11
Tydzień później...
(Shari)
Stosunki z dziewczynami pozostały na... zwyczajowym poziomie. Po paru dniach zapomniały o całej sprawie, choć czułam, jak zawiodło je moje postępowanie... taką aurę wyczuwałam szczególnie koło Gemmy, która przez pierwsze dni nie odezwała się do mnie słowem. W końcu, po bardzo szczerej i wylewnej rozmowie udało się nam pogodzić. Dobrze było znowu mieć kogoś za sobą w tym wszystkim... BTS zdało się zniknąć z Seulu, nigdzie nie usłyszałam o ich następnych koncertach... tak właściwie, to czemu miałabym się tym przejąć? To był stary rozdział w moim życiu... jak poboczne opowiadania w objęciu całej, rozbudowuj historii mojego życia, złożonych z wielu tomów i części.
Ojciec... powiedzmy, że nie był zadowolony z moich postępów, jednakże natłok pracy uniemożliwiał mu częste bywanie w domu, tak więc tymczasowo byłam bezpieczna. Swoją drogą, że prędzej czy później to się na mnie odbije – wolałam jednak to „później".
Innymi słowy życie wróciło do normy. Szkoła, filharmonia, ćwiczenia, dom, ćwiczenia, sen – i tak w kółko. Wróciłam do mojego starego, nieskomplikowanego rozkładu dnia, który z rzadka odznaczał się zmianą w typowym schemacie „szkoła-praca-dom".
Tuż po ćwiczeniach na scenie z orkiestrą zostałam typowe trzy godziny dłużej, by ćwiczyć utwór. Sama, w spokojne atmosferze Sali koncertowej, gdzie nikt nie mógł mi przeszkodzić czy też rozproszyć. Ćwiczyłam, bo tak przewidywał mój dzienny plan. Żeby być dobrą, musiałam wpaść w rutynę samotnych prób – w którą tak właściwie już wpadłam.
Stałam samotnie po środku w świetle nielicznych lamp, wygrywając spokojny utwór. Żadnych przeciwności, rozproszeń, kogokolwiek, kto mógłby mi przesz...
- Shari! – drgnęłam na dźwięk tego głosu. Zdezorientowana osłoniłam oczy przed światłem reflektora i wydostałam się ze smugi światła, by rozglądnąć po otoczeniu. Stał tam...
Taehyung zajął miejsce w loży na przeciwległej ścianie przy końcowych rzędach. Co on... czemu... jak... jak on tu wszedł... i co... gdzie... dlaczego...
Bardzo chciałam wypowiedzieć te pytania na głos – zaskoczenie sprawiło jednak, że wszystkie te słowa nie miały szansy zaistnieć.
- Co ty tu... ? – wydukałam, gdy odzyskałam panowanie nad głosem.
- Przyszedłem, jak sama zresztą zauważyłaś – ukłonił mi się teatralnie z uśmiechem. – Uwielbiam patrzeć, jak denerwujesz się, kiedy nic nie idzie po twojej myśli.
- Że jak?! – zawołałam, podchodząc na skraj sceny.
- No tak. Chciałaś się mnie pozbyć, skreślić i porzucić, a tu proszę! Oto ja, stoję przed tobą i zamierzam pokrzyżować ci szyki – rozłożył zamaszyście ręce, śmiejąc się przy tym z zadowoleniem.
Prychnęłam poirytowana.
- Ostrzegałam cię bynajmniej nie z mojego „widzi mi się"! – krzyknęłam, wściekle machając ramionami.
- A ja przyszedłem właśnie z mojego „widzi mi się" – wystawił mi język.
Ten człowiek... przyprawiał mnie o raka! Wpatrywałam się w niego niepewna, co tak właściwie powinnam teraz czuć. Szczęście, że widziałam go znowu? Strach, co może z tego wyniknąć? Odradzającą się miłość, patrząc na jego twarz? Wściekłość, że zignorował moje polecenie? Jak powinnam się zachować?!
V rozejrzał się po sali koncertowej z iskrą w oku.
- Powinienem zjawiać się tu częściej - V krzyknął z loży, przyglądając mi się ze swoim charakterystycznym krzywym uśmieszkiem.
Zważyłam smyczek w ręce. Gdyby nie był taki drogi pewnie już leciałby w kierunku chłopaka. Że on ma tupet...! Należało mu się. Chociażby za to, że zjawił się tu znowu.
- Mówiłam ci już, że masz tu nie przychodzić - odparłam, znów kładąc skrzypce na ramieniu.
- Myślałem, że uzgodniliśmy parę rzeczy - wyglądał na zaskoczonego. - Na przykład to, że nie jestem wzorowym słuchaczem - znowu ten uśmieszek.
- A ja wyrozumiałym okazem spokoju - westchnęłam zirytowana. - Co muszę zrobić, żebyś dał mi w spokoju ćwiczyć?
Uśmiechnął się, jakby tego pytania oczekiwał od momentu, gdy tu przyszedł.
-Wspaniale, że pytasz - wyglądał na zadowolonego. A nie mówiłam? - Umów się ze mną.
Patrzyłam na niego zdziwiona, stojąc jak słup soli przypadkiem postawiony na środku sceny. Tego było za wiele... Nie minęło pięć sekund, kiedy smyczek poszybował w kierunku loży. Błagam, żeby trafiło go w oko i umarł, błagam, żeby trafiło go... V złapał pocisk i przyjrzał mu się z konsternacją.
- Dzięki, zawsze chciałem mieć taki - powiedział to w taki sposób, że prawie uwierzyłam w jego wdzięczność.
- Co ty... - zaczęłam, ale szybko urwałam, kiedy wybiegł z loży ze śmiechem i skierował w stronę wyjścia z sali. - Czekaj! - krzyknęłam za nim, zrywając się do biegu.
Zamorduję! No zamorduję tego typa własnymi rekami, uduszę, przypnę do ściany i będę odkrawać kawałek po kawałku! Przebiję nożem i rozkroję na pół!!!
Przebyłam całą widownię w szybkim biegu i wydostałam się na główny hol. Gorączkowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, a dojrzawszy przy wyjściu postać chłopaka, wznowiłam pościg.
- Stój! – krzyknęłam za nim, gdy wybiegł przez drzwi.
Dopadając te same podwoje, wypadłam na zewnątrz, wprost w czyjeś ramiona.
Śmiech V rozbrzmiał nad moich uchem.
- To nie jest śmieszne! – zawołałam, odsuwając się od niego na parę kroków.
- Owszem, jest – odparł z uśmiechem, machając mi smyczkiem przed oczami.
- Nie! Do tego to kradzież! Oddawaj - zażądałam, wyciągając rękę po moją własność.
- Pod jednym warunkiem – nachylił się do mnie jak do dziecka. – Umówisz się ze mną – przekrzywił głowę w bok.
- W życiu! Nie będziesz mi tu stawiał warunków! To moje i masz mi to oddać – raz jeszcze podniosłam głos, podchodząc bliżej do chłopaka.
Spróbowałam wyrwać mu smyczek, on jednak zręcznie usunął go sprzed mojej dłoni. Z każdym atakiem robił uniki tak, że mogłam tylko nieporadnie skakać dookoła niego. W końcu uniósł rękę wysoko ponad głowę, skąd tylko mogłam pomarzyć o odzyskaniu smyczka. Kręciłam się dookoła niego krzycząc i skacząc jak szczeniak... niegroźny szczeniak...
W końcu wykończona oparłam się o swoje kolana, próbując złapać oddech.
- Dla ludzi takich jak ty jest specjalne miejsce w piekle – wydyszałam wściekle.
- Widok ciebie próbującej tak zawzięcie mi to odebrać jest wart każdego poświęcenia – zaśmiał się V.
- Czy... możesz mi wyjaśnić... dlaczego?
- Dlaczego „dlaczego"? – miałam ochotę mu przywalić.
- Dlaczego teraz... dlaczego dopiero po tygodniu... dlaczego zjawiłeś się dopiero po tygodniu... i czemu... czemu w ogóle się zjawiłeś? –zdawanie pytań z zadyszką było ciężkim zdaniem.
- Dlaczego po tygodniu... hm... najwyraźniej nie miałem czasu zrobić tego wcześniej – droczył się ze mną, nawet ja to wiedziałam.
- Zaraz ci przywalę – tym razem powiedziałam to na głos.
- Hah, nie bulwersuj się tak. Pomyślałem, że tydzień to optymalny czas, kiedy opadnie twoja frustracja... i przygnębienie wizją, że mnie już nie zobaczysz – znowu wystawił mi język. Zbliżył się do mnie. – I jak widać dobrze zrobiłem, bo już nie jesteś taka przybita. I muszę ci powiedzieć, Shari, że nie masz wyjścia. Umówisz się ze mną, czy tego chcesz, czy nie.
Podniosłam głowę z zamiarem wyrażenia niezadowolenia. W tym samym jednak czasie Taehyung złapał mnie jedną ręką w biodrze i przyciągnął do siebie. Rzucił mi igrające spojrzenie.
- Nie odpuszczę cię sobie, Shari, nawet jeśli ty to zrobiłaś. Będziesz moja i jeszcze się zdziwisz, jaki potrafię być przekonujący. Gdzieś mam te twoje „ zostaw mnie dla własnego dobra" , „należymy do dwóch różnych światów", „ to się nigdy nie uda", „ nie ma sensu próbować", bo to brzmi jak bardzo kiepski teks z jeszcze bardziej kiepskiego filmu! Fucz ile chcesz, obrażaj się i krzycz, ale ja nie odpuszczę – z tymi słowami zbliżył się do mnie i przyłożył swoje czoło do mojego.
Raz jeszcze utkwił we mnie nieugięte spojrzenie.
- Będziesz moją, czy tego chcesz czy nie. Chociaż stawiałbym na to, że chcesz, tylko nie przyznasz tego wprost. Ale nad tym popracujemy – uśmiechnął się zadziornie, po czym w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było jego czoło, złożył pocałunek.
Policzki zapłonęły żywym ogniem... zaskoczenie uniemożliwiło mi jakąkolwiek reakcję, a skołowanie- wysublimowanie adekwatnego komentarza. Stałam jak kołek i patrzyłam na jego zadowoloną minę, gdy odsunął się ode mnie.
- A teraz zapraszam panienkę na późno popołudniową kawę, choć śmiem twierdzić, że z wrażeń i tak panienka nie zaśnie – zakomunikował, podając mi ramię. Smyczek trzymał w drugiej ręce. – Oczywiście, po której bezproblemowo zwrócę panience jej własność – dodał, widząc mój wzrok na smyczku.
Może to przez nieprawdopodobieństwo całego tego wydarzenia, może przez zmęczenie, może nawet przez piękną, wieczorną pogodę zgodziłam się z nim pójść.
=====================================================================================
No więc tak... jestem w jakimś dziwnym zakrzywieniu czasoprzestrzennym, bo byłam pewna, że od publikacji poprzedniego rozdziału minęło zaledwie kilka dni.... nie ponad tydzień oO
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro