Rozdział 2
Luna
– Nie bądź na mnie zła, mamusiu – odzywa się Ivy, gdy przekraczamy próg mieszkania.
Wciąż jestem roztrzęsiona. Wszystko we mnie wrze, a na nadgarstku nadal czuję uścisk tamtego mężczyzny – zimny, mocny, bezduszny, a jednak w jakiś sposób powściągliwy. Odszedł pierwszy, ale jego spojrzenie wciąż pali mnie żywym ogniem. Czułam się, jakby w jednej chwili zobaczył mnie na wskroś. Jakby znał każdą moją porażkę.
Kucam przed córką, chwytam ją za ramiona i spoglądam prosto w oczy.
– Nie jestem zła, kochanie. Po prostu bardzo się wystraszyłam. Obudziłam się, a ciebie nie było przy mnie. Drzwi od domu otwarte. Dlaczego to zrobiłaś?
– Mówiłam! Znowu płakałaś. I byłaś tak bardzo smutna, bo nie ma tatusia, prawda? Oglądałaś jego zdjęcia i mówiłaś, że tęsknisz, że jest ci bez niego źle. Chciałam ci pomóc.
Krzywię się, bo myślałam, że Ivy spała. Staram się, jak mogę, aby nie widziała mnie w najgorszych momentach – pozwalam sobie na przeżycie swoich uczuć, gdy nie ma jej w zasięgu. Bez względu na to, jak bardzo próbuję zachować pozory normalności, moja córka widzi znacznie więcej, niż mogłabym przypuszczać.
– Bo tak jest, kochanie – odpowiadam, stawiając na szczerość. – Ale to, co zrobiłaś było bardzo niebezpieczne. Nikogo tutaj nie znamy, jest późno w nocy. A co, gdybyś trafiła na kogoś, kto chciałby ci zrobić krzywdę?
– Ale czemu ktoś miałby chcieć mnie skrzywdzić? – Marszczy nosek, a w jej głosie słychać prawdziwe zdziwienie.
– Nie każdy człowiek jest dobry, Ivy.
– Ale on naprawdę chciał mi pomóc. Pytał, gdzie jest moja mama, i chciał, żebym go do ciebie zaprowadziła. Przepraszam, że wyszłam. Nie chciałam, żebyś była smutna. Ja tylko… tylko chciałam, żebyś znowu się uśmiechnęła. Jak był tatuś, ciągle się śmiałaś.
Czuję ukłucie w sercu. Jej słowa są jak igły wbijające się w moją skórę.
– Ale skąd ci przyszedł do głowy pomysł, żeby chodzić po obcych ludziach, Ivy? – pytam, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt surowo.
– Od pastora. Mówił, że jeśli potrzebujemy pomocy, żebyśmy prosili Pana Boga o znak. Powiedziałam mu, że chcę nowego tatusia, żebyś nie musiała ciężko pracować i przestała się smucić. Poprosiłam o ten znak, który pan będzie najlepszy. Zapukałam do kilku drzwi i tylko Cast..an.. tiel... mi otworzył. Może został wybrany przez Pana Boga? – Patrzy na mnie błyszczącymi oczami.
Opada mi szczęka. Nie spodziewałam się takiego wyjaśnienia. Mama mojej przyjaciółki Holly czasem opiekuje się Ivy, jest bardzo wierzącą osobą i nigdy nie sprzeciwiałam się, gdy pytała, czy może ją zabrać na nabożeństwo. Nie sądziłam tylko, że Ivy tak uważnie słucha kazań. Częściej była zachwycona śpiewem.
Próbuję coś powiedzieć, ale brak mi słów. W końcu przymykam oczy, biorę głęboki oddech i próbuję zebrać myśli. Gdy ponownie patrzę na córkę, jej spojrzenie jest pełne skruchy. To mądra dziewczynka. Zawsze była ostrożna i posłuszna. Pierwszy raz zdarzył się taki incydent. A w moich uszach wciąż brzmi groźba tamtego mężczyzny o opiece społecznej. Też mi znak. Chyba, że odnośnie tego, żebym szybciej wzięła się w garść, bo stracę jeszcze córkę.
– Pokażesz mi jutro po szkole, gdzie ten pan…
– Castan.
– Castiel – poprawiam odruchowo, a na twarzy małej łobuziary pojawia się figlarny uśmiech – mieszka. Pójdę do niego, przeproszę i wyjaśnię sytuację.
– Jest ładny – chichocze, chowając twarz w moje ramię.
Kiedyś fantazjowałam z Holly o tym, jak będziemy z Ivy plotkować o chłopakach z jej klasy, pierwszych zauroczeniach, wspólnie przeżywać zawody miłosne i trzymać kciuki na pierwszej randce – chciałam być mamą, jakiej sama nie miałam, aby córka mi ufała i wiedziała, że ze wszystkim może do mnie przyjść. Nie sądziłam wtedy, że przyjdzie moment, że będę o pierwszej w nocy z siedmiolatką rozmawiać o dojrzałych, mrocznych mężczyznach. Moja córka stanowczo za szybko dorasta. Niech ktoś zatrzyma czas! Do tego zacznę się martwić, jaki wyrabia się w niej gust odnośnie mężczyzn.
– Jest obcy – odpowiadam stanowczo, aby ukrócić tą rozmowę.
Ivy wydyma usteczka, jak zawsze, gdy się ze mną nie zgadza.
– A może zaprosi cię na kawę? W takim filmie...
– Ivy, nie! – przerywam jej ostro, na co jej wargi wykrzywiają się w lekką podkuwkę. – To nie film, skarbie – dodaję łagodniej.
To życie. Przewrotne, nieprzewidywalne, czasem okrutne i bolesne – jednego dnia myślisz, że znasz człowieka, którego kochasz, a później patrzysz na niego jak na obcego, zastanawiając się, gdzie podział się mężczyzna, dla którego porzuciłaś wszystko, któremu ufałaś. Kochałam mojego męża, ale cios, który otrzymałam niejako od niego, i to już po jego śmierci, zachwiał wszystkim, w co wierzyłam, a także obrazem, jaki chciałam pielęgnować w swoim sercu. Gdybym mogła zadać mu choć jedno pytanie, zapytałabym, kim naprawdę był? Która jego twarz była prawdziwa?
Tak bardzo chciałabym, aby Ivy zachowała swoją dziecięcą niewinność najdłużej, jak tylko to możliwe. Chciałabym ją chronić przed całym złem, ale los rzuca mi kłody pod nogi już od momentu jej poczęcia.
Przytulam ją mocniej i całuję w czoło.
– Wiem, że twoje zachowanie było podyktowane miłością. Doceniam to, ale błagam, więcej tak nie rób, dobrze?
– Dobrze, ale chciałabym mieć znowu tatę – mówi cicho. – Może nowy by się ze mną bawił? I zabierał na plac zabaw. Mój tatuś przestał to robić. Obiecywał, ale ciągle go nie było. Lilly z mojej klasy mówi, że jej nowy tata jest fajniejszy od poprzedniego. – Słysząc skargę w jej głosie, łzy wzbierają w moich oczach, ale biorę głębszy wdech, aby się opanować.
Tony zaniedbywał nie tylko relacje ze mną, ale również z Ivy. Obie bardzo odczułyśmy jego odizolowanie się od nas.
Przyciskam ją do siebie i biorę na ręce. Siadam na kanapie i opatulam nas kocem. Zimno w mieszkaniu jak w psiarni, a ona wyszła tak, jak stała. Znowu czuję się jak wyrodna matka, która nie potrafi zapewnić swojemu dziecku stabilnych warunków. Straciła wszystko, co znała: ciepły kąt, ojca i bezpieczeństwo, a ja miotam się każdego dnia, aby choć trochę zachować pozory normalności. Jestem tak bardzo rozżalona i wściekła – na świat, na Tony’ego, na siebie, że nasza ostatnia interakcja była wielką kłótnią. Ostatnie słowa, jakie do siebie wypowiedzieliśmy przepełniał gniew i żal. Kazałam mu się wynosić. Wyszedł. I już nie wrócił. Może gdybym nie była tak ostra w słowach, on wciąż by żył?
Aż boję się pomyśleć, jak wyglądam w oczach córki w tych ostatnich miesiącach, skoro zdobyła się na tak niebezpieczny i desperacki krok.
– Mogę nie iść do szkoły? Nie lubię tej nowej. Wolałam poprzednią – mówi cicho i chowa twarz w mojej piersi. Układa jedną moją dłoń na swojej główce, domagając się głaskania.
– Ty musisz iść do szkoły, ja do pracy. W weekend porobimy coś fajnego, dobrze?
– Uhm – mruczy niezadowolona.
Od śmierci Tony’ego potrzebuje bliskości i nie zasypia w łóżku, nie chce spać sama, ma koszmary. Bujam ją w objęciach tak, jak wtedy gdy była niemowlęciem. Tylko to koi jej smutek w gorsze dni. Przytulam policzek do czubka jej głowy i w duchu cicho się modlę o siły, żebym przetrwała.
Gdy Ivy zasypia, przenoszę ją do łóżka i kładę się obok, ale sama już nie jestem w stanie zmrużyć oka. Wcześniej udało mi się to, bo byłam wykończona płaczem po tym, gdy okazało się, że już prawie wydałam całą pensje. Moje oszczędności kurczą się w zastraszającym tempie, a ja zaczynam coraz bardziej się bać każdego kolejnego dnia.
Zaciskam powieki, a palące łzy toczą się po policzkach. Jak na złość pojawia się przed oczami obraz mężczyzny, którego zaatakowałam – ciemne, jak burzowe niebo tęczówki, z groźnym błyskiem w oczach. Przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie tego, jak sprawnie zablokował mój cios. Z jakąś lekkością mnie rozbroił i uświadamia mi to, jak łatwym celem jestem. Niemal bezbronna, ledwo trzymająca się na powierzchni, aby nie utonąć. Do tego uderzył w mój najczulszy punkt – niczego nie boję się tak bardzo jak utraty Ivy. Byłam gotowa zaszlachtować go własnymi paznokciami, aby uratować córkę. Boję się znowu stanąć z nim twarzą w twarz, miał w sobie coś takiego, co odpycha i każe trzymać się na baczność, a jednocześnie wzbudzającego zaufanie, że gdybym potrzebowała pomocy, być może faktycznie to do niego bym pobiegła. Nie miał żadnych tatuaży pnących się aż do szyi, ogolonej na łyso głowy, nie był napakowany, choć silny, ale miał w oczach coś, co wzbudzało respekt. Sam ton jego głosu dawał sygnał receptorom mózgowym, żeby nie podskakiwać i załatwić sprawę ugodowo.
Coś mi mówi, że nie chciał skrzywdzić Ivy. Wydawał się bardziej zły na mnie, że dopuściłam do takiej sytuacji, żeby sama wyszła z domu o tak późnej porze i pukała ludziom do drzwi. W duchu postanawiam już, że pójdę do niego, aby wyjaśnić to zajście. Jest noc. Powszechnie wiadomo, że w nocy budzą się demony umysłu i zaciemniają obraz widzenia. Może gdy stanę przed nim w świetle dziennym okaże się, że to całkiem sympatyczny gość? Może pośmiejemy się z absurdalnej sytuacji?
Natrętne rozmyślania przerywa wibracja telefonu na szafce nocnej. Sięgam po niego i odczytuje wiadomość od Holly: przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, mieliśmy urwanie głowy w barze, jakiś glina przechodzi na emeryturę. U nas nadal jest wolny etat, mogłabyś się uwolnić od swojego obleśnego szefa! Jestem pewna, że moja mama nie miałaby nic przeciwko, żeby zaopiekować się Ivy, gdy będziesz w pracy. Wpadnę do Ciebie to pogadamy.
Rezygnuję z odpisania teraz, ona i tak przyjdzie, bez względu na moją odpowiedź. Praca w barze byłaby dobrą opcją, ale do tej pory starałam się nikogo nie obciążać opieką nad córką. Mogę pracować tylko w porze, kiedy ona jest w szkole. Praca sekretarki pomaga mi przeżyć od miesiąca do miesiąca, ale Ivy często choruje, nie chce też chodzić do szkoły. Już od jakiegoś czasu szef kręci nosem na moje nieobecności, do tego pozwala sobie na zbyt wiele, wiedząc, że jestem zdesperowana, aby utrzymać pracę.
Gdy tylko tamten mężczyzna wspomniał o opiece społecznej oblał mnie lodowaty dreszcz, byłabym gotowa zrobić wszystko, aby tylko nie spełnił swojej groźby. Nie da się ukryć, że jakość naszego życia mocno poszybowała w dół. Nie żebym wcześniej żyła ponad stan, ale nie martwiłam się o nic, mieszkaliśmy w bezpiecznej okolicy, Ivy niczego nie brakowało, chodziła do dobrej szkoły, ale musiałam ją z niej zabrać, gdyż nie byłam w stanie opłacać czesnego. Teraz chodzi do publicznej placówki, a ja nie mam nawet samochodu, żeby ją zawieźć, jesteśmy skazane na transport publiczny. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak bardzo nie jestem przystosowana do życia, w które zostałam rzucona.
Obiecałam sobie, że moje dziecko może i nie zamieszka w wielkim domu z basenem, nie trafi do prywatnych szkół, nie będzie nosić markowych ubrań ani obracać się wśród elit, ale na pewno będzie kochane i nigdy nie odczuje, że jest wybrakowane, czy niechciane, albo w czymkolwiek mi w życiu przeszkodziło.
Na chwilę obecną jestem w stanie właśnie to jej dać: bezwarunkową miłość, ale "kocham cię najbardziej na świecie" nie opłacę rachunków, nie kupię jej ulubionych płatków na śniadanie oraz nie zapewnię przyszłości. Straciła stabilny grunt, ale przez kłamstwa Tony'ego zapewne i tak w niedługim czasie wylądowalibyśmy na bruku.
Im dłużej leżę, tym czarniejszy obraz przyszłości się maluje w mojej głowie, ale walczyłam o jej życie osiem lat temu, nie zważając na konsekwencje swojej decyzji, będę walczyć nadal. Nawet, jeśli teraz czuję się słaba i nic nie warta, wierzę, że kiedy nastanie dzień spojrzę na wszystko z nowej perspektywy.
Będzie lepiej. Musi być.
Zaczynamy? 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro