20. Wszystkie moje łzy zostały zużyte podczas innej miłości
[Tom Odell - Another Love]
[Mane, Castine, obecnie]
Życie Michaela Clifforda, ani w połowie nie przypominało tego, czym było moje życie i miałem okazję uświadczyć się w fakcie, że tak jest, tuż przed chwilą, gdy wsiedliśmy do Range Rovera, którego prowadziła Nina.
Wszystko co robiłem ja raczej wydawało się względnie spokojne oraz unormowane. Po wstaniu na ogromnym kacu, pod oceniającym spojrzeniem Liz – pożegnałem się z June, wypiłem kubek czarnej kawy z cytryną na ganku i spakowałem do walizki parę rzeczy, podczas gdy mój przyszły szwagier rozmawiał przez dwa telefonu oraz słuchawkę, dał młodej siedem buziaków w głowę, bo nie pamiętał, czy się z nią żegnał, czy nie i pięć razy sterroryzował Jackie, żeby powiedziała mu, gdzie są jego wyjściowe bojówki.
Myślałem, że zostaniemy podwiezieni przez kogoś na lotnisko w centrum stanu, tam przejdziemy odprawę, a potem polecimy prosto do Las Vegas. Mógłbym podczas relaksującego lotu przespać się przez moment, być może rozwiązać jakąś krzyżówkę i przeczytać Mojego Księcia od Julii Quinn, ale nic bardziej mylnego.
Zostałem nagle świadkiem magicznej zmiany planów, podważenia logiki i roszady na poziomie prawdziwego księcia – księcia chaosu.
Okazało się, że Cynthia, czyli sekretarka Mike'a, napisała mu maila dzień wcześniej, co on zaakceptował w sekrecie przed Jackie wyciągając służbową komórkę, a potem ustalił z moją byłą żoną na festynie kolejną sprawę, by jeszcze przed moją pobudką dogadać się z Liz, tylko dlatego, bo jego aktorka zmieniła plany i nagle zamiast prosto do Nevady – mieliśmy najpierw trafić moim samochodem no Nowego Jorku, gdzie w fikuśnej, zbyt drogiej restauracji zamierzaliśmy zjeść kolację z jakąś sławną(?) Mary-Jane, by koniec końców samolotem z dupska, to znaczy z zasobów poważnych, rozpoznawalnych, nadzianych ludzi – trafić prosto w miejsce, które miało stać się planem serialu, by zakończyć ten absurd huczną imprezą w kasynie.
To nawet nie brzmi jak opowiadanie, które mógłby napisać któryś z moich uczniów na lekcji języka angielskiego, tylko jak naprawdę słaby wstęp do pornosa, skutkiem czego, kiedy grzałem dłonie na kubku, wciąż wczorajszy, miałem ochotę powiedzieć Michaelowi, żeby leciał sam, albo zabrał Ninę, a mnie mogą zostawić w moim mieszkaniu na Brooklynie, gdzie pierwszy raz od urodzenia się June – zaliczę naprawdę długaśną drzemkę.
- Witam w moim świecie – mruknęła Jackie siadając tuż obok mnie na schodach, wzdychając bardzo głęboko. Musieliśmy rozsiąść się jednak, ponieważ Clifford wystrzelił z domu, niczym strzała, wrzucając do otwartego bagażnika torbę od laptopa wypełnioną masą istotnych rzeczy.
- Hej, Mike? – mruknąłem, by zapytać, kiedy wyjeżdżamy.
- Mary-Jane, oddychaj, jesteś kwiatem lotosu, Cynthia ci już powiedziała, czy mogę odzyskać Marco do telefonu? – Wskazał na swoją słuchawkę, uśmiechając się do mnie przepraszająco.
Nina wypadła zaraz za nim z impetem, pokazując mężczyźnie w swojej komórce trasę, jaką zamierzaliśmy przejechać, by dostać się do miasta od najmniej zakorkowanej strony.
- Kim jest Marco? – Pomasowałem skronie, zerkając na moją siostrę, której mina wyrażała jedynie politowanie.
- Menagerem Mary-Jane – wyjaśniła. – Pozansz ją na kacu, będziesz miał naprawdę niezapomnianą przygodę. – Poklepała moje ramię.
- He? – Zmrużyłem oczy nie rozumiejąc ani słowa, gdyż w żołądku jeszcze bulgotało mi od wczoraj.
Jakim cudem Mike był tak funkcjonalny po pochłonięciu chyba jedenastu piw z sokiem? Mnie chciało się rzygać nieustannie od czterech, ale może to ojcowska rzecz.
Niewiele pamiętałem z festynu i nie spodziewałem się jakoś szczególnie zapamiętywać Vegas, bo wiedziałem, że jeżeli zamierzamy nie spać niemalże dobę, będę w końcu musiał założyć klina, albo przedawkuję monstery.
- Widzę jak na niego patrzysz. – Jackie oparła brodę na moim ramieniu, dlatego zmarszczyłem nos. – Nie udawaj, Luke. – Mocniej ścisnąłem naczynie. Nawet śpiew ptaków wydawał mi się zbyt głośny, dlatego nieszczególnie cieszył mnie fakt, iż moja siostra nie ma umiejętności szeptania, więc trochę skrzeczy mi do ucha, a jednak... Odrobinę się zestresowałem na ten komentarz. – Jesteś pod jego wrażeniem.
- Chyba wszyscy są – odparłem dość enigmatycznie i opróżniłem kubek, nie chcąc zdradzić, iż nie tyle jestem pod wrażeniem, co po prostu boję się, co możemy zrobić, gdy zostaniemy już sami.
Bo to przecież nie tak, że weźmiemy w tym Vegas ślub, prawda? A jednak lęk przed wybuchem we mnie narastał. Nie byłem znów zakochany, aby to się stało musiałbym się raz porządnie odkochać! Nie no, zupełnie serio – nie miałem pojęcia czym dokładnie są te sprzeczne emocje we mnie, jednakże nie były one pozbawione pociągu seksualnego, ani resztek czułości, z trudem rozważałem zatem, czy to jakieś pozostałości po dawnych nas, czy być może coś na nowo się we mnie zbiera. Jak paw. Albo inne fekalia. Uczucie bardzo podobne do początków biegunki reasumując.
- Mogę ci coś powiedzieć? – zapytała Jackie, dlatego pokiwałem głową powoli.
Michael już się rozłączył, lecz gdy spojrzał w moją stronę, by powiedzieć cokolwiek, zadzwonił jego drugi telefon, a kiedy go odebrał, zmieniając swój głos na bardziej energetyczny, mrugnął mi na znak, że mogę jeszcze siedzieć, bo zaraz do tego wrócimy.
Nina ponownie przeskoczyła wręcz przez nas, chcąc pożegnać się ponownie z June, której Liz przygotowała już ciasto do pieczenia bezokazyjnego tortu, aby odwrócić uwagę dziecka od faktu, że teraz zostanie na trochę od opieką dziadków oraz cioci, gdyż jej rodzice, których widuje na zmianę non stop, potrzebują urlopu.
Moja siostra wstała i skinęła mi, żebyśmy przeszli się kawałek, choćby za dom w poszukiwaniu odrobiny prywatności. Wziąłem Jackie pod ramię.
Ponad wszelką wątpliwość – oboje mieliśmy monumentalnego kaca.
- Nie przeraź się, bo Michael w pracy jest dosłowne potworem.
- Wrzeszczy na ludzi? – Zapytałem wysypując fusy do grządek kwiatków, kiedy przechodziliśmy pod oknem.
- Nie, chociaż czasem też. On ma po prostu odcinę absolutną, będzie cię pewnie ignorował, albo mówił do ciebie w taki sposób, że nie zrozumiesz połowy słów. Wobec obcych nagle zacznie się zachowywać jak nie on, będzie żywy, trochę burżujski, nie wiem czy to sposób przetrwania, ale Mike-reżyser, to nie jest Mike, którego znamy.
- Mike zaangażowany w coś, za co na dodatek jest odpowiedzialny i to kocha, to dosłownie Mike, którego znam najlepiej – mruknąłem pod nosem, odkładając naczynie niesione przeze mnie w rękach na zamknięty grill. – Nie wiem, jestem chyba na to zbyt zmęczony teraz, jak wytrzeźwieję, to ocenię.
- Nie, mówię zupełnie serio, po prostu nie chcę, żebyś poczuł się z nim dziwnie, albo niekomfortowo.
- Jackie. – Wzruszyłem ramionami. – Nie widziałem gościa od jedenastu lat, tak naprawdę jesteśmy dla siebie dość obcy na tym etapie, więc jestem gotowy do poznania kogoś, kim się stał, tak myślę. Michael też nie znał mnie wcześniej... Takiego. Raczej zapamiętał mnie, jako wielką, przerażoną czymś notorycznie kluchę, dlatego to jest właśnie nasz czas na zapoznawanie się ze sobą. Do czego pijesz, hm?
Nic nie mówiąc zaczęła wgapiać się w dziurę w płocie, której nikt nie naprawił po dziś dzień. Obok blizny od gwoździa, miałem tę od drutu. Robiłem sobie krzywdę cały czas, jako dzieciak, ale on, jak bardzo zabiegany by nie był i zapalony na coś, zawsze znalazł w sobie na tyle stabilności, by ochronić mnie przed raną, albo pomóc mi się z niej wylizać.
- Nie byłam świadoma jak bardzo tęsknię za Castine, póki tu nie wróciłam. – Odpowiedziałem uprzejmym uśmiechem. – Za spokojem, za tym, że on nie jest ciągle myślami gdzieś w swojej jakiejś fantazji, wiesz... Jakby cały czas pisał nowy scenariusz. To strasznie wkurza. Tego nauczył się zdecydowanie w LA i być może teraz nie lecicie do LA, ale lecicie do „jego świata" i myślę, że jak to zobaczysz, albo tego doświadczysz, zrozumiesz, co miałam na myśli.
Oblizałem usta. Mógłbym się z nią kłócić, ponieważ doskonale wiedziałem, że Michael Clifford jest sobą tylko wtedy, gdy śni na jawie. Znałem go bardzo dobrze, na długo przed tym, jak Jackie stała się dla mężczyzny najbliższa osobą. Być może z moim wyjazdem, zabrałem też jakąś część Mike'a, która pozwalała mu na egzystowanie z głową w chmurach, gdyż szczerze oraz uparcie wierzył, że to ja stanowię odpowiedzialne, logiczne ogniwo naszej relacji, a potem, beze mnie, gdy zszedł na ziemię, sam mi powiedział – znalazł się w tak ciemnym miejscu, że potrzebował specjalisty, by stanąć na nogi. Aktualnie sprawiał wrażenie kogoś, kto spełniał marzenie, a skoro dosłownie płacono mu niemałe pieniądze za jego artystyczne koncepty, mógł wrócić do tych konceptów, bez konieczności zarabiania na życie w nudnej, szarej rzeczywistości. Moim zdaniem – kogoś, kto nie widział go od jedenastu lat, więc mogę nie mieć racji, jednakże – to był Michael Clifford. Oderwany, szalony, krzyczący, pełny werwy i ciągle czymś zaabsorbowany. Zupełnie nieuchwytny dla Castine i spokoju tego miejsca.
- Pewnie tak będzie – odparłem Jackie, siląc się na kolejny uśmiech. – Wszystko w porządku?
- Tak. – Oblizała usta, a potem założyła ręce na piersiach. – Luke?
- No?
- Tęsknisz czasem za Niną? – zapytała, dlatego zmarszczyłem brwi, bo nie rozumiałem, co miała na myśli. – No wiesz, za tym co mieliście razem, bo wydawało się, że macie wspólny cel, ale jednak cała reszta wam nie wyszła przez jakąś istotną sprawę, a mimo to... Mieliście wspólny cel, więc... Nie wiem, nie boisz się, że jeśli znajdziesz sobie kogoś, albo ona, to wasz... Cel, to znaczy wychowanie June, pójdzie w piach, bo wam nie wyszło?
Zmierzyłem profil siostry próbując wpaść na to, o czym myśli. Oblizałem dolną wargę, a potem wsunąłem dłonie w kieszenie obcisłych, czarnych spodni, których guzik wbijał się w mój skacowany brzuch okrutnie.
- Jesteś nieszczęśliwa – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, na co Jackie tylko wymusiła bardzo nieszczery uśmiech.
- Ej, spadacie, gnomie! – Zmarszczyłem nagle brwi, obracając się z impetem, bo usłyszałem radosny, złośliwy krzyk June, która zwróciła się tak do mnie zza domu, a potem dostrzegłem, że rozchichotany Michael stoi za nią i to on kazał jej nazwać mnie gnomem.
- Powiedz Michaelowi, żeby tak nie kozaczył, bo znowu go orzygam! – odkrzyknąłem. – Już lecę! – Posłałem Jackie ostatnie spojrzenie, a potem lekko uścisnąłem jej ramię. – Porozmawiamy, jak wrócę z Vegas? – zasugerowałem.
- Tak – zgodziła się ze mną, po czym mocno mnie objęła, więc oddałem siostrzany uścisk, by wreszcie dołączyć do Mike'a, Niny i June, podnosząc córkę na ręce.
Jackie dotarła do nas powoli, przytulając się jeszcze na chwilę do klatki piersiowej swojego przyszłego męża, gdy natomiast wymieniali pocałunki, ja skupiłem się raczej na dziecku, nie chcąc tego oglądać.
...
[Gdzieś pomiędzy Maine, a Nowym Jorkiem, obecnie]
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego nie mogliśmy po prostu polecieć samolotem – mruknąłem do Michaela, podciągając kolana pod brodę, gdy siedziałem na krawężniku pod sklepikiem na stacji benzynowej w jakiejś czarnej dupie, do której dotarliśmy.
Im bardziej oddalaliśmy się od oceanicznej pogody, to znaczy opuszczając już nasze rodzinne miasteczko, tym goręcej i parniej się robiło, natomiast autostrada sama w sobie stanowiąca ogromną patelnię, przypominała nam, że gdy tylko wysiądziemy z klimatyzowanego suwa, spłoniemy w czeluściach piekielnych, to znaczy w lipcowym słońcu.
Jechaliśmy już od kilku ładnych godzin. Czułem, że potrzebuję prysznica, ale i tak nie byłem w tak tragicznej pozycji, niczym moja była żona, która na domiar złego dostała jeszcze okresu. Z początku niewiele rozmawialiśmy - wszyscy troje.
Najpierw słuchaliśmy jak Michael dyskutuje z różnymi ludźmi przez swoje komunikatory, aż wreszcie przestał to robić, gdy poustalał to co miał i nie musiałem więcej nosić słuchawek, bo włączyliśmy radio, czyli Blood Sugar Sex Magick, gdyż woziliśmy z Niną w aucie głównie Red Hotów na płytach CD.
Wreszcie moja była, jak zaczęły działać na nią tabletki przeciwbólowe, zapytała go o serial, dlatego wyjaśnił jej mniej więcej to co mnie wcześniej - na czym polega zarys fabuły, a kiedy już się z niego pośmiała, że doskonale pasuje do pisania postaci z generacji Z, wymieniając ze mną znaczące spojrzenia, jak bardzo traumę on musi wyleczyć po naszym niedoszłym związku, mogliśmy przejść do bardziej przyziemnych tematów, to znaczy do opowiadania historii z dzieciństwa June.
Aż wreszcie wylądowaliśmy na tej stacji.
- Bo Cynthia napisała, że Mary-Jane ma kryzys, dlatego poleciała na jakąś fancy imprezę na Manhattanie i w ramach pokazania jej, jakim jestem świetnym człowiekiem, zabiorę ją stamtąd do Vegas.
- O woah, w dupie się komuś przewraca. – Przetarłem twarz dłonią. – W sensie jej, nie tobie. – Dotknąłem gołego Kolana Mike'a, które śmiesznie wystawało z jego podartych jeansów.
- Mi czasem też, ale nie jestem jeszcze na tyle szalony, żeby skoczyć sobie na drugi koniec kraju wypić drinka. – Wzruszył ramionami, zaciągając kaptur bluzy na głowę. Wyglądaliśmy trochę jak żule, ale takie ekskluzywne. – Od razu wybrałbym Paryż, Rzym, albo Sri Lankę. – Uśmiechnąłem się mimowolnie, jednocześnie wyobrażając to sobie.
Jackie miała szczęście. Nie tylko dlatego, że nagle Mike miał pieniądze, ale ze względu na fakt, iż mogli w zasadzie razem pracować, więc potem, w podobnym zrozumieniu, wydawali tę kasę na takie rzeczy. Nie będę kłamał mówiąc, że nie jestem trochę materialistą. Jako nastolatek nie byłem, a potem dojrzałem i zrozumiałem, że życie wymaga od na nie skazanych stabilności, którą mogą dać tylko pieniądze, bo tak działa nasz paskudny system.
- Jackie musi to kochać – powiedziałem na głos, co miałem na myśli.
- Z jednej strony tak, a z drugiej zawsze zrzędzi, że jestem trochę nieobecny.
- Skoro ciągle załatwiasz jakiś biznes na telefonie – odbiłem.
- Nie, chodzi o inny typ nieobecności. To wyłączenie się, albo powiedzenie nawet, że muszę pobyć na chwilę sam z myślami. Chciałbym czasem być cały dla niej, ale nie zawsze to potrafię. Zasypiam w samolocie, zaczynam zapisywać pomysły, jak na jakieś wpadnę, albo zamiast zachwycać się pięknem dookoła, kompletnie od czapy opowiadam jej o tym, jak dobrze można byłoby coś stworzyć na podstawie tego piękna.
- Ale to dosłownie twoja osobowość – wypaliłem patrząc na jego profil i odruchowo starłem resztkę sosu barbecue, który miał na policzku od hot-doga. – Przynajmniej tak myślę.
- Mhm. – Michael skinął. – Tak samo jak jej osobowością jest bycie ciągle na obrazku z pinteresta, co rozumiem, albo jestem w stanie zrozumieć.
- Jackie po prostu tak odbiera piękno, no wiesz, czuje się częścią czegoś, co zapiera dech w piersi, chciałaby być podziwiana i kochana, tego nie mogę jej odmówić, bo też to lubię. – Obgryzłem skórkę od paznokcia, ponownie mierząc profil Michaela wzrokiem. – Na przykład my tu i teraz, moglibyśmy być takim obrazkiem i nawet nie zdajesz sobie sprawy ile satysfakcji czerpię z tego faktu, mimo kaca.
Nie rozmawialiśmy ze sobą przez kolejne kilka minut, jedynie patrząc sobie wzajemnie na buty. Podzielałem tę potrzebę bycia nieodłączną częścią czegoś atrakcyjnego, z tą różnicą, że Jackie kochała miejsca i to, co one jej dawały, a ja miałem ten sentyment przede wszystkim do ludzi, albo raczej jednego człowieka, którego bujanie w obłokach sprawiało, że wraz z nim mogłem przenieść się do wyobraźni Michaela, gdy o czymś mi opowiadał, bo to ona stanowiła coś niesamowitego w moim odczuciu, stukrotnie bardziej, aniżeli estetyka otoczenia.
- Jak to jest, Luke? – Mike szturchnął podeszwą buta mój but.
- Hm?
- Że ze wszystkich ludzi na świecie, to ty najbardziej mnie rozumiesz, nawet kiedy nawet nie jesteś częścią mojego życia?
- Nie rozumiem, po prostu akceptuję to, że próbujesz być „inny, niż wszyscy". – Sarknąłem również go szturchając, na co Michael prychnął tylko trochę urażony. – Nie, a tak zupełnie serio, myślę, że to dlatego, bo mamy tę samą podstawę, mówiliśmy sobie kiedyś o wszystkim, słuchaliśmy się nawzajem, zawsze próbowaliśmy pojąć ten burdel w głowie drugiej strony i go poukładać... Wiesz, jak w matmie...
- O ludu. – Odetchnął głęboko. – Teraz to ja mam kaca.
Chichocząc oparłem skroń o jego ramię, bo poczułem taką potrzebę.
- Ale to jest dobra metafora! – wybroniłem się. – W matmie też masz podstawowe operacje na liczbach, bez których znajomości nie ruszysz dalej i pozwalają ci wyjaśnić całą tą trudną sztukę prawdziwej matmy. – Nie chciałem wchodzić w szczegóły, by nie obudzić w nim wspomnienia o panice przy tablicy. – Kiedy umiesz mnożyć, dzielenie jest łatwiejsze, gdy umiesz mnożyć i dzielić, z większą łatwością przychodzą ci ułamki, a z ułamków już nie tak daleko do procentów, do pierwiastków, do funkcji...
- Luke, ył. – Wzdrygnął się, ale przeczesał moje włosy palcami, więc potarłem policzkiem o jego ramię.
- Inaczej – chrząknąłem. – Jeśli nauczysz się kolejności wykonywania działań i znasz zasady, które są jednakowe dla większości zadań, mniej straszne są dla ciebie na pierwszy rzut oka skomplikowane wzory, bo operujesz na jednej podstawie. Gdyby się zastanowić, wszystko możesz opisać w liczbach, bo wszystko jest schematem i na koniec dnia nietrudno byłoby odgadnąć, dlaczego jesteś nieszczęśliwy, albo podekscytowany, gdybym poznał wszystkie rzeczy, które się wydarzyły niedawno, ponieważ na ich bazie wybieram zmienne i...
- W skali od jeden do dziesięciu moje niezrozumienie ciebie jest teraz na poziomie osiem – wypalił.
- Serio? – Uniosłem jedną brew, jednocześnie trochę się z niego podnosząc. – Po prostu nauczyłem się ciebie kiedyś na pamięć, jak tabliczki mnożenia, a teraz jesteś równaniem, które ma w sobie dużo mnożenia.
Michael parsknął śmiechem, dlatego ja sam zacząłem się śmiać i lekko dźgnąłem go w bok, żeby przestał mnie żenować.
- Nina powiedziała, że nie chce prowadzić sama przez taką drogę, bo trochę się boi, poza tym nie chciała dłużej zostać z twoją rodziną, a i tak potrzebuje wrócić do pracy na dniach, dlatego przychylnie zareagowałem na zgarnięcie Mary-Jane z Nowego Jorku w ostatniej chwili.
- Powiedziała to tobie, a nie mnie?
Zmieniliśmy temat dość drastycznie, bo Michael widocznie dalej miał niebywały uraz do matematyki, albo zbyt mocno dotarła do niego moja metafora i nie chciał dłużej rozkładać jej na czynniki pierwsze, matematycznie rzecz ujmując.
Ja sam obróciłem się w stronę drzwi do ubikacji, chcąc sprawdzić, czy moja była już się z jednej wydostała, byśmy mogli ruszyć dalej, gdy tylko padło jej imię.
- No. – Pokiwał głową. – Byłeś wczoraj totalnym zgonem, jak cię kładliśmy z Calumem i Ashtonem. Mówiłeś coś o stokrotkach. – Uśmiechnąłem się pod nosem, ponieważ nie myślałem tylko o tym, jak malował je na moich policzkach, ale przede wszystkim wspominałem jego zaproszenie mnie na studniówkę oraz samą w sobie naszą studniówkę.
- Możliwe, ja nic nie pamiętam, więc się nie wydarzyło. – Skrzyżowałem ramiona teatralnie uparty.
- To dobrze, bo June się aż przebudziła i pytała, czy w ogóle żyjesz, dlatego posiedzieliśmy z nią z Niną.
- O woah, moja córka cię kocha, moja siostra, a teraz do tego moja żona? Zastopuj, Michael. – Zacmokałem, a jednak to wydawało mi się urocze i jak najbardziej na miejscu.
- Och, no weź, ktoś musiał stawić czoło ojcowskiemu zadaniu! – zażartował.
- Przepraszam bardzo, jestem cudownym tatą! Po prostu wypiłem cztery piwa! – Zamrugałem wolniej. – O boże, ona pewnie będzie miała teraz traumę, matko...
- Spokojnie, nic się nie stało, my też widzieliśmy jak naszych starych niszczyły cztery piwa. – Mężczyzna delikatnie pomasował moje ramię. – Poza tym nic do niej nie mówiłeś, nawet nie widziała, jak rzygasz, tylko słyszała, dlatego powiedzieliśmy, że zatrułeś się kebabem, na co June była jak: „ach, norma". – Przewróciłem oczami. – Jest genialna, serio, jakby... Nie mam serca do dzieci, ale ona jest zaradna, zabawna i sama potrafi znaleźć sobie zajęcie. Dzieciaki koleżanek Jackie to rozpieszczone pindy, jak Mary-Jane.
- Niech zgadnę – odetchnąłem sobie, rozprostowując jedną nogę wzdłuż chodnika. – Koleżanki Jackie, to aktorki, modelki i inne divy.
- W większości.
- Widzę tu pewną zależność, June po prostu musi być kreatywna, bo obiad to jest w domu, nie w MacDonaldzie, a Disneyland na placu zabaw.
- Och, daj już spokój, też jest rozpuszczona, jak dziadowski bicz, ty też byłeś i ja byłem.
- Ale na innym poziomie.
- Luke, nie zadaję się z Kardashiankami, albo innymi Jennerkami, nie jestem aż taki sławny, twoja siostra też nie, ci wszyscy aktorzy dwóch, trzech filmów to tacy sami ludzie, jak my. – Spojrzałem na niego z politowaniem. – O mój boże, ale ty jesteś uprzedzoną marudą! – Dźgnął mnie w brzuch. – Jak taka czterdziestka z Castine!
- Jestem trzydziestką z Castine i zostaw mój brzuch, bo znów zwymiotuję.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że znowu jesteś w ciąży. – Pogłaskał mnie po brzuchu, dlatego prychnąłem, ale nawet nie próbowałem się wciągnąć, bo zaliczyłbym zgona.
- Tym razem to jest twoje – rzuciłem wyniośle.
- Ale co? – Zmarszczył nos.
- Dziecko! – Ułożyłem dłoń na jego dłoni. – Jest twoje! Robiłem mityczne, przedoporodowe testy na ojcostwo, tak naprawdę to ty jesteś ojcem.
- O kurwa, to się urodzi niezły dzidź, jak go tam kisisz od ostatnich jedenastu lat!
- Dobra, panienki, jedziemy dalej. – Nina niemalże zielona na twarzy od mdłości, które zafundował jej kac wymieszany z miesiączką, wyszła z łazienki i przerwała nam nadchodzącą konwersację o jedynym seksie, jaki mieliśmy ze sobą.
- Wszystko okej? – zapytałem wstając z krawężnika, na co kobieta pokręciła przecząco głową. Pozwoliła mi się przytulić, więc przez moment staliśmy tak w uścisku, a Mike obserwował z jaką troską obchodzę się z nią. – Chcesz wrócić na tabletki? – Skinęła. – Poprowadzisz? – zapytałem jego, dlatego bez słowa chwycił za kluczyk i zajął miejsce kierowcy.
Ja sam wsiadłem z Niną do tyłu, pozwalając jej wyłożyć się bardziej przy oknie, by mogła opierać czoło o mnie i ramię o zimną szybę.
- Przygotowuj się – wymamrotała, gdy Clifford włączył migacz, chcąc wyjechać ze stacji.
- Słucham?
- Przygotowuj się, bo jak June dostanie okresu, to pewnie będzie dziedzicznie okrutny.
- Moja mała córka będzie zawsze bardzo mała, bez żadnych okresów – wyburczałem.
- Oczywiście, słonko. – Nina pogłaskała moje udo, śmiejąc się głupio, co nawet Mike odwzajemnił, zerkając co jakiś czas w lusterko.
- Dobrze, że nie puściliśmy cię samej – powiedział do niej.
- Racja, bo bym chyba rozniosła tego suwa.
- Drobne kobiety w suwie to mój największy koszmar – wypaliłem.
- Seksista – odparła Nina zmęczonym, ale złośliwym głosem. – Mnie najbardziej przerażają faceciki w sportowym cabrio.
- Hej! – Mike się wzbronił.
- Masz sportowe cabrio? – Uniosłem jedną brew pytająco.
- Mam cztery, bardzo ładne i bardzo męskie samochody.
- Jeden z nich to Multipla – zaczepiła w niego Nina.
- Jak będę bogatszy kupię ją, żeby dezorientować ludzi – zażartował.
- Podoba mi się „jak będę bogatszy", nie „jeśli będę bogatszy" – odpowiedziałem ze śmiechem.
- Muszę zarabiać na twoje wydatki, odkąd masz urodzić nam dziecko – odgryzł mi się.
- O mój boże, tak, jak dobrze, że to zrobisz. – Kobieta od razu podłapała żart, wtulając się we mnie bardziej, mimo że pas wbijał jej się w żebro. – Jak urodzisz mu dziecko, to będziesz nas potem utrzymywał z alimentów.
- Jakich alimentów, bestie, ja się szykuję do roli życia! – Wyprostowałem się bardziej, kładąc dłoń na obolałym miejscu Niny, gdzie wiedziałem, że jej jajnik daje właśnie w kość. – Trzydzieści lat grałem heterosa, teraz czas na mój comeback, jako żony trofeum.
- Będziesz ładnie wyglądał do moich czterech samochodów.
- Mikey, ja cię z nich oskubię i zostanie ci tylko Multipla.
...
[Nowy Jork, Brooklyn, obecnie]
Rzadko wyjeżdżałem z Nowego Jorku, dlatego gdy już wracałem tam po podróży, czułem że jestem bardziej w domu, niż gdy pojawiałem się w Castine gościnnie. To nie tak, że kochałem konkretnie to miasto, choć może trochę jednak tak? Nie wiem. Nigdy wcześniej nie próbowałem czegoś innego, choć gdyby ktoś teraz zaproponował mi odosobnioną willę gdzieś w górach, z których jednak blisko byłoby do tętniącego życiem centrum – wcale bym nie pogardził.
Żyłem sobie we własnym paradoksie potrzeby bycia blisko zapierających dech w piersi widoków oraz wygodnickiego tyłka, który nie radził sobie z wizją nieposiadania przynajmniej czterech autobusów jadących w to samo miejsce w przeciągu maksymalnie piętnastu minut.
Napawałem się klaksonami w korku, krzyczącym żulem, który próbował wejść nam do środka, gdy otworzyliśmy okno, brakiem parkingu pod kamienicą Niny, a także ogromem budynków, wyrastających wręcz z ziemi, które zastępowały mi w tym rozumieniu wzniesienia klifów w Castine, gdy szło się plażą, pomiędzy oceanem, a lasem.
Słońce powoli zachodziło, lecz trudno było zwrócić na to szczególną uwagę, gdy tak naprawdę zewsząd iskrzyły się światła. Wjeżdżając tam, przypomniałem sobie moment, gdy pojawiłem się w Nowym Jorku po raz pierwszy, ale odpędziłem tę myśl bardzo szybko, ponieważ wtedy też miałem kaca i swego rodzaju problem egzystencjalny wobec relacji, jaka urodziła się pomiędzy mną oraz Michaelem, wówczas prowadzącym auto kupione przez rodziców Niny w ramach naszego ślubnego prezentu.
Wnosząc swoja byłą do łóżka w kawalerce, którą wynajmowała po rozwodzie, pomyślałem, że mimo tego wszystkiego złego, co siedziało w mojej głowie i wszelkich, wątpliwych decyzji, nie zamieniłbym chyba naszego przeszłego małżeństwa na nic innego, bo jeżeli z kimś już miałem przecierpieć swoje lata w szafie, dobrze że tą osobą była kobieta, która na koniec dnia dała mi wspaniałe dziecko i dobrą przyjaźń, zamiast kolejnej traumy i batalii w sądzie.
Mieliśmy jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z Mary-Jane, którą by poznać niekoniecznie mi się spieszyło. Wciąż pulsowała mi głowa, bo do kaca doszła też migrena spowodowana wielogodzinną podróżą, toteż nie potrafiłem skupić się na niczym głębszym, niż po prostu bycie tu i teraz, walcząc z przepchaną autami ulicą, ponieważ Michael poddał się w prowadzeniu po mieście, zatem to ja musiałem przejąć kierownicę.
Jadąc do mojego mieszkania słuchaliśmy Halsey, rozmawiając jedynie o tym, że Nowy Jork potrafi śmierdzieć, ale jest tak naprawdę dobrym miejscem, jeżeli chce się zniknąć, jednocześnie będąc doskonałym miejscem, aby w nim błyszczeć.
Tęskniłem już trochę za gaciowo-różową ścianą w mojej kamienicy, która stała naprzeciw punktu odbioru paczek, ale też za ekspedientką blokowego sklepu, co powiedziała mi wesołe „hej", paląc papierosa przed zamknięciem tego miejsca o dziewiątej. Mike rozglądał się, jakby próbował wpasować mnie w to życie i chyba właśnie wtedy uświadomił sobie, jak bardzo różnimy się w naszej codzienności, gdy oboje nie jesteśmy na urlopie, albo nieletni i mieliśmy szansę rozwinąć się jako zupełnie osobni ludzie bez siebie nawzajem.
Weszliśmy do klatki, a potem po schodach dotarliśmy do mojego mieszkania, które otworzyłem dopiero przy drugim podejściu, bo zawsze myliły mi się klucze. Wpuściłem go przed sobą, po czym sam położyłem własną torbę z wiedzą, że muszę wymienić trochę ubrań, jeśli chcę polecieć do Las Vegas za... Kilka godzin. Nie. Ja naprawdę nie byłem gotowy na tę podróż i zacząłem żałować tego, czego mówiłem, że nie żałuję – wypitych czterech piw.
- To mieszkanie jest twoje? – zapytał, ale musiał odchrząknąć, bo długo pławiliśmy się wręcz w komfortowej ciszy.
- Tak. – Pokiwałem głową. – Domyślam się, że w porównaniu do twoich czterech samochodów jestem właśnie bardzo żałosny, ale je lubię, więc nie rób głupiej miny.
- Nie robię głupiej miny, podoba mi się. – Zsunął trampki z nóg stopami, a potem przeszedł się po niewielkim salonie, który służył mi też za sypialnię, bo sypialnię zajęła June ze swoją masą zabawek.
Ja natomiast od razu podszedłem do aneksu kuchennego, gdzie wstawiłem wodę na herbatę.
- A teraz kłamiesz – mruknąłem pod nosem.
Nie wiem czemu się tak poczułem i czy w ogóle powinienem. Nie miałem szczególnych kompleksów ze względu na to, że nie jestem hiper-bogaty. Właściwie jak na trzydziestolatka z dzieckiem, radziłem sobie naprawdę bardzo dobrze, ale wciąż, z jakiegoś powodu miałem w głowie myśl, że być może trochę go zawiodłem, gdyż Mike zawsze powtarzał, że zrobię kiedyś wielkie rzeczy. Problem w tym, że ja wcale ich nie chciałem i nie byłem na nie gotowy, a on jedynie spychał tę odpowiedzialność na mnie, bo miał takie aspiracje, ale nie wierzył, że może, póki byłem obok.
Zalewając czarną herbatę wrzątkiem, zrozumiałem na każdej płaszczyźnie jego komentarz, który wygłosił na plaży, że potrzebowaliśmy odciąć się od siebie kiedyś. Dzięki temu odkryliśmy jakimi jesteśmy ludźmi, gdzie jest nasz sufit i do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni. Nie dałbym rady, gdybym miał odnosić ogromne sukcesy zawodowe, o wiele bardziej zależało mi na stabilnej pracy w określonych godzinach, by po nich móc swobodnie poczytać i zabrać dziecko na rolki. Czułem się naprawdę doskonale, jako rodzic, a on wydawał się czuć doskonale jako ktoś, kto przede wszystkim kocha swoją karierę oraz jakąś ideę, do której można pasować, bądź nie.
Analizując dalej - spytałem Jackie, czy jest nieszczęśliwa. Cóż, miała do tego prawo, bo jeżeli nie widniała jako część Michaelowej idei, nie mogła dostać od niego pełni tego, co ja wziąłem, jako... Wiem, to zabrzmi być może paskudnie, ale... Jako pierwotna inspiracja jego idei.
- Nie kłamię. – Otrząsnąłem się z letargu widząc, jak mężczyzna wgapia się w widok z okna, który padał idealnie na park nieopodal, a za drzewami wznosiły się wieżowce sąsiedniej dzielnicy. – Serio mi się podoba i pasuje do ciebie. – Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że to powie. – Jesteś szczęśliwy?
Oboje tego dnia dużo myśleliśmy o szczęściu.
- Tak na ogół w życiu... Całkiem, czemu? – Stanąwszy obok niego, podałem mu napar, do którego dodałem cytryny i absurdalnej wręcz ilości cukru, bo wiedziałem, że taką właśnie pije.
- Po prostu, chcę wiedzieć i tyle.
Pokiwałem głową.
- A ty? – zapytałem po siorbnięciu pierwszego łyku.
- Tak.
- Na drugim końcu świata – mruknąłem.
- Hm?
- Jesteśmy oboje całkiem szczęśliwi na dwóch końcach świata – rozwinąłem swoją myśl, zastanawiając się przez moment, czy gdybyśmy teraz mieli wrócić do jakiejś regularności w naszej relacji, potrafilibyśmy działać tak jak dawniej, albo chociaż podobnie.
Może to zmęczenie, albo migrena, jednak przyjąłem za fakt, że byliśmy kiedyś w związku, dlatego w rzeczywistości, gdzie nie byłoby Jackie – moglibyśmy po tej jedenastoletniej przerwie, jako inni ludzie, albo chociaż trochę zmienieni – ponownie być ze sobą w związku i uczynić się nie „całkiem szczęśliwymi", a w pełni szczęśliwymi?
- Masz zaproszenie na mój ślub na stoliku – zauważył, dlatego musiałem jednak wrócić do świata, w którym jego relacja z Jackie istnieje. – To musiała być szybka decyzja o przyjeździe do Castine.
- Wyprowadziłeś mnie z równowagi tak bardzo, że musiałem interweniować jak najszybciej.
- Przepraszam – szepnął, dmuchając swoją herbatę, jakby w ten sposób mógł ją od razu ostudzić. – Że nie zadzwoniłem.
- Nie rozmawialiśmy, poza tym ustaliliśmy już, że co się stało, to się nie odstanie, poza tym moja siostra też mogła mnie poinformować, a miała to w dupie. Wiesz, nie chcę brzmieć podle i samolubnie, ale prawda jest taka, że nie tylko ja jestem trochę nie fair w stosunku do niej, ona wobec mnie też nie zawsze jest i nie zawsze była, poza tym skoro nawet Ashton i Calum mogli na to wpaść, że... Coś między nami było, dlaczego ona o tym nie pomyślała? Nie jest idiotką, zwyczajnie wydaje mi się, że widzi, to co chce widzieć, bo tak jest jej wygodniej.
- Nie widziała, bo była zajęta Calumem – mruknął Michael w odpowiedzi. – Ja tutaj jestem najbardziej nie fair, Lu. – Zerknąłem po nim, bo zwróciłem uwagę na to, że nie poprawił się i nie nazwał mnie Lukiem. Został przy „Lu". – Też widzę to, co chcę widzieć, bo i mnie, i jej tak jest wygodniej. – Uśmiechnął się, lecz nie zauważyłem w tym grymasie nic pozytywnego. – Przepraszam, że nie zadzwoniłem wtedy... - Zmarszczyłem czoło. – Po tym jak spłodziliśmy Kebabusa. – Parsknąłem cicho w swoją herbatę, skutkiem czego trochę się oparzyłem, bo odrobinę jej wylałem. Mike odruchowo wręcz zabrał kubek z mojej ręki, a potem wytarł moje dłonie rękawem swojej bluzy. – Przepraszam, że zostawiłem cię samego z tym całym syfem w głowie.
- To był mój syf, Mike, poza tym ty też przechodziłeś wtedy przez całą masę rzeczy i nie powinieneś nigdy w życiu czuć się na pozycji kogoś, kto jest za mnie odpowiedzialny, bardziej, niż ja za ciebie. – Wówczas to ja zabrałem jego kubek, a potem, kompletnie znienacka przytuliłem go do siebie.
Zdezorientowany Clifford objął mnie za szyję, natomiast ja jego w tali, więc trwaliśmy w tym uścisku przez dłuższą chwilę, aż w końcu on się trochę rozluźnił, a ja zacząłem rysować małe kółka kciukiem na jego łopatce.
- No i miałeś rację – wyszeptałem. – W tym, że tego potrzebowaliśmy. Jakiejś odległości, miejsca by oddychać, poznać się...
- Chcę poznać cię teraz – wyznał, na co automatycznie poczułem, jak z kolejnym oddechem w moich żyłach zamiast krwi, zaczyna płynąc tylko i wyłącznie chęć, by zatrzymać go w ramionach na zawsze. – Chcę wiedzieć kim jesteś. – Przeczesał moje włosy palcami.
- Poznajemy się – mruknąłem. – Właściwie przez całe życie poznajemy się sami i siebie nawzajem... Tak myślę. – Mocniej zacisnąłem materiał jego bluzy w dłoni. Nie chciałem się odsuwać, a jednak poczułem potrzebę, by zaznaczyć granicę w tamtej chwili. – Dzięki temu, co mieliśmy, teraz wiemy też, jak kochać innych ludzi, huh? Wiemy czego nie robić i...
Pokręcił przecząco głową, co oznaczało, żebym się zamknął, więc skinąłem i oparłem brodę na czubku jego głowy.
Gdyby nie zadzwoniła komórka Mike'a, najpewniej zostalibyśmy tak na wieczność, albo przynajmniej do kolejnego końca świata, przypominającego ten, który miał miejsce, gdy widzieliśmy się po raz ostatni.
____________________________
ja mam urlop, ja mogę teraz pisać i zanim pojadę na ten koncert, wykrzesam z siebie naprawdę wiele, I hope so, więc stay tuned, besties xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro