1
(ShaRi)
Smyczek delikatnie tarł o struny, a palce same przeskakiwały na kolejne chwyty już prawie bez mojej ingerencji. Wiedziały co robić. Przywołałam w umyśle ciąg dalszy melodii i kontynuowałam grę.
Czyste dźwięki rozbrzmiewały na scenie, aż miło było słyszeć, jak wypełniają każdą przestrzeń, od kurtyn po fotele w ostatnim rzędzie.
- ShaRi! – palec omsknął się na strunie i skrzypce wydały drażniący odgłos. Skrzywiłam się, odsuwając instrument od ucha.
Otworzyłam oczy w poszukiwaniu intruza.
- Ach, to pan – powiedziałam, dojrzawszy nauczyciela przy pierwszych rzędach.
- Pamiętasz? – spytał z cwaną miną. Odbiegłam spojrzeniem, próbując sobie przypomnieć. Tylko właściwie... co? Nauczyciel pokręcił głową z westchnieniem. – Dzisiaj musisz skończyć wcześniej.
- Ah, to! – uderzyłam się ręką w czoło, aż plaśnięcie rozeszło się echem po ogromnej sali koncertowej. – Tak, tak, pamiętam, oczywiście, że pamiętam! Jeszcze dziesięć minut i mnie nie ma – zapewniłam go.
- Ehhh, co ja z tobą mam – mężczyzna spojrzał na mnie z bezsilnością. – Tylko dzisiaj faktycznie dziesięć minut. Scena jest dzisiaj zarezerwowana, nie chcę, żeby wyganiali cię stąd siłą... zwłaszcza... oni – nauczyciel nie wydawał się zachwycony wizją przekazania swojej sceny-córki w ręce... ich, jak to określił.
- Kolejny zespół heavy metalowy? Może tym razem nie spalą kurtyn – spekulowałam na pocieszenie.
- Tym razem może być o wiele gorzej – westchnął mężczyzna, ale nie drążył tematu.
- Proszę się nie obawiać, zniknę zanim mnie ktoś zauważy... czy też złapie – więcej czczych zapewnień. Powinnam choć raz ich dotrzymać.
Wkrótce potem mój nauczyciel skrzypiec, pan Yuun KaGi, zniknął w drzwiach w końcu sali i znów zapanował spokój. Cisza.
Kimkolwiek byli „oni" zrobili najwyraźniej piorunujące wrażenie na KaGi, inaczej nie okazałby zmartwienia tak bezpośrednio. Piorunujące – mam tu na myśli złe. Kolejny heavy metalowy zespół, który podpali mu kurtyny albo wydrapie pentagram na ścianach? A może mistrzowie riverdance'u , po których znowu trzeba będzie zdzierać cały parkiet?
Z tymi myślami wróciłam do gry. Szybkie pociągnięcia smyczkiem, potem wolne i płynne, jakbym chciała rozgrzać instrument zanim zacznie spokojnie rozbrzmiewać.
Czas mijał i mijał, a ja miałam wrażenie, że nie posunął się ani o sekundę. Zrobiłam parę kroków i zaczęłam kołysać razem z delikatną melodią. Swobodnie, lekko, bez zakłó...
Odgłos czegoś... z pewnością urywanego zwrócił moją uwagę. Podobnie jak zmasowany krzyk.
Co do...?
Odwróciłam się w stronę domniemanej katastrofy tylko po to, by zobaczyć, jak bordowa kurtyna ciężko opada na ziemię. Szamoczące się kształty pod jej powierzchnią robiły... przerażające wrażenie.
- Moja noga! Jezu, ktoś odrywa mi nogę! – wrzasnęło coś w kotłujących się fałdach.
- D-duszę się! – dołączył do niego kolejny.
- Ała, nie w jaja! – i kolejny.
Pocieszające było to, że żaden zdrowy na umyśle duch nie krzyczałby „ała, moje jaja", dlatego też w jednej sekundzie pozbyłam się strachu. Ostrożnie zbliżyłam się do krawędzi kurtyny.
- To koniec, nie mogę znaleźć wyjścia! – usłyszałam niski głos niedaleko mnie.
Przewróciwszy oczami, uniosłam ciężki materiał do góry. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, podnosząc się do pozycji klęczącej.
- Zazdroszczę wam zaradności – prychnęłam, podnosząc kurtynę ponad głowę. Plątanina nóg i rąk zastygła na chwilę, bym zaraz potem dostrzegłam pojedyncze głowy.
- Jezu, to światło w tunelu, nie idźcie do niego! – krzyknął ktoś z tyłu.
Westchnęłam głośno i odciągnęłam zasłonę na bok jednym pewnym ruchem.
- Wuola, tunel przyszedł do was, nie musieliście się nawet ruszać – powiedziałam do... raz, dwa, trzy... w każdym razie więcej niż trzech chłopaków.
- To miło z jego strony – odparł jeden z chłopaków, dźwigając się na nogi.
- Mogę wiedzieć... co takiego chcieliście zrobić z tą kurtyną? – stanęłam z założonymi rękami na piersi i obserwowałam, jak ofiary próbują doprowadzić się do porządku.
- Yyyy... szukaliśmy... - zaczął ten przefarbowany na blond.
- Narnii! – dokończył za niego ten o głębokim głosie.
- Ach... no t-tak... przecież... czemu na to nie wpadłam? – patrzyłam z niedowierzeniem na każdego z osobna. Kiedy wreszcie się rozplątali, mogłam ich policzyć. Siedmiu. Siedmiu krasnoludków.
- O, i całkiem nieźle grasz – zauważył jeden z nich. Reszta pokiwała głowami.
- D-dzięki – rzuciłam niepewnie, patrząc na tych kosmitów. Wyglądali... no cóż, dziwnie to mało powiedziane. Ubrani w ciemne, luźne ciuchy, gdzie niegdzie błyszczała czarna skóra, łańcuchy na szyjach, pierścionki... Chyba powinnam być wdzięczna, że jeszcze mnie nie zaatakowali. – Wy... wy tu dzisiaj występujecie? – spytałam w końcu.
Pokiwali entuzjastycznie głowami. Ah... czyli teraz kurtyny nie spłoną – te małpiszony zerwą je własnymi rękami.
- Wybornie – mruknęłam. – W każdym razie, to jest scena, sceno, to są... - spojrzałam na nich wyczekująco.
- BTS – odparli chórem. Moje brwi powędrowały do góry.
- Jak... jak taka stacja bazowa... tak? – nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Kto daje takie nazwy zespołom?!
- Możesz też mówić Bangtan Boys – podpowiedział mi jeden z nich. Miał przyjemną twarz wzbudzającą ufność.
- Tak więc, BT coś tam Boys, oto wasza scena. Wiele przeszła, dlatego... czy mogłabym was prosić, żebyście... no... na przykład nie zrywali kurtyn? – spytałam z uśmiechem.
- Myślę, że da się załatwić – odparł blondyn po chwili namysłu. Serio musieli się nad tym zastanawiać? – Przy okazji, Kim NamJoon – przedstawił się, jak się okazało lider zespołu.
Poszło reakcją łańcuchową i takim sposobem dowiedziałam się, że koleś o niesamowicie długiej twarzy i jednocześnie człowiek z żywym przykładem ADHD to Jung HoSeok, chociaż kazał nazywać się J-Hope. Był również Min YoonGi o wąskich, wiecznie uśmiechniętych oczach, Park JiMin o brutalnym wyglądzie, Kim SeokJin, którego wcześniej nazwałam „kolesiem o miłym wyrazie twarzy". Jeon JeongGuk okazał się nieco spokojnym chłopakiem bez zapędów samobójczych, nie to co reszta. No i został... ten, którego zobaczyłam jako pierwszego, gdy ratowałam ich siódemkę spod jarzma kurtyny.
- Kim TaeHyung – powiedział swoim charakterystycznym, niskim głosem, choć on również wymyślił sobie dzikie imię sceniczne. V. Przynajmniej było krótkie.
- Lu ShaRi – ukłoniłam się im delikatnie, kiedy skończyli baśń tysiąca i jednego imienia.
- A więc, Shari... - zaczął V, ale już pakowałam skrzypce do pokrowca. – Grasz... - dokończył z mniejszym entuzjazmem.
- Jak widać – odparłam. – Wybaczcie, ale miałam już dawno stąd zniknąć, macie próbę, nie chcę przeszkadzać... - zaczęłam powoli wycofywać się w kierunku wyjścia.
- Możesz zostać – zapewnił mnie lider, patrząc po reszcie. Przytaknęli. – Zobaczysz, co potrafimy – dodał z cwanym uśmieszkiem.
Skusiłabym się, pomyślałam, gdyby nie przerażający wzrok waszego kolegi. Domniemany V utkwił we mnie nieustępliwe spojrzenie, jakby intensywnie nad czymś myślał, a ja byłam rozwiązaniem. Poczułam się niepewnie.
W tym czasie człowiek-ADHD zaczął szarpać się z kurtyną.
- Eee.... Nie trzeba, muszę ćwiczyć – uniosłam pokrowiec z instrumentem wyżej. – Czy wasz kolega... słyszał, co mówiłam o kurtynach? – dopytałam się, nieśmiało wskazując na chłopaka.
- Jah, co ty... ! – krzyknął lider, podchodząc do J-Hope'a. Już wiedziałam, jak to się skończy. Źle.
- Ni... - zaczęłam, kiedy kurtyna wydała z siebie kolejny rozdzierający dźwięk. Dziura wielkości sporej głowy ziała mniej więcej pośrodku odległości dzielącej lidera od ADHD.
- Shari! – Gemma wyskoczyła jak spod ziemi. Przystanęła nagle, utkwiwszy wzrok najpierw na nas wszystkich, potem kolejno na mnie, na chłopakach i na kurtynie.
- Zostawiamy świadków? – spytał Jimin, rozglądając się po towarzyszach. Że co?!
- O-o jej... wygląda na to, że tu ich nie ma – powiedziała dziwnie głośno, już zmierzając w miejsce, z którego przyszła.
Pokręciłam głową. „Nie, Gemma, nie zostawiaj mnie z nimi!" – mówiło moje spojrzenie. Gemma jednak całkiem już zniknęła za swoją ogromną wiolonczelą, którą zasłoniła się jak tarczą.
- Gem! – syknęłam przez zęby.
- Tu ich nie ma, PROFESORZE – tym razem jej przekaz był oczywisty. Ruchem oczu ledwo widocznych zza instrumentu wskazywała druga stronę sceny." Run, Shari, run!"
Wszystko fajnie. Tylko dlaczego, ja się pytam, dlaczego te całe Bangtany zrozumiały to szybciej ode mnie? I wróć. Dlaczego wzięły mnie ze sobą?
Silna ręka złapała mnie w przegubie i pociągnęła w domniemaną stronę ucieczki. Przytuliłam skrzypce do piersi i zniknęłam w ciemnościach po drugiej stronie sceny. Dlaczego do cholery ja?!
=====================================================================================
Wiuuuu, pierwszy rozdzialik za nami! :D Miałam nie zaczynać tego opowiadania, ale potrzebowałam przerwy od zamieszania w Capitals, stąd też All You've Got :D U góry macie Shari - jak tylko zobaczyłam ten uśmiech, pomyślałam, że idealnie pasuje do naszej bohaterki :D Liczę, że set the plot was nie zawiódł i życzę miłego czytania :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro