Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11


Tydzień później...

(Shari)

Stosunki z dziewczynami pozostały na... zwyczajowym poziomie. Po paru dniach zapomniały o całej sprawie, choć czułam, jak zawiodło je moje postępowanie... taką aurę wyczuwałam szczególnie koło Gemmy, która przez pierwsze dni nie odezwała się do mnie słowem. W końcu, po bardzo szczerej i wylewnej rozmowie udało się nam pogodzić. Dobrze było znowu mieć kogoś za sobą w tym wszystkim... BTS zdało się zniknąć z Seulu, nigdzie nie usłyszałam o ich następnych koncertach... tak właściwie, to czemu miałabym się tym przejąć? To był stary rozdział w moim życiu... jak poboczne opowiadania w objęciu całej, rozbudowuj historii mojego życia, złożonych z wielu tomów i części.

Ojciec... powiedzmy, że nie był zadowolony z moich postępów, jednakże natłok pracy uniemożliwiał mu częste bywanie w domu, tak więc tymczasowo byłam bezpieczna. Swoją drogą, że prędzej czy później to się na mnie odbije – wolałam jednak to „później".

Innymi słowy życie wróciło do normy. Szkoła, filharmonia, ćwiczenia, dom, ćwiczenia, sen – i tak w kółko. Wróciłam do mojego starego, nieskomplikowanego rozkładu dnia, który z rzadka odznaczał się zmianą w typowym schemacie „szkoła-praca-dom".





Tuż po ćwiczeniach na scenie z orkiestrą zostałam typowe trzy godziny dłużej, by ćwiczyć utwór. Sama, w spokojne atmosferze Sali koncertowej, gdzie nikt nie mógł mi przeszkodzić czy też rozproszyć. Ćwiczyłam, bo tak przewidywał mój dzienny plan. Żeby być dobrą, musiałam wpaść w rutynę samotnych prób – w którą tak właściwie już wpadłam.

Stałam samotnie po środku w świetle nielicznych lamp, wygrywając spokojny utwór. Żadnych przeciwności, rozproszeń, kogokolwiek, kto mógłby mi przesz...

- Shari! – drgnęłam na dźwięk tego głosu. Zdezorientowana osłoniłam oczy przed światłem reflektora i wydostałam się ze smugi światła, by rozglądnąć po otoczeniu. Stał tam...

Taehyung zajął miejsce w loży na przeciwległej ścianie przy końcowych rzędach. Co on... czemu... jak... jak on tu wszedł... i co... gdzie... dlaczego...

Bardzo chciałam wypowiedzieć te pytania na głos – zaskoczenie sprawiło jednak, że wszystkie te słowa nie miały szansy zaistnieć.

- Co ty tu... ? – wydukałam, gdy odzyskałam panowanie nad głosem.

- Przyszedłem, jak sama zresztą zauważyłaś – ukłonił mi się teatralnie z uśmiechem. – Uwielbiam patrzeć, jak denerwujesz się, kiedy nic nie idzie po twojej myśli.

- Że jak?! – zawołałam, podchodząc na skraj sceny.

- No tak. Chciałaś się mnie pozbyć, skreślić i porzucić, a tu proszę! Oto ja, stoję przed tobą i zamierzam pokrzyżować ci szyki – rozłożył zamaszyście ręce, śmiejąc się przy tym z zadowoleniem.

Prychnęłam poirytowana.

- Ostrzegałam cię bynajmniej nie z mojego „widzi mi się"! – krzyknęłam, wściekle machając ramionami.

- A ja przyszedłem właśnie z mojego „widzi mi się" – wystawił mi język.

Ten człowiek... przyprawiał mnie o raka! Wpatrywałam się w niego niepewna, co tak właściwie powinnam teraz czuć. Szczęście, że widziałam go znowu? Strach, co może z tego wyniknąć? Odradzającą się miłość, patrząc na jego twarz? Wściekłość, że zignorował moje polecenie? Jak powinnam się zachować?!

V rozejrzał się po sali koncertowej z iskrą w oku.

- Powinienem zjawiać się tu częściej - V krzyknął z loży, przyglądając mi się ze swoim charakterystycznym krzywym uśmieszkiem.

Zważyłam smyczek w ręce. Gdyby nie był taki drogi pewnie już leciałby w kierunku chłopaka. Że on ma tupet...! Należało mu się. Chociażby za to, że zjawił się tu znowu.

- Mówiłam ci już, że masz tu nie przychodzić - odparłam, znów kładąc skrzypce na ramieniu.

- Myślałem, że uzgodniliśmy parę rzeczy - wyglądał na zaskoczonego. - Na przykład to, że nie jestem wzorowym słuchaczem - znowu ten uśmieszek.

- A ja wyrozumiałym okazem spokoju - westchnęłam zirytowana. - Co muszę zrobić, żebyś dał mi w spokoju ćwiczyć?

Uśmiechnął się, jakby tego pytania oczekiwał od momentu, gdy tu przyszedł.

-Wspaniale, że pytasz - wyglądał na zadowolonego. A nie mówiłam? - Umów się ze mną.

Patrzyłam na niego zdziwiona, stojąc jak słup soli przypadkiem postawiony na środku sceny. Tego było za wiele... Nie minęło pięć sekund, kiedy smyczek poszybował w kierunku loży. Błagam, żeby trafiło go w oko i umarł, błagam, żeby trafiło go... V złapał pocisk i przyjrzał mu się z konsternacją.

- Dzięki, zawsze chciałem mieć taki - powiedział to w taki sposób, że prawie uwierzyłam w jego wdzięczność.

- Co ty... - zaczęłam, ale szybko urwałam, kiedy wybiegł z loży ze śmiechem i skierował w stronę wyjścia z sali. - Czekaj! - krzyknęłam za nim, zrywając się do biegu.

Zamorduję! No zamorduję tego typa własnymi rekami, uduszę, przypnę do ściany i będę odkrawać kawałek po kawałku! Przebiję nożem i rozkroję na pół!!!

Przebyłam całą widownię w szybkim biegu i wydostałam się na główny hol. Gorączkowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, a dojrzawszy przy wyjściu postać chłopaka, wznowiłam pościg.

- Stój! – krzyknęłam za nim, gdy wybiegł przez drzwi.

Dopadając te same podwoje, wypadłam na zewnątrz, wprost w czyjeś ramiona.

Śmiech V rozbrzmiał nad moich uchem.

- To nie jest śmieszne! – zawołałam, odsuwając się od niego na parę kroków.

- Owszem, jest – odparł z uśmiechem, machając mi smyczkiem przed oczami.

- Nie! Do tego to kradzież! Oddawaj - zażądałam, wyciągając rękę po moją własność.

- Pod jednym warunkiem – nachylił się do mnie jak do dziecka. – Umówisz się ze mną – przekrzywił głowę w bok.

- W życiu! Nie będziesz mi tu stawiał warunków! To moje i masz mi to oddać – raz jeszcze podniosłam głos, podchodząc bliżej do chłopaka.

Spróbowałam wyrwać mu smyczek, on jednak zręcznie usunął go sprzed mojej dłoni. Z każdym atakiem robił uniki tak, że mogłam tylko nieporadnie skakać dookoła niego. W końcu uniósł rękę wysoko ponad głowę, skąd tylko mogłam pomarzyć o odzyskaniu smyczka. Kręciłam się dookoła niego krzycząc i skacząc jak szczeniak... niegroźny szczeniak...

W końcu wykończona oparłam się o swoje kolana, próbując złapać oddech.

- Dla ludzi takich jak ty jest specjalne miejsce w piekle – wydyszałam wściekle.

- Widok ciebie próbującej tak zawzięcie mi to odebrać jest wart każdego poświęcenia – zaśmiał się V.

- Czy... możesz mi wyjaśnić... dlaczego?

- Dlaczego „dlaczego"? – miałam ochotę mu przywalić.

- Dlaczego teraz... dlaczego dopiero po tygodniu... dlaczego zjawiłeś się dopiero po tygodniu... i czemu... czemu w ogóle się zjawiłeś? –zdawanie pytań z zadyszką było ciężkim zdaniem.

- Dlaczego po tygodniu... hm... najwyraźniej nie miałem czasu zrobić tego wcześniej – droczył się ze mną, nawet ja to wiedziałam.

- Zaraz ci przywalę – tym razem powiedziałam to na głos.

- Hah, nie bulwersuj się tak. Pomyślałem, że tydzień to optymalny czas, kiedy opadnie twoja frustracja... i przygnębienie wizją, że mnie już nie zobaczysz – znowu wystawił mi język. Zbliżył się do mnie. – I jak widać dobrze zrobiłem, bo już nie jesteś taka przybita. I muszę ci powiedzieć, Shari, że nie masz wyjścia. Umówisz się ze mną, czy tego chcesz, czy nie.

Podniosłam głowę z zamiarem wyrażenia niezadowolenia. W tym samym jednak czasie Taehyung złapał mnie jedną ręką w biodrze i przyciągnął do siebie. Rzucił mi igrające spojrzenie.

- Nie odpuszczę cię sobie, Shari, nawet jeśli ty to zrobiłaś. Będziesz moja i jeszcze się zdziwisz, jaki potrafię być przekonujący. Gdzieś mam te twoje „ zostaw mnie dla własnego dobra" , „należymy do dwóch różnych światów", „ to się nigdy nie uda", „ nie ma sensu próbować", bo to brzmi jak bardzo kiepski teks z jeszcze bardziej kiepskiego filmu! Fucz ile chcesz, obrażaj się i krzycz, ale ja nie odpuszczę – z tymi słowami zbliżył się do mnie i przyłożył swoje czoło do mojego.

Raz jeszcze utkwił we mnie nieugięte spojrzenie.

- Będziesz moją, czy tego chcesz czy nie. Chociaż stawiałbym na to, że chcesz, tylko nie przyznasz tego wprost. Ale nad tym popracujemy – uśmiechnął się zadziornie, po czym w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było jego czoło, złożył pocałunek.

Policzki zapłonęły żywym ogniem... zaskoczenie uniemożliwiło mi jakąkolwiek reakcję, a skołowanie- wysublimowanie adekwatnego komentarza. Stałam jak kołek i patrzyłam na jego zadowoloną minę, gdy odsunął się ode mnie.

- A teraz zapraszam panienkę na późno popołudniową kawę, choć śmiem twierdzić, że z wrażeń i tak panienka nie zaśnie – zakomunikował, podając mi ramię. Smyczek trzymał w drugiej ręce. – Oczywiście, po której bezproblemowo zwrócę panience jej własność – dodał, widząc mój wzrok na smyczku.

Może to przez nieprawdopodobieństwo całego tego wydarzenia, może przez zmęczenie, może nawet przez piękną, wieczorną pogodę zgodziłam się z nim pójść.



=====================================================================================

No więc tak... jestem w jakimś dziwnym zakrzywieniu czasoprzestrzennym, bo byłam pewna, że od publikacji poprzedniego rozdziału minęło zaledwie kilka dni.... nie ponad tydzień oO 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro