Rozdział 1
Mam dość.
Głosy mieszają się w wkurwiającą kakofonie dźwięków. Tępy, nie do zniesienia ból rozsadza mi czaszkę. Wrzaski, piski, śmiechy, dudniąca muzyka – wszystko na raz. Mam ochotę coś rozwalić. Chcę spać! Co trzy dni to samo, pieprzone gówniarze!
Zrywam się z łóżka. Lodowaty dreszcz przeszywa mnie na wskroś , a krew spływa do stóp. Przytrzymuję się komody. Czekam aż zawroty głowy i szumy w uszach miną. Zaciskam powieki. Oddycham. Czuję słabość w prawej ręce. Przechodzą przez nią bolesne prądy, oblewa mnie zimny pot. W głowie rozlega się przeraźliwy krzyk i huk wystrzału. Przykładam dłoń do czoła zroszonego zimnym potem. Siadam z powrotem na łóżku, czekam aż kołatanie serca minie. Gdy pierwsza fala odpuszcza, do moich uszu ponownie dociera dźwięk muzyki. Zgrzytam zębami i ponownie wstaję z łóżka.
Rozlega się pukanie.
Nie wiem, czy w mojej głowie, czy na zewnętrz. Może to moja przegniła, zdychająca w męczarniach dusza dobija się, abym coś zrobił ze swoim życiem.
Pośród hałasu wyłapuję ponowny stukot.
Gdy mija kolejna fala zawrotów głowy, otwieram drzwi. Zaciskam zęby. Zamykam oczy.
Pozabijam.
Muzyka huczy tak głośno, jakbym był w klubie a nie pieprzonej, mieszkalnej kamienicy.
– Czy może mi pan pomóc?
Z tego chaosu wyłania się cichutki dziecięcy głos. Spoglądam w dół. Patrzą na mnie wielkie niebieskie oczy na tle drobnej bladej twarzy z posiniałymi od zimna ustami i czerwonym nosem. Dziewczynka przyciska do siebie pluszowego misia, a patrzy na mnie tak, jakbym był jej jedyną deską ratunku. Nieco zdezorientowany obecnością małej pchły, kucam naprzeciwko niej.
– Co się stało? – warczę chrapliwie. W głowie zabrzmiałem łagodniej. Ciężko mi dobrać ton do sytuacji, gdyż zazwyczaj mam do czynienia z ludźmi, którzy nie mówią, a ci, którzy otwierają do mnie gęby są zazwyczaj konkretni i odpowiadam tylko wtedy, gdy jest to niezbędne. – W czym potrzebujesz pomocy?
Cholera, dopiero w zetknięciu z taką niewinnością, odczuwam, że brzmię jak psychol. Od dłuższego już czasu nie otwierałem ust, żeby z kimś wymienić choćby słowo.
Dziewczynka jednak nie wygląda, jakby się mnie bała.
– Czy zostanie pan moim tatusiem? – wypala słodkim głosikiem, patrząc na mnie spod długich rzęs.
Mrugam powiekami. Raz. Drugi. Trzeci. Aż zapierdalają, jakbym właśnie doznał jakiegoś tiku nerwowego. Obraz małej rozmazuje się i skacze. Przykładam dłoń do czoła. Gdy wszystko się normuje, ponownie skupiam wzrok na dziecku. Patrzę na nią przez chwilę, aby upewnić się, że nie jest majakiem, jakimś bardzo realnym snem. W głowie jak echo rozbrzmiewa jej pytanie:
Czy zostanie pan moim tatusiem?
Kurwa, po pierwsze nie nadawałabym się nawet na opiekuna dla zwierzaka, a co dopiero dziecka.
Po drugie, to cholernie niebezpieczne pytanie w tej dzielnicy. Mała mogła trafić na jakiegoś zwyrola, który chętnie zostałby jej tatusiem, ciesząc się, że taki smakowity kąsek sam mu się pcha w łapy.
Po trzecie, kto, do kurwy nędzy, dopuścił do tego, żeby tak małe dziecko włóczyło się samo po pierwszej w nocy?
– Gdzie twoja mama? – pytam, a mój głos brzmi ostro niczym pazury przesuwane po tablicy.
– Śpi, nie wie, że wyszłam – odpowiada zlękniona dziewczynka i cofa się o krok. – Była smutna i płakała. Może jak będę miała nowego tatę znowu będzie szczęśliwa.
W jednej chwili mój mózg zaczyna działać sprawnie i na pełnych obrotach. Patologia tutaj to nic dziwnego. Mieszkam w tej dzielnicy od trzech tygodni i już mam ochotę rozjebać znaczną część zamieszkującego tu towarzystwa, a na koniec strzelić sobie w łeb. Jednak na powrót do swojego mieszkania jeszcze muszę zaczekać.
Widząc strach w oczach małej, nakazuję sobie wziąć się w garść, aby jej nie straszyć. Przyszła tylko po pomoc – fakt, że nietypową, ale jednak pomoc, a problem może być znacznie głębszy niż brak tatusia i smutna, pewnie pijana matka. Nie mam obycia z dziećmi. Chyba, że martwymi. Trupy w ogóle są łatwiejsze w obcowaniu. Dużo powiedzą bez otwierania ust. Moim zadaniem jest – a przynajmniej było – dowiedzieć się, jakie tajemnice chcą mi wyjawić.
– W porządku. Daj mi rękę i zaprowadź mnie do swojej mamy.
Niepokoi mnie z jaką ufnością ta pchełka spełnia moją prośbę. Jej rączka w mojej przypomina piłeczkę zamkniętą w pięści. Staram się iść tempem dostosowanym do dziecka. Trzyma mnie mocno, a kiedy wychodzimy z klatki, prowadzi mnie w lewo. Wieje w nas lodowaty wiatr, a krople deszczu uderzają w drobne ciałko dziewczynki. Ma na sobie tylko piżamę. Nie jestem lepszy. Nie założyłem nawet butów. To nie jest problem.
Problemem jest to, skąd się wzięła u mnie ta dziewczynka, do jasnej cholery?
– Daleko mieszkasz? – pytam.
– Tu. – Pokazuje palcem na sąsiednią klatkę. Nie wyczuwam podstępu, chociaż na myśl bezwiednie przychodzi sprawa sprzed kilku lat, gdy szajka handlarzy ludźmi wysługiwała się dziećmi do zwabienia w pułapkę, a niewątpliwie znalazłoby się paru chętnych do odstrzelenia mi łba.
Już mamy wchodzić do klatki, gdy za mną rozlega się piskliwy kobiecy głos.
–Ivy?!
Zanim zdążę się obrócić, coś ciężkiego rzuca się na moje plecy. Nie mam czasu zareagować, kobieta zaciska ręce na mojej szyi jak imadło, nogami oplatając biodra.
– Zostaw ją ty zwyrodnialcu! Uciekaj Ivy! – krzyczy, a ja czuję, jak jej paznokcie drapią mnie po karku.
Puszczam dłoń dziewczynki i próbuję ściągnąć babę z moich pleców, ale wczepiła się jak wściekła pirania. Próbuję ją złapać za ręce, ale uścisk na mojej szyi jest mocny jak stalowa obręcz. Jej paznokcie zatapiają się w skórę, a oddech staje się płytszy. Jestem większy i silniejszy, ale ona bardziej zdeterminowana.
– Dość! – warczę przez zaciśnięte zęby, próbując zyskać choć trochę powietrza. Zamiast siłowej próby, łapię jej dłonie splecione na mojej szyi i z całej siły odrywam je od siebie jednym ruchem. Rzucam ją przez ramię na ziemię. Upada ciężko na plecy z jękiem bólu. Przez chwilę wygląda, jakby chciała rzucić się na mnie ponownie, ale zanim zdąży się podnieść, unieruchamiam ją w mgnieniu oka, łapiąc za nadgarstki i przyciskam do ziemi.
– Puszczaj padalcu! – wrzeszczy, próbując wywinąć się spod mojego uchwytu. Kopie nogami i szarpie się, ale nie ma szans.
– Puść mamusie, tak nie wolno! – piszczy dziewczynka, uderzając piąstkami o moje udo, co odczuwam jak ugryzienie komara, ale spełniam prośbę małej.
Kobieta w jednej chwili podrywa się na nogi, odwraca gwałtownie i próbuje uderzyć mnie w twarz. Unoszę rękę i bez trudu blokuję cios, chwytając jej nadgarstek.
– Uspokój się, zanim coś sobie zrobisz, wściekła wiewióro – warczę, a potem jednym ruchem przyciągam ją do siebie i przytrzymuję w żelaznym uścisku, unieruchamiając. Przykładam usta do jej ucha, aby do dziewczynki nie dotarły moje słowa.
– Jeśli nie chcesz, żeby twoja córka trafiła dziś w ręce pogotowia opiekuńczego za zaniedbanie, radzę się uspokoić. Moja cierpliwość jest na wykończeniu. Kiedy cię puszczę, nie polecam robić żadnych gwałtownych ruchów, inaczej będziesz miała na karku opiekę społeczną, o ile już jej nie masz. Jasne?
Kobieta zastyga na moment. Jej oddech przyspiesza, a ja wyczuwam, jak mięśnie w jej ciele się napinają, gotowe do kolejnego ataku. Ale w końcu, po kilku sekundach, rozluźnia się i cedzi przez zęby:
– Jasne.
Puszczam ją, gotów na kolejny cios. Zamiast tego rzuca się w stronę małej, chwytając ją w ramiona.
– Nic ci nie jest, skarbie? – pyta gorączkowo, przyglądając się dziewczynce, jakby sprawdzała, czy ktoś jej nie skrzywdził.
Gdy upewnia się, że Ivy jest cała, bierze ją na ręce i mocno do siebie przytula, po czym odwraca się do mnie.
– Co chciałeś z nią zrobić? – pyta, wciąż bojowo nastawiona. Z niebieskich oczu lecą błyskawice, a z tymi rudymi, nastroszonymi włosami wygląda na wariatkę. Piękną, młodą wariatkę, absolutnie nie pasującą do otoczenia. Przez te płomiennorude długie włosy przciąga uwagę jak pochodnia w ciemnościach i jestem przekonany, że odkąd tu mieszkam jeszcze jej nie widziałem.
– Odprowadzić do świrniętej matki, której należy się porządny opierdol.
– Ojej, nie wolno tak brzydko mówić – wcina się mała. – Nie słuchaj mamusiu. – Zasłania kobiecie uszy.
– Ivy, to ty nie powinnaś słuchać. – Odpowiada zrezygnowanym tonem, po czym zwraca się do mnie nieco bardziej pokornie. – Przepraszam. Gdy cię... pana – poprawia się zapewne zauważając znaczną różnicę wieku między nami – z nią zobaczyłam, wystraszyłam się...
– Prawidłowo reakcja – warczę, a jej policzki czerwienieją, w oczach pojawia się irytacja. — Pilnuj lepiej dziecka. Jeszcze raz powtórzy się taka sytuacja, a postaram się, żeby trafiła pod lepszą opiekę. – Odwracam się z zamiarem odejścia.
Małej nie grozi niebezpieczeństwo. Nie wyczułem od matki alkoholu, choć powinienem upewnić się, że dziewczynka ma odpowiednie warunki, a samo mieszkanie w tej dzielnicy daje mi prawo w to wątpić. Obecnie jednak mam to w dupie. Skończył się limit miłosierdzia na tą noc. Imprezowicze będą mieli przejebane.
– To pierwszy raz! Ona nigdy... Ja nigdy nie spuściłam jej z oka! – woła za mną desperacko kobieta. – Dlaczego wyszłaś z mieszkania Ivy?
Ciekawi mnie odpowiedź. Przystaję przed klatką i spoglądam na małą.
– Bo płakałaś i znowu byłaś smutna – odpowiada skruszona dziewczynka. – Nie mogłam zasnąć. Chciałam poszukać nowego tatusia dla mnie i męża dla ciebie, żebyś znowu była szczęśliwa.
– Och, skarbie, tak się tego nie robi. Poza tym to tak nie działa – wzdycha kobieta i przyciska do siebie małą. – Mogła stać ci się krzywda. Nie wolno rozmawiać z obcymi. Co mówiłam ci o obcych?
– Jak ma pan na imię? – pyta dziewczynka, wlepiając we mnie oczy. – Ja jestem Ivy, moja mamusia ma na imię Luna.
Milczę. Nie widzę potrzeby podawania swojego imienia. Obie gapią się na mnie, jakby to było ważne. Chcę się odwrócić i wejść z powrotem do budynku, gdy słyszę oburzony głos Ivy.
– Ale to tak nieładnie odejść bez słowa!
– Ivy, cicho bądź – syczy Luna. – Porozmawiamy sobie w domu.
Kobieta chwyta córkę za rękę i ciągnie ją do klatki. Nie wiem, co sprawia, że odpowiedź na pytanie jednak wypływa z moich ust.
– Castiel – burczę.
– I już nie jesteśmy dla siebie obcy! – rzuca uradowana dziewczynka.
Dziecięca logika jest powalająca.
– To tak nie działa – wzdycha Luna. – Porozmawiamy w domu, dobrze?
Pocieram palcem skronie. Ból głowy nasila się i wewnętrzne wkurwienie też. Muszę jeszcze rozprawić się z imprezowiczami, jeśli mam przeżyć tą noc. Nawet, jeśli miałaby być moją ostatnią, wolę, aby śmierć nadeszła w ciszy. Bez słowa kieruję się z powrotem do domu.
– Dziękuję! Naprawdę o nią dbam! Pierwszy raz wydarzyła się taka sytuacja! – Głos kobiety zatrzymuje mnie w miejscu. Brzmi, jakby naprawdę chciała, abym w to uwierzył.
– Pilnuj dzieciaka. Następnym razem naprawdę możesz jej więcej nie zobaczyć. – Po tych słowach wchodzę do swojej klatki i niespiesznie kieruję się na trzecie piętro.
Muzyka dudni na całego, nic nie wskazuje na to, żeby impreza miała się skończyć, więc ją zakończę sam. Wchodzę do mieszkania. Ze schowka wyciągam broń, odbezpieczam. Idę na górę. Pięścią uderzam kilka razy w drzwi. W myślach liczę do pięciu, gotowy wejść w starym stylu, aż mnie noga swędzi, żeby z kopa wyważyć drzwi, ale otwiera je kobieta. Na widok spluwy wymierzonej w jej czoło otwiera szeroko oczy. Robię krok do przodu, ona się cofa. Wchodzę do środka, krok za krokiem, zmuszając kobietę do cofania się w głąb mieszkania. Muzyka wali w ściany, w uszach czuję już tylko pulsowanie. Mieszkanie jest duszne, przepełnione dymem papierosowym i zapachem taniego alkoholu. W salonie, otwartym na korytarz, grupka ludzi siedzi na kanapie, popijając i wrzeszcząc do siebie.
– Cisza! – mówię, a mój głos przebija się przez dudnienie basów.
Tylko jeden gość, w czapce przekrzywionej na bok, zwraca na mnie uwagę. Mierzy mnie wzrokiem, od stóp do głów, próbując ocenić, czy jestem zagrożeniem. Gdy widzi broń, momentalnie przestaje grać chojraka.
– Wyłączcie to gówno – warczę, wskazując głową na głośniki.
– Ej, stary, nie ma potrzeby się spinać – zaczyna gość w czapce, podnosząc ręce w obronnym geście.
Podchodzę do stołu, gdzie leżą butelki i popielniczki pełne petów. Jednym ruchem ręki przewracam wszystko na podłogę. Huk tłuczonego szkła momentalnie zagłusza muzykę, a obecni w pokoju nagle milkną.
– Mówiłem: cisza! To ostrzeżenie. Dostaniecie tylko jedno. – Mierzę wzrokiem każdego po kolei, zanim odwracam się do wieży stereo i wyłączam kabel zasilania.
Kobieta, która otworzyła mi drzwi, wciąż stoi przy ścianie, blada jak kreda. Nawet nie drgnęła, odkąd przekroczyłem próg.
– Kto tu mieszka? – pytam lodowatym tonem, kierując spojrzenie na nią.
– T-to moje mieszkanie – duka, ledwo łapiąc oddech.
– Od dzisiaj dbasz o to, żeby było tu cicho. Jeśli jeszcze raz usłyszę stąd jakikolwiek dźwięk, przyjdę znowu. I następnym razem nie będę już taki miły. Dopóki tu mieszkam żadnych imprez. Zrozumiano?
Kiwa głową.
– Powtórz, żebym miał pewność, że w twoim przećpanym łbie wszystko zakodowało się jak trzeba. – Podchodzę do niej bliżej.
– Z-zrozumiałam! Cisza! Obiecuję, będzie cicho!
Robię krok w tył, oceniając reakcje reszty. Nikt nie wygląda na gotowego do protestu. Wręcz przeciwnie – wszyscy zapadli się w kanapę, jakby chcieli stać się niewidzialni.
– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. – Rzucam ostatnie spojrzenie na pobojowisko, które zrobiłem. Bez pośpiechu odwracam się i wychodzę, zamykając za sobą drzwi.
Wracam do swojego mieszkania, chowam broń na miejsce i rzucam się na łóżko. Wreszcie cisza. Może nie zasnę z tym bólem głowy, ale przynajmniej nie będę musiał słuchać wrzasków i dudnienia. Jeszcze jedna taka noc, a naprawdę kogoś rozwalę.
Zamykam oczy. W głowie wciąż mam obraz małej, Ivy, i jej ufnych oczu. Zaraz po niej wyłania się wspomnienie rudej, wściekłej wiewióry. Powinienem spać, a zamiast tego wpatruję się w sufit, myśląc, że to dziecko nie powinno wychowywać się w takim miejscu. Jej matka może przyciągać uwagę miejscowych zboczeńców, a na nich rzucenie się z pazurami nie zadziała, jako obrona siebie, czy córki. Ale to nie moja sprawa. Ludzie mają swoje życie i swoje problemy – ja swoje.
A mimo wszystko, gdy w końcu sen nadchodzi, w głowie rozbrzmiewa mi pytanie wypowiedziane z niewinną, dziecięcą ufnością: czy zostanie pan moim tatusiem?
Pisać? Regularną publikację zaczęłabym w lutym – jestem jeszcze w trybie lenia 😅
A jak nie, to na koncie NightKyler, gdzie piszę w duecie z NataliaKyler jest już na ukończeniu lekki romans, po którym wpadnie coś nowego w nieco innym klimacie – akurat ta książka jest już prawie skończona i wraz z epilogiem Śladami Tęsknoty wpadnie od razu prolog. Może tam się ktoś skusi zajrzeć? 🤗
Pozdrawiam serdecznie 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro