23. Proszę, nie bądź zakochany w kimś innym!
[Taylor Swift - Enchanted]
[MADAX - Enchanted (please don't be in love with someone else)]
[Las Vegas, Nevada, aktualnie]
- Gapisz się na mnie.
Głos Michaela sprawił, że nagle wyrwałem się z letargu, który spowodował, że przez ostatnie przynajmniej pół godziny, kompletnie nie słuchałem tego co mówi, a jedynie lustrowałem spojrzeniem jego zdecydowanie zmęczoną buzię, dając dźwiękom przestrzeni zaburzać moją percepcję.
Bolała mnie głowa od niebotycznego kaca, a na dodatek, gdy wziąłem prysznic, czułem, że jestem poobrywany, tylko nie wiedziałem, czy to dlatego, że w nocy biegałem, czy to dlatego, że w nocy... Uprawiałem też seks.
Nie czułem się tak, gdy robiliśmy to z Niną, a pomijając własną rękę, jedynie moja była żona i jak się okazuje – mój świeżo upieczony mąż, dali mi szansę na to, by przeżyć jakiekolwiek uniesienie w erotycznej sferze. Nie lubiłem seksu z Niną lecz żadna w tym tajemnica, ani nikt nie powinien być zdziwiony owym wyznaniem. Jako zagorzały sympatyk penisów, bardziej fascynowałem się wibratorami, które zamawia, niż momentem naszego zbliżenia i nawet jeśli przez lata, gdzieś w podświadomości wiedziałem, iż istnieje coś więcej w tym zakresie, byłem zbyt przerażony, aby po to sięgnąć.
Wspomnienie natarczywości oraz desperacji między mną, a Michaelem buzowało w moich żyłach.
Jak mogliśmy dać się sobie wzajemnie aż tak zezwierzęcić, że ból sprawiało mi porządne przeciągnięcie się, a on pożyczył poduszkę z kafeterii, gdy zasiedliśmy w sali restauracyjnej, aby zjeść porządny posiłek w postaci późnego śniadania ze szwedzkiego stołu.
Co to w ogóle dla nas oznaczało?
Skoro powiedział, że zorganizuje nam unieważnienie, zasadniczo – nic, aczkolwiek w tej samej chwili nie umiałem odpędzić się do myśli, że patrzę właśnie w najpiękniejsze, zielone oczy, jakie mógłbym dostrzec kiedykolwiek.
Czy ja w ogóle wierzę w miłość? – zadałem sobie to pytanie, wsuwając do ust pozbawione pestek, ciemne winogrono, ponieważ mój żołądek nie chciał przyjąć nic innego, niż owoce regenerując się powoli po hektolitrach wódki.
Jasna sprawa, że w nią wierzyłem. W miłość. I w wódkę też. Ale chodzi o miłość. Mimo braku chemii między mną, a moją byłą, kochaliśmy się, poza tym z tej przyczyny też zadecydowaliśmy o rozwodzie, aby móc szukać miłości gdzieś indziej.
Ona miała prościej, bo nie zaliczyła już jednej takiej, a poza tym nie musiała też gimnastykować się o oficjalne rozstanie z kimś, za kim uporczywie tęskniła, ale nie mogła go mieć, aby nie zranić całej swojej rodziny.
Podjąłem decyzję o akceptacji tego wniosku – że jestem w Michaelu zakochany – jeszcze zanim pozwoliliśmy sobie na zbyt wiele. Musiałem pogodzić się z tą myślą, by świadomie ją wypleniać.
Nie bez powodu w języku angielskim zakochiwać się w kimś tłumaczymy na „upadać". Nigdy nie zastanawiałem się nad sensem znaczenia tych słów, bo wychodziłem z prostego założenia, że to oczywiste, skoro miłość musi być skomplikowana, porywcza, pełna łez oraz wyrzeczeń. Moja nastoletnia była. Prawda jest jednakże taka, że nie, nie miałem racji, a skoro przyznaję się do błędu musiał on być naprawdę znaczący z mojej strony, bo na ogół już tego nie robię tak jawnie, pielęgnując ideę o nieobwinianiu się o całe zło tego świata.
Otóż z miłością bywa zabawnie, zwłaszcza kiedy wpada w obieg bardzo młodych ludzi, nie potrafiących kochać inaczej, niż tak, jak zostali nauczeni, a kto jest lepszym nauczycielem, niż rodzic? Oczywiście – Internet na czele całej popkultury.
O Chryste, odleciałem.
Mike zapytał mnie czemu się gapię, a ja gapiłem się dalej, z tym razem arbuzem nabitym na widelczyk deserowy, pisząc w głowie esej o tym, jakie to jest drastyczne kogoś kochać!
Bo zasadniczo egzystencja człowieka z perspektywy fizycznej, odcinając od nas całą duchowość, opiera się na nieustannych potknięciach, które stają się konstruktywne wtedy i tylko wtedy (matematycznie rzecz ujmując), gdy wyciągamy z nich jakąś lekcję. Każdy etap rozwoju przynosi nową pulę zadań, jakie musimy spełnić, aby nasz oszukany mózg odnotowywał satysfakcję ze zdobywania maleńkich punkcików w grze konstruktów. O jaką grę chodzi? – zapytacie. O ideę, którą rozważałem niejednokrotnie siedząc na naszej plaży, nim Michael pojawiał się elegancko spóźniony po tym, jak zostawił już którąś z koleżanek, ufającą złudnie w ich happy ever after.
Ale Michael zawsze wracał do mnie. Za każdym, cholernym razem.
Zabawne, wszystko tutaj można określić w jednostce „michael".
„Luke, kiedy zrobiłeś sobie największą krzywdę emocjonalną?"
„O cholera, nie wiem! Na pewno będąc już z Michaelem!"
„Luke, w jakim czasie byłeś najszczęśliwszy?"
„Zdecydowanie... Z Michaelem."
„Luke, znasz jakieś „przed Michaelem"?"
„Nie. Nie mam ani jednego wspomnienia przed Michaelem, ponieważ nasza pierwsza, wspólna fotografia jest tą, gdy leżymy obok siebie w jednym wózku-gondoli dla noworodków!"
Czy funkcjonuje jakieś „po Michaelu"? Nie powiem wam teraz, bo i tak się trochę zapędzam, aczkolwiek potrzebuję waszego większego skupienia na szczegółach, jakie pozwoliły mi malutkimi kroczkami w przeszłości dla mnie i w najbliższej przyszłości dla was, dojść do tego, jak bardzo się pomyliłem względem miłości.
Kiedy człowiek jest pionkiem w gierce uporządkowanej idei, iż ludzie na dryfującej w kosmosie skale mają dla siebie wzajemnie pracować, a kawałki papieru wytworzonego z elementów martwych drzew, określą czyjś status oraz na ile może sobie w życiu pozwolić, niekoniecznie powinno się dopuszczać, aby ta osoba cokolwiek podważyła. Dlatego trzeba ludzi rozproszyć poprzez stworzenie im rozwoju-widmo, aby uwierzyli, że mając dobre oceny i dobre studia, dostaną dobrą pracę, a gdy będą dobrym pracownikiem, to przy odrobinie szczęścia będą też dobrym obywatelem. Co daje bycie dobrym obywatelem? Dlaczego dla niektórych pionków, czy może raczej powinienem powiedzieć ustawień postaci, skoro wszystko jest już technologiczne, bycie „dobrym obywatelem" tak ogólnie rzecz biorąc jest zablokowane, nieważne co zrobi? Skąd się biorą te wszystkie glitche? Skoro zaszliśmy tak daleko w rozwoju świata, graficznie sobie radzimy, a większość gra na cheatach, przy okazji zaczynamy ekspansję rozszerzenia o dodatek „kosmos", po co nam te wszystkie głupoty, które męczą literalnie wszystkich!
Mike tym razem zapytał, czy wszystko w porządku, gdyż arbuz upadł mi z widelca na udo, brudząc szare dresy, które założyłem, ponieważ nie byłem w stanie na kacu zapiąć swoich obcisłych jeansów.
Ale wracając, jakby się zastanowić wszyscy mamy wspólny cel – przetrwać i się pieprzyć. Nieważne co miałoby nam zapewnić „przetrwanie" – bycie wybitnym, przeciąganie nazwiska na kolejne pokolenia, wynalezienie czegoś fascynującego, pozostanie w pamięci bliskich, jest to forma pokrzepienia w obliczu niezaprzeczalnej prawdy, że wszyscy kiedyś umrzemy.
Moglibyśmy sprowadzić ludzkość do banału, jak robię to już któryś raz z rzędu – siedźmy, jedzmy te cholerne arbuzy i uprawiajmy seks. Do tego ewoluowaliśmy. Ludzie z większym polotem, do których aspirowałem kiedyś, a zatem sam zapewniałem sobie error w systemie, powiedzieliby, że bez pracy oraz zaangażowania w „rozwój" jako ogólne pojęcie, nie mielibyśmy tych udogodnień jakie posiadamy, a ja nie tworzyłbym analogii do gier wideo, ponieważ nie miałbym ani smartfona, ani komputera, ani tym bardziej konsoli.
Wiem czego się spodziewacie, że stwierdzę: „no jakbym tego nie znał, to bym za tym nie tęsknił i cieszył się bananem z drzewa", ale nie. Mój error zasugerował inne rozwiązanie: czy nie bylibyśmy bardziej zaangażowani w „rozwój", gdybyśmy odpuścili sobie wszystko, co ma nas jako istoty ogłupiać?
I ponownie nie! Nie mam na myśli tego złego facebooka i okropnych seriali na Netflixie, a fu, tylko wysoka kultura, która jest takim samym narzędziem przekrętów finansowych, jak piękna historia o Szarej Eminencji z Wall Street.
Chodzi mi raczej o kult wysysania z człowieka całego człowieczeństwa na rzecz pracy, jaką mogłaby wykonać maszyna, ponieważ jaki to jest świat, w którym ktoś nie przekłada palet na linii produkcyjnej przez dwanaście godzin, żeby móc ledwie powiązać koniec z końcem. Myślę o niedocenianiu sztuki, tłamszeniu młodzieży, dyskryminacji wszystkich, którzy nie są Elonem Muskiem, o kumoterstwie, seksizmie, rasizmie, transfobii, homofobii, konsumpcjonizmie i wszystkich tych rzeczach, z którymi walka pochłania na tyle życia, że na prawdziwy „rozwój" nie mamy już ani czasu, ani siły de facto.
Michael Clifford, który mógł podrywać dziewczyny i nie siedział na tej jebanej plaży godzinami, pisząc poprawkę z matematyki dwukrotnie, zabrał mnie do najbardziej ekskluzywnego hotelu w Las Vegas, bo on nie musiał chować się w cieniu z tym, że lubi penisy, bo lubi też łechtaczki! A ja mogłem napisać każdy egzamin na sto procent, mieć jakiekolwiek plany, które zepchnąłem na bok, ze strachu przed wychylaniem się, bo moja mama powiedziała raz kiedyś, że nie chciałaby, abym był gejem, gdyż byłoby trudno!
I tak było mi trudno!
Spanikowany chciałem podnieść tego arbuza, jednak zamiast tego napotkałem dłoń Michaela, który nie siedział już naprzeciw mnie, a tuż obok, zbierając wszystkie owoce, jakie pospadały z mojego widelca, przy okazji głaszcząc moje kostki.
Dlaczego kiedykolwiek uwierzyłem, że „będzie mi trudno", to najgorsze, co może się stać? Nie wiem czy wy rozumiecie, dlaczego właśnie wtedy mnie tak zmroziło.
Wyjaśnię – parę godzin temu wziąłem ślub z mężczyzną i mimo faktu, że poszedłem na terapię, zostałem czyimś tatą i czułem się względnie pogodzony sam ze sobą – to jest praktycznie niewykonalne wyzbyć się całej młodości wyparcia. I na co? Skoro i tak wyszło szydło z worka i świat się nie zawalił?!
Ale masę trzeba czymś zająć, prawda? Tylko żeby odwrócić jej uwagę od tego, że coś jest nie tak, a warunki, w jakich się porusza, są zepsute i śmierdzą na zgliszczach zgniłego społeczeństwa. Dlatego od każdej strony spada bomba zlepków informacji, firmy biją się o konsumentów, podczas gdy konsumenci biją się ze sobą nawzajem, gdzie tak na dobrą sprawę wszyscy coś konsumujemy, a najczęściej są to nasze własne ogony.
Nie zrozummy się źle, to nie tak, że mnie to nie dotyczy i mówię to co mówię z pozycji mędrca, mnicha, nadczłowieka, reptilianina, czy papieża, bo wcale nie, jeśli coś można dostać w promocji, najpewniej to kupię, jeśli istnieje jakaś okazja, najpewniej ją wykorzystam. Nienawidzę ludzi jako ogółu, więc to jasne, iż perfidnie ich skrzywdzę w każdą stronę! Ale to dlatego, że jestem paskudnym człowiekiem o martwej moralności i wybieram to każdego dnia, a nie robię coś podświadomie, jako głupiutka owieczka.
Całkiem świadomie zraniłem Jackie, a gdy to do mnie dotarło, przeszedł mnie tak wielki dreszcz, że aż zasłoniłem usta, które zadrżały mi przed wybuchem. Mike nawet się nie zaskoczył, ani nie spanikował, tylko powoli układał zebrane owoce na osobnym talerzyku, głaszcząc moje kolano, identycznie, jak robił to za każdym razem, gdy dostałem jedynkę w szkole i później odchorowywałem swoją porażkę przez całą przerwę obiadową.
Nieważne, to temat na inny dzień. Jesteśmy tu i teraz, a po długim wstępie powiem wam wreszcie o co chodzi i na co chciałbym, abyście zwrócili uwagę oraz co uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą, kiedy dostrzegłem, jak bezbłędnie on potrafi zareagować – nawet pomimo dekady rozłąki – na każde moje dziwactwo, które ktoś mógłby uznać za irracjonalne, albo trudne, aby się z nim zmierzyć.
Miłość to produkt.
Jeden z najlepiej funkcjonujących w obiegu, na który zawsze będzie popyt, bez względu na to, w którą stronę ruszy nasz konstrukt, być może dlatego, że nieodłącznie ma wiele wspólnego z seksem. Chcemy być kochani, chcemy przeładować na kogoś nasze ciężkie emocje i pozwolić sobie choć przez chwilę odetchnąć od nieustępującego zmęczenia nadmiarem informacji. Ale przede wszystkim pragniemy czegoś co nas zachwyci, porwie, pozwoli odnieść wrażenie, iż jesteśmy jedyni na świecie, wyjątkowi, niezastąpieni, najważniejsi! I taki efekt przynosi pierwszy moment, gdy się zakochujemy – moment „upadania".
We wszelkiej kulturze – niskiej, czy wysokiej (ten podział jest głupi, ale to także konwersacja nie na dziś, jestem przekonany, że dyskutowałem o tym z Michaelem w liceum i to on mi to wytknął), prawdziwa miłość leadów dzieła, jest porywcza i płonie wielkim ogniem. Charakterystyczne motyle w brzuchu, nie chcące zniknąć nawet po wielu latach związku, czy romansu, który być może nawet nie wszedł do kanonu. Napięcie seksualne buzuje, po ekranie, lub papierowej stronie cieknie sam erotyzm, a odbiorca rumieni się wraz z postaciami i pewnie też twórcą.
To nie jest nic złego, ani idiotycznego zakochiwać się w ten sposób i celowo używam części mowy sugerującej niedokonania się czynności, ponieważ upadanie, oczekuje że w jednym momencie nagle znajdziemy się na jakiejś płaszczyźnie i na niej osiądziemy.
Zakochanie ma tendencję do tego, aby prędko przeminąć, co jest dobre, gdyż pomaga nam pozbyć się nierealnych oczekiwań względem drugiego człowieka, przestajemy postrzegać go pryzmatem własnego ego i uczymy się konsensusu.
Motylki w brzuchu, które się nie kończą, notoryczne wybuchy z dramatami na czele, permanentny rumieniec, poczucie niepewności, prawieże strach – to nie jest miłość.
Dlatego miałem wątpliwości, gdy go zostawiałem, bo nie zawsze przy Michaelu czułem się zakochany. Czułem się przede wszystkim, jakbym był w domu, ale nie moich rodziców, czy w mieszkaniu na Brooklynie. Czułem się, jakbym był w naszym wyimaginowanym domu, który zbudowaliśmy na podstawie tego, że troszczyliśmy się o siebie nawzajem i wiem, że gdyby któryś z nas został postawiony przed ultimatum, że może oddać życie za tego drugiego, nie zrobiłby tego, bo nie chciałby pozostawić tego drugiego z brzmieniem tak wielkiej straty.
Trudniej jest żyć bez kogoś, kogo się kocha, niż samolubnie umrzeć nagle i przestać czuć. Taką konwersację też mieliśmy. Umówiliśmy się nawet na to, że pod żadnym pozorem nie oddajemy za siebie wzajemnie życia i bierzemy na klatę utratę połowy duszy.
Boże, mówiliśmy sobie takie rzeczy, jako nastolatkowie, a będąc dorosłym mężczyzną, nie umiałem nabić pierdolonego arbuza na cholerny widelczyk, bo dotarło do mnie, że Michael naprawdę chce się ze mną rozwieźć!
Wiem. Ja wiem, to jest histeryczne i powinienem żyć dalej w wyparciu, myśleć o Jackie, ale nie, wystarczyło dwadzieścia minut połączenia sobie kropek w głowie, żebym obudził swoją wewnętrzną drama queen i cały poczerwieniał na twarzy, bo jak Cynthia odebrała telefon od niego, gdy ja już siedziałem ze swoimi owocami, a Michael brał dla siebie pudding, dotarło do mnie czym jest ta mityczna miłość!
Miłość to chęć do poznawania się dalej, choćby w pierwszej kolejności miało się koncept, iż wiemy już o kimś wszystko; jeżeli kogoś kochasz, to chcesz być przy tej osobie nie tylko, gdy masz do powiedzenia coś ciekawego i wyglądasz najlepiej na świecie, ale zwłaszcza w wygodnym dresie z migreną oraz katarem. Kochać kogoś, to otworzyć mu drzwi i powiedzieć, że w każdej chwili może odejść, bez strachu, że zrobi to w okamgnieniu, ale ja się bałem, a on stał w cholernym progu!
Jednakże przede wszystkim, miłość daje poczucie bezpieczeństwa, którego nie ma w toksycznych uniesieniach, to natomiast zakrawało o ultra toksyczne, bo jednocześnie byłem przy nim bezpieczny i groźnie obnażony emocjonalnie.
Przez całe życie się tak czułem, w tym samym momencie wiedząc, że gdyby świat był lepszym miejscem, miałbym jedynie to bezpieczeństwo, które ogarniało mnie, kiedy wpadałem w jego ramiona.
- Ja wiem, małżeństwo ze mną jest jak wyrok, ale przeżyłeś związek z kobietą – Michael mruknął przeczesują moje włosy palcami, gdy wziął mnie w ramiona, przysuwając sobie krzesło jeszcze bliżej do mojego.
Niektórzy goście hotelowi patrzyli na moją histerię z zaciekawieniem, aczkolwiek nas obu to chyba nie obchodziło. Mieliśmy ważniejsze sprawy, niż cudze opinie.
- Załatwiłeś... - Musiałem odchrząknąć. – Załatwiłeś nam to unieważnienie? – wyburczałem, powodując, że moc tego słowa zakuła mnie w serce.
- Nie – szepnął, na co uniosłem się tylko trochę, marszcząc pytająco brwi. – Och, no już nie gap się tak na mnie, Lulu, załatwię je, Cynthia je załatwi, po prostu dziś uznała, że ma urlop, co jest prawdą, ale dodała też, że nie ma energii na moje odpały, gdy jej za to nie płacę, dlatego sterroryzuje niebo i ziemię jutro. – Błysnął uśmiechem.
Widziałem w oczach Cliff... Hem... Michaela. Widziałem w oczach Michaela, że jest niezręczny, ale też bym był, gdybym przypadkowo poślubił nie tego bliźniaka. Przez myśl przeszedł mi głupi koncept, to znaczy – gdybym tak pogadał z Jackie i zrobilibyśmy konkurs, które z nas zna go lepiej, a na tej podstawie wyszlibyśmy z nim zwycięsko, jak bardzo uprzedmiotowiające by to było?
Nie, Luke, nie możesz go zatrzymać, on nie jest szczeniaczkiem ze schroniska, tylko osobnym człowiekiem, który podjął już jakąś decyzję!
Jak wstrętny byłbym zatem, gdybym nakapował Jackie, że się z nim przespałem? Zniszczyłbym nas oboje, ale przynajmniej oboje bylibyśmy równie nieszczęśliwi.
Ugh, kogo ja kurwa oszukuję, ja nie chcę, żeby on był nieszczęśliwy!
- Czyli do jutra jesteśmy mężami? – zapytałem zabawnym tonem, próbując odrobinę rozładować atmosferę, na co zgodził się skinieniem. – Nie chcesz sam tego ogarnąć? No wiesz, zadzwonić do gościa od ślubów i...
- Luke, ja też jestem zmęczony i to jest mój jedyny dzień urlopu jednocześnie od showbiznesu i od Castine, jeśli pozwolisz... Pobędziesz dziś wyrozumiałym mężem? – zasugerował, podając mi z dużego talerza świeży arbuz, który pokroił nawet w mniejsze kostki, żeby łatwiej nabić je na widelec.
Wsunąłem sobie owoc do ust palcem, niepewnie kiwając głową.
- Tak, przepraszam, tu nie chodziło o to, że... Ten wybuch był głupi, zmroziło mnie, zareagowałem jakąś irracjonalną paniką, znasz mnie i...
- O co chodziło? – uciął, gdyż doskonale wiedział, kiedy kręcę.
- To naprawdę irytujące, gdy nie mogę cię casualowo okłamać, Mike. – Podciągnąłem nogę pod brodę, z czego zrezygnowałem po chwili, bo dalej bolał mnie brzuch.
- To naprawdę irytujące, gdy muszę siedzieć na dwóch poduszeczkach i fantazjuję już o powrocie do łóżka, żeby móc po prostu leżeć na półdupku. – Mężczyzna pochylił się trochę, chcąc uniknąć sytuacji, w której słyszy go cała jadalnia.
Błysnąłem uśmiechem, a nie mogąc się powstrzymać, zupełnie niewinnie oraz delikatnie, dotknąłem opuszkiem palca czubka nosa Mike'a, robiąc cichy dźwięk: „boop", tak samo, jak robiłem to June, gdy była malutka. Zmarszczył brwi zdezorientowany, kładąc zmęczoną skroń na moim ramieniu.
- Chcę do domu – burknął.
- Przed chwilą cieszyłeś się, że masz wakacje.
- Myślę o moim domu w LA – wyjaśnił od razu. – Wypiłbym yerbę, wszedł do jacuzzi. – Rozmarzył się.
- Ej, Michael. – Nie wiedząc za bardzo co powinienem ze sobą zrobić, poklepałem męża po barku.
- No? – Zerknął po mnie z dołu.
- Podpisaliśmy może jakąś intercyzę?
- Och, nie wierzę, moja trophy wife!
Było mi dziwnie, ale jednocześnie dobrze, kiedy tak bezceremonialnie objął mnie ramieniem w pasie, dlatego z mniejszą przestrogą rozłożyłem palce wzdłuż łopatki Mike'a pozwalając nam na pełnoprawny przytulas.
- Spadaj, to ty miałeś być moją – odgryzłem się, pokazując mu język, ale znów zrobiło mi się niekomfortowo, bo o tym też wcześniej myślałem.
- Czujesz się źle, że jesteś moją trophy wife? – Michael odsunął się odrobinę, chyba biorąc tę konwersację za bardzo na poważnie.
Już miałem zaprzeczyć, jednak przeszkodziła nam kelnerka idąca razem z pokojówką, którą musieliśmy przestraszyć w nocy. Moja pierwsza myśl: musieliśmy zrobić to jednak na korytarzu i nagraliśmy sex-tape'a, dlatego teraz będziemy musieli zapłacić jakąś niebotyczną karę, która zbankrutuje Michaela na zawsze.
- Wczoraj byli panowie w takiej euforii, że nie mogłam się powstrzymać, menagerka kazała przekazać gratulację i kosz słodyczy, który zostawiłyśmy w pokoju. Och, no i zapraszamy do spa.
Nie powstrzymałem rozdziawienia ust, które zamknął mi od razu Mike, a jego oczy błyszczały takim ogniem, że gdybym był mniej rozjechany emocjonalnie, to coś innego zapłonęłoby ogniem we mnie na ten wzrok.
- Rozczulasz ludzi, kochanie – powiedział do mnie, miażdżąc mi jednocześnie policzki. – Bardzo dziękujemy, mój mąż czasem nie potrafi się zamknąć o tym, jak bardzo mnie kocha. – Pod stołem uszczypnąłem Michaela w bolące go i tak udo.
- No... Pan też potrafi być bardzo wylewny. – Dziewczyna odchodząc od nas w towarzystwie koleżanki mrugnęła do mnie, jakby po prostu wzięła w tym moją stronę, toteż wyszczerzyłem się do tego stopnia, iż musiałem przygryźć dolną wargę.
Spojrzałem na Michaela wymownie, a ściągając jego dłoń ze swojej twarzy, ucałowałem knykcie swojego partnera.
- Opowiadałeś wszystkim – mruknąłem. – Opowiadałeś, jak bardzo jestem twój...
- Och, spierdalaj. – Zabrał rękę, mimo wszystko rumieniąc się mocno na policzkach. – Załatwiłem nam urlop w spa. Widzę, że jesteś nie w humorze, ale chyba możesz płakać na masażu i w saunie, prawda?
- Jezus, ja nie chcę tego rozwodu – wydukałem prześmiewczo, choć prawda jest taka, że chyba przede wszystkim dlatego... Coś we mnie umarło podczas jedzenia owoców.
- Wiem, że nie, idealnie nadajesz się do tego życia, Paris.
- Zabierasz mnie do Paryża?! – Wstałem dramatycznie, ponieważ Michael sam zdążył się podnieść.
Wówczas czułem na nas obu wzrok całej auli lecz on zamiast mnie uciszyć, dopił swoje espresso i złapał mnie za rękę, uśmiechając się do wcześniej zaczepiających nas pań z obsługi.
- Gdzie tylko chcesz, słonko. – Zaczął prowadzić mnie do wyjścia, a ja toczyłem się wręcz za nim, pomijając już fakt, że byłaby to scena, jak z Greya, gdyby nie nasze błagające o litość ciała, skruszone skutkiem masakracji poprzednią nocą. – Nazwałem cię Paris od Paris Hilton, głupku. – Gdy wyszliśmy na korytarz, mimo wszystko nie puścił mojej ręki.
- A już myślałem... - Zacmokałem teatralnie.
Mike zastanowił się przez moment. Dostał powiadomienie na telefon, które zignorował, obserwując mój profil, gdy zabrałem się za zamawianie windy.
- Kiedyś zabiorę cię do Paryża – palnął. – Tak po prostu.
Nic nie odparłem, wyłącznie uśmiechając się do niego półgębkiem.
...
Przez cały dzień oboje unikaliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym oraz przede wszystkim jakiekolwiek konfrontacji z moim dziwnym, porannym wybuchem. Mike miał racje, to był jedyny, wolny dzień, który dostaliśmy jakby w prezencie od realiów, do których i tak mieliśmy wrócić po opuszczeniu Las Vegas.
Napisałem jedynie do June, a potem do Niny, że wszystko w porządku, natomiast poza tym – chciałem udawać, tak jak potrafiłem robić to dawniej, że nie potrzebuję racjonalności i obietnicy o tym, że kiedyś jeszcze będzie pięknie, by mieć udane dwadzieścia cztery godziny.
Nie mam pojęcia jak nam to wyszło, ale doszliśmy do jakiegoś takiego momentu, w którym niemo przyznaliśmy, że rozdrapywanie tego, co się stało i tak niczego nam nie przyniesie, dlatego nagle zaczęliśmy zachowywać się, jak przyjaciele. My nawet nie musieliśmy szczególnie udawać, że ślub, który wzięliśmy był planowany, ponieważ mieliśmy w małym paluszku swoje wzajemnie rutyny, uczulenia, automatyczne zachowania oraz nikt nie musiał nas na nowo uczyć komunikować się ze sobą.
Byliśmy przede wszystkim przyjaciółmi, dopiero później zostaliśmy kochankami, choć naprawdę czułem do niego coś chyba przez całe życie. Nie zmieniało to jednak faktu, że moglibyśmy licytować się względem jakiś głębszych przemyśleń, nie myśląc o mijającym czasie, tak samo jak byliśmy w stanie opowiadać sobie w kółko podobne historie, ekscytując się nimi dlatego, że mówi to ta druga strona.
W życiu Michaela obchodziło mnie wszystko, gdyż było to jego życie, nawet kiedy wspomniał momenty swojego dna w gastronomii, albo jak z rozpędu wysłał swój pierwszy scenariusz na jakiś konkurs, gdzie został wręcz wyśmiany, nie tylko odrzucony. Współczułem z nim, a on nie inaczej angażował się w moje troski i radości, gdy wspominałem studia, albo moment pierwszego spotkania z rodzicami Niny, na którym niefortunnie musieliśmy im powiedzieć, że zaliczyliśmy wpadkę.
Tak gadaliśmy rzeczywiście na kąpielach w jakiś ziołowych basenach, które pachniały jak samo zdrowie. Gdy woda robiła się gorąca, wygłupialiśmy się, że rozgotowujemy swojego kaca, robiąc z niego kacową zupę.
W zimnej wodzie odniosłem wrażenie, że dostałem kataru, w letniej natomiast – Michael dosłownie przysnął na mojej klatce piersiowej, przytulając się niewinnie, z oczekiwaniem, że będę teraz przekładał mu wilgotne włosy, co oczywiście skrupulatnie robiłem. Nie uciekliśmy nawet, gdy dosiadł się homofobiczny dziadek z opiniami. Mike zwyczajnie otworzył oczy i powiedział:
- Dotykam swojego męża za chuja, proszę wyjść. – Co nie było prawdą, ale doprowadziło mnie do popłakania się ze śmiechu.
Może to infantylne, ale właśnie przez takie rzeczy byłem w nim zakochany od zawsze.
Na masażach Mike dużo dopytywał o June, o moją rutynę z nią, o to czy jestem szczęśliwy i jaka jest, gdy nie ma lata, a stertę obowiązków. Przyznałem więc nieskromnie, że niesamowicie błyskotliwa, tylko też okrutnie pyskata, co było genem Niny, jak wspólnie stwierdziliśmy. Zamiast maglować go jednak o jego własne dzieci, zapytałem jak pracuje się z młodymi aktorami, na co usłyszałem całą historię tego, jak jeździł niejednokrotnie do apartamentu Mary-Jane, by nie udusiła się własnymi wymiocinami nawalona.
Michael miał podejście do starszych dzieci, w wieku mojej córki oraz przede wszystkim do młodzieży, którego czułem, że mnie brakuje, mimo bycia dosłownie nauczycielem. Wtedy jednak, gdy słuchałem jego wywodu, doszedłem do wniosku, że dawniej zginąłbym bez niego i jeśli miałbym komuś zostawić June pod opieką, to chyba lepiej bym się czuł, gdyby on ją zabawiał, a nie moja mama.
W saunie oboje przysnęliśmy, co zrekompensował nam syty obiad, bo zmęczyliśmy się tym relaksem bardziej, niż wczorajszym maratonem ruchu, albo ostatnim festynem. Tacy przejedzeni i odświeżeni, wróciliśmy do pokoju, gdzie rzeczywiście poszliśmy wspólnie na drzemkę, bez zadawania żadnych pytań lub prowadzenia jakichkolwiek konwersacji.
Głaskałem Michaela po boku, a on bawił się palcami mojej dłoni. Musiał czuć, jak oddycham mu na kark, jednak nie miał nic przeciwko, ponieważ trochę się przybliżył.
Przełknąwszy ciężko ślinę objąłem go więc w tali, pozwalając mężczyźnie schować się w moich ramionach. Znałem te gesty. W taki sposób Mike szukał mojej bliskości, gdy nie umiał mi powiedzieć wprost, że tego właśnie oczekuje. Jakby on również... Zrozumiał tego dnia, co to znaczy tak naprawdę być w kimś zakochanym i być z kimś bezpiecznym.
- Posłuchamy muzyki? – zaproponował półgłosem. – Ale z twojego telefonu, wyłączyłem mój.
Bez namysłu więc obróciłem się do szafki nocnej, na której leżała komórka. Niestety musiałem wstać po słuchawki, gdy wróciłem natomiast, Michael leżał trochę wyżej na plecach, gotowy pozwolić mi położyć się na jego piersi, co zrobiłem z lekkim uśmiechem. Praktykowaliśmy kiedyś wiele pozycji do snu, albo do prostego przytulania się ze sobą, które mieliśmy niemalże we krwi – nie musieliśmy tego nawet tłumaczyć, a mimo wszystko najlepiej odpoczywaliśmy, gdy to on był dominujący.
Ułożywszy się tak, że spoczywaliśmy na plecach, tyle że ja miałem potylicę na jego piersi i podkurczoną nogę, objęty za bark przez rękę mężczyzny, podałem mu jedną słuchawkę.
- Na co masz ochotę – zapytałem, a on wzruszył ramionami.
Zastanowiłem się przez moment. To był dobry dzień, który spędziliśmy na lenieniu się, zamiast zwiedzaniu, byciu fair, albo rozwiązywaniu problemów. Pierwszy dzień naszego małżeństwa. Pierwszy i (miał być) ostatni.
- Przeszedłem już przez jeden rozwód – powiedziałem bardzo cicho. Skamieniały mi wręcz dłonie skutkiem tego, iż się odważyłem. – I powiedziałem Ninie wszystko, co chciałem, gdy się rozstawaliśmy, dlatego się nie straciliśmy. – Michael zmarszczył czoło, kręcąc sobie mój lok na palcu. – Wiem, że ten nasz ślub nie był tym, czym mój z Niną i trwał... Trwa... Dosłownie przez chwilę, ale w jakimś sensie czuję, jakbym dostał drugą szansę na to, by się z tobą pożegnać i chciałbym zrobić to w taki sposób, żebyś kiedyś naprawdę chciał i mógł zabrać mnie do Paryża. Choćby jako przyjaciela, szwagra, brata, cokolwiek, Mikey.
Opierał brodę na czubku mojej głowy, zatem poczułem, gdy oblizał usta, a potem możliwie najbardziej nieinwazyjnie podciągnął nosem.
- Okej – szepnął. – W porządku, tak się właśnie pożegnamy, jak powinniśmy dziesięć, jedenaście, czy dwanaście lat temu, boże, Luke, ta liczba za każdym razem jest inna, więc...
Zaśmiałem się niekontrolowanie, a Michael to odwzajemnił.
- Zrobiłem ci playlistę w odpowiedzi na twoją płytę – palnąłem. – Wiem, że to trochę głupie, ale nie potrafię zgrywać piosenek, teraz tym bardziej, skoro jest spotify, no i dalej się sram, że agent FBI mnie wsadzi za piracenie muzyki...
Wsunął sobie jedną słuchawkę w ucho.
- Jest na tej playliście deja vu od Olivii Rodrigo... - To zdanie z moich ust brzmiało nieśmiało.
- Kurwa, Hemmings...
- Och, zamknij się... - Nie powstrzymałem się: - Hemmings!
Michael zamarł na moment, nawet nie chciał się droczyć, jedynie lustrując mnie wzrokiem. Trochę mocniej zaciągnął końce moich doskonale dziś wypielęgnowanych włosów, którymi się bawił. Przeszedł mnie dreszcz.
- Przepraszam – powiedziałem.
- Nie przepraszaj, to był mój pomysł, zawsze ci mówiłem, że zmienię nazwisko.
Uśmiechnąwszy się pod nosem, obróciłem na moment głowę, by spojrzeć w jego oczy, które teraz były trochę rozmarzone, ale też miały w sobie sporo strachu.
- Możemy posłuchać tej playlisty i się przytulić? – zapytał, więc pokiwałem głową.
Obróciwszy się już docelowo na brzuch, objąłem go bardziej pewnie, kładąc brodę na piersi swojego męża, który nieustannie gładził moje włosy, oplatając mnie nogą za biodra.
- Mogę ci opowiedzieć o tej playliście? – mruknąłem czując na policzku, że jego serce bije właśnie nienaturalnie szybko. Mike pokiwał głową. To było autodestrukcyjne, że tego chciał, więc zanim zacząłem, jednak się wstrzymałem. – Wiesz, chyba...
- Lu, opowiedz mi o playliście – to był błagalny ton. – Ja ci to zrobiłem, też chcę, żebyś mi to zrobił. – Miał na myśli ten cholerny zeszyt, który znalazłem w wentylacji.
Chciałem się zemścić, jednak nie potrafiłem wrzucić tam żadnych piosenek o agresywnych rozstaniach. To była aktualna playlista w celu uleczenia wewnętrznego nastolatka, który wdarł się do mojej głowy po powrocie do Castine.
- No dobrze. – Przełknąwszy ciężko ślinę, postanowiłem spełnić prośbę Mike'a. – Zaczynamy od Save your tears i od bardzo rzeczowego opisu sytuacji: „Mogłeś mnie zapytać, dlaczego złamałem ci serce. Mogłeś powiedzieć mi, że się załamałeś. Ale ty minąłeś mnie tak jak gdyby mnie tam nie było i po prostu udawałeś, że cię nie obchodzę. Nie wiem dlaczego uciekam. Będziesz płakać kiedy odejdę."
- To było chyba najbardziej dosłowne opisane sytuacji kiedykolwiek – rzucił, aby zachować poczucie humoru. – Co jest dalej?
- Deja vu, bo byłem wściekły na samym początku tworzenia tej playlisty.
- Nie, miałeś do tego pełne prawo, rozumiem...
- Później usłyszysz longest night, która przypomina mi o tym dniu, kiedy rzeczywiście przyjechałem do Nowego Jorku i chciałem, żebyś pojechał za mną i porwał mnie do domu. Chyba trochę podświadomie na to liczyłem – kiedy wypowiedziałem te słowa na głos, aż sam się zdziwiłem ich treścią. To spowodowało, że usiadłem, zamiast dalej na nim leżeć. – Tak. Nie powinienem, ale byłem rozczarowany, że nie przyjechałeś mnie uratować, bo dzieliłem pokój z zagorzałym homofobem, który wyglądał strasznie i był straszny, a ja miałem świadomość po raz pierwszy w życiu, że zostałem z tym sam, a ty mnie nie ocalisz...
Wróciło. To wszystko z rana dosłownie wróciło, dlatego urosła mi gula w gardle. Wyciągnąłem słuchawkę.
- Lu...
- Możesz sobie słuchać, jest okej, ja tylko... Pójdę na balkon zapalić, masz papierosy? – Wstałem z łóżka, jak oparzony, sięgając do rzeczy Mike'a, który z zaciekawieniem obserwował, jak się miotam.
Nie podszedł do mnie, nie uspokajał mnie – wiedział co robi, bo gdyby zaczął, wpadłbym w ogromną złość, a potem pewnie pokłócilibyśmy się o coś i zaczęlibyśmy oboje ryczeć. Wystarczy, że ja przestałem sobie z tym radzić, nawet nie wiem dlaczego.
- W marynarce – powiedział, toteż znajdując fajki i zapalniczkę, przeniosłem się na balkon, by postać tam przez chwilę w samotności.
Przynajmniej tak mi się wydawało, że będę sam, ponieważ nagle mój mąż złamał coś, co robił nagminnie w przeszłości. Zamiast dać mi przestrzeń, teraz niespodziewanie zapragnął szybszej konfrontacji, stając tuż obok już bez telefonu i bez słuchawek.
- Luke – powiedział stanowczo. – Porozmawiaj ze mną.
- Nie. – Pokręciłem głową, próbując odpalić papierosa lecz kiedy nie udało mi się to, nim rzuciłem całą paczką, Mike zabrał ją z mojej ręki i odpalił w ustach po fajce dla nas obu. – Dzięki.
- Luz.
Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, przerywana jedynie przez podmuchy wiatru oraz ewentualny warkot silników na parkingu.
- Przepraszam, że zachowuję się, jak duży dzieciuch – mruknąłem.
- W porządku.
I dalej milczeliśmy, aż wreszcie usiadłem na płytkach pod ścianą, nie musząc długo czekać, żeby Michael również zasiadł. Obserwowaliśmy więc balustradę, żaden zapierający dech w piersi widok. Może tego potrzebowaliśmy? Małego balkonu, zamiast obrazu malowniczego oceanu?
- Byłem na ciebie zły swego czasu – zacząłem. – Wręcz wściekły i na siebie, bo radziłeś sobie lepiej w tej sytuacji.
- Nie rozumiem. Jak możesz wiedzieć, jak sobie radziłem, skoro nie zamieniliśmy słowa, poza tym...
- Mam na myśli ten cięższy fragment, niż rozłąkę. – Wyciągnąłem do Michaela dłoń, by mi nie przerywał. – Radziłeś sobie o wiele lepiej z tym, że coś jest między nami, niż ja.
- Nieprawda. – Pokręcił głową, a zamiast pozwolić mi skończyć, ujął moją dłoń w swoje obie. – Posłuchaj mnie, Luke. Teraz ja powiem. – Zerknąłem po nim kątem oka. – Pamiętasz, jak byliśmy w drugiej klasie podstawówki i kiedykolwiek wchodziłem z kimś w bójkę, to nauczycielki biegły spanikowane wyciągnąć cię z lekcji, bo wiedziały, że jeśli ty mnie pociągniesz za nogę, żebym przestał, to ci nie wpierdzielę, a im czasem mógłbym? – Powstrzymałem lekki uśmiech. – Pamiętasz jak biłem się z Chadem i przez przypadek, kiedy chciałeś mnie powstrzymać, podbiłem ci oko? – Pokiwałem głową. – Wiedziałem, że jestem w tobie zakochany, ponieważ poszedłem do dyrektora i nakapowałem sam na siebie, bo było mi wstyd i chciałem tej kozy. To brzmi naprawdę ultra toksycznie, o woah, ale... Mniejsza, pomijając to, że bywałem patusem...
- Michael, ty nie byłeś patusem, ty byłeś po prostu...
- Nieneurotypowy, dalej jestem, nieważne, spierdalaj. – Dźgnął mnie złośliwie w bok z lekkim śmiechem. – Wiem, że byłem jaki byłem i teraz też jestem, jaki jestem, chodzi tylko o to, że od tamtego momentu byłem przekonany, że jestem w tobie zakochany tak, jak dziewczynki są zakochane w chłopcach. Carly opowiadała o tobie na zajęciach wyrównawczych za każdym razem tak ładnie, a ja miałem te wszystkie łaskotki i inne pierdoły w brzuchu. – Pogłaskał moje kostki. – I byłem potwornie zdezorientowany, bo żyłem w przekonaniu, że jeśli komuś powiem, że czuję się wobec ciebie tak, ale potrafię też nieźle się podniecić na widok cycków z magazynu dla dorosłych, to mnie uznają za świra. Ashton i tak miał taką opinię...
- Ashtonowi kościół i jego starzy wyprali mózg.
- Szczerze wierzę, że znormalniał.
I znów uśmiechnęliśmy się do siebie, ścisnąwszy swoje wzajemnie dłonie.
- Chciałem ci tyle razy powiedzieć, ale obserwowanie, jak się męczysz, było patrzeniem na to, jakbyś umierał i czułem się trochę winny, trochę bardzo, bo to ja powiedziałem ci to wszystko o zasadach i to ze mną się całowałeś, ze mną spałeś, byłem za ciebie odpowiedzialny, Luke, czułem się za ciebie odpowiedzialny, a w tym samym momencie, byłem przekonany, że cię zepsułem, bo to ze mną jest coś nie tak.
- Czemu nigdy mi nie...
- A ty czemu nigdy mi nie? – Uniósłszy jedną brew, Michael powtórzył moje słowa.
Zapadła między nami długa chwila ciszy, skutkiem której zaczęliśmy powoli wpadać w sidła swoich spojrzeń. Cisnęło mi się na usta wyznanie miłosne, a sam koncept tego, że mógłbym oddać go Jackie po prostu mnie przerażał.
- Wolałem być nieszczęśliwy, niż cię stracić – przyznałem.
- Ja też. – Michael wzruszył ramionami. – Po prostu inaczej reagujemy na smutek, inaczej go wyżywamy i pożytkujemy. – Pokiwałem głową. – Jaka jest ostatnia piosenka na playliście?
Zmarszczyłem brwi, gdyż nie spodziewałem się tego pytania.
- Cover Enchanted od MADAX.
- Hm. – Oblizawszy usta pokiwał głową.
- Czemu pytasz?
- Jestem reżyserem, muszę wiedzieć jaka będzie ostatnia scena dla nas.
- Mikey... - Pokręciłem głową z lekkim chichotem, a potem przysunąłem się do niego bardziej i położyłem głowę na jego ramieniu. – Jutro nie będzie już żadnych „nas".
- Nieprawda – odbił. – Póki nie załatwimy tego unieważnienia, będziemy dalej mężami. – Pogłaskał mnie po piersi, kreśląc na niej małe kółka. – Luke Hemmings, mój mąż.
- Powiedziałeś to wczoraj w nocy – przypomniałem sobie.
- Wiem, pamiętam.
Ciekawe czy pamiętał, jak mówił, że mnie nikomu nie odda i że mnie kocha.
- Chcesz obejrzeć The Boys? – zapytał nagle, nie pozwalając mi w ogóle rozpocząć konwersacji o niczym innym.
- Co to jest?
- Alternatywny serial o superbohaterach, gdzie masz taką parodię supermana, albo kapitana Ameryki w formie głównego złola, zakochasz się, obiecuję, to jest trzy razy lepsze, niż każdy spiderman.
- Nie wierzę, że powiedziałeś, że coś jest lepsze, niż Spiderman!
Podniosłem się z Michaela, powodując, że wstał automatycznie wręcz, wyciągając do mnie dłoń.
- Chodź, puszczę ci, będzie fajnie.
- A zamówimy room-service? – Pozwoliłem się pociągnąć do góry.
- Oczywiście, że zamówimy room-service. – Michael wszedł ze mną za rękę do środka.
Jednakże kiedy chciałem zamknąć za sobą szklane drzwi, on dalej szedł, skutkiem czego by się przewrócił, więc przyciągnąłem mężczyznę bliżej siebie, kładąc automatycznie dłoń na jego biodrze. Niestety straciliśmy równowagę i gdy polecieliśmy, to prosto w materac.
Złapałem się dłonią pościeli, by nie przygnieść Mike'a swoim ciałem, a on odruchowo, leżąc już, objął moją talię nogami chichocząc.
- Michael – szepnąłem, żeby przestał z wiadomych względów.
Poczułem jego dłoń na swoim policzku.
Ponownie – nasze spojrzenia się spotkały.
Jeden pocałunek i tak nic nie zmieni, prawda? W końcu w świetle prawa byliśmy małżeństwem, więc... Tym razem to ja zniwelowałem przestrzeń między nami, słodko muskając usta zaskoczonego Michaela, mocniej łapiącego się mojego ramienia. Oddał ten gest momentalnie.
- Już dosyć – wymruczałem wciąż w jego ciepłe, spragnione wargi.
- Mhm, dosyć – odparł dosłownie tak samo.
Oddychaliśmy sobie w usta przez kilka minut, jednakże ostatecznie udało nam się od siebie oderwać, a później oglądaliśmy serial, jakbyśmy znów byli tylko przyjaciółmi.
_____________________
hejo, nie wiem czy widzieliście na tt, albo na moim profilu tu, że pracuję nad książką, którą będę wydawać, dam wam znać o tym jeszcze, ale tak się stęskniłam za all too well, ja tak kocham all too well, że dosłownie pikawa by mi stanęła, jakbym nie wypluła z siebie tego rozdziału.
Plejka Luka jest na moim koncie na spoti: YourLittleBoo
Koniecznie dajcie znać co myślicie,
all tle love xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro