień kominkowego pogrzebacza dołączył do migoczących kształtów na ścianie.






Tego dnia w domu państwa Lu pozamykano wszystkie okna. Służba uciekła do kuchni, spiżarni i pralni, gdzie miała nadzieję choć trochę odciąć się od krzyków młodej dziewczyny. Mężczyźni niemo zaciskali pięści, wyobrażając sobie własne córki w roli panienki Lu. Wyobrażali sobie ich krzyki, i krew jeszcze bardziej tężała im w żyłach. Nie mogli zareagować. Nie tym, ani żadnym innym razem. Pan Lu ukarałby zarówno ich, jak i ich rodzinę za to, że puścili parę z ust. Ktoś, kto kochał rodzinę, pozostawał głuchy i ślepy na krzywdy wyrządzane w tym domostwie. Kobiety zakrywały usta dłońmi, by ich szlochy nie były słyszane na górze. Kto robił takie rzeczy swoim dzieciom? Po ich policzkach spływały pojedyncze łzy – po jednej na każdy zdławiony krzyk Shari.

Po czasie, którego nikt nawet nie odważył się liczyć, wrzaski ustały. W momentach taki jak ten służba zastanawiała się, czy panienka najzwyczajniej nie miała już siły krzyczeć, zemdlała, pan przestał ją bić... czy też nad ranem dowiedzą się o przykrym wypadku, któremu uległa dziewczyna i będą musieli oddać się żałobie.



=====================================================================================

Już wyczuwam waszą frustrację po przeczytaniu tego rozdziału <hehe>... czasem zaczynam się zastanawiać, czy nie pchnęłam tego opowiadania w niezdrowo drastyczną stronę, ale chyba o to w tym wszystkim chodziło (mniej lub więcej). 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro