Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Zaopiekuję się tobą

[The Fray - Look After You]
[Maine, Castine, 2008]

Moja nieodparta nienawiść do konfliktów doprowadziła mnie do tego, że jako dziecko, gdy tylko słyszałem, że rodzice podnoszą głos na siebie nawzajem, unikałem ich jak ognia do chwili, aż nie zejdzie z ich buzi ten niezadowolony, obrażony grymas. Jestem przekonany, że z tym podejściem nie przetrwałbym szkoły średniej, gdybym nie przyjaźnił się z Michaelem i Calumem, ponieważ szkolny dręczyciel kujonów aż oblizywał zęby na mój widok.

Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy przyszedłem na zajęcia w liceum po raz pierwszy, zdecydowanie wcześniej niż pozostali, a zwłaszcza Michael, bo zaspał i Karen musiała sama spóźnić się do pracy, aby go podrzucić, natomiast Cal nie pofatygował się przez dwa wstępne tygodnie. Niby znałem parę osób z poprzedniej szkoły, tak samo jak znałem Jackie, jednak podczas naszej edukacji raczej udawaliśmy, że nie mamy ze sobą nic wspólnego, póki ktoś nie zwrócił nam uwagi na iście bliźniacze podobieństwo. Niemniej jednak unikałem gadki-szmatki, gdyż nie widziałem w niej żadnego, głębszego sensu, toteż zachwycony własnym towarzystwem, jednocześnie irracjonalnie znudzony oczekiwałem Mike'a przeglądając komiks z Daredevilem, który podtrzymywał mi podręcznik od matematyki, jakim planowałem się zakryć, na wypadek zainteresowania mojej uczącej tam matki faktem, iż czytam krwawe rzeczy, zamiast rozpocząć już przygodę z lekturami szkolnymi.

Był wrzesień, więc duchota na zewnątrz sprzyjała poceniu się czoła, miałem pryszcza na policzku, znaczną niedowagę i okulary, bo dźgnąłem się soczewką, nim wyszedłem. Majtałem nogami na murku przed budynkiem, co jakiś czas podrygiwałem nogą w rytm muzyki Def Leppard z mp4, aż wreszcie na horyzoncie pojawił się Brad, który uznał, że powinienem oddać mu swoje pieniądze.

Nie byłem kłótliwy, ale nie byłem też absolutną ofermą, dlatego widząc jego i jego dwóch osiłków, którzy prężąc wyrobione chipsami brzuchy, podniecali się tym, jak rękawy opinają ich biceps, powstrzymałem parsknięcie śmiechem.

- Czy mogę wam w czymś pomóc? – Błysnąłem uśmiechem, zgrywając głupa.

- Ty, Brad, on chyba nie usłyszał. Dawaj forsę na lunch.

Przewróciłem oczami teatralnie.

- Wiem, że dopiero przyszliście do tej szkoły, tak samo, jak i ja, dlatego próbujecie wyrobić sobie pozycję. Bardzo mi przykro, nie będziecie mogli mnie dręczyć, spróbujcie gdzie indziej. – Opuściłem wzrok na kartki komiksu. Zachowywałem się, jak oaza spokoju, aczkolwiek czułem spory niepokój z myślą, że Michael może jednak się nie pojawi i będziemy mieli kraksę, a nie niezłe wyjście.

- Czego nie rozumiesz w oddawaj pieniądze, lamusie?

- Tego, że potrzeba was trzech, żeby mnie zastraszać – mruknąłem poprawiając okulary na nosie. – Chłopaki, nie chcecie tego, moja matka uczy matmy, nie wierzę, że byście zdali bez problemu, ale zdecydowanie jak mnie uderzycie, to załatwi wam kuratora. – Podciągnąwszy kolano pod brodę, oparłem ją na nim i westchnąłem ciężko, patrząc im po kolei w oczy. – Każdy własnego, nie tak, jak mózg, który dzielicie na trzech.

- Coś ty powiedział?! – Brad się już nastroszył i planował chwycić mnie za kołnierzyk polówki, jednak odchyliłem się trochę, by tego nie zrobił. – Odszczekaj to, nerdzie!

- Nie. – Przerzuciłem stronę komiksu.

- O ty... - I już wziął zamach, kiedy nagle wszyscy czterej obróciliśmy się w stronę ulicy, skąd usłyszałem donośny skowyt klaksonu samochodu Cliffordów. Michael właśnie uczył się prowadzić, dlatego pewnie wykorzystał tę okazję spóźnienia, aby poćwiczyć sobie z Karen, a dostrzegłszy w jakim jestem położeniu, uratował mnie nawet nie podchodząc.

– Co to za dzieciak? – burknął przydupas Brada do swojego pana.

Przygryzłem wargę w uśmiechu. Mike nie kłamał mówiąc, że do liceum przyjdzie odmieniony – jako zupełnie nowy człowiek. Wciąż miałem lekko czerwone koniuszki palców, bo farbowałem mu włosy właśnie na ten kolor, na dodatek przekuł brew, a zamiast ubrać przypadkowe rzeczy, co robił codziennie przez wakacje – założył czarne bojówki z łańcuchem i koszulkę Behemota do masy kolorowych sznureczków okalających jego nadgarstki.

A mimo to i tak cmoknął Karen w policzek, wychodząc z auta.

- Jakiś lamus ze starą dzidą.

- Ej, to Clifford! – zawołał kolejny przydupas. – Ten co latem wyrwał najlepszą dupę z kolonii.

- Ta stara dzida to moja matka, Brad, skoro rozmawiamy o matkach, to pozdrów swoją i powiedz, że zajebiście się rucha. – Michael podszedł do nas i skinął mi, dlatego uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i przepchnąłem się przez osiłków, podchodząc do swojego najlepszego przyjaciela, jak do wybawcy Pana stworzyciela wszechświata.

- Zajebie cię, Clifford!

- Zajebiesz sam siebie, jak ci stara powie, że jestem twoim nowym starym. Twój prawdziwy dalej nie wrócił z mlekiem?

- Kurwa! – Koledzy Brada złapali go za ramiona.

- Ej, ziomuś on i ten drugi - Hood wyjaśnili typa, co się przyczepiał do Jackie Hemmings.

- Do mojej Jackie?! – Brad się nastroszył, a ja zacząłem się śmiać na głos.

- Nie ma opcji, Brad. – Pokręciłem głową. – Jackie to moja siostra bliźniaczka, jak ją dotkniesz, to jeśli cię nie zabiję, będziesz widział moją mordę co wieczór, a to trochę gejowe.

Mike posłał mi spojrzenie pełne podziwu, że wydusiłem z siebie cokolwiek, co brzmiało względnie sensownie.

- Więc mamy wyjaśnione, panowie, hm? – Omotał ich wzrokiem. – Nie dotykacie Luke'a, nie wchodzicie mi w drogę, na Hooda nawet nie patrzcie i odjebcie się od Jackie i jej koleżanek, to będzie spoko.

Spojrzeli po sobie, aż w końcu pokiwali głowami zgodnie.

Nagle z ulicy wbiegł na dziedziniec także spóźniony Ashton, który w sprincie potknął się i wpadł prosto w ramiona jednego z Bradów, skutkiem czego pozostała dwójka zatarła ręce.

Nie byłem pewny co się teraz stanie, a że zaraz miała rozpocząć się lekcja, przez przeszklone drzwi pozostali uczniowie mogli jeszcze cokolwiek zobaczyć. Zajrzałem do środka. Moja siostra posłała mi pytające spojrzenie, dlatego swoim przekazałem jej, że ma zorganizować tu Liz w trybie natychmiastowym. Połączenie bliźniaków zadziałało, ponieważ Jackie zerwała się automatycznie.

- O nie, jemu też dacie spokój. – Mike chwycił Ashtona za lepki materiał przepoconej koszuli i przyciągnął do siebie, potem z małym zgorszeniem wycierając dłoń o moje biodro.

- Ale o co chodzi? – Irwin kompletnie się zmieszał.

- Od teraz jesteś moim kumplem – oświadczył mu Mike, stawiając go do pionu. – I ruchałeś matkę Brada, powiedz mu to – szepnął.

- Michael – skarciłem Clifforda, choć musiałem zasłonić usta.

- Brad, rucham ci matkę! – zawołał dumnie Ashton.

- Nie, ja mam to w dupie, sorry, Michael, ale... - I ruszyło ich trzech, jak ociężały, tłusty pociąg wyrośniętych zwyroli, którzy nie dadzą ci spokoju, aż nie wybiją ci każdego zęba z osobna.

Mike zerknął na mnie, żebym uciekł w lewo, to znaczyło, że on pobiegnie w prawo, a skoro całe lato spędziliśmy nad oceanem i w lesie, uda nam się bez problemu umknąć choćby na najbliższe drzewo z obu stron.

Porzucilibyśmy Ashtona, to prawda, lecz nie musieliśmy tego robić, ponieważ Liz Hemmings, znana również jako surowa matematyca – wyłoniła się zza drzwi głównych wraz z dyrektorką i Jackie u swoich boków.

- A co tu się dzieje?! Brad?!

- Ten mały kretyn mnie sprowokował.

- Ten mały kretyn to mój syn – wyjaśniła Liz.

- Mówił o Ashtonie, ale dzięki mamo. – Przewróciłem oczami. – Mniejsza, miłej poprawki z matematyki. – Złapałem Michaela za jeden nadgarstek, a Ashtona za drugi, żeby już żadnemu z nich żaden głupi pomysł nie przyszedł do głowy. – Nic się nie stało, Brady sobie idą, my też sobie idziemy, w miłości i przyjaźni, prawda chłopaki?

- Najświętsza! – zawtórował mi Mike, ale wymienili bardzo rozbawione spojrzenia z Jackie, gdy mijaliśmy się na schodach.

Do końca szkoły nie musiałem martwić się o swoje pieniądze na lunch, albo trwogę, że ten osioł na poważnie zagada do mojej siostry.

...
[Maine, Castine, obecnie]

Michael zawsze dbał o to, abym czuł się komfortowo w jego towarzystwie. Jestem przekonany, że kilkukrotnie uratował mi nawet życie, a ja zrobiłem to dla niego. Właściwie wyciągaliśmy się wzajemnie z tarapatów nieustannie i za to również ceniłem tę relację, bo wiedziałem, że jestem przy nim bezpieczny.

Tamtego poranka jednak, kiedy Jackie i Nina wróciły do domu odwiezione przez Caluma, wiedziałem, że jeszcze moment, a konflikt po prostu zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Nie miałem pojęcia jaki mają problem ze sobą mój były przyjaciel i siostra bliźniaczka, aczkolwiek coś stało im na drodze do narzeczeńskiej harmonii.

Może zdążyli się pokłócić od rana, kiedy ja jeszcze smacznie spałem, obejmując z jednej strony swoją córkę, a z drugiej byłą żonę? Sutkiem powrotu dziewczyn o absurdalnej porze – piątej nad ranem, leniuchowaliśmy wszyscy w trójkę do trzynastej, aczkolwiek ja i Mike również położyliśmy się na pewno nie przed czwartą, bo oglądaliśmy pierwszego Iron Mana, uznając, iż zasłużyliśmy na to, aby wymienić swoje przemyślenia o kinie superbohaterskim, jakiego nie mieliśmy okazji zgłębiać wspólnie. Potem się zagadaliśmy właśnie w tym temacie, aż wreszcie nie wytrzymałem i zapytałem Mike'a o serial, który miał zacząć robić niebawem, dlatego udzielił mi krótkich informacji, jakie mógł komukolwiek przekazać.

Wiedziałem już, że będzie dla młodzieży i przede wszystkim będzie zawierał wątki związane z trudem dorastania, dlatego wyraziłem swoje ogromne zdziwienie, ponieważ nie miałem pojęcia, że ciągnie go do takiej tematyki. Ale nie miałem okazji o wiele wypytać, bo niekoniecznie chciał mówić, zasłaniając się umowami i zdaniem: „myślę, że to rozumiesz".

Szczerze? Nie rozumiałem, bo dawniej powiedziałby mi dosłownie wszystko, wiedząc, iż nie pisnę nawet słówka komuś obcemu, ale z drugiej strony – nie byliśmy już tymi samymi ludźmi, zatem nie mogłem mieć mu tego za złe.

Ostatecznie kiedy Nina wróciła, przez chwilę pomagałem jej uspokoić helikopter, który złapała przez monumentalną ilość martini, ale doszła do siebie i z rozbawieniem wysłuchała historii o tym, że próbowałem podrywać jakiegoś Dicka na Grindrze, więc tym razem to nie Mike, a Nina pisała z nim, przy okazji próbując nie popłakać się ze śmiechu na widok żenujących zdjęć mojego penisa, trzymanego przez narzeczonego mojej siostry.

Liczyłem, że nie będzie pamiętała rano. 

Ale noc się skończyła i trzeba było wrócić do funkcjonowania, co dziewczynom przyszło z ogromnym trudem, choć Liz wcale nie była dla nich pobłażliwa, przekazując na użytek June ściągnięte ze strychu organki po Benie.

- Miej litość – wyburczała Jackie masując swoje skronie, gdy powielając złośliwość matki, mocno klasnąłem w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę, kiedy zszedłem do salonu. – Czy Nina żyje?

- Bierze prysznic – odparłem i zerknąłem po siedzącym obok Jackie Michaelu, który też wyglądał na osobę z potężnym kacem, a nie wypiliśmy ani łyka czegokolwiek. – Co się wam stało?

- Ha ha ha, jesteś taki zabawny. – Moja siostra przewróciła oczami. – Cal proponował, żebyśmy spotkali się wszyscy na plaży jutro, bo będzie festyn, więc zgłaszamy się z Niną do niańczenia June, potem my będziemy was wykańczać, jak się nażłopiecie.

- Nina nie wraca do miasta? – Zmarszczyłem brwi, jakby Jackie miała wiedzieć i nalałem sobie kawy, siadając na podłokietniku fotela, ponieważ znudzona organkami June, zaczęła wybitnie głośno oglądać High School Musical 2 z kasety.

- Udało jej się dostać ten urlop, ale tylko do końca tygodnia – wyjaśniła moja siostra przepalonym głosem.

Mike był cichy i obrażony, sącząc sok pomarańczowy, niby stanowił klimatyczną szklaneczkę starego, dobrego whisky. Uniosłem brew, posyłając mu pytające spojrzenia, jednak zbył mnie mrugnięciem, oznaczającym, że wszystko w porządku. Unosząc kolejną brew - zapytałem, czy jest zły, bo Jackie się schlała, a on zaprzeczył uśmiechem politowania.

- Nie rozumiem o czym rozbawiacie – wyburczała Jackie.

- Oni nie rozmawiali, ciociu – odparła June, która z troską przysunęła do niej bliżej szklankę musującej (za głośno) witaminy C.

- Uwierz mi, rozmawiali.

Przewróciłem oczami teatralnie.

- Jestem po prostu ciekawy, czy Mike obraził się o twoje chlańsko, czy o coś innego.

- Nie jestem obrażony! – Uniósł się mężczyzna, podnosząc się z kanapy dość energicznie.

- Cicho... - syknęła Jackie, a pociągnąwszy go za łokieć, posadziła go ponownie przy sobie, na co potulnie przystał. – Gdyby był zły o to, że mam kaca, to byłby hipokrytą.

- Oj nie wiem, czasem był na mnie o to zły – mruknąłem.

- Bo ty jesteś... Straszny, kiedy pijesz – wyjaśnił mi automatycznie.

- Wiecie, nigdy nie dowiedziałam się co oznacza to: „straszny".

- Strasznie słodki. – Położyłem dłoń na sercu, by się usprawiedliwić. – Ale nie, to fakt, bywam wtedy dramatyczny, ale nie mów, że ty nie. – Skinąłem siostrze.

- Uwierz mi, że nie! – Sama aż się uniosła trochę rozbawiona, aczkolwiek gdy zakręciło się jej w głowie, to Michael posadził Jackie tym razem, nie zdejmując już potem dłoni z jej przedramienia. Kobieta wciąż wyglądała na złą, tak samo jak on, nawet na siebie nie patrzyli, a jednak nieustannie chwycili się za ręce. – W sumie to zabawne, bo byliśmy pijani, jak się zeszliśmy.

- Fakt. – Skinął, widząc jednak moją zniesmaczoną minę, Michael chyba poczuł, że musi to wyjaśnić, ponieważ zabrzmiało to tak, jakby wziął ją, bo nie był trzeźwy i sięgnęła go granica desperacji. – W sumie nie zeszliśmy się wtedy, ale zaczęliśmy się trochę spotykać od czasu do czasu. Jackie po prostu rzuciła studia i przyjechała do baru, gdzie pracowałem, oboje mieliśmy doła, więc dokończyliśmy otwarte wódki, które miałem wylać po obsłużonej imprezie, no i jakoś tak wyszło, że zrobiliśmy tripa po knajpach w różnych miejscowościach dookoła, jeździliśmy na stopa i autobusami, w każdej knajpie udawaliśmy kogoś innego...

- Pamiętam, że udawałeś szkocki akcent, to było takie beznadziejne. – Spojrzała na niego, jakby właśnie to sobie przypomniała.

- Prawie tak jak twój francusku.

Mimo złości uśmiechnęli się do siebie szczerze.

- No, to racja, mój francuski ssał. – Jackie przetarła zmęczoną, opuchniętą twarz dłońmi. – I ja potem też sss...

Otworzyłem oczy szeroko, ponieważ Michael przerwał jej powiedzenie: „ssałam" – pocałunkiem! On dosłownie ją pocałował, gdy siedziałem praktycznie nad nimi – naprzeciwko nich! I rozmawiali o swoim związku. O tym, że... Albo on bardzo próbował coś udowodnić, albo był po prostu nieczułym draniem.

- Tu jest dziecko – otarł buzię odsunąwszy się. – Nie powiedziałabyś chyba tego przy dziecku, co? – Albo coś innego. Bardziej zwracał uwagę na obecność June, niż nawet ja.

- Umn, no tak. – Jackie uśmiechnęła się pod nosem, patrząc po mnie przepraszająco.

- Nie słucham was! – June była wpatrzona w Troya i Gabrielę.

- Wiemy, kocie. – Pogłaskałem ją po głowie. – Musielibyśmy zasłużyć.

- Ale pójdziemy dziś na łódkę? – Podniosła na mnie wzrok.

- Twój tata i Mike cię wezmą – odparła Jackie.

- Ojej, ktoś tu nie da rady wysiedzieć w słońcu? – Odgryzłem się siostrze.

- Nie wysiedzę dziś w towarzystwie Mike'a – odburknęła.

- Też cię kocham, Jackie. – Spojrzał na nią z wyrzutem.

- Okej, dobra, co się stało? – zapytałem zupełnie na poważnie.

Wtedy dołączyła do nas również Nina, która po kąpieli wyglądała jak nowonarodzona i nie miała ani cienia wczorajszości na twarzy, choć wciąż wydawała się zmęczona przede wszystkim byciem na nogach do tak późna.

- To co, łódki? – zapytała rozpromieniona

„Kocham cię" – wyszeptałem do niej z wdzięcznością, bo ja sam chyba nie zniósłbym Michaela, który jest obrażony na kogokolwiek, ponieważ jego emocje były bardzo trudne do ogarnięcia przez niego samego, a zatem potem spadały na innych ludzi.

- Wiesz co planuje mój przyszły mąż?! – Jackie wstała oburzona, nagle zrzucając z siebie brzemię parującego martini. – Powiem ci, Nina. Mój przyszły mąż, który obiecał, że będzie tylko dla nas do końca wakacji, ponieważ jest bardzo nieobecnym człowiekiem na co dzień, planuje przez cały dzień wykonywać telefony... Do pracy!

- O woah. – Nina spojrzała na Mike'a z niesmakiem, a ja aż założyłem ręce na piersiach, bo skoro jego praca była dla niego tak ważna, no i przede wszystkim kochał to co robił, moim zdaniem nic nie stało na przeszkodzie, aby jeden dzień urlopu załatwiał interesy na plaży w bermudach. – Michael no, po tym jak zapomniałeś o waszej rocznicy?

- Dzięki, że nasz związek jest teraz publiczny, Jackie! Luke, może chcesz posłuchać, jak Jackie wyrzuciła mój kalendarz do basenu, bo uznała, że powinienem mieszkać na planie, skoro nie potrafię zamienić z nią słowa? – Również wstał, na co ja też wstałem, bo poczułem się niepewnie.

June zamiast oglądać film, zaczęła po prostu patrzeć na trzy wysokie figury przed sobą. 

- Nina wyrzuciła telewizor przez okno – mruknąłem konspiracyjnie.

- Nie mieszaj nas do tego, my się rozwiedliśmy! – Moja była pogroziła mi palcem.

- Ale trułaś mi dupę przez wiele lat i jestem w stanie zrozumieć Michaela w tej kwestii.

- Oczywiście, że jesteś! – Jackie wyrzuciła ręce w powietrze. – Jesteś w niego zapatrzony, jak w obrazek przez całe życie, nie spodziewałam się niczego innego!

- A nie pomyślałaś, że on ma tak po prostu rację?! Jego praca jest ważna i jest czadowa, też wolałbym robić fajne układy, żeby kręcić serial w Vegas, zamiast siedzieć na śmierdzącej plaży w Castine i pływać zagrzybiałą łódką!

- Dziękuję, Luke! – Mike chwycił moje ramię.

- Czekaj, mamy Vegas? – Jackie aż otworzyła oczy szeroko.

- To próbowałem ci powiedzieć, ale nie dałaś mi dojść do słowa, bo się obraziłaś!

- Bo to ty od razu przyszedłeś do mnie z tekstem: „tylko się nie obrażaj" i „o nie, widzę tę minę". Daj mi więcej creditu, Mike, jasne, że gdybym wiedziała, że chodzi o Vegas, to bym ci odpuściła tę głupią łódkę.

- O, więc ani ty, tato, ani ty, Michael nie chcecie iść ze mną na łódkę?! – June stanęła na fotelu i się wydarła, abyśmy dobrze ją usłyszeli. – Jakieś Vegas jest ważniejsze? – Ona chyba nawet nie wiedziała do końca co to Vegas, ale serce mi pękło, gdy zobaczyłem, że jej oczy zachodzą się łzami.

- Brawo – burknęła Nina cicho, tak abyśmy tylko ja i mój przyszły szwagier ją usłyszeli. – Nie martw się, June, mama z tobą pójdzie.

- Nie chcę! – krzyknęła. – Ja chciałam z Michaelem!

Wszyscy spojrzeli na niego, podczas gdy ja dalej wgapiałem się pusto w przestrzeń, zastanawiając się, czy naprawdę tak bardzo chciałem obronić go przed Jackie, że skrzywdziłem własne dziecko jednym, bezsensownym, niezważonym słowem.

Nie miałem nic przeciwko łódce, ani tym bardziej spędzaniu czasu z June, ale gdybym miał wybrać Castine, albo Vegas, oczywiście że wybrałbym Vegas.

- Pogadasz ze mną? – Usiadłem znów na rogu fotela, by wyjaśnić z dzieckiem tę sprawę.

- Nie, bo nie chcesz iść ze mną na łódkę, myślałam, że się przyjaźnimy.

Uśmiechnąłem się z lekkim rozbawieniem i może nawet rozczuleniem.

- Bo tak jest, ale wolałbym dla nas fajną zabawę w mieście, gdzie jest dużo rozrywek, niż śmierdzącą łódkę – mruknąłem jej ciszej do ucha, żeby się uspokoiła. – Nie to miałem na myśli, wiesz o tym, że zabrałbym cię ze sobą na koniec świata, skrzacie. – Przeniosłem wzrok na Michaela, który ignorował pytania Jackie o Nevadę, patrząc na nas dość nieobecny w tamtej konwersacji. – On też, słowo.

- Na pewno?

- Na pewno – odparł Michael, siadając na drugim podłokietniku. – Bardzo chętnie pójdę z tobą na łódkę, ale najpierw muszę podzwonić, bo w innym wypadku nie będę taki bogaty i sławny, żebym mógł załatwić ci ten pałac księżniczki, który już ci obiecałem.

Przeniosłem na niego wzrok, który z jednej strony był pełen wdzięczności i podziwu, ale też odrobinę surowy.

- Nie obiecuj jej...

- Cicho bądź, tato. – June wyciągnęła do mnie rękę i zadarła brodę, by spojrzeć Cliffordowi prosto w oczy. – Tak jak wczoraj miałeś oglądać ze mną i tatą bajkę, ale też miałeś ważne rzeczy do robienia?

- Umn... - Podrapał się po karku. – W sumie to tak, robiłem niezbędną rzecz, przepraszam, nie wiedziałem, że to dla ciebie aż takie ważne, żebym oglądał z wami.

- Tak, to ważne – odparła. – Chcę, żebyś się ze mną bawił i poświęcał mi uwagę, pałac może zaczekać.

Powstrzymałem parsknięcie, a Michael zszokowany spojrzał na mnie, przy okazji lekko otwierając usta.

- Ona to ty – wskazał na mnie. – Ona to totalnie ty.

- Jestem z tego faktu bardzo dumny. – Założyłem ręce na piersiach.

- Dobrze, więc pójdziemy na łódkę jutro rano przed festynem, bo dziś jak skończę dzwonić będzie już zimno, ale w zamian za to... Zabiorę cię do najfajniejszej bazy, jaką widziałaś.

June zrobiła zamyślony grymas. Nina wpatrywała się w nas z nieodgadnioną miną, jakby porządnie coś rozkminiała, Jackie natomiast wlepiała w swojego przyszłego męża wzrok pełen miłości oraz fascynacji, niby planowała przedziurawić im wszystkie gumki. Na samą myśl przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

- Niech będzie. – Dziewczynka wyciągnęła dłoń do Michaela, którą on oficjalnie uścisnął. – Musisz zasłużyć, żeby być fajnym wujkiem, wiesz?

- Jestem fajnym wujkiem z natury.

- Och, Calum z tobą konkuruje – skwitowała June. – Zobaczymy, który z was spełni te wszystkie obietnice. – Odetchnęła teatralnie. – Masz jeszcze chwilę, zanim pójdziesz dzwonić? – Pokiwał głową niepewny o co dziecko chce go poprosić. – Obejrzysz ze mną to do końca? – Wskazał na ekran, dlatego Mike uśmiechnął się szeroko i zamiast zając miejsce na kanapie, wstał z podłokietnika, uniósł June i posadził ją na swoich kolanach. – Śmierdzisz jak popielniczka.

- Teraz jesteś po prostu złośliwa – odparł kąśliwie.

Pod wrażeniem elokwencji tego co spłodziłem, odruchowo położyłem dłoń na ramieniu Michaela, który aktualnie znalazł się poniżej mnie, dlatego zerknął po mnie z dołu robiąc pytającą minę. Odparłem mu wzrokiem, że wszystko w porządku, po prostu zmęczyło mnie to zamieszanie, dlatego poklepał lekko moje knykcie. Chciał się też dowiedzieć, czy June tak zawsze, dlatego skinąłem.

- Czy oni rozmawiają oczami? – zapytała Nina Jackie, a ta przytaknęła.

- Tak, nikt nigdy nie wiedział, jak to robią i o czym mówią. Nie miałam pojęcia, że takie rzeczy wytrzymują dekadę rozłąki. 

- Rozumiem. – Moja była żona sięgnęła po bułki i przygotowała trzy, z czego jedną podała mnie, a drugą June, za co została obdarzona naszymi uśmiechami opatrzonymi w dołki w policzkach. – O co chodzi z Vegas? – zapytała Jackie, bo Michael przepadł już dla kręcenia loków dziewczynki na palcu i oglądania High School Musical.

- Mike robi serial i muszą nagrać parę pierwszych scen tam, praktycznie cały odcinek i trochę flashbacków, dlatego musi doklepać pewne kwestie, skoro ekipie udało się uzyskać pozwolenia. Niby nie jest producentem, ale okazuje się, że praca reżysera bywa równie nudna.

Dla mnie to wcale nie było nudne, lecz zamiast wyrazić jakąkolwiek opinię, po prostu skupiłem się na filmie.

...
[Maine, Castine 2008]

Michael traktował początek liceum jak otwarcie nowego etapu, który miał przynieść mu same dobre rzeczy. Ja raczej nie czułem, aby cokolwiek miało się zmienić, choć mając szesnaście lat może powinienem.

Właściwie wolałbym pozostać w poprzedniej szkole, z poprzednimi ludźmi i na wieczność w tym dziwnym zapętleniu pomiędzy mną, a moim najlepszym przyjacielem, nie dając sobie nawet chwili na wielkie zastanowienia wobec tego, jak tak naprawdę interpretuję naszą relację.

Cały dzień miałem w głowie to jak bohatersko podsumował Brada i pewnie oboje bylibyśmy martwi, gdyby nie moja matka, ale chciałem pozwolić mu wierzyć, że to dzięki jego nowemu image'owi teraz już nikt nam nie podskoczy, a nie dlatego, że Liz Hemmings po prostu nie zda naszych wrogów z matmy.

Powinienem się wstydzić tego, że kocham swoją matkę, przecież wszedłem w taki wiek. Jackie próbowała się trochę buntować, a ja sam w sobie nie miałem na to ani ochoty, ani nawet energii. Czułem się dobrze tak, jak było i niekoniecznie podobał mi się ten koncept zmian, aczkolwiek z drugiej strony każdy, kolejny rok przybliżał mnie do wyjazdu z Castine na zawsze.

Marzyłem o tej chwili, jak razem z Cliffordem wsiądziemy w pociąg i będziemy machać na pożegnanie wszystkim tym Bradom, upierdliwym ciotkom i plotkarskim babciom. Może nawet zdobyłbym się na odwagę, aby go przekornie pocałować na oczach wszystkich? Zerknąłem na usta Michaela, który szedł dziarsko obok mnie, trochę zatapiając się w chłodnym piasku. W naszej przyjaźni bez zasad od ostatniego lata pojawiło się mnóstwo pocałunków, za które dałbym się poćwiartować.

Michael spojrzał na mnie pytająco, więc odpowiedziałem mu wzrokiem, że wszystko gra. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Przez dłuższą chwilę kroczyliśmy w milczeniu, najpierw ubitym brzegiem oceanu, a później przez kamienie i po suchej ziemi, ponieważ zniszczony kuter rybacki usypywał się wraz z pomostem przy samej linii brzegu.

Przebrnęliśmy chyba z dziesięć kilometrów w ten sposób, gdyż wybraliśmy się do domu naokoło, kiedy pożegnaliśmy już Caluma i jego nową dziewczynę, Ashtona wraz z jego przyzwoitką w postaci kuzyna, a nawet Jackie z jej koleżankami. Na oficjalne zakończenie lata – ojciec Hooda rozpalił dla nas ognisko po swojej stronie plaży, czyli na drugim końcu Castine, niedaleko brzegu głównego pomiędzy kąpieliskiem, a plażą hotelową.

Ta nasza – moja i Michaela, była bardziej dzika, chociaż to nie tak, że nikt o niej nie słyszał. Znajdowała się zwyczajnie za przejściem przez las, który od posesji naszych rodziców oddzielały jeszcze pola, a dostanie się tam z miasta, stanowiło nie lada wyzwanie, jeżeli ktoś planował pieszą wycieczkę.

Przychodziły tam nasze rodziny, albo my sami, czasem jeszcze jacyś sąsiedzi ze swoimi gośćmi, lecz poza tym niewielu można było spotkać w tym miejscu ludzi, dlatego czułem, że to wyjątkowa, nasza plaża, której nikt nie może nam zabrać i gdzie zawsze będziemy razem bezpieczni.

Ściągnąłem trampki i skarpetki, gdy piasek okazał się mniej kamienisty, a Mike tylko wsunął dłonie w kieszenie. Zadrżałem odrobinę, jednakże spodziewałem się chłodu, dlatego wymusiłem szeroki uśmiech, przygryzając spierzchniętą, dolną wargę.

- Goń mnie – powiedziałem patrząc na niego znacząco.

- Chyba śnisz, ja nie ściągam butów.

- To będziesz po prostu wolniejszy. – Wzruszyłem nonszalancko ramionami, a gdy w tle usłyszałem przeciągłe jęknięcie chłopaka, połączone z dźwiękiem pozbywania się przez niego półbutów, zerwałem się do ucieczki.

Mokry, zimny piasek roztapiał się pod moimi stopami, nie dbałem o to, że zmoczę nogawki czarnych jeansów, albo że nagle spadł mi kaptur zdecydowanie za dużej bluzy po Benie z głowy. Moje włosy zrobiły się jeszcze bardziej kręcone skutkiem wilgotnego, oceanicznego powietrza.

- Luke! – Michael zawołał za mną, próbując nadążyć.

Zaśmiałem się głupio, bo założył łańcuch do paska spodni, więc biżuteria uderzała wówczas o jego udo, a kurtka przeciwwiatrowa, założona na jego koszulkę, zdecydowanie go spowalniała.

Nie dawałem mu forów w takich wyścigach, lecz tym razem się nie powstrzymałem i przystanąłem na brzegu, patrząc na niego wyczekująco. Był niesamowity tak bardzo, jak tylko człowiek może być niesamowity. Miał rozgrzane od wysiłku, czerwone policzki, które ślicznie wbijały się w ten odcień różowej czerwieni, którą stworzyliśmy Michaelowi na włosach.

Zmiękły mi kolana, poczułem łaskotanie w brzuchu...

Byliśmy sami, więc kiedy Mike dołączył do mnie, pozwoliłem mu złapać się w tali, a potem delikatnie cmoknąć w środek ust. Ułożyłem dłoń na jego kości jarzmowej.

- Hej, stoisz? – zapytał szeptem, ale na tyle głośno, by nie zagłuszał go wiatr.

- Hm? – Dotknąłem leciutko palcem wskazującym jego dolnej wargi.

- Pytam czy stoisz, bo chcę cię puścić i wyprzedzić, ale... - Jego usta posunęły po zaczerwienionym od wczorajszej farby opuszku mojego palca. – Czuję, że opierasz przynajmniej połowę swojego ciężaru na mnie w tej chwili.

Opuściłem powieki na moment.

- Po prostu chcę się zerwać pierwszy. – Musnąłem go niewinnie. – Wiem, że mnie nie puścisz.

- Jasne, że cię nie puszczę – odparł posapliwie i tak strasznie seksownie.

- Michaeeel – wyszeptałem jego imię.

- Luuuke.

Oddychaliśmy w swoje wzajemnie wargi, nie zmieniając tej pozycji przez następne kilka minut, jakbyśmy byli potwornie spragnieniu po całym dniu spędzonym z innymi ludźmi, choć na moje spędziliśmy tak życie, aż wreszcie zebrałem na tyle sił, by odskoczyć dość gwałtownie i wciskając mu w ręce moje trampki i jeszcze mój plecak, w którym niosłem naszą wodę, książkę oraz ukradzioną panu Hoodowi paczkę fajek, postanowiłem wygrać wyścig.

- Oszukujesz! – Krzyknął za mną Michael.

- Wszystkie chwyty dozwolone!

Zarechotał gdzieś tam w tle, a ja powoli zacząłem dostrzegać już naszą bazę, która stanowiła metę. Nie nazywaliśmy tego bazą. Teraz była miejcówką, którą zbudowaliśmy jako dzieciaki z resztek łódki, przewróconej stacji ratowniczej, starych prześcieradeł, drabiny i niezależnych od siebie, metalowych płyt. To wszystko nosiliśmy dzielnie z wszelkich żulowisk w Castine, zwłaszcza z garaży naszych rodziców, choć powstrzymano nas, gdy zapytaliśmy tatę, czy pomoże nam tam przytaszczyć kanapę ze śmietnika sąsiadów.

Konstrukcja jakoś stała, zwłaszcza skutkiem przymocowanej na taśmę izolacyjną, gorący klej i parę gwoździ, do innych części, bardzo stabilnej drabiny, na której ewentualnie opieraliśmy się, ale nigdy nie mieliśmy odwagi, by się po niej wspinać. Chyba nawet my nie byliśmy aż tak głupi.

Właściwie na pierwszy rzut oka to wyglądało jak kupa śmieci, aczkolwiek były one nasze i dobrze się tu ukrywało, kiedy ktoś oczekiwał od nas, że będziemy robić cokolwiek innego, niż marnować wspólnie czas.

Mógłbym wbiec po górce do lasu, a potem przez pole do domu lecz bez butów to brzmiało jak misja samobójcza, a na dodatek wolałem jeszcze parę chwil spędzić z Michaelem, zanim rozstaniemy się każdy do siebie, by oficjalnie zaakceptować koniec lata.

Zdyszany stanąłem zatem przy drabinie z rękami za biodrach, czekając aż on mnie dogoni. Mike o dziwo był całkiem szybki, nawet obładowany naszymi rzeczami, które zamiast spokojnie odłożył, cisnął na fotel z pierwszego auta mojego brata, który zastąpił nam tamtą, wymarzoną kanapę.

- Chodź tu – wysapał i ku mojemu zdziwieniu, zamiast przyciągnąć mnie do siebie, zwyczajnie naparł mnie na tę drabinę. I to był błąd, to był największy błąd, jaki Michael mógł popełnić. – Czy ty wiesz, co ty mi robisz?

- Mikey – pisnąłem otwierając oczy szeroko.

- Nie mogę przestać myśleć, że...

- Mike.

- Skoro mamy nowy semestr, nową szkołę, może ty, może my...

- Michael, nabiłem się na ten kurewski gwóźdź! – zawołałem spanikowany. Obiecaliśmy rodzicom już jako dzieciaki, że go zagniemy, ale nigdy tego nie zrobiliśmy, bo nie wierzyliśmy, że zignorujemy tak długi, niebezpieczny gwóźdź, na którym wieszaliśmy swoje bluzy, albo bidony! Ale stało się. Oczywiście, że to się stało i oczywiście, że mi!

Moje tętno automatycznie przyspieszyło, zacząłem oddychać bardzo szybko, poza tym straciłem cały kolor z twarzy, bo zrobiło mi się zimno ze strachu oraz paniki.

- Wiedziałem, że to się w końcu stanie! – krzyknął zły na wszechświat i chyba na samego siebie, że mnie popchnął. Dalej trzymał mnie za talię, przy okazji odsuwając się tylko trochę, by sprawdzić, jak głęboko go mam, ale nie pomógł tym, że miał oczy jak spodki, gdy się odsunął i sam wręcz pozieleniał, powstrzymując zwymiotowanie ze strachu. – Umn... Dobra. Okej, to nie wygląda źle.

- Jak to nie wygląda źle?! Oczywiście, że to musi wyglądać źle! Mike, ja umrę!

- Zwariowałeś, nie umrzesz! – Drugą, drżącą ręką, złapał mnie za dłoń, porządnie myśląc co dalej.

Chciałem go pocałować, zanim to się stało, albo on mnie, dlatego gdy tak felernie uderzyłem, byłem na palcach, toteż nie mogłem zmienić pozycji, więc dalej mnie trzymał.

- Odsunę się i zobaczymy co się stanie – powiedziałem zaciskając mocno powieki. Miałem łzy już na całej twarzy, a mój głos brzmiał drżąco i źle.

- Nie! – krzyknął, co zrobił za późno, bo szarpnąłem, jednakże słysząc jak zaprzeczył, chyba chciałem cofnąć się na ten gwóźdź, więc powiększyłem sobie ranę, która nie była już wkłuciem, a rozdarciem i to całkiem sporym. – O kurwa – wymsknęło mu się, kiedy ja potrafiłem tylko szeroko otworzyć oczy i usta. Michael odruchowo przyłożył rękę do krwi na mojej ranie. – Nie ruszaj się, Luke – powiedział. – Proszę.

- Nie mogę się nie ruszać, boję się, zimno mi. – Zacisnąłem mocno powieki.

- Dobra, nie możemy tu tak stać... To bez sensu, a ja cię tak nie zostawię. Chyba, że pójdę po pomoc.

- Nie! – wrzasnąłem. – O boże, nie, nie zostawiaj mnie!

- Dobrze.

Michael potężnie myślał aż w końcu przełknął ślinę i odsunął się tylko na trochę.

Wydałem z siebie bliżej nieokreślony dźwięk dostrzegłszy, że ma dość sporo krwi na palcach. 

- Puszczę cię teraz na chwilę. – Pokiwałem energicznie głową.

Chłopak zdjął z siebie kurtkę, której kieszenie opróżnił. Szkoda, że zaufanie naszych starych odnośnie dania nam telefonów było jakie było, ponieważ bardzo chciałbym móc wtedy zadzwonić na pogotowie!

Oddychając przez usta, mając już zimny pot na całej buzi spojrzałem na Mike'a pytająco, a on przełknął ślinę trzymając w mocno drżących rękach zrolowaną kurtkę.

- Odejdziemy teraz od tej drabiny, zatamuję krwawienie i pojedziemy na SOR, dobrze? – Pokiwałem głową, chociaż zaczęło robić mi się tak słabo, że powoli zrobiło mi się już chyba także wszystko jedno.

Ale się udało, po pierwszym kroku, który pomógł mi zrobić i tym, jak mnie złapał, a potem mocno przycisnął kurtkę do całej rany, uwiesiłem się na jego ramieniu. Chyba się wydarłem z bólu i przerażenia, bo mewy odleciały w stronę oceanu. 

Dobrze, że ten gwóźdź wcale nie był tak długi, jak obrazowała go moja mama, ale nie zmieniało to faktu, że potrzebowałem szwu i byłem wdzięczny za szczepionki na tężec.

- Będzie okej, Lu. – Michael pocałował moją skroń. – Będzie naprawdę okej.

- Mhm. – Oddychałem płytko, bo z nerwów zrobiło mi się na domiar wszystkiego słabo.

Musiałem oprzeć się na nim, gdy założył mi swoje buty, ponieważ z trampkami byłoby ciężej, a potem nie dbając o to, że sam się załatwi, jeśli nadepnie boso na jakieś szkło, pomógł mi koślawo dotrzeć na podjazd mojego domu. To znaczy praktycznie mnie zaniósł, bo ledwo kontaktowałem.

Całe szczęście w ogrodzie był Andrew, który zawiózł nas oboje na SOR, bo oczywiście, że chłopak miał jakiś ostry kamyk teraz w pięcie, a oboje wyglądaliśmy jakbyśmy kogoś zamordowali przez ilość krwi, która poszła z moich pleców przez jeden, mały gwóźdź.

W ten sposób nie przyszliśmy do szkoły przez pierwszy tydzień zajęć, bo mama zlitowała się nade mną, skoro prawie umarłem i cudem narzędzie zbrodni nie uszkodziło mi nerwów, a Mike został bohaterem. Pomijając to, że ze strachu i troski nie chciał mnie puścić przez całą drogą do domu, a potem jeszcze długo, długo dłużej, nieustannie powtarzając, że mnie przeprasza, bo to on mnie popchnął. Oczywiście sam tak nie uważałem, ale myślę, że w tej kwestii moglibyśmy się spierać do dziś.

Z bazy zniknęła więc drabina, a zamiast niej nasi ojcowie, mimo że mieliśmy już szesnaście lat i sami moglibyśmy to zrobić, wstawili tam pozbawioną drzwiczek witrynę. 

...

zgodnie ze złożoną wczoraj ważnym ludziom obietnicą, naskrobałam dziś kolejny rozdział, koniecznie zostawcie coś po sobie, jakies przemyślenia? wnioski? żyję dla tych cudownych komentarzy, także dawajcie besties <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro