Rozdział 7
Castiel
Stoję przed kamienicą, gapiąc się w budynek. W dłoni ściskam miśka, a kiedy dociera do mnie, że mży, chowam go pod kurtkę. Ivy pewnie ochrzaniłaby mnie, że moknie. Na samą myśl moje wargi rozciągają się w lekkim uśmiechu, a zesztywniałe mięśnie twarzy przypominają mi, jak rzadko to robię.
Mała czarownica. Kiedyś faceci będą jedli jej z ręki.
Na trzecim piętrze zapala się światło. Rejestruję to automatycznie – nic osobistego, zwykłe zboczenie zawodowe. Poza tym, jeśli mała nie przyjdzie po pluszaka, będę wiedział, gdzie jej mniej więcej szukać. Umowa to umowa. Jestem honorowy.
– A ty co? Modlisz się do tej rudery? – Dociera do mnie głos Gray’a.
Przeklinam się w duchu, że dałem się przyłapać. Sam czuję się przez to jak jakiś stalker. Spoglądam na mężczyznę stojącego przed klatką. U jego boku siedzi szczeniak owczarka belgijskiego. Powstrzymuję się, żeby jeszcze raz nie spojrzeć w okno, i podchodzę do kumpla, który mierzy mnie zmęczonym, ale czujnym spojrzeniem. Kucam naprzeciwko psa i głaszczę go po łbie.
– Czwórka dzieci to za mało? Jeszcze psa sobie sprawiłeś do tej całej armii?
– To dla ciebie.
Podnoszę się gwałtownie, ignorując skaczącego na moje nogi szczeniaka. Rzucam mu krótkie spojrzenie. Rozumiejąc przekaz, siada, szorując ogonem po chodniku, i wlepia we mnie spojrzenie. Uderza mnie myśl, że ma tak samo mądre oczy jak Ivy. Pewnie by jej się spodobał...
Odbiło mi. Przecież ja nawet nie lubię dzieci.
– Dzięki, nie chcę – odpowiadam sucho.
Mam już pluszaka pod opieką.
– Może pogadamy o tym w środku? Zimno jak cholera.
Bez słowa wchodzę do klatki. Z góry rozlega się jakaś kłótnia. Kobieta grozi, że zadzwoni na policję. Gdy jesteśmy przy drzwiach, rozlega się jej krzyk i wołanie o pomoc, mieszane z groźbami jakiegoś faceta. Spoglądam na Gray’a.
– Ty idziesz, czy ja? – pyta z ciężkim westchnięciem.
– Ty idź. Ja mam na dzisiaj dość. – Biorę psa na ręce i wchodzę do mieszkania, po czym zatrzaskuję za sobą drzwi. Stawiam szczeniaka na podłodze. Od razu zaczyna obwąchiwać wszystkie kąty.
– Jak gdzieś nasikasz, wylądujesz przed drzwiami – grożę.
Niezbyt przejęty moimi słowami, znika w salonie, a ja wyciągam spod kurtki miśka i kładę go na stole. Po chwili zastanowienia zanoszę go do sypialni i stawiam na szafce nocnej. Rozglądam się za psem, który nadal węszy po mieszkaniu. Wsadza nos pod kanapę. Kicha. Krąży po dywanie.
– Szukasz trupów? – parskam, opierając się ramieniem o framugę drzwi.
Kucam i wyciągam do niego dłoń. Podbiega. Powarkując, szarpie ostrymi jak igiełki zębami rękaw bluzy. Odczepiam go jednym ruchem i odpycham, aż prześlizguje się pół pokoju i zatrzymuje na sofie. Jak dorośnie, ściskiem szczęk będzie mógł łamać ręce.
Byłby idealnym kompanem dla Luny. Przy odpowiednim wytresowaniu mógłby jej nosić zakupy. Od psa zapewne przyjęłaby pomoc.
Potrząsam głową, żeby wyzbyć się z myśli tych dwóch kobiet.
Idę do kuchni, a pies wędruje za mną, podgryzając nogawki spodni, zapraszając do zabawy. Niewzruszony jego zaczepkami, rozpakowuję zakupy, gdy drzwi od mieszkania otwierają się i wchodzi do środka Gray.
– Nie boisz się, że jak tutejsi zorientują się, że mają w swoich szeregach gliniarza, mogą chcieć się ciebie pozbyć? – pyta i siada na krześle. Czuję jego palące spojrzenie na swoich plecach.
– Nie.
– Nie chcesz wiedzieć, jak rozwiązałem problem, że zaległa taka cisza?
– Nie. Kawy?
– Rozmowa z tobą zawsze jest przyjemnością, Castielu – kpi. – Poproszę tę kawę.
Ignoruję jego uwagę i wstawiam wodę. Przez chwilę jedynym dźwiękiem w mieszkaniu jest powarkiwanie psa, z którym siłuje się Gray, i szum czajnika. Nagle tę przyjemną atmosferę przerywa głos mężczyzny:
– Cora wpadła do nas wczoraj.
Zamieram z dłonią wyciągniętą do szafki i odwracam się w stronę Gray’a. Nadal bawi się z psem. Czekam, aż rozwinie wypowiedź, ale przez lata obcowania ze mną nauczył się, że aby wciągnąć mnie w rozmowę inną niż temat prowadzonych śledztw, trzeba zrobić dramatyczne zawieszenie, wkurwić mnie i poczekać, aż sam podejmę temat.
– Czego chciała?
Spoglądamy na siebie. Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to, co mi powie, nie będzie niczym przyjemnym. Wygląda, jakby zastanawiał się, czy walić prosto z mostu, czy jakoś na okrętkę.
Znamy się z Gray’em od jakichś siedmiu lat, a od czterech jesteśmy partnerami. Rozwiązaliśmy wspólnie kilka spraw, więc znam jego życie na wylot. Nawet gdybym osobiście nie poznał jego żony, i tak czułbym się, jakbym ją znał – Gray lubi o niej opowiadać. Wiem, jakie kwiaty lubi, jaka jest jej ulubiona restauracja i który serial ostatnio wciągnął ją na tyle, że potrafi zarwać noc.
Kwestia jest taka, że ja o sobie mówię niewiele. Nie zwierzam się z tego, co siedzi mi w głowie, a tym bardziej z problemów małżeńskich. Jednak relacja z Gray’em wyszła nieco poza służbowe ramy, odkąd poznał Corę – za jej sprawą, wspólne obiady stały się niemal rutyną i nawet nie zauważyłem, kiedy ta rodzina stała się mi w jakimś stopniu bliska. Gray wie, że się nie układało, że się wyprowadziłem. Nie wie jednak, że złożyłem pozew o rozwód. Że mnie zdradziła. Że byłem tak pochłonięty pracą, że musiałem poprosić znajomego detektywa o śledzenie jej, bo sam nie miałem czasu dowiedzieć się, w co ze mną pogrywa.
Oprócz zdrady odkrył coś jeszcze. Coś, co podejrzewałem od dłuższego czasu, ale nie chciałem się z tym zmierzyć.
– Biłeś ją? – pada ciche, podejrzliwe pytanie Gray’a.
Prostuję się jak struna. Czajnik świszczy, a dźwięk wwierca mi się w czaszkę jak paczka wystrzelonych gwoździ. Mężczyzna nie spuszcza ze mnie wzroku.
– Nie.
Odwracam się, wyłączam czajnik, wsypuję kawę do szklanek i zalewam wrzątkiem. Siadam przy stole, przykładam palce do skroni i zataczam nimi kółka.
Między nami zapada cisza. Za krótka, bym zdążył poukładać myśli.
Pieprzona Cora.
– Zmuszałeś do seksu? Zastraszałeś?
– Pytasz jako przyjaciel, czy jako glina? – warczę.
Zmęczenie, które na chwilę ustąpiło, wraca ze zdwojoną siłą.
– Nie zrozum mnie źle. – Gray przeczesuje dłonią włosy. – Przyszła wczoraj do Olivii. Rozmawiały, bawiła się z dzieciakami. Liv zapytała ją, czy wszystko w porządku, bo zastała ją zapłakaną w kuchni. Na początku mówiła, że to nic takiego, aż... – Odchrząkuje. Wpatruję się w niego bez emocji. – Chcę poznać twoją wersję. – Unosi wzrok. – Ona wciąż u nas jest. Miała wczoraj atak paniki, twierdziła, że chcesz ją zabić, mówiła okropne rzeczy. Wystraszyła Olivię. Położyła ją w pokoju gościnnym.
Z moich ust wyrywa się ciężkie westchnięcie.
– Na nadgarstkach miała siniaki. – Głos Gray’a się ochładza. – Powiedziała, że wściekłeś się, gdy chciała z tobą porozmawiać.
Prycham.
– Odmawiam składania zeznań. – Kpię i wstaję od stołu. – Przesłuchanie zakończone...
– Siadaj, do cholery!
Siadam. I pies też, choć on za to dostaje nagrodę w postaci pogłaskania po łbie, a ja nieustępliwe spojrzenie, które dobrze znam z przesłuchań, ale wiem, że on wcale nie jest tutaj w tym charakterze. Nie jest jednostronny, a takie oskarżenia nie mogą pozostać bez echa. Nie byłby sobą, gdyby nie zweryfikował tego, co nagadała Cora.
Gray był świadkiem na naszym ślubie dwa lata temu. Olivia świadkowała Corze. To jedyni znajomi, jakich mam. I tyle mi wystarczało. Moja żona była największym naszym łącznikiem – towarzyska i wygadana. Owinęła sobie wokół palca ich oboje oraz ich dzieciaki. Ze mną miała problem, choć niewiele brakowało. Była na dobrej drodze, żebym stracił dla niej głowę i pomyślał, że to może to, czego w życiu mi brakuje – kogoś, do kogo można wrócić i poczuć, że jest się ważnym, czego za karę odmawiałem sobie latami.
Małżeństwo z początku miało dać jej ubezpieczenie, po tym, jak straciła pracę i nie mogła niczego znaleźć, nie było mowy o żadnej wielkiej miłości, a nas łączył tylko seks. To miała być forma pomocy i wzajemnych korzyści. Nie miałem pojęcia, że jest z nią coś nie tak, kiedy przystałem na jej propozycję ślubu.
– Pytam, bo mi coś tutaj nie gra. Dzisiaj jest w zupełnie innym nastroju – kontynuuje Grayson. – Wstała rano i zrobiła dla wszystkich śniadanie. Była radosna jak skowronek. Gdy Olivia wspomniała o tamtej rozmowie, Cora była zmieszana, wmówiła jej, że coś źle zrozumiała.
Przymykam oczy. Standard.
— Powiedziała, że to przejściowe problemy i na pewno niedługo wszystko wróci do normy, jakby w ogóle nie pamiętała wczorajszego wieczora. – Gray pochyla się w moją stronę. — Zwalała winę na nasze ostatnie śledztwo i twoje przemęczenie. Twierdzi, że przerosło cię życie małżeńskie i obowiązki względem takiego stanu, ale jest przekonana, że wrócisz, jak wszystko sobie poukładasz w głowie.
Czyli zrobiła z siebie przestraszoną ofiarę przemocy domowej, chcąc obrócić przyjaciół przeciwko mnie, a później się z tego wycofała. Ale zasiała w nich ziarno niepewności.
Odbieram to, jako ostrzeżenie.
– Że mnie zdradziła nie wspomniała? – pytam od niechcenia i wypijam łyk kawy.
Grey unosi brwi tak wysoko, że podjeżdżają niemal na linię włosów. No tak, słodka, zapatrzona we mnie Cora i zdrada? Niemożliwe. To ja jestem ten zimny, nieczuły, niedostępny.
Gray otwiera usta, ale unoszę palec do góry, stopując go. Idę do sypialni, z szuflady wyciągam teczkę. Na chwilę zawieszam wzrok na pluszaku, który w łapkach trzyma serce. Ivy miała rację – ma wielkie, smutne szare oczy i wygląda, jakby prosił o miłość. Nic dziwnego, że nie mogła się oprzeć, żeby go zabrać. Hipnotyzuje tymi oczyskami, aż mam ochotę położyć go na łóżku, żeby było mu wygodniej. Ivy pewnie by tego chciała. Jak będzie jutro pytała, czy z nim spałem...
– Kurwa – mruczę i odwracam pluszaka pyszczkiem do ściany, żeby się nie gapił, po czym wracam do kuchni i rzucam Gray’owi teczkę. Mija dłuższa chwila, zanim przejrzy zdjęcia i dokumenty, do których dokopał się mój znajomy.
– Mogę cię o coś zapytać, Castielu?
– Pytaj.
– Co cię skłoniło do śledzenia jej i... Zdobycia historii medycznej?
– Podejrzenia. Sam nie miałem czasu się tym zająć, a ona kłamała, grała, obracała wszystko przeciwko mnie. Rozmowy z nią nie miały sensu. W jednej chwili mnie kochała, w drugiej nienawidziła. Miałem do czynienia z wieloma psychopatami, a ona mnie przerosła.
– Ostatnią wizyta u psychiatry odbyła się rok temu. – Biega wzrokiem po mojej twarzy. Przykłada dłoń do ust, a jego oczy wyrażają zaniepokojenie. – Twoja żona jest zaburzona. A teraz jest w moim domu. Z moją żoną i dziećmi. Dlaczego, do jasnej cholery, nic nie mówiłeś?
– Otrzymałem to wszystko dopiero po wyjściu ze szpitala – odpowiadam spokojnie i pochylam się w jego stronę. — Nie chcę jej choroby wyciągać na wierzch przy rozwodzie, nie wie, że wiem. Nie chcę nawet wyciągać tej zdrady. Myśli, że ktoś mi doniósł o tym facecie, sama się przyznała, gdy ją przycisnąłem. Cora jest nieobliczalna. Długo zeszło mi zanim połączyłem kropki, co jest dość zabawne, bo przecież lubię układanki.
– Ale tutaj doszły do głosu uczucia.
– Nie przesadzaj...
– Przestań chrzanić! Obojętna ci nie była. Przynajmniej na początku, później było widać twój dystans.
Krzywię się na jego słowa. Owszem. Przez krótką chwilę pomyślałem, że mógłbym się w niej zakochać. Może nawet chciałem to zrobić. Przestać żyć przeszłością i tym, co straciłem, a zacząć patrzeć w przód. Cora wyciągnęła mnie z otchłani, w której pogrążałem się z roku na rok coraz bardziej. A później zaczęła wciągać we własny mrok. I jeszcze to cholerne śledztwo było jak gwóźdź do trumny.
Przecieram twarz dłońmi. W pomieszczeniu trwa cisza. Gray ponownie przegląda papiery, mrucząc pod nosem. Czy zaskoczyła mnie choroba Cory? Może trochę. Przez pierwszy rok prawdopodobnie brała leki. W tym czasie zafundowała mi idealne życie małżeńskie, powoli od siebie uzależniała, z chęcią wracałem do domu, aby zjeść wspólnie kolację i przytulić ją w łóżku.
Nie jestem wcale typem samotnika. Przynajmniej nie taki się urodziłem. To życie nauczyło mnie, że wobec ludzi należy stosować zasadę ograniczonego zaufania. Przy Corze nieco odpuściłem, wpuściłem ją do swojego życia, ale dla niej było wciąż za mało, ciągłe oskarżenia o zdrady, kontrolowanie, urojenia, zmiany nastrojów. Jej zdrada zabolała mnie do tego stopnia, że odłożyłem rozmowę o zatajeniu jej choroby. Nie chciała się wyprowadzić, zapierała się, że oprócz mnie nikogo nie ma, błagała, żebym jej wybaczył, po czym zwalała winę na mnie, wydzierając się wniebogłosy, że gdybym kochał ją bardziej nic by się nie wydarzyło, ale praca jest dla mnie ważniejsza. Gdy przypomniałem o tym, że nasze małżeństwo miało być tylko umową, coś ją opętało. Zagroziła, że zniszczy mi życie, jakby miała w ogóle co niszczyć. Nie przejąłem się jej groźbą.
Dom należy do mnie i mógłbym ją stamtąd wyrzucić, ale potrzebowałem wyrwać się, jak najdalej od niej, żeby jak pies w spokoju wylizać rany i pomyśleć, co mam dalej zrobić ze swoim życiem.
Znalazła mnie, a adres mógł podać tylko ktoś z wydziału.
– Mieliśmy kiedyś sprawcę z osobowością bordeline – mruczy w zamyśleniu Gray i zaniepokojony spogląda na mnie. – Myślisz, że będą z nią problemy?
– Oby nie – wzdycham i wylewam kawę do zlewu.
– Szkoda, stary, że tak wyszło. Miałem nadzieję, że w końcu będziesz szczęśliwy. – Słyszę po tonie głosu, że jest szczery w tym, co mówi.
– Ta. Ja też.
– Ale teraz masz psa. – Gray bierze szczeniaka na ręce i z uśmiechem wciska mi go w ramionami. Odsuwam twarz przed ciepłym językiem i oddaję kumplowi.
– Teraz mam urlop, jak wrócę do pracy, nie będę miał na niego czasu.
– To lepsze niż samotność. Będzie spał z tobą w łóżku. Z kobietami ci nie wychodzi, to pies dotrzyma ci towarzystwa. – Próbuje mi go wcisnąć z powrotem.
– Mam pluszaka! – warczę.
Gray unosi wysoko brew.
– Wiem, że faceci mają dmuchane lalki, ale pluszaki? Nie powinieneś mieć problemu ze znalezieniem sobie kobiety, chociaż charakterem odstraszasz.
Nie zdążam odpowiedzieć, bo rozdzwania się telefon Gray’a. Odbiera. Słucha w milczeniu.
– Zaraz będę. – Rozłącza się i chowa telefon do kurtki. – Obowiązki wzywają. Umówmy się na piwo w barze, tam gdzie zawsze. Zadzwonię do ciebie. – Gray wstaje, stękając ciężko. Zanim wyjdzie, patrzy na mnie chwilę, po czym dodaje: – I uważaj na siebie. Martwię się. Odkąd cię znam nigdy nie brałeś urlopu. I po raz pierwszy widziałem, że jakieś śledztwo prowadziłeś, jakby... to była osobista sprawa. Sypałeś się na moich oczach. I jeszcze ta sprawa z Corą. Przecież nie musisz być ze wszystkim sam.
Serce podjeżdża mi do gardła na jego słowa, ale macham zbywająco dłonią. Nie drąży tematu.
– Zadzwonię – wzdycha zrezygnowany. – Jakbyś miał jakieś problemy, pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.
– Jasne.
Kiedy Gray wychodzi, wstaję od stołu, aby zamknąć za nim drzwi. Słyszę stukot pazurów na podłodze. Zapomnieliśmy o psie.
– Gray, zabierz psa! – Otwieram z powrotem drzwi.
Odpowiada mi trzaśnięcie na dole. Niemal potykając się o puchatą kulkę, dopadam do okna. Widzę go, gdy jest już przy samochodzie. Wyciągam telefon i dzwonię, a szczeniak wpatruje się we mnie z zainteresowaniem. Mężczyzna nie odbiera. Klnę i rzucam telefon na stół. Podbieram się pod boki.
– Nie zostaniesz tu. Nie ma mowy.
Przekrzywia głowę. Ziewa. Kładzie się na podłodze.
Przyglądam mu się chwilę i ponownie na myśl przychodzi mi Ivy. Będzie zachwycona.
Przykładam dłoń do czoła i w drodze do łazienki, jak mantrę powtarzam sobie, że przecież. Nie lubię. Dzieci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro