Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Otwierasz swoje oczy, patrząc w moje i wszystko wydaje się lepsze

[Taylor Swift - The Last Time]
[Gdzieś na niebie, obecnie]

Być może trudno w to uwierzyć, ale rzadko latam samolotem. Tak samo nieczęsto wybieram pociągi, ponieważ jeśli jest coś, co mnie nienawidzi bardziej, niż nastoletni ja, który codziennie rano recytował mantrę auto-hejtu, jest to oczywiście komunikacja miejska. Jeżeli potraficie wyobrazić sobie przepełniony autobus, który śmierdzi zdechłym szczurem, spoconym starym marudą i nutką kadzidłowych perfum jakiejś babci – to ja jestem w tym autobusie pomiędzy nimi wszystkimi, na dodatek przyciśnięty policzkiem do szyby.

Kilkukrotnie zdarzyło mi się lecieć z Nowego Jorku do domu, ale były to nagłe przypadki, a że raczej nie decyduję się na pierwszą klasę – wolę mieć prąd w mieszkaniu – to jakiś dzieciak kopał mnie w nerki, obok wcisnął się nazista, a jeszcze do tego mieliśmy dwugodzinne opóźnienie.

Spodziewałem się, że nasza przeprawa z Nowego Jorku do Las Vegas przebiegnie zdecydowanie inaczej, skoro poważni, bogaci ludzie, to jest producenci filmowi, udostępnili swoją ekskluzywną maszynę Michaelowi. Jednakże pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, podróżowanie ze mną z reguły zakończy się jakąś nieprzyjemnością, gdyż ściągam na siebie niesympatyczne wypadki, niczym prawdziwy magnes dla pecha.

Siedziałem na białym fotelu ze skóry syntetycznej, obserwując swoje rozklejone już połowicznie trampki. Co jakiś czas skubałem skórkę przy paznokciu zębami i starałem się przekonać w głowie, że samolot nie spadnie, bo może nie miałem lęku wysokości, ale Liz swego czasu odkryła w sobie pasję do oglądania katastroficznych filmów dokumentalnych, zatem osobiście wykształciłem w drobny lęk przed byciem częścią takiego wypadku. Choć pewnie, gdyby samolot zaczął spadać, ja skończyłbym w dwóch, albo w dwunastu częściach.

Wówczas zrozumiałem dlaczego dostaliśmy ten lot i nie było to spowodowane ogromną wdzięcznością producentów wobec Michaela, a strachem menagera Mary-Jane, albo jak kazała na siebie mówić – Jenny, że ktoś zobaczy wschodzącą gwiazdę, jak wypluwa z siebie flaki w publicznej de facto ubikacji, samolotu drugiej, bądź pierwszej klasy, komercyjnych linii lotniczych.

To wyglądało całkiem smutno, jak scena z Bojacka Horsemana, gdy Mike odebrał ją i zapytał, czy wszystko w porządku, bo miała nieźle przyćpane oczy, a kiedy zapewniła, że tak, oboje wiedzieliśmy już, co będzie następne, bo ledwie wystartowaliśmy, a dziewczyna mogąca mieć maksymalnie dziewiętnaście lat, tak po prostu zwymiotowała do styropianowego pojemnika na paluszki krabowe, które zamówiła na wynos.

Przez pierwsze pół godziny lotu słuchałem więc soundtracku z ubikacji – to jest wymiotowania i uspokajania, z czego obie te rzeczy były dla mnie raczej znajome, natomiast sam widok opiekuńczego, kompletnie gotowego do panowania nad sytuacją Michaela, przypomniał mi sporo momentów z przeszłości, do których wolałbym nie wracać.

- Usiądź sobie. – Mike pomógł dziewczynie ubrać bluzę, którą zdjął z siebie, zostając w tank-topie Led Zeppelin, poprawiając jej złote loki w koku, a potem uśmiechnął się do mnie przepraszająco. – Ogarnę trochę tę łazienkę.

- Nie musisz, ktoś to posprząta – wyburczała aktorka w zawinięty kaptur, który opadał jej na ramię.

- Tym kimś będę ja – odparł, dlatego wlepiłem w niego pytający wzrok.

Nastąpiła między nami pozaustna wymiana zdań o treści – „Pomóc ci?", „Nie, nie trzeba", „Na pewno?", „Na pewno, dziękuję".

Więc nagle już nie byłem sam ze swoimi rozklejonymi trampkami, a miałem towarzystwo w postaci zielonkawej na twarzy Jenny, uderzająco przypominającej mnie samego, gdybym był dziewczyną, dlatego zerknąłem jeszcze za Cliffordem, próbując powstrzymać parsknięcie.

To naprawdę jest problem – pomyślałem.

Tyle, że nie miałem nic przeciwko, aby każda jego myśl prowadziła do mnie, a może powinienem?

- Dlaczego wyglądasz jakbyś mógł być moim ojcem? – Jenny zwróciła się do mnie, toteż ocknąłem się z zamyślenia i wymusiłem życzliwy uśmiech. – I rozmawiasz z Michaelem na spojrzenia?

- To znaczy? – Zmarszczyłem nos.

- Nie wyraziłam się niejasno. – Wzruszyła ramionami. – To podejrzane.

- Umn... Jesteśmy przyjaciółmi, więc tak umiemy, znałem Mike'a, zanim nauczyłem się mówić, musieliśmy wypracować inną komunikację.

- Mhmm... Wiem jak wyglądasz. – Wskazała na mnie. – Jak Jackie Hemmings.

Och.

No tak.

Już wszystko jasne.

To nie tak, że napisał postać graną przez Mary-Jane dla mnie, albo na mój wzór, ona była po prostu podobna do Jackie, a Clifford dał rolę najpierw mojej siostrze. Zrobiło mi się absolutnie głupio do tego stopnia, że zapiekły mnie policzki.

- Jackie to moja siostra bliźniaczka – wyjaśniłem.

- O mój boże, jesteś Luke! – Prawie by wstała, jednakże albo mała turbulencja samolotu, albo ogromna turbulencja w jej żołądku, nie pozwoliła Jenny się ruszyć. – Gram postać, którą Jackie gra w dorosłej wersji, no nie? – Pokiwałem głową na to pytanie retoryczne. – I muszę odtworzyć taką nierozrywalną więź przyjaźni z innym aktorem, ale nie umiem, bo mi głupio, no nie? – Znów skinąłem. – Więc Jackie opowiedziała mi, że Michael miał kiedyś takiego kumpla i jedyne co muszę robić, to po prostu na niego patrzeć i udawać, że rozmawiam z nim oczami, dosłownie tak, jak wy to zrobiliście przed chwilą.

- Hm, jest to jakaś specjalna umiejętność. – Oparłem skroń o wystający fragment zagłówka. – Ale myślę, że powinnaś się jednak nauczyć patrzenia na tego gościa tak, jak Jackie na Michaela.

- A to niby czemu?

- Bo są zaręczeni, zakochani i planują swój happy ever after? – Zrobiłem znaczącą minę, poruszając ręką, by jej najpewniej wypalony przez zioło mózg, załączył tę informację.

- Oni naprawdę się hajtną? – Otworzyła oczy szeroko.

- Nie wiedziałaś?

- Znaczy się... Ludzie na planie mówią, że się pieprzą, ale raczej tego póki co szczególnie nie ogłaszają. Ale jazda!

- To nie mów! – Wyciągnąłem do niej dłoń. – Nie mów nikomu, nie wiedziałem, że to sekret. - Zignorowałem fragment o pieprzeniu z oczywistych względów.

- Jesteś kumplem Mike'a i nie wiedziałeś, że to sekret? – Jenny zmarszczyła brwi. – Dziwne w chuj.

- Umn... Nie widzieliśmy się ostatnio, mniejsza, dlaczego zaliczyłaś zgona? – zapytałem, aby zmienić temat. – No wiesz, to chyba nie jest okej, zaliczać go zupełnie randomowo, zawsze musi być jakiś powód.

Jenny uśmiechnęła się tajemniczo. Miała nawet taki sam dołeczek, w tym samym miejscu na policzku, co ja. Zacząłem aż powątpiewać, że nie jesteśmy spokrewnieni. Może mój ojciec wyruszył kiedyś w jakąś delegację do LA? Albo Ben. Mogłaby być dzieckiem Bena.

- Bo mój chłopak mnie zdradził, a póki promujemy film, w którym zagraliśmy parę, nie możemy się publicznie rozstać.

- Hollywood jest beznadziejne, przykro mi Mary-Jane. – Skrzywiłem się trochę. – To znaczy Jenny – poprawiłem, mierząc ją rzeczywiście ze zmartwioną miną. Nagle zaczęła przypominać mi  także June i pomyślałem sobie, że też będę przechodził przez nastoletnie załamania ponownie, tylko z nią, ale nie byłem przekonany, czy dam radę, skoro zależy mi na dziecku bardziej, niż zależało mi na mnie samym, gdy mnie to dotyczyło. – Faceci też są beznadziejni.

- Jesteś facetem – odbiła krzyżując ręce na piersiach.

- Jest gorzej, jestem też gejem. – Zrobiłem znaczącą minę. – Wyobraź sobie, tyle pięknych, wspaniałych kobiet, a ja nie dość, że jestem red flagiem, to jeszcze gustuję w red flagach. – Parsknęła pod nosem, co odwzajemniłem.

- Nie pomaga mi to, tak szczerze, bo zdradził mnie z kolesiem.

Westchnąłem głęboko patrząc wszędzie, tylko nie na nią.

- Zdrada nigdy nie jest okej, ale może to pocieszające, przynajmniej nie będziesz sobie myśleć: „może to ze mną było coś nie tak?"

- Nie myślałam tak.

- Och. No tak, pewnie, czemu miałabyś.

Zapadła między nami długa, nurtująca cisza, a mnie przygniótł koncept tego, że widocznie będę kiepskim tatą dla nastolatki, skoro nie radzę sobie z konwersacją o zdradzającym chłopaku.

- Przepraszam, starałeś się pomóc, a ja jestem pindą – mruknęła w końcu. – Jesteś w porządku, Luke.

Uśmiechnąłem się krzywo, a wtedy dołączył do nas Mike, który miał dokładnie wyszorowane ręce, które śmierdziały, jak środki odkażające i był też przebrany w inną bluzę. Clifford usiadł obok mnie, wlepiając w dziewczynę wzrok pełen wyrzutu, jednak dało się tam odnaleźć również sporo troski.

- To był ostatni raz, następny i jedziesz na odwyk i mnie to nie obchodzi, że nie robisz tego często, skonfiskowałem ci całe zioło, wszystkie piksy i możesz zrobić nawet salto, ale ci tego nie oddam.

- Nie jesteś moim ojcem.

- Gorzej, jestem twoim reżyserem, Jenny i jeszcze jedna taka akcja...

- I co? Wyrzucisz mnie?

- Nie. Nie muszę ci mówić co, ale wiedz, że nie chcesz tego doświadczyć.

Mocno zaciskał palce na swoich ramionach, przy okazji przekładając nogę przez nogę. Spod czapki z daszkiem wystawały mu rozczochrane włosy, sam Mike natomiast był rozpalony wręcz do czerwoności przez tę sytuację.

Zerknąłem na jego profil i po prostu chwyciłem go za tę rękę, którą miałem bliżej siebie, rozluźniając ją trochę. Pogłaskałem jego kostki, bo wiedziałem, że jeśli się nie uspokoi, będzie miał zepsuty cały wyjazd, poza tym nie znosiłem gdy się złościł na coś, co nie było jego odpowiedzialnością.

- Jenny zdradził chłopak, który jest beznadziejny, bo każdy facet jest beznadziejny, do tego właśnie doszliśmy i powiedziała, że już nie będzie – skłamałem.

- Chuja tam. – Michael prychnął. – Powiedziałaś tak?

Wymieniłem z aktorką znaczące spojrzenia, nieustannie trzymając mężczyznę za rękę, a ona obserwując nas, w końcu zgodziła się ze mną kiwając głową.

- Że mężczyźni są beznadziejni? Oczywiście.

- Wiesz o co...

- Tak, tak. – Wywróciła oczami. – Wy oboje jesteście beznadziejni, jesteście jak moi starzy.

- Jestem czyimś starym – wyznałem wręcz z dumą.

- O boże. – Zachichotała. – A bliżej ci do bycia matką, Mike to ojciec, bo jest bardziej wkurwiony.

- Nie przeklinaj, do cholery – powiedział oschle. – A tak zupełnie na poważnie, naprawdę nie chcę, żebyś to robiła, bo cię potrzebuję, poza tym ciężko pracujesz i nie warto, byłem na odwyku...

- Byłeś gdzie?! – Aż się uniosłem, bo to padło nagle i nie panowałem na tą reakcją.

- Odwiedzić kolegę, spokojnie Luke, o Chryste. – Aż złapał mnie za ramię i wtedy to on mnie uspokajał, głaskając moją skórę przez koszulkę. – Ale byłem tam i wcale nie jest miło. Nie będę cię ogarniał zawsze, a to już trzeci raz. Jen, to nie jest moja rola, inny reżyser kazałby ci już spakować swoje rzeczy. – Poważniejąc przełknęła ślinę, a potem znów skinęła. – Ale macie rację, mężczyźni są beznadziejni.

- Powiem ci to samo, co powiedziałam Luke'owi, sam jesteś mężczyzną.

- No i jest gorzej... Lubię też innych mężczyzn, więc wiem jak bardzo potrafią być beznadziejni.

- Mhm... - Jenny objęła się mocniej ramionami patrząc, jak ja trzymam Mike'a za rękę, a on dalej mnie głaska. – Wiecie co?

- Hm? 

- Powinniście wziąć ślub ze sobą – mruknęła. – Naprawdę powinniście, bo bylibyście wspólnie genialnymi starymi. To znaczy wkurwiającymi, ale takimi dobrymi. Dobranoc, tato. – Skinęła jemu. – Dobranoc, tato. – Skinęła mnie i nie zajęło jej wiele, by rzeczywiście odpłynąć.

Zerknęliśmy z Michaelem po sobie, powstrzymując głupie parsknięcia, jednak żaden z nas nie skomentował tego, co właśnie usłyszał.

...

[Las Vegas, Nevada, obecnie]

Równie rzadko, co latać samolotem zdarzało mi się także bywać turystą, dlatego aż się podekscytowałem, gdy dotarło do mnie, że mam cały dzień, by spędzić go zupełnie samemu w nowym mieście, którego nie znam. Z drugiej strony wolałbym, gdyby Michael do mnie dołączył, ale jak najbardziej rozumiałem, że jest tam w celach zawodowych, nie turystycznych, dlatego gdy od razu po przylocie pojechaliśmy do hotelu, pozwoliłem mu odebrać każdy telefon i zostawić się z walizkami.

Obiecał mi, że zostaniemy w kontakcie i słowa dotrzymał, ponieważ co jakiś czas wysyłał mi zdjęcie, jak siedzi znudzony w jakimś korytarzu, albo pije kawę z automatu, czy pokazuje znak pokoju do lustra w łazience.

Uśmiechałem się na każde, głupie powiadomienie od niego, poza tym byłem wdzięczny, że jedno z nich mnie obudziło, bo dzięki temu nie przespałem całego dnia pomiędzy naszymi walizkami które rzuciliśmy w moim pokoju na łóżko.

Jakaś część mnie pragnęła tego doskonałego, kulturowego tropu – o nie, nie mieli więcej sypialni! Lecz Cynthia zadbała o wszystko, nawet o to, żebym dostał broszurkę z ciekawymi miejscami do odwiedzenia.

W pierwszej kolejności napisałem do Niny, że żyję, a potem zadzwoniłem do June na facetimie, pokazując jej, że mam z okna widok na bardzo ruchliwą ulicę oraz wysokie budynki. Była tylko lekko obrażona, ale to dlatego, że Jackie powiedziała jej, że tam jest Disneyland, dlatego wiedziałem, że muszę zaproponować Michaelowi, abyśmy zamiast wracać do Castine, ściągnęli jeszcze June – do LA, nie do Vegas, bo moglibyśmy tam przespać się u niego, a potem wszyscy razem dostać się do upragnionego raju każdego dzieciaka.

Ja swój raj dostałem tego popołudnia, gdyż mogłem włożyć słuchawki, swoje wdzięczne trampki, ciemne okulary i jak prawdziwy obieżyświat – powchodzić do kultowych miejsc, zrobić sobie zdjęcia z rzeczami, a nawet przypadkiem wpaść na jakiegoś starego aktora, którego zna moja mama, dlatego zrobiłem sobie z nim fotę, aby ją potem nią wkurzać i śmiać się, że ona takiej nie ma, bo nigdzie nie wyjeżdża.

Pierwszy raz od wielu lat czułem spokój, gdyż nikt nic ode mnie nie chciał, mogłem sobie śmiało pomyśleć, nie miałem oczu dookoła głowy i poczułem, że wreszcie zabrałem się sam na randkę. Zwłaszcza po wypiciu lampki wina do dobrego makaronu, który zaserwowałem sobie w estetycznie wyglądającej knajpce, przy parasolu na zewnątrz.

Wtedy jednak zacząłem rozkładać poważne rzeczy na czynniki pierwsze, a przez poważne rzeczy mam na myśli "nas" - wiecie jakich "nas" i nie spodobało mi się to. 

Mike zabrał mnie tam, bo wiedział, że mnie to uszczęśliwi. Nie prosił, bym siedział z nim w tych korytarzach, wiedząc, że nie wejdę do środka, ponieważ doskonale znał moje zamiłowanie do romansowania z samym sobą oraz wpadł na to, że tego właśnie mi brakuje, a na dodatek wynajął nam przepiękny hotel z room service, zatem mogłem się nastawiać, iż rano będę mógł zjeść porządne śniadanie i nie będę musiał się zastanawiać gdzie została moja godność.

Właściwie dał mi to, co kiedyś myślał, że ja będę w stanie dać jemu.

Chciałbym czegoś takiego na dłużej – ustaliłem biorąc ostatni łyk białego wina musującego z kostkami lodu w nim.

Nie tyle ładnych rzeczy i cudownych wyjazdów, co tej wolności, jaką miałem chodząc po Las Vegas, które okazało się o wiele mniejsze, niż myślałem, że jest. Czułem się tam wyrwany ze świata, z własnego życia, a jedyne, co krążyło w mojej głowie permanentnie to myśl, że opowiem mu o tym wszystkim, gdy spotkamy się wieczorem.

- Trudno cię znaleźć, złociutki. – Cynthia dosiadła się do mnie, oddychając ciężko, bo w mieście było bardzo ciepło, a kobieta miała na sobie jaskrawy, elegancki garnitur, który pasował idealnie do jej prezencji niezastąpionej asystentki z Los Angeles. – Pytam tego dupka, gdzie jesteś, a on mi wysłał, jak pijesz wino, więc zlokalizowałam cię dosłownie po odbiciu nazwy restauracji w twoich okularach.

- O woah, ty naprawdę jesteś niezastąpiona. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Luke. – Przedstawiłem się. – Wcześniej nie mieliśmy okazji, weszłaś i wyszłaś.

- No tak, wybacz, że cię zignorowałam, ale to była szybka akcja, Cynthia. – Podała mi rękę, którą uścisnąłem.

- „Ten dupek" to Michael? – złapałem ją za słówko.

- Znam wiele dupków, ale ten dupek to troskliwe określenie. – Wzruszyła ramionami. – Wypiję szybkie espresso i zabieram cię na plan.

- Na plan? – Zmarszczyłem brwi.

- To znaczy do kaplicy, kazał cię ściągnąć, bo potem jego grafik wreszcie dobiega końca, a ja to dosłownie pierdolę i idę na chłopców.

Cynthia odpaliła dwa papierosy w ustach, podając mi jednego, dlatego miałem środek ust czerwony od jej szminki, gdy już się zaciągnąłem. Nawet nie zapytała, czy palę, wyszła z założenia, że to robię, więc z wdzięcznością mruknąłem do niej krótkie „dzięki" i sam zamówiłem dla niej kawę, gdy musiała odebrać komórkę, kiedy podszedł kelner, pytając czy chcę rachunek.

- Nagrywacie już? – zapytałem, gdy się rozłączyła.

- Nie, póki co oglądaliśmy miejscówkę, same formalności, ale Michael uznał, że chciałbyś to zobaczyć, dlatego jestem.

- Nie mógł zadzwonić? – Zmarszczyłem czoło.

- Dał mi kartę i kazał pójść sobie na kawę, bo przeprowadza głębokie konwersacje z Mary-Jane, on ją praktycznie wychowuje od nowa, Luke, jakimkolwiek dupkiem by nie był, za to powinien zostać świętym.

- Mike ma podejście do dzieci. – Pokiwałem głową

- I do rozwydrzonych gwiazdeczek. Ja bym takie po prostu rozerwała na kawałki, a ją już szczególnie, bo jest rozpuszczona, jak dziadkowski bicz.

- Jak każda nastolatka. – Westchnąłem oblizując usta. – Masz dzieci?

- Mam karierę, jestem najlepszą sekretarką i asystentką, jaką widziałeś na oczy, powinnam dać ci autograf, wiesz? – Polubiłem ją. Była zabawna. – Ty masz córkę, dziesięciolatkę, jesteś nauczycielem, musisz kochać dzieci, poza tym Mike to taki dzieciuch czasem, mimo wszystko.

- To leo placement w jego charcie – mruknąłem. – Sprawdziłaś mnie?

- Nie wiem czym jest chart, nie wiem czym jest leo placement, ale dostałam instrukcję, jak sprawić, że będziesz się czuł idealnie, więc kupiłam ci lodoherbatę, batona i sensowne, białe conversy, które masz w pokoju, bo jestem przekonana, że jutro rano tych już nie założysz.

Zaniemówiłem na moment do tego stopnia, że popiół z papierosa wpadł do mojego talerza, który na szczęście był już pusty.

- Czy mogę się z tobą ożenić?

- Nie, bo mimo, że jesteś bardzo ładny, to jesteś też bardzo gejem, a ja bardzo lubię heteroseksualny seks, najlepiej z facetem, który potem nie zadzwoni. – Cynthia uśmiechnęła się do kelnera, który przyniósł jej espresso. – Poproszę rachunek – powiedziała od razu, a potem opróżniła swój kubek i zanim zdążyłem wyciągnąć gotówkę, przyłożyła kartę Michaela do terminala. – Chodź, Luke, zobaczysz gdzie się dzieje magia kina. – Wstała jako pierwsza i wyciągnęła nawet do mnie rękę, by ułatwić mi podniesienie się po sytym obiedzie.

Luke: znalazłem ci żonę, musisz uczynić ją gejem

Nina: ty przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że to tak nie działa

Luke: wiem, wiem, żartuję, ale o mój boże, zakochałabyś się od razu!

Nina: zdjęcie albo to się nie stało

- Cynthia, mogę cię prosić o zdjęcie.

- Szybkie – odparła. – Ustaw się i daj mi telefon.

- Nie, ja chcę zdjęcie z tobą.

Przewróciła oczami trochę rozbawiona, jednak się zgodziła, a gdy zrobiłem nam trochę rozmazane selfie, przesłałem je od razu do swojej byłej żony.

Nina: klepnij mi lot do Vegas, uczynię ją swoją!

Luke: mood

...

Jako dziecko i nastolatek śmiałem się, że kiedyś uciekniemy z Michaelem do Nevady, oczywiście pociągiem, ponieważ gdy się pobierzemy, nikt nie będzie mógł nas rozdzielić. To wydawało mi się dziwnie podniecające, móc po prostu tak kogoś porwać przed ołtarz, albo zupełnie odwrotnie, poznać kogoś jednej nocy i złączyć się na zawsze z tą osobą, ponieważ skoro wyszły wspólne szoty, to wyjdzie też wspólne życie.

Wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to tak nie działa i rezerwacja takiego ślubu jest ogromnie kosztowna, a poza tym grafik w kaplicach to napięta rzecz, więc chyba nawet taniej i łatwiej jest zrobić to tradycyjnie.

Ale niezmiennie coś się we mnie ruszyło, gdy Cynthia otworzyła mi drzwi i idąc przez środek kaplicy, zobaczyłem Michaela w łuku pod rzeźbą gołębi, jak rozmawiał z Jenny oraz jakimś panem, tłumacząc im coś, co musiało mieć znaczenie dla ich projektu.

W pomieszczeniu pachniało kwiatami i kacem. Przez witraże wpadające do środka światło zachodzącego słońca robiło niepowtarzalny klimat, a gdy te promienie podrażniły profil Mike'a, nagle zmiękły mi kolana. Mężczyzna zmrużył oczy, natomiast robiąc zirytowaną minę zasłonił się trochę trzymaną przez siebie teczką.

Nie powinienem się tak czuć, on już nie był mój, a wszystko to, co we mnie ponownie się budziło, miało związek z dawnymi nami, ale skoro miałem w sumie wakacje, mogłem pozwolić sobie chociaż na chwilę niewinnej fantazji, która mogłaby uleczyć moje wewnętrzne dziecko.

- Jesteś zakochany – szepnęła do mnie Cynthia, więc patrząc na nią automatycznie, spaliłem ogromnego buraka.

- Ehe. – Pokiwałem szybko głową, wsuwając dłonie do kieszeni czarnych jeansów. – W tym miejscu i w ogóle, woah, estetyka...

Mary-Jane bawiła się główką ułamaną z białej róży, patrząc raz na mnie, raz na Michaela. Pomachała mi, nie chcąc przerywać konwersacji, a gdy Clifford zapytał ją o coś, na co nie znała odpowiedzi, zabrał jej ten kwiatek, aby się trochę skupiła. Od razu jej wzrok przeniósł się w stronę tamtego kolejnego faceta, natomiast Mike nie zorientował się, że już dołączyliśmy z jego asystentką.

- Nieprawda – odrzekła kobieta, ujmując moje ramię, bo byłem od niej znacznie wyższy, poza tym w drodze pozwoliłem jej na to, bo przeze mnie osunął się jej obcas na krawężniku i chyba bolała ją pięta. – Jesteś zakochany w Michaelu, jak jasna cholera.

- Yyy... - Zadrżała mi ręką.

- Jesteś też przyjemniejszy, niż Jackie.

- To moja siostra.

- Wiem, co nie zmienia faktu, że jesteś przyjemniejszy i bezkompromisowo zakochany, a ja mam niezłą zabawę na to patrząc, ponieważ wiesz co?

- Huh?

- On w tobie też jest, ale tego nie wie.

Szeptaliśmy do siebie.

- Chyba nie powinnaś tak mówić, jako najlepsza asystentka.

- Jestem najlepszą asystentką, bo się nie patyczkuję, jakbym słodko pierdziała, to nikt by mnie nie szanował, Luke. Jeśli czegoś chcesz, to to weź, ludzie i tak będą zranieni i niezadowoleni, dlaczego ty masz być jednym z nich?

- Jackie to moja siostra – powtórzyłem, jakby chcąc uświadczyć się w fakcie, że nie powinienem w ogóle brać pod uwagę takiej opcji.

- Ale ty miałeś go pierwszy.

- Skąd...

- Nie wiedziałam, wywnioskowałam po jego fabułach i szczątkowych opowieściach, ale dzięki, że mi powiedziałeś. – Znów mnie przytkało. – O, teraz on się na ciebie gapi tak, jak ty gapiłeś się na niego, uroczo.

Prawie odskoczyłem, gdy Cynthia odeszła na bok, już nie kłopocząc się ze swoją nogą, po czym złapała Mary-Jane, bo widocznie miała do niej jakiś interes. Facet, który rozmawiał wcześniej z Michaelem, odebrał telefon, bo wszyscy tam non stop wisieli na telefonie, natomiast my przez chwilę zostaliśmy sami, mijani przez pracowników kaplicy, którzy zajmowali się swoimi sprawami.

- I jak tam, słonko, znalazłeś męża? – Michael podszedł do mnie, zupełnie niespodziewanie podając mi ten podzióbany przez Mary-Jane kwiatek, który przejąłem powstrzymując kolejną salwę czerwieni, jaka nadchodziła, by zaatakować moje policzki.

- Mówiłem ci już, żebyś nie nazywał mnie „słonko", jestem dorosłym mężczyzną, mam prawie dwa metry wzrostu i pewnie ważę coś ponad sto kilo, mógłbym dosłownie przygnieść człowieka.

- Zgadzałoby się, masa słońca jest około trzysta trzydzieści trzy tysiące razy większa, niż masa ziemi.

- Serio? Skąd to wiesz?

- Wygooglowałem kiedyś, jak uczyłem się do poprawki z matmy i twoja mama kazała mi obliczyć masę słońca.

- Moja mama?

- Dawała mi kroki, żebym łaskawie zdał matematykę.

- O mój boże, teraz jest mi przykro. – Skrzywiłem się mocno. – Też na ciebie krzyczała?

- Musiała krzyczeć, inaczej nie wziąłbym jej na serio.

Zaśmialiśmy się oboje, a gdy podeszliśmy do ołtarza, odruchowo wsunąłem sobie główkę białej róży za ucho.

- Dobrze się bawiłeś? – zapytał Michael, przy stoliku przekładając swoje dokumenty, jakieś umowy, które były już podpisane jego nazwiskiem.

- Tak, widziałeś zresztą, wysyłałem ci zdjęcia, ale chciałbym gdzieś pójść z tobą, skoczymy do kasyna? Nigdy nie byłem, a chciałbym chociaż napić się drinka i przegrać dwie dychy w pokera.

- Przecież ty umiesz grać w pokera. – Szturchnął mnie w bok.

- Pokera z męskiej łazienki w liceum w Castine – poprawiłem.

- Stary, to jest legitny poker, graliśmy ostrzej, niż myśleliśmy, dzięki trikom Ashtona nie straciłem swojego auta.

- To był w ogóle hit. – Przypomniałem sobie ze śmiechem, opierając się o stolik za sobą. – Taki niewinny, taki niepozorny, a grał, jak zawodowiec.

- Dobrze, że jego tu nie zabraliśmy, bo by czasem został milionerem, albo zastawił swoje osmarkane dzieci.

Zaczęliśmy się śmiać tak głośno i długo, że aż Cynthia i Mary-Jane wróciły z korytarza, patrząc czy wszystko z nami w porządku, jednak Clifford machnął im, że jest okej. Mój wzrok znów utkwił w jego prześlicznej, rozpromienionej buzi, a serce zakołatało mi w piersi.

O boże, ja jestem w nim zakochany.

Nie!

Nie możesz być w nim znów zakochany! – krzyknąłem na samego siebie, ale nie umiałem znaleźć argumentu, który podważyłby ten stan rzeczy.

Prawda jest taka, że nawet jeśli nasze życia różniły się o sto osiemdziesiąt stopni i nie znaliśmy się już niemal wcale, to nie zmieniało faktu, iż chciałbym go na nowo poznać, a każda rzecz, której się dowiadywałem, przepełniała mnie ogromną pulą dobrych, albo po prostu silnych emocji. Mógłbym spędzić życie poznając go.

Gdy to do mnie dotarło, zerknąłem w inną stronę.

Brawo, Luke, ale się wjebałeś. Jak zawsze to samo.

- Pójdziemy do kasyna – powiedział, nie mając pojęcia co mam teraz w głowie. – Steve, to znaczy ten koleś, który teraz rozmawia przez telefon jest aktorem, ale wcześniej był urzędnikiem, ojciec Mary-Jane go zna, dlatego tak wyszło, że gościa ogarnęliśmy, żeby zagrał, bo chciałbym jednak zachować jakąś zgodność, no i chciał się spotkać, skoro już tu jesteśmy, a od słowa do słowa, to spoko ziomek, więc załatwił nam wejściówki na prywatną imprezę jakiś ultra-bogaczy, więc serio będziemy mogli zastawić obsmarkane dzieci Ashtona, jak się dobrze uprzemy.

- Więc zabierasz mnie na kolejną noc alkoholizacji?

- Słuchaj, zawsze możemy się po prostu zjarać towarem Mary-Jane.

- Słuchaj. – Pochyliłem się trochę do Michaela. – Zawsze możemy oba.

- Słuchaj, uwielbiam twoją mądrą głowę. – Odgarnął mi włosy za ucho, a gdy poczułem skręt kiszek, musiałem przełknąć ślinę. – Obiad? – zaproponował Mike, jakby nigdy nic, gdy już się odsunąłem.

- Jadłem.

- Drugi obiad. – Dźgnął mnie w bok. – Dla Kebabusa.

- Och, dla Kebabusa, to zawsze, ale ty wybierasz, ja już jadłem włoskie.

- Azjatyckie – wypalił od razu.

- A może deser?

- Luke, muszę coś zjeść tak konkretnie, jak mam się napić, poza tym jak nam się włączy gastro, to obeżremy się za wszystkie czasy po tym blancie, bo Jenny nie ma słabego towaru. – Wtedy to on wziął mnie pod ramię. – Chodź, zgarniemy Steve'a.

- Och... - Przez chwilę myślałem, że będziemy sami, co Michael od razu wyczuł, dlatego milczał, aż wreszcie nie szepnął:

– Pogadamy, żeby się z nim dobrze zaprzyjaźnić, skoro załatwia wejściówki, a potem zabiorę cię na drugi obiad sam. No. Na trzeci obiad. 

- Och. – To „och" z mojej strony brzmiało bardziej pozytywnie.

- Twoja niechęć do innych ludzi jest wręcz fascynująca.

- Nie widziałem cię dwanaście lat, Mikey, poza tym jestem terytorialny, wiesz o tym.

- Jedenaście, albo dziesięć...

- Nie wiem. – Wzruszyłem ramionami.

- Za każdym razem ta liczba rośnie, ale masz rację, czuję, że nie widzieliśmy się wieki. – Otworzył nam drzwi, a gdy wyszliśmy na zewnątrz, Steve stał już tam, kończąc swoją telefoniczną konwersację.

- Clifford! – Uśmiechnął się wesoło. Był przyjaznym, starszym panem z zakręconym wąsem. – Hemmings. – Wskazał na mnie widząc jak idziemy ze sobą pod rękę, więc zgodziłem się kiwnięciem głowy, bo musiał wiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi.

- Miło pana poznać, panie...

- Stevenson. Steve Stevenson. – Przedstawił się, ściskając moją dłoń.

- Czad, nie? – Mike zwrócił się do mnie, więc pokiwałem głową przygryzając wargę w szerokim uśmiechu.

Czułem się tam tak dobrze...

Czułem się z nim tak dobrze.

...

Fergie zaśpiewała kiedyś, że mała impreza nie może nikogo zabić, ale to nie była mała impreza, tylko melanż mojego życia. Myślałem, że przesadziłem na studniówce, albo na własnym ślubie, jednak nie – wtedy w Las Vegas, upiłem się do takiego stopnia, że nie czułem własnej twarzy, a moja bardzo pogodzona ze sobą natura, pozwoliła mi wtedy obracać na parkiecie najseksowniejsze kobiety, jakie widział ten świat, które bardzo chętnie wpadały w moje ramiona, bo z jakiegoś powodu każdy wiedział, że nie będę niczego od nich chciał.

Dajcie mi chwilę, muszę to sobie poukładać w głowie, bo mam spore dziury w pamięci jeśli chodzi o tę noc. Wiem, że gdy weszliśmy w zamknięte grono osobnej sali, od razu powitano nas drinkiem. Poza tym każdy tam chlał na umór, ponieważ nie mogliśmy wnieść telefonów, a na dodatek dosłownie wpadłem na kilku sławnych ludzi, których na co dzień widywałem w serialach, albo na nagraniach z koncertów.

Ja nie wiem czy byłem w szoku, czy po prostu moje zmęczenie dało się we znaki, ale skutkiem bycia zupełnie obcym tam, bez strachu, że zostanę nagrany, albo ktoś zrobi mi zdjęcie, czy pójdzie o mnie jakaś plotka w Castine, poczułem jakby ktoś zdjął z moich barków monumentalny ciężar.

Sala była spora i złoto-czerwona. Przy barze podawano głównie whisky oraz wina, klimatyzacja dawała doskonałe poczucia bycia w temperaturze idealnej, natomiast muzyka rzeczywiście pozwalała poczuć się, jak w dobrym odcinku mocnego serialu.

Raczej nie odchodziłem do Michaela, a on nie zostawiał mnie w tyle. Od czasu do czasu rozmawiał z kimś innym, albo informował, abym zaczekał na chwilkę, ponieważ ma coś do załatwienia lecz zawsze do mnie wracał i nie pozwolił, żebym poczuł się przez niego porzucony, albo odtrącony.

Z jakiegoś powodu ludzie rozmawiali do siebie po nazwiskach, mnie też Michael przedstawiał po nazwisku, co z perspektywy czasu wiem, że mogło mieć związek z Jackie, a jednak wówczas czułem się tak samo ważny, jak te wszystkie gwiazdy filmowe.

To nie były normalne konwersacje z serii: „gdzie pracujesz?", „jakie są twoje dzieci?", „no, ta pogoda jest bardzo zmienna". O nie. Tam mówiło się bez cenzury o polityce, o innych ludziach, o seksie, fetyszach, pieniądzach i w pewnej chwili dotarło do mnie, że jeśli się nie nażłopię, to zacznę uświadamiać sobie, jak bardzo jestem tam nie na miejscu i powinienem wrócić na festyn w Maine, rysować sobie stokrotki na policzkach i obserwować, jak Mike topi się w kulkach z moim dzieckiem.

Zwłaszcza, że niektórzy mieli tak okrutne poglądy, że gdybym nie szczypał się w nadgarstek, zacząłbym ich wszystkich wyjaśniać!

Clifford natomiast pasował w oba te miejsca – do Castine i do Vegas, bo miał tę swoją minę, która świadczyła o zaangażowaniu w konwersację o czymś, o czym nie miał pojęcia, bezbłędnie klepał ludzi po ramieniu i dawał wszystkim wierzyć, że mają rację.

To było ciekawe doświadczenie, zobaczyć go takim. Poza tym miał na sobie czarny smoking, do którego złośliwie wręcz założył tę samą, swoją reżyserską czapkę z daszkiem, mnie natomiast namawiając do przypięcia białej róży za uchem wsuwką.

Jakaś aktorka podczas tej imprezy zasugerowała mi brokat na powiekach, gdy poszedłem do łazienki, a ona stała w męskiej, bo do damskiej zrobiła się kolejka. Zapytała też czemu płaczę, skutkiem tego, iż dosłownie popłakałem się ze śmiechu, więc powiedziałem prawdę, że to Michael Clifford mi to zrobił, a potem musiałem powtórzyć jej jakiś głupi żart, którym mnie poskładał, żeby nie stawała nagle w mojej obronie, a miała na to ochotę. 

Poza tym brokat przepięknie przykleił mi się do powiek na łzy.

Tańczyłem więc z aktorką od brokatu, później z inną, aż w końcu z jakimś modelem, by wreszcie dać się okręcić Michaelowi, któremu wyszeptałem prosto w usta, bo tam sięgnąłem, że czuję się cudownie.

Z parkietu zostałem ściągnięty do stołu pokerowego, a Mike zastawił za mnie jedno ze swoich aut. Grając co jakiś czas popalałem, by wreszcie zorientować się, że mój partner w zbrodni tej nocy, nie daje mi do zaciągania się papierosa, a skręta wymieszanego z tytoniem, za co byłem mu bardzo wdzięczny, bo tego zdecydowanie potrzebowałem.

I przez przypadek wygrałem dla nas dwadzieścia tysięcy.

- Gdzie się nauczyłeś tak grać, młody człowieku?! – zapytał jakiś producent filmowy, który podszedł do nas, gdy siedzieliśmy już przy kolejnym stoliku, ale takim gdzie były popielniczki i Mike tłumaczył obcym mi ludziom, gdzie jest Castine.

- W Castine! – odparłem rozbawiony i dopiłem swoje Cosmo. – Chce pan usiąść? – zapytałem. – Nie, proszę sobie nie dostawiać krzesła, ja... - Podniosłem się, zupełnie niespodziewanie przesiadając się na kolana Mike'a, który bez zawahania objął mnie w tali. – Mikey... To znaczy... Clifford właśnie opowiada o Castine.

- O, hej, Todd, dziś mnie nie ścigniesz za opóźnione skrypty? – Michael zwrócił się do niego i wychylając się trochę przeze mnie, więc także go objąłem, przywitał się z siwym facetem. – Luke, to mój ulubiony producent, Todd, to jest...

- Luke Hemmings, który oskubał mnie z motorówki!

- Wygrałem ją uczniwą grą w pokera! – Obroniłem się. – Moment, wygrałem motorówkę?! – Aż położyłem dłoń na ustach, więc wszyscy przy stole widząc tę reakcję parsknęli śmiechem.

- Tak, kochanie, wygrałeś motorówkę. – Michael położył brodę na moim ramieniu. – Castine jest w stanie Maine, oboje się tam wychowaliśmy.

- Hemmings... - Todd się zamyślił i wskazał na mnie, a potem spojrzał na to, jak siedzimy, by ostatecznie ze zrozumieniem pokiwać głową. – Nie wiedziałem, że jesteś gejem.

- Jestem biseksualny – wyjaśnił, a potem sobie uświadomił, że chyba za rzadko mówi to na głos, więc lekko ucałowałem go w czubek głowy, gdy to padło. – Poza tym twój mąż wyczuł mnie od razu, myślałem, że wiesz.

- Mogłeś powiedzieć, musimy się wszyscy wspierać na tym homofobicznym padole. – Zacmokał, ściągając z nosa okulary, chyba żeby wyglądać mniej jak dupek. – Prawda, Luke?

Był stary, ale bardzo atrakcyjny, dlatego pomyślałem, że kiedyś Michael też będzie takim Toddem na imprezach tego typu. Pogłaskałem mocniej ramię Clifforda, bo chciałem mieć go właśnie bliżej. Jak najbliżej. O boże, jak ja go wtedy chciałem i poczułem to, poprawiając się tyłkiem na jego kolanach.

- Hm? O tak, zdecydowanie, świat to pizda dla nas – powiedziałem to co miałem na myśli, zupełnie zblazowany już myślą o Mike'u, tym dniu, tym że znów jestem w nim zakochany... Nawaliłem się. I zjarałem.

- Co gorsza, kiedy my wcale ich nie lubimy! Wybaczcie, panie, jesteście piękne, ale nie dla nas. – Todd Wyciągnął rękę do dziewczyn, które siedziały przy tym samym stoliku.

- Ja pierdolę. – Michael zaczął śmiać się na głos, mocniej mnie obejmując.

- No ma rację – zgodziłem się z producentem.

- Jak byliśmy młodsi z mężem, to zawsze mówiliśmy, że pobierzemy się w Vegas, jeden z nas przebierze się za kobietę i będzie to legalne.

- My też – wypaliłem. – W sensie... Jak byliśmy dzieciakami, wtedy to też nie było legalne, ale nie wpadłem na to, żeby przebrać się za kobietę.

Michael spojrzał na mnie z dołu, chyba trochę w szoku, że wyciągnąłem ten wątek z szafy, ale skoro ja z niej wyszedłem, a z tego pokoju nic nie mogło wyjść, to nie widziałem przeciwskazań, aby po prostu się wygadać, zwłaszcza komuś, kto miał okazję doświadczyć najpewniej jeszcze gorszego gówno, będąc w podobnej pozycji, co ja i co Michael dawniej.

- Znacie się od dziecka. – Wskazał na nas, bo bardzo dużo gestykulował, a my oboje przytaknęliśmy. – To ma moc, panowie.

- Spędziliśmy ze sobą każdy dzień, praktycznie każdą minutę, bo jeśli nie byliśmy razem, to i tak myślałem o nim, o mój boże, ja zawsze myślę o tobie. – Michael wręcz wysapał, opierając skroń o moje ramię, a mnie zamurowało, setny raz tego dnia, bo być może wypalił to co wypalił pijany, zjarany i po jakimś proszku, ale nie dało się tego od-powiedzieć.

- To tak jakbyście byli już małżeństwem. – Zaśmiał się Todd.

Przełknąwszy ślinę pozwoliłem mu przytulić się czulej. Nie mogłem nic na to poradzić, że aż zadrżałem i chciałem krzyknąć, żeby albo mnie puścił, albo zabrał do łazienki i po prostu wykochał.

- Pocałujcie się, przecież nikt wam nic nie zrobi. – Staruszek wzruszył ramionami, sięgając po szklankę whisky.

Oblizałem usta. Nie całowaliśmy się jeszcze publicznie, tak żeby wszyscy mogli zobaczyć, poza tym docelowo mieliśmy nie całować się wcale. Nie myślałem wtedy o mojej siostrze, nie było jej, ona po prostu nie istniała, tak jak June, albo rzeczywistość, do której mieliśmy wrócić.

- Albo najlepiej to w ogóle weźcie ślub dziś – pociągnął Todd widząc, że się wahamy. – Po co zwlekać i się zastanawiać? Nad czym, skoro jesteście praktycznie jednym człowiekiem, hm?

- To chyba tak nie działa, jak się wszystkim wydaje – odparł Michael, wtulając wręcz policzek w moje ramię.

- A tam, nie działa. – Pokręcił głową i uniósł rękę. – Kochacie się, to jest przecież oczywiste, Mike, znam cię już parę lat i widzę, że patrzysz na Luke'a, jak na swoją pierwszą wypłatę, chcesz być jego mężem? – Otworzył usta, a mnie przeszedł kolejny dreszcz, gdy usłyszałem słowo „mąż" w naszym kontekście. – Jasne, że chcesz! – Położył swoją pomarszczoną dłoń z drogim, złotym zegarkiem na nadgarstku na ramieniu Clifforda. – Masz jedną moc, o której chyba jeszcze nie wiesz, to się nazywa moc pieniędzy, dlatego jeśli chcesz tego ślubu i kochasz tego mężczyznę, to go dostaniesz, bo w naszym świecie, jeśli czegoś chcesz, to po prostu to sobie bierzesz.

- Ale...

- Widziałem, że Steve Stevenson się tu gdzieś kręci, pogadaj z nim, najlepiej w języku pieniędzy. – Todd zrobił znaczącą minę. – Albo nie, to twój wybór, po prostu... Jestem już stary i przez głupie prawo nie mogłem nazywać swojego męża swoim mężem przez lata, to wiele zmienia, taki ślub, naprawdę, nie marnujcie czasu, bo nie warto. – Wstał z krzesła ze stęknięciem, uścisnął dłoń zdezorientowanego Mike'a, a potem pogłaskał moje ramię i się uśmiechnął. – Spotkamy się jeszcze, jak wpadniesz po moją motorówkę w Los Angeles, co?

- Jasne, proszę pana. – Byłem tak w szoku, że mój pozytywny grymas był bardziej grymasem, niż był pozytywny.

- Przepiękny facet, jeśli ty go nie weźmiesz, stoi tu cała horda napalonych kolesi, którzy zrobią to za ciebie. – Chyba chciał szepnąć do Michaela, jednak powiedział to trochę za głośno.

Zostaliśmy więc sami, albo wydawało mi się, że pobędziemy teraz wyłącznie ze sobą, jednak Mike skinął mi, żebym zszedł z jego kolan i nawet się nie oglądając, po prostu zniknął gdzieś w korytarzu.

Poczułem się... Co najmniej dziwnie, bo przez chwilę myślałem, że my naprawdę zaczniemy się teraz całować, albo chociaż rechotać z tego, co powiedział Todd, a potem... Sam nie wiem. Zrobimy cokolwiek, prócz rozdzielenia się bez słowa.

- Będzie okej. – Młoda kobieta, która siedziała naprzeciwko nas i co jakiś czas słuchała o czym mówimy, zamiast uczestniczyć w dyskusji z koleżanką, złapała mój nadgarstek. – Ten dziadzia pogadał sobie, ale tak naprawdę tylko wy wiecie, co was łączy, huh?

- Tak, pewnie, dzięki. – Wymusiłem uśmiech, jednak kawałek brokatu spłynął mi po policzku, razem z małą łezką, którą wytarłem od razu.

Co ja sobie wyobrażałem? Dlaczego w ogóle zacząłem mówić o tym, że kiedyś chcieliśmy wyjść za siebie za mąż! Przecież to nie miało sensu, to było niepotrzebne i Jackie...

- Chodź. – Michael podszedł do mnie znienacka, narzucając mi na ramiona swój czarny płaszcz. – Na zewnątrz jest chłodniej, dlatego go ubierz.

- Michael...

- Po prostu chodź.

Bez słowa wstałem, zerkając jeszcze po tej pani, która uśmiechnęła się podejrzanie. Nie wiedziałem o co chodzi. Chciał mnie zabrać już do hotelu? Odprawić do domu? Nie mogłem wrócić do domu w takim stanie! Chciałem się wyspać, najeść dobrego śniadania, coś jeszcze zwiedzić przed powrotem!

Michael ciągnął mnie za rękę dość niedelikatnie, bo był właśnie w swoim zdecydowanym szale. Przy wyjściu dostaliśmy telefony, które to on odebrał i wrzucił do kieszeni mojego płaszcza, ale nie chciałem sprawdzać komórki, tylko dowiedzieć się co jest grane.

Nie wsiedliśmy do auta, za to szliśmy przed siebie, mimo lekkiej mżawki, która sączyła się z nieba.

- Michael, gdzie idziemy?! – zawołałem, ale w odpowiedzi przyspieszył i zwyczajnie zaczął biec, więc by się nie wywrócić, dołączyłem do niego. – Ja cię nie rozumiem! – jęknąłem, powstrzymując irracjonalny śmiech, którego napad nagle był spowodowany moją niemałą frustracją oraz marihuaną.

- Przed siebie!

- Michael!

- Luke! – odkrzyknął.

Mijaliśmy ludzi na chodniku, a ci którzy stali w kolejkach do klubów, aż się rozsuwali, by zrobić nam miejsce.

Zamknąłem oczy na moment. Mój świat wirował, wszystko było w neonach i brokacie. Czułem się dobrze, wbrew pozorom. Może gdybym był trzeźwy, zacząłbym panikować i poczułbym się okropnie skutkiem tego chaosu, jednak jeśli on kochał chaos, ja mogłem być chaosem.

Mógłbym być czymkolwiek, żeby też mnie kochał i poczułem to w tamtej chwili, bo kiedy Michael otworzył mi z impetem jakieś boczne drzwi w białym budynku, dotarło do mnie, że jesteśmy w tej samej kaplicy, a ja widocznie... Muszę być tylko Lukiem, żeby mnie kochał, niczym, ani nikim innym. Oczywiście jeżeli robiliśmy to z miłości, nie w natchnieniu chwilą.

- Michael... - Zatrzymałem się stanowczo, ciągnąc też jego za rękę w ciemnym, ciasnym przedsionku, który śmierdział kadzidłem.

- Luke? – Obrócił się w moja stronę. – Widzę tylko twój brokat na oczach – szepnął po omacku głaszcząc mój policzek. Oboje łapaliśmy oddechy po biegu. – Wyglądasz pięknie.

- Chcesz... - Nie umiałem się wysłowić. – Czy ty naprawdę chcesz wziąć ze mną...

- Tak – uciął. – Chcę, żebyś znów był mój, bo ja zawsze jestem twój, a jeśli to jedyny sposób, to właśnie tego chcę, bo chcę cię uszczęśliwiać... - Ujął mój podbródek w palce. – Zróbmy to co zawsze mówiliśmy, że zrobimy.

- Jesteśmy pijani i naćpani.

- I szczerzy – dodał. – Jesteśmy kurewsko szczerzy.

Spojrzeliśmy sobie w oczy, które przywykły już trochę do mroku.

Przełknąłem ślinę. Nie miałem w sobie żadnych zasad moralnych wtedy. Desperacko wręcz pragnąłem jego.

- Okej – szepnąłem.

- Okej – mruknął Mike.

Nacisnął zdobioną klamkę, drugą dłonią trzymając mnie za rękę, szliśmy powoli, dość koślawo i mocno nietrzeźwi prosto do ukontentowanego Steve'a, który był właśnie bogatszy o moje wygrane dwadzieścia tysięcy i motorówkę.

Można więc powiedzieć, że wygrałem w pokera męża.

Z jednej strony stała rozbawiona Mary-Jane, a z drugiej był Todd, który bawił się świetnie, jednocześnie paląc cygaro. Przed głównymi drzwiami stała rano ta sama barierka: „Plan filmowy – wstęp wzbroniony", a na stoliku leżały dwie porcje dokumentów, których nie powinniśmy dostać do podpisania absolutnie w tym stanie.

- Poczekaj! – Michael zostawił mnie i prędzej podszedł do donicy, podając mi przy okazji kilka niepołamanych, białych róż, po czym stanął po jednej ze stron naszego urzędnika. – Jeszcze moment... - Zaczął szukać czegoś po kieszeniach. - Luke, włącz coś! Jakąś muzykę, masz telefony!

- O mój boże, zestresowałeś mnie. – Wyciągnąłem komórkę. – Co?!

- Yyy, co masz?!

- O boże... - Steve pomasował swoje skronie.

- Spokojnie, będzie dobrze, chłopcy są w szoku – mruknął Todd. – Kochają się od zawsze.

- Ja bym tylko chciała przypomnieć... - Jenny chyba zamierzała dać znać, że to zły pomysł, jednak nieświadomy tego, nie słuchając ich, wrzasnąłem:

- Mam! – Włączyłem The last time od Taylor Swift. – Możemy zaczynać! – Położyłem komórkę na ziemi.

- Kocham! – Michael aż rozłożył rękę na sercu i odchrząknął.

- Dobra, idę.

Uśmiechnęliśmy się do siebie.

Rzeczywiście podszedłem dość majestatycznie, jak na ledwie trzymającego się, niemal dwumetrowego prawie-zgona, trzymając swoje kwiaty, choć świat odrobinę mi się już rozmazywał.

Serce zabiło mi rzeczywiście szybciej, kiedy stanąłem naprzeciwko Michaela, a on spojrzał w moje oczy tak, jakby nie patrzył w nie po raz pierwszy, a raczej, jakby dostrzegł w nich coś znajomego, aczkolwiek fascynującego.

Steve mówił swoje wierszyki, podczas gdy ja widziałem tylko całe życie – przyszłe i przeszłe, w jego nasyconych zielenią oczach, które roztapiały szerokie źrenice Michaela.

- A teraz powtarzaj za mną. Ja Michael Gordon Clifford...

- Ja, Michael Gordon Clifford...

- Biorę ciebie, Luke'u Robercie Hemmingsie...

- Biorę ciebie, Luke'u Robercie Hemmingsie... - powtórzył, nie zamykając ust po żadnym słowie, przysunął się nawet trochę do mnie. – Za męża i ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. – Mike nie czekał na Steve'a, po prostu to powiedział. – O boże, obiecuję, że już nigdy cię nie puszczę, nawet po śmierci – dodał trochę bełkocząc.

- Mikey... – Dotknąłem jego policzka.

- Teraz ty – szepnął, więc w transie pokiwałem głową.

- Ja, Luke Robert Hemmings, biorę ciebie, Michaelu Gordonie Cliffordzie, za męża i ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. – Oparłem czoło o jego czoło. – I przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe – dodałem.

- Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że państwa związek małżeński został zawarty zgodnie z przepisami. Jesteście małżeństwem. Możecie się pocałować.

Możecie się pocałować?

Możemy się pocałować?

Możemy się pocałować!

Nikt nigdy nam tego nie powiedział, nikt nigdy tego nie widział, pomijając jakieś postronne dzieci, które przekupiliśmy cukierkiem, aby się zamknęły, a teraz mogliśmy się pocałować, bo zgodnie z prawem – właśnie zostaliśmy małżeństwem.

Ułożyłem obie dłonie na policzkach Michaela, odsuwając go lekko od siebie, aby na mnie spojrzał, a on blady jak kartka z jedynie wściekłą czerwienią na kościach jarzmowych, rzucił się wręcz na mnie, zarzucając swoje ramiona na moją szyję, dlatego jedną ręką złapałem go w tali, drugą dłoń pozostawiając na tych rumianych plamach.

Moje usta wpuściły jego język. Czułem całą strukturę dolnej wargi Michaela pomiędzy swoimi, a później górnej i sam wsunąłem swój język do jego ust, chwytając go już w pasie obiema rękami, po czułem, że zaraz się przewróci przez emocje, które w nas wtedy wybuchły. Całowałem go dokładnie, zachłannie, z pełną pasją oraz tęsknotą i desperacją włożonymi w ten gest, a gdy się odsunęliśmy, powiedział mi jeszcze w usta:

- Nareszcie.

Dlatego odpowiedziałem mu uśmiechem, z całej siły przytulając go do siebie.

- Chłopaki. – Steve przerwał nam, podając długopis, dlatego oderwaliśmy się tylko na chwilę.

Michael podpisał więcej papierków, niż ja i zapytał jeszcze, którym nazwiskiem ma to zrobić, a reszta tej nocy... Reszta tej nocy kompletnie mi się rozmazała, więc musicie dać mi chwilę, aż otrę łezki wzruszenia.

Jednak właśnie to się stało. Wziąłem spontaniczny ślub w Vegas z narzeczonym swojej siostry, cóż za wspaniały, braterski gest, ale o mój boże Michael Clifford został wtedy moim mężem. Pisk!

__________________________

Wróciłam z tego koncertu jak z jakiś igrzysk, jestem najszczęśliwsza na świecie, bawiłam się cudownie i uznałam, że zakończę ten tydzień tym rozdziałem. 

potrzebowaliśmy tego wszyscy. 

kocham was. 

buzi :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro