Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Luna

Holly została z nami aż do wieczora, a kiedy Ivy w końcu zasypia, opadam na kanapę w salonie, wykończona kolejnym dniem. Przyjaciółka poklepuje mnie po udzie, aby zwrócić na siebie uwagę.

– Napiłabym się czegoś 

– Zrobię ci herbatę. – Wstaję, lecz ciągnie mnie za rękaw swetra, usadzając z powrotem na tyłku. Opadam jak kłoda, ledwo trzymając się na nogach.

– Nie herbatę miałam na myśli.

–  Nie mam nic alkoholowego – Wzdycham. – Poza tym prowadzisz.

– Mam zamiar dzisiaj z tobą zostać. – Unosi dłonie, gdy otwieram usta, żeby zaprotestować.

Nie to, że nie chcę, aby została. Gdy myślę, że miałaby spać na tej zatęchłej kanapie robi mi się niedobrze, a we trzy nie zmieścimy się na łóżku Ivy. Lepiej, żeby wróciła do siebie, w ramiona, na które często narzeka, ale dobrze wiem, że jej obecny mężczyzna jest dla niej ważny. Nigdy z nikim nie zamieszkała, bo twierdziła, że ceni sobie swoją niezależność. Connor dostąpił tego zaszczytu, więc to musi być coś poważnego, choć ona się do tego nie przyzna. Według niej po prostu przeszedł wstępne etapy selekcji, a ich los wciąż się waży. Prawda jednak jest taka, że poznałam go i nigdy żaden z jej facetów nie traktował mojej przyjaciółki tak poważnie, jak on.

Kręcę przecząco głową. Holly nadyma policzki i obraca się w moją stronę, podciąga nogę pod pupę i mierzy mnie groźnym spojrzeniem.

– Właśnie, że zostanę, a jeśli chcesz się mnie pozbyć będziesz musiała mnie zabić i... – spogląda na pstrokaty dywan i celuje w niego palcem – zawinąć w to gówno, choć uważam, że przez wzgląd na wspólnie przeżyte lata należy mi się pochowanie co najmniej w perskim dywanie.

– W takim razie zostań, bo nie stać mnie na godny ciebie pochówek – parskam.

Holly jak zwykle udaje się nieco przegonić ciemne chmury znad mojej głowy, choć umysł wciąż zasnuwa cierpka mgła zmartwień. Lodówka jest prawie pusta, Ivy straciła apetyt i je tylko kilka produktów, ciąży nade mną widmo konfrontacji z szefem, a do tego gdzieś z tyłu głowy tłucze się ten oschły głos, mówiący ona jest nietykalna. Nie wiem, jaką mi to zapewnia ochronę. Może Castiel jest wśród swoich i ma szacunek na tej dzielnicy – tak to przynajmniej wyglądało. Nie mam pojęcia, kim jest, nie wiem, jaka panuje tutaj hierarchia, czy się w jakiś sposób naraziłam? To pierwszy raz, gdy spotkała mnie taka sytuacja i jestem zestresowana.

Rozlega się wibracja telefonu Holly. Panna Nie Jestem Zakochana odbiera przy pierwszym sygnale, pokazując mi język, gdy rzucam jej kpiące spojrzenie. Wstaję z kanapy z zamiarem zrobienia herbaty i przestrzeni na swobodną rozmowę.

– Cześć, kochanie... Wiem, że jest późno, ale dzisiaj zostanę z Luną... Pamiętam o naszych planach, oczywiście, że tak, ale wiesz, w jakiej znalazła się sytuacji i...

 Włączam czajnik, który zagłusza zalotny głos Holly obiecującej Connorowi, że wynagrodzi mu brak swojej osoby dzisiejszej nocy. Uśmiecham się pod nosem, a kiedy do mnie dołącza, mówię:

– Powinnaś do niego jechać i...

Holly z gniewną miną chwyta jabłko i wpycha mi do ust, przez co dławię się śmiechem i gryzę kęs. Zaskakuje mnie słodki smak owocu, jakby samo to, że leży w tym mieszkaniu, miało mu nadać posmak zgnilizny.

– Teraz w końcu zrozumiałaś przekaz? – Przyjaciółka unosi brew. Kiwam głową. – Dobrze. Poza tym czekam na zdanie relacji ze spotkania z potencjalnym tatuśkiem, wybranym wam przez Boga.

Krzywię się na jej słowa i wyrzucam niedojedzone jabłko do kosza. Holly spokojnie zalewa herbatę wrzątkiem, rzucając mi niezbyt dyskretne spojrzenie, aby mnie wybadać. Ukrywanie emocji nie leży w mojej naturze. Widziałam szyję Castiela – wyglądała, jakby cała moja skrywana frustracja, żal i poczucie zdrady, które tak skrzętnie ukrywałam przed córką,  skumulowały się właśnie tamtej nocy, gdy rzuciłam mu się na plecy i to on oberwał za to, że los mnie tak skopał. Nie zasłużył na to, ale skąd mogłam wiedzieć? Nie przeprosiłam, lecz wątpię, aby tego oczekiwał. Nie mniej jednak jest we mnie jakaś wdzięczność wobec tego mężczyzny, a wolałabym nie żywić wobec niego żadnego długu, ani uczuć.

 Unikałam rozmowy o tym spotkaniu ze względu na to, że Ivy wciąż była w pobliżu, nie odstępując nas na krok. Pomimo tego, że oglądała bajki, już wiem, że moja córka ma uszy i oczy dookoła głowy. Zabieram herbaty do salonu, starając się odwlec temat jak najdłużej, a Holly podąża za mną, depcząc mi po piętach, aż czuję jej oddech na swoim karku. Siadamy na kanapie i wypijam łyk gorącej herbaty, parząc sobie język.

– Luno, chcę wiedzieć, co tam się wydarzyło. – Nie wytrzymuje mojego milczenia, a jej ton przybiera ostrzejszą, pełną powagi barwę, co jest dla mnie sygnałem, że nie uniknę tej rozmowy. – Wpadłaś do domu jak rażona piorunem ze strachem w oczach, cała roztrzęsiona. Jest aż tak odrażający?

– Nie.

– Przystojny?

– Tak...

Potrząsam głową, zdając sobie sprawę z machinalnej odpowiedzi.

– To już jakiś konkret – mruczy zadowolona. Prycham a z oburzenia czerwienieją mi policzki.

– To nie ma żadnego znaczenia! Kiedy otworzył mi drzwi, wyglądał jak wkurzony niedźwiedź, któremu do jaskini wpadły kopulujące zające, wyrywając go z głębokiego zimowego snu.

Holly parska śmiechem, poruszając zabawnie brwiami. Uderzam ją poduszką prosto w twarz. Przy niej czasem moje życie i problemy wydają się być tylko żartem – tym razem mało śmiesznym, ale przynajmniej na chwilę mogę oderwać się od ponurych myśli. Cios w tą, czy w tą, co za różnica? Luna Wolf to silna babka. Ciekawe, ile jeszcze zniesie.

– Ale widzę, że myśl o nim trochę cię ożywia. Masz czerwone policzki.

– Nawet nie chciał słuchać, co mam do powiedzenia – burczę, ignorując jej uwagę. – Tylko się wygłupiłam.

– Ale masz to z głowy, Luno.

– Taa – mamroczę i spuszczam wzrok na szklankę. Pocieram dłonie o uda, zawsze tak robię, gdy się denerwuję. Przestaję natychmiast, gdy zdaję sobie sprawę, że tym gestem zdradziłam się przed Holly.

– Dobra, mów co jeszcze cię trapi. Jestem tu dla ciebie. – Rozciąga się na kanapie, podkłada poduszkę pod głowę, a nogi wyciąga, układając je na moich udach.

– Czy to nie ja powinnam leżeć w trakcie tej sesji terapeutycznej? – kpię.

– Ja mam dla ciebie idealną formę terapii, ale najpierw mów. Wiem, że to jeszcze nie wszystko.

Po raz kolejny przeklinam w duchu to, jak dobrze mnie zna. Holly nie odpuści, a ja faktycznie potrzebuję się wygadać. Wypowiedziane na głos lęki, często tracą swoją moc, a ja chciałabym, aby moje mnie opuściły i pozwoliły w spokoju pomyśleć, co dalej.

 – W zasadzie przegonił mnie. Nie chciał słuchać, co miałam do powiedzenia, więc zwyczajnie stamtąd uciekłam. Już wychodziłam, myślałam, że po prostu wrócę do mieszkania i na tym skończy się ten dzień, ale... przed klatką stała trójka mężczyzn.

Holly momentalnie napina mięśnie, a jej oczy błyszczą niebezpiecznie.

– I? – Jej głos brzmi nienaturalnie spokojnie.

– Zaczepili mnie – przyznaję cicho. – Jeden złapał mnie za ramię.

Holly już się prostuje, jakby zamierzała natychmiast wstać i iść komuś skopać tyłek.

– Castiel się pojawił – dodaję szybko. – Powiedział im, żeby mnie zostawili. Wyszedł z klatki i wystarczyło jedno jego zdanie, żeby od razu mnie puścili.

Holly milczy przez chwilę, a potem krzyżuje ramiona na piersi, mrużąc oczy.

– Więc mówisz mi – zaczyna powoli – że trzech typów spierdoliło grzecznie, bo pojawił się Castiel?

Wzdycham.

– To wyglądało jakby... Jakby się go bali – przyznaję niechętnie.

– No zajebiście – prycha, wstając i zaczyna przechadzać się po pokoju. – Czyli twój sąsiad to jakiś lokalny król tej pieprzonej dżungli?

– Nie wiem – odpowiadam szczerze. – Powiedział im, że jestem nietykalna.

Holly patrzy na mnie, a w jej oczach przeplata się troska z gniewem i strachem.

– To nie jest dobre miejsce, Luno – mówi w końcu cicho. – Musisz się stąd wynieść. Jak najszybciej. Zadzwonię do Connora, żeby zabierał te swoje seksowne cztery litery, pakuj się i...

– Nie! – Protestuję gwałtownie, chwytając ją za rękę, gdy już sięga po telefon.

– Wiem! – Pstryka palcami. – Zamieszkaj z moją mamą.

– Holly – jęczę i wznoszę oczy do góry.

– Okay, to słaby pomysł. A może ona zamieszka z tobą? Jak wpadnie na tą dzielnicę, to wszystkich nawróci i w piekle nastanie raj.

Ponownie udaje jej się mnie rozśmieszyć. Przytula mnie do siebie i trwamy przez chwilę w ciszy, ale już nie rzuca żadnych absurdalnych rozwiązań. Wiem, że mogę na nią liczyć, to mi wystarczy. Po prostu to, że jest.

*

Rozmawiałyśmy do późna w nocy, aż obie zasnęłyśmy na kanapie, w pozycji półsiedzącej, oparte o siebie i nakryte kocem, a kiedy rano się obudziłyśmy, była z nami Ivy, skulona w kłębek pomiędzy nami.

Gorączka już jej minęła, zjadła śniadanie, teraz tańczy do piosenki z bajki, bawiąc się w księżniczkę, a my siedzimy na kanapie, popijając ohydną kawę. Przy nich dwóch codzienność nie wydaje się taka straszna, ale boję się znowu zostać sama. Nie chodzi o wczorajszą sytuację, tylko to gniotące poczucie osamotnienia, które wcale nie towarzyszy mi od śmierci męża, a w zasadzie od wielu lat. Być może to efekt bycia dzieckiem niechcianym, którym zajmowały się opiekunki, a wszystkie próby zwrócenia na siebie uwagi wiecznie zajętych rodziców były bezcelowe.

– Pójdziemy na spacer? – pyta Ivy. – Na plac zabaw.

– A może do kina? – Proponuje Holly, na co moja córką skacze z radości. – Tylko ty i ja.

– A mama?

– Zostanie i wyśpi się. A później zawiozę cię do babci Wendy i zostaniesz u niej do jutra. Już do niej pisałam, bardzo chce, żebyś przyjechała. Co ty na to?

– Tak! – Ivy podskakuje, wyrzucając w górę ręce, aż misiek z którym tańczyła podlatuje pod sam sufit. Odchrząkuję znacząco, ale Ivy pędzi już do pokoju zebrać swoje rzeczy na nocowanie u swojej przyszywanej babci. Tak, tej nieco nawiedzonej.

– No co? – Holly patrzy na mnie wyzywająco z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – Prześpij się, kobieto. Wyglądasz jak połowa siebie, ja się nią zajmę. Później do ciebie wrócę i wieczorem gdzieś wyjdziemy. Musisz się trochę wyluzować i odtruć. Powietrze tutaj jest skażone. – Siada obok mnie i szturcha łokciem w żebra. – A może idź jeszcze raz do sąsiada i podziękuj za wczor... – Nie udaje jej się skończyć, bo przykładam jej poduszkę do twarzy.

 *

Ivy wypchała cały plecak, aż miała problem z jego domknięciem. Nie mogłam się napatrzeć na jej szeroki uśmiech i błyszczące oczy. Zawsze bardzo cieszyła się na weekendy u mamy Holly, ze względu na to, że nie zna prawowitych dziadków. Anthony wychował się w domu dziecka, a moi rodzice... Cóż, nigdy nie chcieli jej poznać. Nie odezwali się do mnie nawet po śmierci mojego męża, zapewne czekając aż sama wrócę z podkulonym ogonem. Jestem pewna, że dobrze wiedzą, jak wielką odniosłam porażkę. Matka może świętować – miała rację, Tony sprowadził mnie na dno, tak jak mi to przepowiadała wiele razy.

Myślałam nad tym, aby dla dobra Ivy schować dumę w kieszeń. Miałaby bajkowy dom z wielkim ogrodem, wymarzony pokój księżniczki, ja może poszłabym na studia i jakoś wyprostowała tą swoją ścieżkę. Ale już słyszę w głowie wyniosły głos matki, która z łaską mówi, że może mi załatwić posadę salowej w klinice, a później na każdym kroku pokazywałaby mi, jak bardzo już teraz rozpieściłam Ivy – dużo mówi, jest ruchliwa, zadaje mnóstwo pytań i bywa bezpośrednia. Jest dokładnie taka, jak byłam ja, zanim rodzice mnie wytresowali na posłuszną dziewczynkę.  Chryste, jestem w stanie znieść impertynenckie  zachowanie mojego szefa w stosunku do mnie, ale nie jestem w stanie nawet w myślach spojrzeć matce w twarz, a już na pewno rzucić jej na pożarcie moją córeczkę.

Nie mlaskaj jak jesz.

Mów wolniej, nic nie rozumiem.

Nie gestykuluj tak zamaszyście, bo kogoś uderzysz.

Nie płacz nad błahostkami. Życie da ci wystarczająco dużo powodów do płaczu.

Potrząsam głową. Poradzimy sobie bez nich.

– Pa, mamusiu – mówi Ivy i wyciąga rączki, żeby mnie uściskać. Wtulam się w jej drobne ciałko i całuję w szyję. Śmieje się, bo w tym miejscu ma największe łaskotki – tak samo, jak ja. Tony’ego wkurzało, gdy podczas zbliżeń, on namiętnie mnie całował po szyi, a ja ledwo powstrzymywałam śmiech. Nie wiem, kiedy zaczęło go to drażnić. Na początku twierdził, że to urocze. 

– Baw się dobrze, skarbie – odpowiadam i otwieram jej drzwi do samochodu. Ivy pakuje się do środka, a Holly obraca się w moją stronę.

– Wrócę do ciebie.

– Nie chcę nigdzie wychodzić, Holly. Nie dzisiaj.

– W porządku. Dzisiaj zrobimy sobie babski wieczór. Odnowę biologiczną i te sprawy, wino, obejrzymy film...

Już jej nie słucham, bo moją uwagę przyciąga mężczyzna wychodzący z klatki. Jest ubrany w ciemne jeansy i czarną kurtkę, którą ma niedbale narzuconą na ramiona. Jego ręka wsuwa się do kieszeni, a papieros zwisa mu luźno spomiędzy palców. Zatrzymuje się na moment i rzuca mi przelotne spojrzenie – krótkie, ale intensywne. To zaledwie ułamek sekundy, a serce zaczyna mi bić szybciej, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Opiera się o ścianę i odpalając papierosa, wpatruje się w przestrzeń. Holly podąża za moim wzrokiem, a ja, żeby uniknąć niewygodnych pytań, wpycham się do samochodu, aby dać Ivy jeszcze jednego buziaka. Chwyta mnie za szyję i przyciąga do siebie, ściskając mocno, po czym atakuje serią całusów i tulasów.

– O kurwa! – Dociera do mnie głos Holly. Prostuję się tak gwałtownie, że uderzam głową w sklepienie auta.

– Co? – warczę, masując obolałe miejsce. Castiel właśnie wsiada do samochodu.

– Znam go, Luno.  – Przyjaciółka łapie mnie za rękaw swetra i zniża ton: – To żaden boss mafijny. To gliniarz. Może działa tutaj pod przykrywką, czy coś?

Nasze spojrzenia się spotykają.

Otwieram usta, żeby zapytać, skąd wie, że to w ogóle o niego chodzi. Zbywa mnie machnięciem ręki, zanim wypowiem pytanie.

– Oczy, siostro. Oczy cię zdradziły.

Nie wiem, jak patrzyłam, ale wiem, jak patrzył on. Nawet gdybym chciała odwrócić wzrok, po prostu trzymała mnie jakaś magnetyczna siła skryta w jego spojrzeniu.

– A jesteś taka podjarana, bo? – mamroczę, zirytowana tym, jak łatwo mnie rozszyfrować.

– Gdzie ty masz oczy, dziewczyno? – burzy się, patrząc na mnie, jakby szukała na mojej twarzy dowodów ślepoty na męskie wdzięki. Tak się składa, że pomimo siedmiu lat małżeństwa i posiadania tylko jednego faceta w swoim życiu, wcale nie wypaliło mi wzroku. Jestem w stanie dojrzeć jego... atuty fizyczne, choć wolę otwartych, miłych i zabawnych mężczyzn. On za brak tych cech otrzymuje ogromnego minusa. Wyglądem nie nadrobi.

– No dobra, to skąd go znasz? – pytam od niechcenia.

 – Niedaleko baru, w którym pracuje jest komenda policji. Często do nas  przychodził, zazwyczaj sam, ale już od długiego czasu go nie widywałam. Trochę smutno bez niego. Nie ma za bardzo na kogo popatrzeć.

Unoszę brew, a Holly wzrusza ramionami.

– Nie powiesz mi, że nie chciałabyś, żeby zakuł cię w kajdanki. Swego czasu rozważałam zabicie tej suki Cecil i nawet dałabym się złapać, byle tylko przygniótł mnie do ziemi i... – Jej oczy powiększają się, a na twarzy pojawia się szatański uśmiechem. – Ty dostąpiłaś tego zaszczytu.

– Jedź już! – parskam i wpycham ją do samochodu. Otwiera szybę. Co za natrętne babsko!

– Unieruchomienie na pewno było profesjonalne, co? Szczegółów nie zdradziłaś, ale...

– Paaaa! – Macham im zamaszyście, przesyłam buziaki i wchodzę do klatki zanim jeszcze zdążą odjechać.

Jeśli miałabyś z nimi jakieś problemy, albo z kimkolwiek stąd, wiesz gdzie mieszkam – teraz ma to większy sens.

Chwilę później, gdy jestem już w domu,  przychodzi wiadomość od Holly: teraz jakoś boję się o ciebie mniej, w końcu jesteś nietykalna ;)

Prycham i blokuję telefon, ale zaraz przychodzi następna wiadomość:

Jeśli chciałabyś, żeby zakuł cię w kajdanki, możesz mnie zabić, odpuszczę Ci nawet ten perskim dywan :D

Wzdycham i nie odpisuję na żadną z wiadomości. Zamykam drzwi na zamek, choć nie mogę zaprzeczyć, że jego wczorajsze słowa i obecna informacja o tym, kim jest z zawodu mnie nie uspokoiły. Może nie jest zbyt przyjazny, ale podejrzewam, że gdybym potrzebowała pomocy, nie odmówiłby jej.

Obym nigdy jej nie potrzebowała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro