Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Nikt nie widzi rzeczy we mnie, które widzisz ty

[Losing a Friend - Jacob Whitesides]
[Nowy Jork, obecnie]

Rodzicielstwo to bajka! – powiedział nikt nigdy.

Ja naprawdę kocham być ojcem, uwielbiam June i gdyby nie ona, nie miałbym najprawdopodobniej do kogo buzi otworzyć podczas samotnych, letnich wieczorów, co nie zmienia jednak faktu, że aby zabawić prawie jedenastoletnie dziecko w centrum upalnego miasta, trzeba mieć nadludzkie siły, albo worki z pieniędzmi.

Gdybym dostawał minutę życia za każde usłyszenie z ust córki: „tato, nudzę się", byłbym długowieczny, słowo.

Zacząłem doceniać bezpieczne Castine, gdzie wystarczyło otworzyć drzwi i rzucić dzieciakowi, żeby wrócił około drugiej po południu na obiad, a potem ponownie machnąć ręką, rozkazując powrót przed zachodem słońca. Poza tym tam była też rodzina, która wybitnie zainteresowała się June, no i darmowe kolonie dla dzieciaków z miasteczka, ale przede wszystkim – ten biedny, mały człowiek, nie musiał nieustanie znosić wyłącznie mojego towarzystwa.

Obawiałem się momentu, w którym June zacznie męczyć się moją osobą, bo nie dość, że mieszkaliśmy na pięćdziesięciu metrach kwadratowych, co i tak jest sporym rozmiarem, jak na brooklyńskie mieszkania, to jeszcze byłem jej jedynym możliwym wyborem opiekuna, kiedy Nina chodziła do pracy w wakacje.

Od powrotu do Nowego Jorku, który przeżyłem dość boleśnie minęły dwa tygodnie, to znaczy młoda nacieszyła się już towarzystwem jedynego dziecka sąsiadów z klatki, które czasem przebywało u nas, czasem zapraszało June do siebie, a czasem gnili wspólnie na podejrzanym placu zabaw, gdzie nadzorowałem ją albo ja, albo matka tamtego dziecka. Zdarzało mi się zabrać młodą na spacer, ale to dopiero po lekkim ochłodzeniu się, gdyż nie wysiedzielibyśmy w śmierdzącym autobusie. W parku się nudziła, potem bolały ją nogi, na koniec życzyła sobie gofra, kebaba, czy inne przydrożne dane, o jakim nie śniło się najbardziej przegłodniałym studentom na gastro. June oczywiście wybrzydzała, niczym francuski piesek, dlatego po tych dwóch tygodniach próby zapewnienia jej rozrywki, czułem jak ta „rozrywka" odkłada mi się na boczkach.

Po świętach zaplanowałem sobie letnie przebieżki po Central Parku o piątej rano, ale to było jeszcze w rzeczywistości, gdzie dzieliliśmy z Niną lokum, a dziewczynka i tak miała wylądować na dwa tygodnie w Castine, bo Liz strasznie za nią tęskniła.

Mówi się trudno, można być albo chudym, albo czyimś starym.

Chociaż z drugiej strony gorąc wytopił ze mnie wszystko, co tylko możliwe, włącznie z duszą oraz chęciami do życia.

W pierwszy weekend po powrocie, pojechaliśmy nawet na plażę, lecz widząc mewę srającą na puszkę po fasoli, leżącą na czole menela, który leżał w psich rzygach – postanowiłem obrócić się na pięcie, zabrać mechanicznie June ze sobą i wybrać miejski basen kryty.

Michael był w to o wiele lepszy ode mnie – zawsze. On potrafił wynaleźć taką rozrywkę, którą każdy uczestnik zabawy potem pamiętał latami, albo mi się wydaje, po prostu chwile spędzone z nim wspominam idealistycznie. Wiedziałem, że będzie świetnym tatą, bo należał do tego sortu ludzi, którzy mają siłę biegać za takimi szkrabami, wymyślać im zajęcie, samemu się dobrze przy tym bawiąc i jeszcze na koniec wybrać sobie najpaskudniejszą słodycz w cukierni, by zjeść ją ze smakiem. Mike kochał lato, jego lejący się z nieba żar, chodzenie praktycznie rozebranym, opalanie twarzy bez kremu z filtrem i nurkowanie nawet w najobrzydliwszym jeziorze.

Na tamtym etapie nie chciałem jeziora – chciałem ocean, najlepiej taki, który mógłby mnie pochłonąć.

Sięgnąłem dna, kiedy Kelly, czyli matka przyjaciółki June, Lauren, przywiozła ją, aby mogły spędzić nocowanie u nas wspólnie. Kobieta wielokrotnie upewniała się, czy aby na pewno nie chcę podrzucić June do nich, bo mają dom na obrzeżach miasta i rozkładany basen, ale zapewniłem jej, że sobie poradzimy i będziemy się świetnie bawić!

Mhm... Bawiłem się wspaniale rozkładając mały, dmuchany basenik na sześciu ręcznikach w salonie pod wiatrakiem. Dmuchałem oczywiście zabawkę własnymi ustami, dając dzieciom najlepszą atrakcję na świecie.

- Ale przecież możemy jechać do Lauren, będziesz miał święty spokój chociaż. – June usiadła koło mnie i przytuliła się do mojego ramienia. Byłem w samych szortach, absolutnie czerwony na twarzy od wydymania policzków. – Fuj, kleisz się.

- No co ty nie powiesz – wysapałem do niej. – Tu jest jakieś z czterdzieści stopni.

- Mój tata mówi, że od dmuchania basenu dostałby zawału, dlatego kupił taki z kijami. – Lauren usiadła naprzeciwko nas, chyba zniechęcona komentarzem o klejeniu się i dobrze, bo gdyby obie usiadły bliżej, sam mógłbym dostać zawału od tej temperatury.

- To mały basenik, będzie w porządku. – Wymusiłem uśmiech wracając do dmuchania. – Nie idziecie do pokoju się pobawić? Możecie coś obejrzeć. – Zachęciłem czując już powoli żenadę skutkiem faktu, że z zaciekawieniem wgapiały się w to, jak się męczę. – Kiedy byłem w waszym wieku to mój kolega robił nam forty z poduszek i koców, a w środku...

- Mieliście słodycze i nie wychodziliście stamtąd całą noc, wiem, Michael mi opowiadał. – June pokiwała głową. – Ale w kocach i poduszkach zapłoniemy, tu jest chociaż wiatrak.

- Przykro mi słonko, nie mam drugiego wiatraka. – Wróciwszy do dmuchania zauważyłem, że obie są chyba bardzo zmęczone temperaturą oraz tą głupią nudą, którą skutkowało w ich przypadku spędzanie lata w mieście. – Hej, może zamówię wam pizzę? – zaproponowałem klękając na ręcznikach, ponieważ udało mi się nadmuchać basenik.

- Może być. – Lauren się zgodziła, a June wzruszyła ramionami. – Moja mama robi grilla dzisiaj, dlatego mieliśmy słaby obiad, bo powiedziałam, że albo zjemy pizzę, albo wrócimy na grilla.

- Zjadłabym grilla.

Ignorując komentarz swojego dziecka marnotrawnego wstałem na równe nogi i garnkami zacząłem nalewać wodę do baseniku.

- Ty zawsze chcesz coś, czego nie masz i nie możesz mieć, co? – zaczepiłem w June.

- To tak jak ty. – Założyła ręce na piersiach. – Ciocia Karen tak mówi, że chcesz coś czego nie możesz mieć, albo wmawiasz sobie, że nie możesz mieć.

- Słucham? – Stanąłem przed nią zdezorientowany, trzymając ciężki gar w rękach.

- Mógłbyś mieć Michaela, ale wolisz mówić, że nie możesz go mieć, bo się boisz, że jak będziesz go miał, to wam nie wyjdzie.

- To ten Michael, o którym mówiłaś? – zapytała Lauren, jakby June wcale nie powiedziała właśnie czegoś, co nie dość, że mnie dotknęło, to jeszcze na domiar złego zaskoczyło.

- Tak, ten fajny, który zabrałby nas do Disneylandu. – Pokiwała głową. – On totalnie kocha tatę, ale oboje są głupi i nie potrafią sobie powiedzieć prawdy, bo ciocia Jackie wymyśliła sobie, że będzie w ciąży. Mogłaby przestać.

- June – upomniałem ją dalej tak stojąc, gdyż nie umiałem nawet się wysłowić, ani zwrócić jej uwagi, bo jak i za co? Miałem krzyknąć, żeby poszła do pokoju, bo uraziła moje uczucia? To byłoby idiotyczne, dlatego stojąc z tym garnkiem wody, jak debil, zacząłem się śmiać. – Kto ci tak nagadał? Karen?!

- O tym, że się okłamujesz? To słyszałam właśnie, jak mówiła ciocia Karen, jak piła z ciocią Celeste piwo na plaży. – Przekrzywiłem głowę. – Albo mówiła, że Michael się okłamuje. Nie wiem, ale się zgadzam, chociaż nie rozumiem sensu i celu. Mniejsza, możemy wejść w ten basenik?

- Ehe... - Niepewnie podszedłem do zabawki, uzupełniając ją po sam brzeg. Serce biło mi szybciej z nerwów, a kiedy usłyszałem, że Lauren mówi June na ucho: „twojemu tacie jest smutno", zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno.

Najpierw do mojego obleśnego, klejącego się boku przytuliła się moja córka, a potem jej koleżanka, na co zmarszczyłem brwi.

- Niech się pan nie martwi, Jason w drugiej klasie mnie nie chciał, więc wysmarowałam jego krzesło klejem do tkanin mojej siostry. – Zmarszczyłem brwi. – Mógłby ze mną być, a zamiast tego biegał po całej szkole z dziurą na dupie.

Zmarszczyłem czoło.

- Aha. – Zaśmiałem się lekko. – To... To fajnie?

Zamiast jednak wpuścić dzieci do baseniku, poszedłem otworzyć drzwi, do których pukanie usłyszałem.

Nina zmierzyła mnie od góry do dołu, a potem aż powachlowała się ręką, bo rzeczywiście mieliśmy w mieszkaniu zaduch.

- Pakujcie się dziewczyny, zabierzemy was do Lauren na grilla!

- O mój boże, tak, świat jest jednak dobry! – June aż wyrzuciła ręce w górę, natomiast widząc znaczącą minę swojej matki, uśmiechnęła się niewinnie. – Hej, mamuś, fajnie cię widzieć. – Potem chwyciła przyjaciółkę za rękę, ciągnąc ją do swojej sypialni, żeby mogły zabrać rzeczy. – Dzwoniła Kelly żebyśmy wpadli, bo mają dużo jedzenia i myślała, że cię namówi.

- Nie chcę się uspołeczniać, dobrze mi tak jak jest.

- Luke, potrzebujesz ludzi, a przede wszystkim prysznica. – Poklepała mnie po piersi. – Na dworze jest już chłodniej, otworzysz tu wszystkie okna.

- Żeby mnie okradli? – Uniosłem jedną brew.

- Na dziesiątym piętrze? – Nina uniosła swoją.

- Złodzieje są kreatywni.

- Co stąd wyniosą? Basenik? O mój boże, ty naprawdę masz tu basenik! – Przepchnęła się przeze mnie, żeby wejść w głąb salonu, dlatego powstrzymałem śmiech. – Kocham cię.

- Ja ciebie też. – Oparłem się o ścianę, patrząc z rozbawieniem, jak moja była żona moczy dłoń w wodzie.

To był jej pomysł, kiedy była w ciąży i obawiała się publicznych basenów. Nina lubiła pływać, kiedyś jeździła nawet na jakieś zawody. Później co roku rozkładaliśmy taki basenik i siedzieliśmy w nim na zmianę, udając, że jesteśmy na ekskluzywnych wakacjach. Potrafiliśmy się razem naprawdę dobrze bawić. Czułem się przy niej bezpiecznie i niejednokrotnie nienawidziłem się za to, że nie umiem jej kochać tak, jakby tego chciała. Dopiero po jedenastu latach doszliśmy do tego, iż żadne z nas nie jest w stanie dać tej drugiej stronie rodzaju miłości, której potrzebuje.

- Prysznic, teraz. – Obróciła się gwałtownie, wskazując na mnie swoim przedłużanym, czarnym paznokciem.

- Nigdzie nie idę. – Błysnąłem uśmiechem, chcąc przekazać jej tę informację w pozytywnym nastroju.

- Więc co będziesz robił?

- Puszczę sobie Theme Impala, ubiorę ciemne okulary, w tle będzie leciało Wspaniałe Stulecie, a ja będę moczył dupę w tym baseniku, skoro natomiast Kelly zabiera dzieci zrobię sobie drinka z palemką. – Wzruszyłem ramionami. – Życie jest piękne.

- Gdybyś nie był w dołku odpuściłabym ci, bo to brzmi jak zajebisty plan, ale jesteś w dołku i nie pozwolę, żebyś kolejny wieczór z rzędu miał załamanie nerwowe.

- Och, nie miałem żadnego załamania nerwowego!

- Serio, stary? Jak ostatnio pytałam w weekend June jak spędziliście tydzień, to powiedziała, że oddaje ci swoje fastfoody, żeby nie było ci smutno, a w nocy sobie cicho płaczesz robiąc skin-care.

- To dlatego, że mam zmarszczkę! – prychnąłem. – No nie patrz tak na mnie, Nina.

- Tęsknisz za nim, rozumiem to, naprawdę, przykro mi, że to się tak skończyło, ale... O boże, to zabrzmi paskudnie, chociaż ktoś chyba musi w końcu powiedzieć ci prawdę. – Podeszła do mnie na krok łapiąc moje przedramię, więc spojrzałem kobiecie przenikliwie w oczy. – Michael nie był twój od ostatnich dziesięciu lat...

- Mylisz się – wszedłem jej w słowo. – Kurwa, nikt nie rozumie tego, co między nami było, ja tego nie rozumiem, więc będę sobie przeżywał ten smutek we własny sposób, dziesięć lat temu nie mogłem, teraz to ze mnie wylazło.

- Więc mi opowiedz, co było między wami? Szczegółowo i dokładnie, bo chcę spróbować zrozumieć i ci pomóc. – Wbiła wręcz paznokcie w mój nadgarstek. – Lu?

Patrząc na Ninę zastanawiałem się, czy przyznać jej rację, iż nie należeliśmy z mężczyzną do siebie od dawna, czy powiedzieć o naszym małżeństwie i o tym, że na ten moment tak naprawdę próbuję dostać drugi rozwód w ciągu jednego roku. Nie musiałem nikogo informować, ani szczególnie kłamać, gdyż to on starał się ogarnąć dla nas możliwość rozstania się jak najszybciej – ja miałem to tylko podpisać.

Przeszedł mnie dreszcz.

- Pójdę wziąć szybki prysznic – mruknąłem. – Możesz napisać Kelly, że zaraz będziemy w drodze, ale złapiemy taksówkę, bo nie chcę prowadzić i wiem, że ty też nie chcesz.

Nina pokiwała głową patrząc po mnie podejrzliwie.

...

[Droga pomiędzy Castine, a Nowym Jorkiem, 2010]

Lubiłem podróże samochodem, ponieważ byłem do nich przyzwyczajony. W Castine jechał jeden pociąg o siódmej rano, a później ten sam wracał z Brooksville o szesnastej i pomijając przepełniony, śmierdzący autobus na tej samej trasie – nie było innych opcji podróżowania, jeśli ktoś sam nie miał prawka, albo rodziców z prawkiem. Doceniałem mojego tatę za to, że woził tyłek mnie i Michaelowi, kiedy tylko zamarzyliśmy sobie dostać się gdzieś dalej, niż pozwalał nam na to chodnik, albo bezpieczna promenada. O wiele mniej lubiłem jeździć z mamą, która każdą taką podróż zamieniała w lekcje życia.

Liz była bezpiecznym kierowcą, który czasem najechał na jakiś krawężnik, bo wolała mieć na nosie ciemne okulary, niż dobrze widzieć we własnych. Dlatego z Benem i Jackie kupiliśmy jej na czterdziestkę nakładki na okulary korekcyjne, które tak czy tak zawieruszyły się gdzieś w domu. Wyglądała więc zabawnie i podejrzanie marszcząc brwi przy prowadzeniu. Ja sam należałem raczej do kierowców, którzy mają wszystko w dupie. To znaczy... Jeździłem dobrze, zgodnie z przepisami, nie przynosiło mi to wielkiego lęku, ale też nie relaksowało mnie to. Właściwie – nigdy nie dostałem mandatu i o ile Michael posiada ich kolekcję, nabijając się ze mnie, osobiście jestem dumny, bo gardzę idiotami, którzy jeżdżą, jak szaleni, sprawiając zagrożenie trzeciego stopnia na drodze.

Liz okazała się widocznie paradoksem, ponieważ z jednej strony za wszelką cenę chciała mnie dowieźć bezpiecznie do Nowego Jorku, ale jej porywczość odbierała tej jeździe bezpieczeństwa. Albo fakt, jak wielkiego kaca miałem robił w tym wypadku różnicę.

Nie było mi ani trochę komfortowo. Właściwie to chciało mi się jednocześnie płakać i rzygać, bo czułem całym sobą, że moje życie się teraz zmieni. Nie chodziło tylko o studiowanie. W sumie ten element zacząłem mieć gdzieś w chwili, kiedy uświadomiłem sobie, że zrobiliśmy z Michaelem rzecz, której nie da się odkręcić i teraz będzie między nami albo bardzo niezręcznie, albo najlepiej na świecie.

Doskonale pamiętałem, jak mówił, że mnie kocha – cokolwiek miał na myśli – ten koncept przyjaciół, których nie dotyczą zasady, czy ideę dwójki zakochanych w sobie, dorosłych już ludzi, naprawdę widzących szansę na wspólne życie.

Czy mógłbym mieć życie z Michaelem, w którym nie istniałaby żadna kobieta, ani nikt inny z cennymi opiniami w tym zakresie?

Poczułem się jak skończony idiota, bo siedzenie raz na jednym, raz na drugim pośladku sprawiało mi sporo bólu, aczkolwiek nie więcej, aniżeli myśl o tym, że wyszedłem bez słowa. Dlaczego to zrobiłem? Przecież wystarczyło go obudzić, zamiast zwiać i nie powiedzieć ani słowa.

Na samą myśl o nim i o tym do czego doszło w nocy przeszedł mnie chłodny dreszcz. Moje policzki zaszły się czerwonym rumieńcem. Pamiętałem doskonale, jak chłopak dał mi swoje palce, żebym je gryzł, ssał, a potem gryzłem go w szyję i ssałem jego...

Oblizałem usta, próbując za wszelką cenę nie spojrzeć na nieintencjonalnie piracko prowadzącą samochód Liz.

- Mamo? – zapytałem niemrawo do tego stopnia, że aż zerknęła po mnie zatroskana. – Myślisz, że Michael do mnie zadzwoni?

- Co to za głupie pytanie? – Kobieta zaśmiała się szczerze, próbując złapać mnie za rękę, ale nie chciałem jej podać dłoni, gdyż nie zdołałem się nawet wykąpać po przebudzeniu. Ciekawe czy ona wiedziała co zrobiliśmy. Miałem wrażenie, że czuć ode mnie ten seks na przynajmniej kilometr. – Dlaczego miałby nie? – Wzruszyłem ramionami.

Milczeliśmy dłuższą chwilę, wsłuchując się w komercyjną stację radiową, która mogłaby puścić Britney Spears, a zamiast tego grała jakieś smęty. Ścisnęło mi się gardło. No właśnie. Czemu miałby nie zadzwonić? Czym my tak właściwie się staliśmy tej nocy?

- Lukey. – Uśmiechnąłem się, bo jako dziewiętnastolatek niekoniecznie lubiłem to zdrobnienie, którego użyła tylko kilka razy i to jeszcze, kiedy byłem albo chory, albo miałem mocniej, niż zwykle obdarte kolana za dzieciaka. – Michael cię kocha, oczywiście, że zadzwoni, gdyby nie był takim leniuchem, pewnie jechałby teraz z nami. – Opuściłem powieki, wyobrażając sobie jego leniwy uśmiech i to jak leniwie obejmuje mnie ramieniem, a potem cmoka w sam środek czoła i swoim niskim, porannym głosem pyta, czy się wyspałem.

- A co jeśli nie kocha mnie tak bardzo, jakbym tego chciał? – Zerknąłem na Liz bardzo zachowawczo, zastanawiając się jednocześnie, czy ona zrozumie co mam na myśli i powie mi teraz, że akceptuje mnie bez względu na to, jakie mam osobiste oczekiwania wobec chłopaka, z którym się wychowałem. Ale mama przemilczała ten temat, zaciskając usta w cienką linię, więc z wrażeniem, że zrobiło mi się niewielkie pęknięcie gdzieś z boku serca, przeniosłem wzrok znów na autostradę. – No wiesz, jeśli jestem dla niego tylko dobrym kumplem, a nie literalnie bratem. – Próbowałem z tego wybrnąć.

- Słonko, Michael naprawdę bardzo cię kocha – powtórzyła. – Więc może lepiej, że na trochę od siebie odpoczniecie? – Zmarszczyłem brwi. – No wiesz, odetchniecie, znajdziesz sobie nowych przyjaciół.

- Nie chcę nowych przyjaciół, chcę Mike'a, który śpi do południa i Caluma, który rzuca kamieniami w nazistów. – Liz nie zrozumiała. – Nieważne, Cal ostatnio śwignął cegłówką takiego typa, który miał opinię na temat aborcji Carly.

- Słucham?!

- No nie zabił go, tylko trochę poharatał! – Wybroniłem się.

- Carly miała...

- Mamo...

- Słuchaj, Luke, ja naprawdę doceniam twoich znajomych, zwłaszcza Mike'a, bo traktuję go jako swoje czwarte dziecko, ale myślę, że obycie w towarzystwie ambitniejszych osób, studentów, dobrze ci zrobi. Może poznasz jakąś dziewczynę?

Zacisnąłem szczękę. Spojrzałem na Liz z wzrokiem tylko trochę wypełnionym wyrzutem, bo nie podobała mi się ta konwersacja. Miałem absolutnie dość tego, jak moja mama próbowała zeswatać mnie z każdą koleżanką, z którą miałem choćby jedną, dłuższą interakcję.

- A może poznam jakiegoś chłopaka? – zasugerowałem z jednej strony złośliwie, z drugiej badając grunt, lecz widząc zimno w jej spojrzeniu, którym mnie zgromiła, po prostu odpuściłem.

- Ja naprawdę nic nie mam do takich rzeczy, ale nawet nie wiesz co mówisz i jak bardzo byłoby ci ciężko w życiu.

Próbowałem nie prychnąć, co wydawało się wyjątkowo trudne w tamtej chwili.

- Dobrze, że nie jestem gejem. – Podciągnąłem nogę pod brodę, przy okazji poprawiając pas na brzuchu, który bolał mnie nie tylko od tego, że byłem głodny i poobrywany, ale przede wszystkim z nerwów oraz skutkiem faktu, że w nocy dosłownie miałem innego faceta w sobie. – Gdybym był złamałabyś mi serce tym gadaniem.

- Więc dobrze, że nie jesteś – Liz powtórzyła po mnie. – Ale gdybyś był to bym cię wspierała, chociaż mnie też pękłoby serce.

Wymusiłem uśmiech, znów obracając się w stronę jezdni. Oparłem skroń o szybę i zacząłem liczyć czerwone samochody, bo to właśnie robiłem za każdym razem w podróży z tatą. Wolałbym jechać do Nowego Jorku z nim. Przynajmniej byśmy ze sobą nie rozmawiali, dlatego nie byłoby mi tak paskudnie źle.

- Karen mówiła, że Michael zaprosił Brandie na biwak, może przyjedziesz z jakąś...

- Tak – uciąłem. – Jasne, że tak, zgadam się z Michaelem, o ile nie masz nic przeciwko naszej przyjaźni, bo Mike jest według ciebie za mało ambitny.

- Luke, kurde, wiesz, że kocham go jak swoje.

- Powtarzasz się i to brzmi dziwacznie, bo z jednej strony mówisz to, a z drugiej wolałabyś, żebym miał ambitniejszych znajomych.

- Daj spokój, wiesz co mam na myśli. – Kobieta zrobiła znaczącą minę. – Jestem z ciebie dumna, bo jedziesz na studia, będziesz robił karierę i liczę na to, że poznasz kogoś nowego, bo on zostanie za tobą w tyle.

- Bo nie zdał matury z matematyki? – Uniosłem jedną brew. – To chyba tak nie działa.

- Potrzebujesz studiów, żeby znaleźć dobrą pracę, a żeby je mieć, potrzebujesz matury z matematyki.

- Więc czemu pozwoliłaś Jackie nie iść na studia?

- Bo nie każdy nadaje się do robienia kariery, a ty jesteś podobny do mnie, dlatego będziesz ją miał. – Uniosłem już obie brwi próbując nie parsknąć śmiechem. – No co?

- Nic, mamo, jesteś okropnie shady czasami i tyle. – Oblizałem usta czując ich suchość oraz to, jak bardzo są napuchnięte od tamtych pocałunków, które wymienialiśmy z Cliffordem spragnieni swojego dotyku do szaleństwa. – Mike będzie miał karierę, zobaczysz. Wszystkim nam szczęki opadną, nikomu z nas się nawet nie śniło o rzeczach, które będzie robił.

- Skoro tak mówisz. – Wzruszyła ramionami. – Chociaż fakt, jesteście młodzi, bardzo młodzi – oboje, myślę, że Karen i Daryl mimo wszystko nie pozwolą mu na podejmowanie głupich decyzji, dlatego pewnie będzie robił w ubezpieczeniach, jak jego tata, to też jest jakaś kariera.

- Nie lubię słowa kariera od dzisiaj – mruknąłem. – Michaela będzie znał cały świat.

Liz zaczęła się śmiać, jakby myślała, że żartuję, ja tym czasem naprawdę wierzyłem w te słowa. Nie wiedziałem z czego będzie znany i jak będzie znany, ale osobiście znałem go na tyle, aby ufać w swoje wyobrażenie o jego świetlanej przyszłości, w której nieśmiało marzyłem istnieć.

- No, no. – Mama pokiwała głową. – Mniejsza, jesteś pewny, że wszystko zabrałeś?

- Tak, pakowałem się odkąd pamiętam. – Nie skłamałem. Sam koncept opuszczenia Castine brzmiał dla mnie, niczym ledwie możliwe do spełnienia marzenie, którym wreszcie udało mi się operować.

Nie obchodziło mnie, czy będę miał karierę, czy nie. Właściwie nie czułem, żeby coś produktywnego uszczęśliwiało mnie do stopnia niemęczenia się przy tym. Liczyłem na to, że dobre oceny pomogą mi się wyrwać z domu, a skoro matematykę umiałem, mogłem uczyć jej innych. To nie brzmiało jak ciekawe, dochodowe, porywające zajęcie, ale przynajmniej mogłem zmienić otoczenie, co na tamten moment było ekscytujące i dobre, ale czułem się naprawdę bardzo źle z myślą, że jego nie będzie teraz przy mnie codziennie.

Podniosłem klapkę komórki wpatrując się w puste pole tekstowe. Ostatnia wiadomość, którą napisał do mnie Mike brzmiała: „uważaj na siebie" i napisał ją, gdy wychodziłem jeszcze noc przed imprezą od niego – dosłownie dom dalej, w paskudnej burzy, bo miałem całą masę skarpet do poparowania i rodzice też chcieli spędzić ze mną trochę czasu przed wyjazdem.

To „uważaj na siebie" wyglądało naprawdę ładnie i pocieszająco. Opuściwszy powieki zacząłem zastanawiać się nad tym co napisze do mnie, gdy się obudzi. Ja sam nie potrafiłem znaleźć słów, choć po chwili naskrobałem krótkie: „Świat jednak nie wybuchł, nie podoba mi się to!" – Wiadomość nie została jednak wysłana, gdyż straciliśmy z Liz zasięg jadąc przez las.

...

[Nowy Jork, obecnie]

Zaprzyjaźnianie się z obcymi ludźmi nie należało do moich mocnych stron. Zawsze potrzebowałem w tym kontekście skrzydłowego, którego aktualnie stanowiła Nina i było tak przez ostatnie prawie jedenaście lat naszego małżeństwa. Kelly i jej męża Paula poznaliśmy kiedy tylko nasze córki zaczęły chodzić do szkoły podstawowej. Razem zaliczyły wizytę u dyrektora, ponieważ już pierwszego dnia rozkwasiły wspólnie nos jakiemuś cwaniaczkowi, a że to mnie przypadło odwiedzenie gabinetu, bo mogłem urwać się ze swojej szkoły, by odebrać June z dywanika, raczej stworzyłem tej dyrekcji niezły koszmarek, zamiast dobrego wzoru rodzicielstwa. Nie byłem fanem znęcających się nad słabszymi dupków. Michael należał do dupków, ale wyjaśniał tych, którzy naprawdę mieliby kogoś skrzywdzić. Bully dla bullies! Chyba dlatego tak na niego leciałem od małego. Jako nauczyciel miałem zatem siłę przebicia i wiedziałem, jak rozmawiać z innymi ciałami pedagogicznymi, a matka Lauren, która zajmowała się medycyną, to znaczy pracowała jako pediatra, umiała bezbłędnie podejść do dzieci.

Wspólnie wpadliśmy więc na korytarz podstawówki, żeby przekazać dyrektorowi, żeby zmienił podejście, bo inni rodzice dowiedzą się jak traktuje walczące w samoobronie dziewczynki, skutkiem czego, na fali złości, zmieniliśmy podstawówkę.

W taki sposób June znalazła przyjaciółkę, a mnie cieszył ten fakt, bo jako bardzo młodzi rodzice – ja i Nina potrzebowaliśmy także innych znajomych rodziców, którzy nie byliby zirytowani faktem, że mamy dziecko, dlatego nie będziemy szlajać się już po klubach.

Z Kelly i Paulem spotykaliśmy się generalnie tylko w kontekście dzieci, aczkolwiek czułem się na ich ogródku komfortowo, zwłaszcza, że znali szczegóły naszego rozwodu. Nie musiałem zatem udawać, iż nie mam ochoty na słodkiego drinka, a zamiast tego smakuje mi obleśna, śmierdząca skarpetą whisky, której nie powstydziła się Nina. Byliśmy trochę stereotypowi pod tym względem, choć jak na faceta przystało, to ja upiłem się bardziej, podczas gdy moja była żona po jednej szklaneczce odpuściła, bo razem z Paulem pozostawała czujna wobec bawiących się na świeżym powietrzu dziewczynek.

- Cieszę się, że zostaliście przyjaciółmi – skwitował mężczyzna wskazując po nas, a my oboje wymieniliśmy uśmiech. – Można się przynajmniej normalnie spotkać i nie trzeba robić jakichś podchodów.

- To prawda – zgodziła się Nina.

- Spotykacie się już z innymi ludźmi? – dopytywała Kelly, ciągnąc temat który Nina wcześniej jakoś przypadkiem zaczęła.

Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy, nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Żadne z nas nie trafiło dobrze po tym rozwodzie, a życie randkowe, przynajmniej moje, przyprawiało mnie o monumentalną migrenę. Napiłem się znów.

- Luke chciałby wrócić do byłego – zażartowała Nina, kiedy zrobiło się niezręcznie.

- Ojej, masz byłego? Myślałam, że wyszedłeś dopiero z szafy.

- Co nie zmienia faktu, że mam byłego. – Westchnąłem. Cosmo przepływało przez moje żyły. Patrząc za June pomyślałem o tym, jaki exposing zrobiła mi wcześniej w mieszkaniu i uznałem, że nawet jeśli zostanę uznany za szaleńca, chcę powiedzieć to na głos. – Byliśmy przyjaciółmi, potem ze sobą... No... Testowaliśmy rzeczy, po czym ja wyjechałem na studia, a on zrobił ogromną karierę, zaręczył się z moją siostrą bliźniaczką, pobił się ze mną w swoim zaręczynowym torcie, pocałował mnie na plaży na pożegnanie, zabrał do Las Vegas, poślubił, a teraz ona jest z nim w ciąży, więc nie rozmawiamy, ewentualnie dostaje od niego update'y o tym, jak idzie mu załatwianie nam rozwodu, więc będę miał drugi w przeciągu półtora roku.

Nina upuściła wegetariańską, grillowaną parówkę na talerz, a nasi znajomi wpatrywali się we mnie, jak w ducha. Musieli chyba właśnie uznać, że trzeba rozdzielić June z Lauren, skoro spłodził ją taki szajbus, a kiedy Kelly zaczęła się panicznie śmiać, powieliłem ten rechot, bo to nawet nie brzmiało sensownie i logicznie.

- Ja nie żartuję, Michael jest moim mężem, nawet nosi moje nazwisko. – I dalej się śmiałem, przecierając twarz dłonią. – Ja pieprzę.

- Ja pieprzę! – krzyknęła Nina trochę za głośno. – Luke! Czemu mi nie...

- Bo to nie ma znaczenia. – Przetarłem zmęczone oczy. – Przepraszam, musicie uważać, że się odkleiłem.

- A myślałem, że to my wyjdziemy na odklejonych, jak wam powiemy, że szukamy trzeciej osoby do łóżka. – Paul dolał Ninie whisky, na co kobieta, nieustannie w ciężkim szoku, pokręciła przecząco głową, dlatego zmieszałem, biorąc od niej szklankę i przechylając ją do swoich ust.

- Coś ty, to musi być super fajne, tylko żadnych ślubów. – Pogroziłem im palcem. – Skończycie jak Ross z Przyjaciół, albo Luke z zadupia w Maine – mruknąłem podsumowując samego siebie. Usłyszałem głos własnego telefonu, z którego June puszczała sobie i Lauren Rihannę, przerwaną połączeniem.

- Michael dzwoni! – zawołała dziewczynka.

- Rozłącz! – odbiłem, machnąwszy ręką, gdyż prawdę mówiąc, gdybym go teraz usłyszał, to naprawdę bym się porobił, a potem zrzygał do krytego basenu Paula i Kelly.

- Jestem wściekła, że wiem dopiero teraz. – Nina mnie szturchnęła, dlatego wzruszyłem ramionami ponownie.

- Chcę usłyszeć o tej waszej trzeciej osobie. – Wskazałem na naszych znajomych, by odwrócić temat od siebie, choć wiedziałem, że w drodze powrotnej nie obędzie się bez pytań.

...

[Nowy Jork, 2010]

Kiedy Liz zostawiła mnie w akademiku samego poczułem się odrobinę lepiej, choć z drugiej strony miałem nieustannie migrenę i przede wszystkim puste pole tekstowe oraz żadnych nowych wiadomości od Michaela. Dochodziła czwarta po południu, toteż powinien już dawno wstać i... I co? Zadzwonić? Zapytać jak się czuję po naszym pierwszym razie? Dopiero wtedy dotarło do mnie, że my naprawdę poszliśmy ze sobą do łóżka. Nawet jeśli zasady nas nie obowiązywały – nagle znalazłem się gdzieś jakby na drugim końcu świata, zupełnie sam, bez niego, chyba widocznie zmuszony do przestrzegania jakichś zasad. No i ta rozmowa z mamą, która nagle była strasznie złośliwa i taka męcząca.

A może Liz zawsze taka była, po prostu byłem dostatecznie drażliwy, by zwrócić na to uwagę?

Ponownie zamknąłem klapkę telefonu z myślą, że napiszę do niego potem, ale Mike pewnie uprzedzi mnie i sam się odezwie, ostatecznie wstając na równe nogi. Nieprzyjemny dyskomfort nocnego uniesienia wciąż mnie męczył. Na dodatek dalej nie wziąłem prysznica, ale musiałem trochę jeszcze rozchodzić swoje buzujące emocje, które we mnie narastały do monumentalnych, niemożliwych wręcz rozmiarów.

- O, siema! – Do pokoju wpadł Chad, czyli mój nowy współlokator piłkarzyk, który wydawał się wręcz zachwycony faktem, że tam jestem. – Stary, musiałeś nieźle zabalować, co?

- Cześć, jestem Luke? – powiedziałem tylko trochę pretensjonalnie, nie chcąc wyjść na buca, ale też odcinając się od jego „stary" w pierwszych minutach spotkania. – Ty musisz być Chad.

- Skąd wiesz?

Wskazałem palcem na wiszące już po jego stronie dyplomy z turniejów piłkarskich.

- O, no tak. – Zaśmiał się i całego mnie zmierzył. – Zabalowałeś, czy jesteś ćpunem?

Westchnąwszy głęboko, przetarłem twarz dłonią.

- Zabalowałem – odparłem i patrząc po nim postanowiłem coś sprawdzić. – Z kumplem z mojego miasta – to mruknąłem dość niepewnie, jakby chcąc zbadać teorię Liz, że gdybym pogodził się z tym, co wtedy czułem, miałbym okropnie ciężkie życie.

- Musieliście wyrwać zajebiste dupy, skoro jesteś w takim stanie, huh?

- Cóż, powiedzmy, że słabo mi się siedzi. – Wymusiłem uśmiech.

Chad nagle przestał być pozytywny, wlepił we mnie bardzo morderczy wzrok, normalnie mógłby poczerwienieć twarzy, gdybym czegoś nie zrobił, a potem wybuchnąć. Czekałem tylko na komentarz: „luz, ale mnie nie wyruchaj", choć to była raczej mina z serii: „zajebie cię" zakończona pokaźnym slurem. Gdyby to był mój pierwszy raz, gdy prawie przyznałem się do rzeczy – może bym jeszcze spanikował już przed nim, ale miałem w tym wprawę, dlatego znów się uśmiechnąłem i rzuciłem:

- Mówię ci stary, laska była szalona, ugryzła mnie w pośladek. – Poruszyłem brwiami, generując ogromną ulgę i pozytywne, braterskie wręcz szturchnięcie mojego ramienia przez Chada.

- Te baby są coraz dziwniejsze.

- Nic mi nie mów. – Unosząc ręce w górę, chwyciłem swój ręcznik oraz kosmetyczkę, żeby doprowadzić się do porządku, a potem wyszedłem na korytarz, gdzie z każdym krokiem czułem, jak coraz bardziej tracę całą kontrolę nad sobą.

Przepłakałem bardzo cicho chyba godzinę pod prysznicem, próbując wyrzucić z głowy to, jak mama powiedziała, że Mike zabiera Brandie na biwak oraz fakt, że teraz będę spał w jednym pokoju z homofobem przez następne parę lat swojej edukacji, zamiast z Cliffordem, który wymyślił „zasady nas nie obowiązują", żeby mnie całować i dotykać.

Boże święty, gdyby wiedział, że jednak poddałem się zasadzie, więc byłem w nim zakochany! Gdyby wiedział, że wolałbym rzucić te studia przed ich początkiem i poczekać aż poprawi maturę, żebyśmy mogli wyruszyć gdzieś daleko razem! Gdyby... Gdybyśmy oboje wiedzieli, że nasz świat się wtedy w jakimś sensie rzeczywiście skończył, albo zatrzymał... Wszystko byłoby inne.

Przebrany w świeże szorty i tank-top z Led Zeppelin, który mu ukradłem, zacząłem szlajać się po kampusie, próbując nie patrzeć kompulsywnie w komórkę. Było mi po prostu smutno, dlatego nawet nie chciało mi się do nikogo zagadywać. Chodziłem zmęczony oraz zamyślony, aż w końcu nie potknąłem się o krawężnik, dosłownie wpadając na osobę, która wydawała mi się być świeżo upieczonym licealistą.

- Masz takie długie nogi i nie umiesz chodzić?! – Ten człowiek miał damski głos i zdecydowanie był niższy ode mnie, a zniżając spojrzenie, gdy trzymałem już drobne ramiona, jak się okazało, dziewczyny, doszedłem do tego, że doprawdy jest dziewczyną.

- Nie pomyliłaś się? Liceum jest w tamtą stronę. – Wskazałem randomowy kierunek, żeby po prostu rzucić jakąś złośliwością.

Była bardzo ładna, jak na dziewczynę, a moją ulubioną rzeczą w niej okazał się fakt, że trzeba patrzeć naprawdę długo, by bez jej odezwania się, zorientować się, że to dziewczyna.

- W sumie to nie masz racji, liceum jest tam. – Wskazała w inne miejsce. – Ale dogryzka udana. – Pokiwała głową, po czym uśmiechnęła się perliście. – Możesz mnie już puścić. – Poprawiła sobie czapkę z daszkiem na głowie tak, że obróciła ją do tyłu.

Miała na sobie merch Red Hotów, a z kieszeni jej bojówek wystawała paczka fajek. O tak, moja mama zdecydowanie nie o takich znajomych myślała, gdy mówiła, że mam sobie znaleźć nowych. Powiedziałbym, że spodobałaby się Michaelowi, ale nie – Mike gustował w bardziej delikatnej, kobiecej energii, a ona... Ona miała jaja. Dlatego uznałem, że to moja szansa na odrobinę normalności.

- A jeśli cię puszczę to zwiejesz i nigdy więcej nie pogadamy?

- Och, więc mam ci się dać poznać, bo inaczej będziesz naruszał moją strefę osobistą? Co jeszcze mam zrobić, żeby natrętni kolesie dali mi spokój? Pożyczenie szafy od brata widocznie nie wystarczyło.

- Och! O... Przepraszam. – Uniosłem obie ręce z jej ramion. – Nie chciałem... - Poczułem, że czerwienią mi się policzki.

- Daj spokój, tylko żartuję. – Zachichotała znów. – Nina – przedstawiła się.

- Luke – odparłem niepewnie.

- Nie jesteś stąd, prawda? – Przekrzywiła głowę, ja swoją pokręciłem przecząco. – To dobrze, będę fajniej. – Znienacka złapała moją dłoń i zaczęła mnie ciągnąć w tę stronę, z której przyszła. – Chcesz coś zjeść?

- Umn... Zawsze.

- To dobrze, dogadamy się!

Wówczas ja też się zaśmiałem. Może nie będzie tak źle? Skoro już ktoś chaotycznie chciał zaciągnąć mnie na fastfood poczułem się bardziej jak w domu. No i nie musiałem mieć dowodzenia. Było mi z tym naprawdę lepiej.

...

[Nowy Jork, obecnie]

- Ty jesteś podziurawiony psychicznie. – Nina wytarła sos ze swojej brody, kiedy siedzieliśmy na schodach przed barem, w którym jedliśmy swojego pierwszego, wspólnego burgera, gdy się poznaliśmy, a poza tym dla trudnych rozmów on był nam potrzebny. – Jak to się stało?!

- Wygrałem w pokera motorówkę i dwadzieścia patyków, które przepierdoliłem na opłacenie kolesia, który udzielił nam ślubu. – Dalej byłem trochę pijany, lecz jednocześnie czułem się lepiej z myślą, że June została u przyjaciółki, a mnie pilnuje właśnie moja była żona. Gdybym był sam, to brzmiałoby żałośnie.

- Ale... Nie spaliście ze sobą, prawda? – Zacisnąłem powieki i usta. – Luke! – Nina mnie szturchnęła. – I co? Pozwolisz, żeby Jackie się z nim ożeniła?! Z takim padalcem, który robi bliźniaków?!

- Hej, Mike chciał się z nią rozstać...

- Ale się nie rozstał i był z nią, gdy wzięliście cholerny ślub! Przecież to jest...

- Ja naprawdę wiem co to jest, nie musisz mi przypominać. – Podparłem się łokciem na kolanie. – Ale miało być dobrze, on naprawdę chciał ją zostawić...

- Dla ciebie? – Nina uniosła jedną brew.

- Nie! Rozwód wzięlibyśmy i tak. Miał się z nią rozstać, bo nie czuje tego w ten sposób i wie, że oboje nie czują, nie jest z nią szczęśliwy, uświadomił sobie jakie to patologiczne, gdy mnie zobaczył...

- Dopiero wtedy?

- Tsaaa, ale mu wierzę, w sensie... Że naprawdę ten związek wypalił się wcześniej, albo nigdy nie był taki, jaki powinien być. – Oblizałem usta.

- Myślisz, że Mike też jest gejem? – Pokręciłem przecząco głową. – Więc...

- Musiałabyś ich znać kiedyś, wiesz? Był dla niej jak starszy brat, to ona się trochę za nim uganiała, chociaż Jackie i tak zawsze leciała na Caluma. – Nina zrobiła podejrzliwą minę. – No co?

- Nic, nic, mów dalej...

- Oni nawet nie uprawiali seksu odkąd przyjechali do Castine!

Kobieta zmarszczyła brwi. Miałem wrażenie, że o czymś myśli, jednak ostatecznie poklepała mnie po kolanie, a potem rozłożyła ręce.

- Chodź tu. – Dałem się jej przytulić. – Wyleczysz się z niego kiedyś?

- Chyba nie – przyznałem.

W drodze, gdy odprowadzała mnie do mieszkania obgadywaliśmy Paula i Kelly, a potem mówiliśmy jeszcze trochę o tym, jak bardzo Nina nienawidzi swojej pracy. Nieustannie chodziliśmy pod rękę. Właściwie wyglądaliśmy tak, jakbyśmy się nigdy nie rozwiedli, a fakt, że tak umieliśmy wynikał z tego, że byliśmy jakby zbudowani do czystego, bezsprzecznego przyjaźnienia się ze sobą.

Powiedziałem jej, żeby spokojnie wróciła, bo wiedziałem, że miała plany, zanim Kelly zadzwoniła w obawie o nasze dzieci. Zresztą potrzebowałem trochę samotności, której nie było mi dane doświadczyć, gdyż dostając się na swoje piętro, pod drzwiami do mieszkania zobaczyłem siedzącego tam Mike'a, który patrzył na mnie przenikliwiej, niż zwykle, gdy tylko wyłapał mój wzrok.

Zatem oboje wpatrywaliśmy w siebie bez słowa przez dobre kilka minut niezręcznej ciszy.

____________________

hejo, napisałam rozdział, całkiem go lubię, a wy? <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro