Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Bratnie dusze nie umierają

[Placebo - Soulmates Never Dies]
[Maine, Castine, obecnie]

Ze wspomnieniami jest tak, że nieważne czy są złe, czy dobre – z czasem ulegają deformacjom. To dlatego co spotkanie rodzinne zmienia się ilość wypitych kieliszków wódki przed tym, jak tata z wujkiem przenieśli własnymi rękoma samochód, albo to czy to mama zerwała ze swoim pierwszym chłopakiem, czy on zerwał z nią.

Ludzie uwielbiają koloryzować rzeczywistość, bo w zasadzie jest ona dość szara i prosta. Kto jak kto, ale ja naprawdę potrafiłem doskonale zrozumieć chęć ubarwienia codzienności, a jeżeli miałoby to na celu jedynie rozbawienie towarzystwa przy okazji niezranienia nikogo – dlaczego ukrócać te kłamstwa?

Wszystko co robimy polega na spotkaniu się naszych przewidywań z prawdą. Popularne stwierdzenie, że złe rzeczy to również rzeczy, które się nie stały – ma swoje wyjaśnienie w biologii – w kognitywistyce. Jeśli chcielibyśmy czegoś i wierzymy w to, a potem stajemy dosłownie w takiej sytuacji, tylko idzie ona kompletnie niezgodnie z naszą imaginacją, nasz poziom dopaminy spada tak bardzo, że przez chwilę jest bliski temu, jaki jest jej poziom u ludzi z depresją.

Dlatego przez większość dojrzewania lubiłem marzyć, ale z reguły nie o sobie, tylko o postaciach z książek, albo filmów, gdyż w tej samej chwili, w której świat przedstawiony i jego perypetie zaspokajały moją głowę, przyciszając szum myśli, nie było w tym jednocześnie nic, co pozwoliłoby mi się łudzić, a potem dodatkowo cierpieć.

Czasem jednak zdarzały się chwile, w których nie mogłem się powstrzymać i snułem malutkie, niewinne koncepty na temat rzeczy, po jakie czułem, że nie mam prawa sięgnąć, bo mimo że przysparzały mi odrobiny zawodu, gdy rozmywały się na rzecz prawdziwości, te parę sekund ułudy okazywały się zbyt kuszące, by z tego zrezygnować.

Lubiłem mieć kontrolę nad tym, o czym myślałem. Właściwie do teraz tak jest, ja ogólnie rzecz biorąc czuję się kompletnie niepewnie, gdy nie mam nad tym najmniejszego panowania, dlatego mam tendencję czasem przekręcić parę faktów, albo wpaść w dygresję, gdyż budzi się we mnie potrzeba, by wprowadzić każdego słuchacza w stan takiej wiedzy, jaką sam posiadam.

Z tej także przyczyny racjonalizowałem nawet wspomnienia, próbując zmniejszyć ilość pocałunków, jakie wymieniliśmy z Michaelem, gdy zdarzało mi się je szacować, albo informując samego siebie, że on tak naprawdę nie patrzył na mnie w ten sposób, a jedynie dałem sobie w to uwierzyć, bo byłem głupi i pozwoliłem sobie na odrobinę infantylnych, beztroskich marzeń o wielkiej miłości oraz bezgranicznym oddaniu.

Większość ludzi, choćby w pracy, uważa mnie za absolutnego praktyka – racjonalistę, ale prawda jest taka, że to ja sam zdusiłem bajkopisarza w sobie, aby nie poczuć się rozczarowanym, gdy przyjdzie co do czego podczas pojedynku idei z faktem.

Czas to coś kompletnie ulotnego. Nie ma fizycznej możliwości, albo przynajmniej nie jest nam ona znana, aby go zatrzymać. Gdybym miał wybrać jedną chwilę, ze wszystkich, które przeżyłem i powtarzać ją po wieczność, wraz ze wszystkim, co wówczas czułem, byłby to moment, kiedy pierwszy raz dostałem June na ręce. Dlaczego? Z samolubnych pobudek! Bo nigdy wcześniej nie czułem, że nie muszę zasłużyć, ani zapracować na czyjąś miłość, a to dziecko tak po prostu mnie teraz kocha i potrzebuje.

Może to brzmi absurdalnie, ale tak jest.

Zostając rodzicem miałem pewność, iż władowałem się właśnie w projekt na całą wieczność, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę, choć jednocześnie odniosłem wrażenie, że od chwili pojawienia się dziewczynki, moje poprzednie życie stało się takie... Odległe. Nie moje wręcz. Wydawało mi się, że minęły wieki, a nie skromne dziesięć, czy jedenaście lat od chwili, kiedy byłem kompletnie rozsypanym bałaganem, a jednak spotykając się z namacalnym dowodem na to, że wcale nie tak dawno byłem tym zupełnie kimś innym, odniosłem też wrażenie, że dosłownie cofnąłem się w czasie.

Głośna praca lodówki mieszała się z przeciągłym buczeniem żółtej lampy, rzucającej nieśmiałe, blade światło, na moje dłonie, w których trzymałem jedno zdjęcie, które przykuło moją uwagę bardziej, aniżeli pozostałe.

W powietrzu unosił się przyjemny, znajomy zapach domu. Jakby moja mama upiekła bułki parę godzin temu, a na dodatek lekko uchylone okno wpuszczało wilgotne, oceaniczne powietrze, wymieszane z wonią lasu, które osiadało na moich policzkach, dając mi przytulne poczucie bycia we własnej kuchni, choć nie była to moja kuchnia od ostatniej dekady.

Jako dziecko nie rozumiałem Bena, który wpadając do nas czasem ciągle gubił się w tym, gdzie Liz trzyma teraz część rzeczy, choć nawet nie zrobiła remontu. Tak samo nie lubił szlajać się po pomieszczeniach, albo otwierać szafek, a też się tam wychował! Wówczas kompletnie spłynęło na mnie to samo schorzenie szafkowej sklerozy oraz niepewności co do przedmiotów prywatnych moich samotnie mieszkających tam od dłuższego czasu rodziców.

Nie chciałbym, aby June się kiedykolwiek tak czuła w naszym mieszkaniu – obco.

Ale jednocześnie ta woń... dzieciństwa powodowała u mnie tak wielki dysonans, że miałem ochotę przyczepić się do bluzki Liz i zacząć płakać, żeby wzięła mnie z powrotem w swoje ramiona i powiedziała, że mogę podjąć wszystkie decyzje jeszcze raz.

Sięgnąłem po herbatę w ulubionym kubku mojej mamy, siorbiąc dwa spore łyki. Skrzywiłem się, bo dodałem zbyt wiele cukru, który zamiast porządnie roznieść się po całym napoju, osiadł u dołu naczynia i byłem już pewny, że końcówka herbaty okaże się w ogóle niemożliwa do wypicia.

Mike lubił tak słodką herbatę, choć ironicznie za słodyczami samymi w sobie nie przepadał.

Ponownie omotałem zdjęcie wzrokiem.

Siedzieliśmy obok siebie – ja i on. Bardzo nieświadomi, że ktoś nas właśnie fotografuje i jakkolwiek nie chciałbym zakłamać teraz rzeczywistości, doskonale wiedziałem, jak się czułem dokładnie w tej jednej minucie, której uwiecznienie dzierżyłem między palcami.

Prosta fotografia. Zrobiona jednego lata, podczas ładnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na pomoście, po prostu mocząc nogi w chłodnej, słonej wodzie. Miałem spodnie podwinięte do samych kolan, które wówczas wydawały się tak przeraźliwie kościste, że to aż żenujące. Mój czarny sweter był długi i miał zdecydowanie zbyt długie rękawy, dlatego gniotłem je w dłoniach. Na bladych, trochę zapadniętych policzkach rozchodziły się moje czerwone rumieńce zmęczenia, natomiast sam w sobie wzrok miałem wlepiony w jeden punkt, który znajdował się dosłownie kilka centymetrów od zasięgu tego spojrzenia – w piękne oczy Michaela.

On na tym zdjęciu był prawie tak samo zmarnowany, jak ja, a to dlatego, że po parnym lecie z reguły robiliśmy się chudzi i poobijani, skutkiem szukania wrażeń w postaci wypraw pod namiot, na długie, piesze spacery, albo wydawania ostatniego kieszonkowego na wódkę i fajki w mieście, aby móc pobujać się z innymi dzieciakami.

Uwielbiałem kolczyk w brwi Mike'a, którą figlarnie unosił na obrazie przede mną, by jego lekko przymrużone powieki powodowały, że wielkie oczy Michaela, podobne do tych disneyowskich księżniczek, zdawały się być bardzo uwodzicielskie. Miał owiane, czerwone usta, delikatnie rozchylone, tak samo zresztą jak moje, które błyszczały się, bo oblizałem je parę sekund wcześniej. Chciałem się uśmiechnąć, czego nawet nie musiałem wywnioskować z dołeczka pojawiającego się w moim policzku – nawet po czternastu latach od chwili zrobienia tego zdjęcia – ja wiedziałem, że chciałem się uśmiechnąć, bo wszystko we mnie się właśnie śmiało. Jeśli jest jakaś dusza, to moja była po prostu szczęśliwa, że patrzy mu w oczy i widzi w nich wszystko, co mężczyzna może zobaczyć w oczach innego mężczyzny.

Łatwo było się okłamywać, póki nie wróciłem do Castine i nie wpadłem na nasze namacalne wręcz napięcie, które utrzymywało się tam latami. Tak samo jak bez trudu dałbym radę zaprzeczać, gdyby nie było dowodów na... nas. Ale w ten sposób nie patrzy się na swoich przyjaciół, pytanie tylko... Kto zrobił to zdjęcie?

- Luke? – Mój ojciec wszedł do kuchni, dlatego dygnąłem mocno przyciskając fotografię do piersi, co stało się zupełnie odruchowo. Zacisnąłem zęby syknąwszy, bo kubek z herbatą upadł na podłogę, ale na szczęście zamiast się roztrzaskać, spowodował tylko rozlanie się napoju po kafelkach.

- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. – Andrew ukucnął, by zebrać naczynie, w tej samej jednak chwili ja też ukucnąłem, a przez roztrzepanie zdjęcie wypadło mi z ręki i wylądowało w herbacie.

- Kurwa – zakląłem pod nosem.

- Lepiej, że fotka, niż kubek, matka by nas oboje powiesiła za uszy za ten kubek. – Podniósł na mnie znaczący wzrok i to on chwycił za odbitkę, która na szczęście została wywołana na dość twardym papierze fotograficznym. – O, ty i Mike. – Andrew uśmiechnął się szczerze, co odwzajemniłem z kompletnie udawaną życzliwością i sam zacząłem ścierać rozlany napój z podłogi. – Wybacz, musi być ci z tym strasznie dziwacznie, co?

- W sensie? – Przełknąłem ślinę, a wstając z kucek wyżdżymnąłem ścierkę w zlewie, sięgając jeszcze po ręcznik papierowy i płyn do czyszczenia blatów, by nie zeszły się mrówki pomiędzy fugami przez zawałową ilość cukru w moim naparze.

- Pamiętam jak robiłem to zdjęcie. – Ojciec zignorował moje pytanie, osuszając je tym samym ręcznikiem, który zostawiłem przy gazie. – Wyglądacie tu jak z poprawczaka – zaśmiał się lekko. – Hej, przyznaj mi się do czegoś, skoro teraz jesteś już dorosły i nawet też jesteś ojcem.

- O Boże – mruknąłem pod nosem, bo trochę się bałem tego pytania.

- Ty i Michael...

Coś ścisnęło mnie w żołądku. Ja i Michael... Co? Pierdoliliśmy się ścianę za waszą sypialnią?! Jak najbardziej! Robiliśmy to w kółko! Wiem, też się tego teraz wstydzę, a gdy myślę o tym, że moja córka miałaby się dowiedzieć, jakim byłem bucem i że teraz to przyszły mąż Jackie – chce mi się krzyczeć!

- Nie byliśmy razem! – zamiast tego co pomyślałem, palnąłem to.

- Słucham?! – Andrew wybuchnął śmiechem, dlatego podniosłem na niego trochę rozbiegane, przerażone spojrzenie, gdyż może ojciec nie był wyższy, ale wciąż, w tamtej chwili dalej klęczałem przy przeklętej plamie z herbaty.

- Och, przestań, wiem, że to właśnie chciałeś powiedzieć. – Chrząknąłem próbując się za wszelką cenę z tego wybronić. Wstałem trochę ociężale i wyrzuciłem po sobie ścierki, przy okazji myjąc rękę w kranie. Mama bardzo nie lubiła gdy to robiłem, wolała, żebym mył je mydłem w łazience, a nie płynem do naczyń i dopiero kiedy moi simowie zaczęli zmywać naczynia w ubikacji, byłem w stanie zrozumieć, co Liz miała na myśli. – Wiem też, że właśnie tak wyglądamy na tym zdjęciu, ale zapewniam cię, tato, nie byliśmy razem.

- Nie posądzam cię o to, Luke. – Założył ręce na piersiach, a potem zmierzył mnie z zaciekawieniem, dlatego uciekłem wzrokiem za okno, przy okazji czując, że pieką mnie policzki. – Chciałem, żebyś się przyznał, że paliliście wtedy mnóstwo trawki.

- Co? – Zmarszczyłem nos.

- Co? – Powtórzył Andrew. – Wyglądasz tu na przyćpanego.

- Nie wiem co mi bardziej urąga. – Westchnąłem ciężko. – To, że uważasz, że byłem naćpany, czy to, że uważasz, że bym się z tobą nie podzielił.

Parsknął cicho, a ja to powieliłem. Usłyszeliśmy zgrzyt zamku do drzwi frontowych, dlatego wiedziałem już, że moja mama wróciła z June ze spaceru, na który ją zabrała, aby spędzić czas, jak babcia z wnuczką, dlatego byłem więcej, niż pewny, że zaraz pojawi się Nina, która da jej buziaka na dobranoc, a potem razem z Jackie pójdą w miasto, albo raczej w miasteczko, pozostawiając mnie na łasce Michaela Clifforda i pokładów energii, których nigdy nie brakło mojej córce.

- Przykro mi. – Tata położył dłoń na moim ramieniu, dlatego spojrzałem na niego zaskoczony, bo chyba próbował mnie w czymś pokrzepić. – Że Mike tego nie odwzajemnił.

Rozchyliłem wargi w absolutnym szoku.

Co?

C o ?

Musiałem chrząknąć, ponieważ kompletnie wybił mnie z rytmu, ale gdybym zaczął się tłumaczyć, to nic by nie dało, a jeśli spróbowałbym bronić swojego honoru i powiedziałbym, że on był tak samo zakochany, jak ja – zupełnie bezpodstawnie bym nas wsypał, więc przygryzłem mocno usta, po czym wymusiłem uśmiech.

- Cóż... - Moja herbata się rozlała, ale dalej mogłem nalać sobie soku pomarańczowego, co właśnie zrobiłem, nieustannie wgapiając się w jakiś martwy punkt przed sobą. – Michael zawsze był zakochany w Jackie, prawda? – Uznałem, że skoro wszyscy chcą w to wierzyć, może ja też powinienem zacząć.

- Tato, tato, tato, tato! – June wbiegła do kuchni, a jej zawrotne tempo strąciło ten felerny kubek i tym razem już rozbił się na kawałki, co dało mi dziwaczną, niewytłumaczalną satysfakcję.

- Cooooo?! – Podchwyciłem jej ton zabawnym głosem i żeby nie rozcięła sobie bosej stopy na szkle, chwyciłem dziewczynkę pod boki, unosząc ją w powietrzu, a potem posadziłem na blacie stołu. – No co?

- Babcia nakupiła nam dużo popcornu na noc i powiedziała, że możemy oglądać filmy do rana w salonie! I mamy żelki, i w ogóle to lody, i... Jestem szczęśliwa.

Nie mogłem powstrzymać naprawdę szczerego, szerokiego uśmiechu patrząc na nią z troską oraz czymś takim, czego sam nie umiałem opisać. Wszystko bym zrobił dla tego dziecka i wiem, że to brzmi kompletnie oklepanie, ale miałem w dupie nawet to, że Liz będzie obrażona za ten kubek.

- Luke, czy ty zbiłeś mój kubek?! – Weszła do kuchni rozżalona, jak na zawołanie.

June już miała powiedzieć, że to była ona, ale zerknąłem na nią i mruknąłem konspiracyjnie pod nosem, żeby się zamknęła.

- Tak – powiedziałem wyniośle. – Tak, rozbiłem twój kubek, przepraszam, już sprzątam.

Kiedy obróciłem się po zmiotkę i szufelkę, tata trzymał je w dłoniach, by przekazać narzędzia pracy w moje, a jego wzrok był jeszcze bardziej inny, niż wcześniej. Jakby był dumny, ale chodziło tylko o głupi kubek.

...

W Nowym Jorku nawet po zmroku na zewnątrz było bardzo jasno, dlatego że całe miasto słynęło z tego, że noc w nim nie jest porą, by spać. Castine różniło się również w tej kwestii, gdyż po zachodzie słońca, jedyną poświatę na okolicę rzucały gwiazdy na niemalże czarnym niebie i niknący od czasu do czasu za pojedynczymi chmurami księżyc. To akurat stanowiło dla mnie mocną stronę tego miejsca. Uwielbiałem tę ciszę i mrok, jakimi spowijała się cała okolica, dając człowiekowi szansę, by poczuć się, jak na zupełnym krańcu świata.

Chłód ciągnący od wody, nawet w najbardziej gorące, letnie noce, pozwalał odetchnąć, ponieważ w Castine rzadko robiło się sucho, raczej parno, natomiast ten typ ciepła, jaki okalał policzki po wejściu do domu, okazał się czymś niezastąpionym, nawet poprzez ogrzanie się przy kaloryferze po powrocie z łyżew w okolicach zaśnieżonego Central Parku.

June była zafascynowana faktem, że nie słyszy żadnych samochodów od ruchliwej ulicy, ani przelatujących nad wieżowcami samolotów. Nie było nieustannie rotujących służb prewencyjnych oraz nieprzyjemnego skowytu sąsiada, który oglądał mecze tak głośno, że właściciel budynku parokrotnie musiał upomnieć go na piśmie.

Moja córka bardziej pasowała do tego miejsca, niż ja mógłbym kiedykolwiek, a dobrze patrzyło mi się na nią taką zachwyconą, zatem ze spokojem głaskałem jej loki, gdy powoli przysypiała, oglądając Spidermana w kreskówkowej wersji z Milesem Moralesem, ponieważ znała już tę bajkę praktycznie na pamięć.

W fortecy z koców i poduszek zrobiło się doprawdy duszno. Lampki choinkowe, które Andrew zniósł ze strychu specjalnie dla swojej wnuczki, dodawały nam ciepła pod materiałami, a zapach chispów wymieszany z wonią żelków, lekko drażnił moje nozdrza. Samo w sobie ściąganie sobie okruszków z dekoltu doprowadzało mnie do szału, jednak nie chciałem zabronić jej wcinania do seansu, tak samo jak wolałem, aby spokojnie leżała na mojej piersi, zamiast na twardej podłodze, nim zaniosę ją do łóżka.

Michael rzeczywiście przyszedł, tak jak obiecał Jackie, ale po paru upadkach ciężkiego koca, który wisiał nad naszymi głowami, nie starczyło mu cierpliwości i po prostu nas zostawił, samemu siadając przy stole w otwartej jadalni, gdzie porządkował nasze wspólne zdjęcia, co mieliśmy zrobić razem.

Może to i lepiej, że nie patrzyliśmy na siebie, ani ze sobą nie rozmawialiśmy wtedy? Tym bardziej świetnym pomysłem wydało mi się rozdzielenie się w kwestii tego researchu, ponieważ sam mógłbym czasem zagapić się na fotografie zbyt długo, jak to się stało w kuchni popołudniu, a potem jeszcze musiałbym mu się z tego tłumaczyć.

Nie lubiłem niepewności, jaka urosła między nami w postaci ogromnego muru, a przecież miało być normalnie! Mieliśmy po tamtej konwersacji wrócić do bycia czymkolwiek innym, niż kochankami, albo zranionymi przez siebie nawzajem wrogami, których próbowaliśmy chyba udawać, odkąd tylko wróciliśmy do swoich domów rodzinnych. Choć z drugiej strony... Nie miałem pojęcia w jaki sposób puścić w zapomnienie coś, co tak bardzo mnie poskładało, a skoro on też nie był tym samym, pewnym siebie Michaelem, którego tak dobrze pamiętałem – to świadczyło tylko o tym, iż czuł to samo.

Zabawne, że my z reguły wiedzieliśmy, jak czuje się ta druga strona.

Wreszcie jednak film się skończył, dlatego zatrzymałem napisy i wygrzebałem się z fortecy, unosząc June na ręce, jak księżniczkę. 

Zerknąłem po swoim przyszłym szwagrze, przy okazji łapiąc haust świeżego powietrza, a otrzepawszy się z okruchów po przekąskach, posłałem Michaelowi uśmiech.

To co mówiłem o oczekiwaniach – gdybyśmy znaleźli się w takim położeniu jeszcze kiedyś, trochę bym marzył o tym, że razem usiądziemy w tej bazie, moja córka będzie z zachwytem go zagadywać, zamiast oglądać, a potem ona zaśnie między nami, więc spędzimy cały czas do rana, prowadząc głębokie konwersacje. Lecz Michael zamiast tego tylko podniósł na mnie spojrzenie, uśmiechnął się życzliwie i zamknął teczkę, którą przyniósł, by schować nasze zdjęcia.

- Skończyłem – szepnął bardzo cicho, nie chcąc zbudzić June.

- Ja też – skinąłem na dziewczynkę dość ironicznie, wywołując rozbawiony grymas na jego ustach. – Wrócę zaraz posprzątać, ale jeśli chcesz, możesz iść do domu.

- Jasne – odparł. – Dobranoc.

- Dobranoc, Mike. – Wymusiłem kolejny uśmiech.

Idąc po schodach do sypialni Jackie, gdzie zamierzałem położyć małą, poczułem niewytłumaczalny, przykry ścisk w żołądku. Jakbym może jednak podświadomie chciał, aby ten wieczór wyglądał trochę inaczej. Chyba liczyłem, że uda nam się ponownie zaprzyjaźnić, albo chociaż zamienić ze sobą więcej zdań, niż przez cały dzień, bo zakochany, czy nie – przepadałem za rozmawianiem z Cliffordem. Jednak on był zajęty ukrywaniem dowodów na to, że kiedyś mnie kochał, jakby od tego zależało całe jego życie i chyba nieitnencjonalnie sprawił mi tym przykrość.

June nie obudziła się, gdy okrywałem ją pościelą, ani nawet kiedy cmoknąłem czubek jej głowy, zatem popatrzyłem na nią przez chwilę i wychodząc pozostawiłem otwarte drzwi w pokoju.

Cisza tego domu zrobiła się nieznośnie głośna. Tylko deski skrzypiały pod moimi krokami, kiedy poszedłem do łazienki, by choć odrobinę się oporządzić. Spojrzałem w telefon. Nina napisała, że wszystko w porządku, ale ledwie trafiała w klawiaturę, tak samo jak Jackie, która potem próbowała kolejnym SMS-em udowodnić ich stateczność.

Nie musiały takie być. Ani stateczne, ani trzeźwe. Nawet one zasługiwały na trochę szaleństwa, choć obie czasem doprowadzały mnie do białej gorączki, ale zasadniczo wraz z June i mamą - stanowiły kobiety mojego życia.

A jednocześnie Jackie stanowiła teraz też kobietę życia Michaela. Wymusiłem kolejny, uśmiechopodobny grymas do lustra, przejeżdżając zwilżonymi zimną wodą palcami po rozgrzanych policzkach.

Czego ty w ogóle oczekujesz? – zapytałem samego siebie w myślach, aczkolwiek pozostawiając to pytanie bez odpowiedzi, wróciłem do salonu posprzątać.

Michaela już nie było.

Znów zabolało mnie coś w żołądku, a może jednak bardziej w sercu, ale przełknąłem ciężko ślinę i zmusiłem się do uwierzenia w koncept, że tak jest lepiej, bo co nam po przyjaźni, skoro nie jesteśmy w stanie powtórzyć już tej, którą mieliśmy?

Omotałem wzrokiem ten przeklęty fort z koców. Uwielbiałem je i June też, dlatego czasem robiliśmy takie w domu, kiedy było nam smutno. Po wyprowadzce Niny przez tydzień spaliśmy w takim, ale żadne z nas, ani ja, ani dziesięciolatka, nie powiedzieliśmy na głos dlaczego. June była bardzo silną i mądrą dziewczynką. Czasem zastanawiałem się, czy tym rozwodem rzeczywiście jej nie skrzywdziłem, bo przecież może lepiej by było, gdybyśmy oboje z Niną przyznali, że po trzydziestce szukanie miłości i szczęścia jest bez sensu, najlepiej dalej tkwić w związku bez seksu i bez zauroczenia, które i tak przemijają po czterdziestce, jeśli wierzyć obserwacjom naszych starych.

Ukucnąłem chcąc odłączyć laptop, a wtedy ponownie tego dnia wystraszyłem się, widząc jak w forcie siedzi ktoś, kogo trochę podekscytowaną twarz podświetla komórka. Zmarszczyłem nos. Czyli... Michael nie poszedł do domu?

Niepewnie, po czworaka, wszedłem do tej dziupli do niego, a gdy dostrzegł, że to zrobiłem, uśmiechnął się łobuzersko i poklepał i tak wyleżaną przeze mnie poduszkę, bym zajął wygodne miejsce.

- Co robisz? – zapytałem, choć póki co on tylko półleżał, a to ja się układałem. – Mike?

- Czekaj... - Wyciągnął do mnie dłoń, natomiast gdy skończył biec wzrokiem po ekranie, skinął i schował telefon do kieszeni bluzy. – Sorry, dopiero odczytałem maila od mojej asystentki, że dostaliśmy pozwolenie na nagrywkę w Vegas.

- Co? – Nie zrozumiałem.

- Nieważne, serio, długa historia, ale tak, cieszę się, bo przynajmniej nie będę musiał kręcić Vegas na green screenie, a to wielka ulga.

- O... - Rozsiadłem się wygodnie, podkurczając jedną nogę pod brodę. – Twoja praca brzmi serio ciekawie.

- Bo taka jest – przyznał. – Jackie mnie zabije, ponieważ obiecałem jej nie pracować będąc tutaj, ale muszę jutro wykonać z tysiąc telefonów.

- Hm. – Uśmiechnąłem się półgębkiem. – Myślę, że Jackie zrozumie, skoro to takie ważne.

- Trudno powiedzieć, dla Jackie jest życie osobiste i praca, praca nigdy nie może zaburzyć życia osobistego.

- To w sumie całkiem... - szukałem słowa. – Mądre podejście. – Wzruszyłem ramionami. – Ale skoro to tylko tysiąc telefonów, a nie sto tysięcy i to dla ciebie takie ważne, raczej powinna zrozumieć. Moja siostra chyba jest na ogół wyrozumiała, co?

- Nie wiem jaką Jackie znasz, ale moja Jackie nie jest wyrozumiała, jest zaborcza i konkretna, ale... To bardzo dobre cechy, więc będzie ze mną dzwonić, ja pięćset telefonów, ona drugie pięćset – zażartował, choć musiałem wymusić śmiech, bo mózg mi wypłynął uszami na „moja" w stosunku do ich razem. – Hej, nie obraziłem ci siostry, powiedziałem, że to dobre cechy. – Szturchnął mnie lekko w bok. – Luke.

- Hm? – Ocknąłem się z dziwnego otumanienia, które poczułem, ale to nie była moja wina. Ja tylko... Ta „moja", a jednocześnie piękny zapach jego perfum, który chyba właśnie wbił się w moje nozdrza na wieczność. – Przepraszam, nie słuchałem cię przez chwilę. Pewnie, myślę, że zrozumie mimo tej zaborczości. – Chrząknąłem. – No ale, co tu robimy?

- Pomyślałem, że też zasłużyłem na to, żeby obejrzeć Spidermana z Milesem Moralesem. – Uniósł znaczącą głowę, jakby miał się żachnąć, gdybym mu odmówił. W sumie to ciekawe. Odmówienie Michaelowi Cliffordowi.

Przygryzłem dolną wargę, szybko omiotłem jego twarz wzrokiem i uśmiechnąłem się odrobinę złośliwie.

- Nie – palnąłem.

- Nie? – Michael uniósł jedną brew. – A to niby dlaczego nie?

- Bo nie. – Wzruszyłem prędko ramionami próbując powstrzymać chichot.

- Och, musisz mieć silniejsze argumenty, niż „bo nie", Lu.

- Okej, to co powiesz na... „Nie, bo się nie zgadzam" Mikey?

Zabawnie nastroszył się dla żartu, a ja aż uniosłem dłoń do ust, by nie wybuchnąć śmiechem. Oboje patrzyliśmy sobie w oczy przekornie.

- To praktycznie ten sam argument, który jest brakiem argumentu, dlatego oglądamy – obwieścił, a gdy jego dłoń powędrowała do touchpada, by puścić animację, nie powstrzymałem się i złapałem go za nadgarstek, przyciągając rękę chłopaka do siebie, aby się nie ruszył. – Hej! – krzyknął szeptem.

- Powiedziałem, że nie chcę oglądać. 

Mike przez chwilę siedział w bezruchu, jakby analizował, czy nie chcę oglądać, żeby się zwyczajnie z nim nie zgodzić, czy może miałem ku temu jakiś głębszy powód. Prawdopodobnie oba. Prawdopodobnie bałem się, że jeżeli ponownie usłyszę o Peterze Parkerze w jego towarzystwie, będę w stanie wyobrazić sobie te wszystkie rzeczy, które robiliśmy razem, udając że oboje jesteśmy Peterem Parkerem, gdy skakaliśmy po drzewach i wyszczerbionych elementach starego pomostu.

Mężczyzna ze starannością oblizał dolną wargę, a potem płynnie i powoli, wręcz z kocim lenistwem w gestach, przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, dlatego wtem znaleźliśmy się nos w nos. Chciał mnie speszyć i wiedział, że to się sprawdzi, ale mimo rozlewającego się na moich kościach jarzmowych rumieńca – nie odsunąłem się.

Podniosłem wzrok bardzo powoli, patrząc mu w oczy tak głęboko, że mimo mroku fizycznie dostrzegłem, że jego źrenice się rozszerzają.

I coś w tym droczeniu mnie pokonało, gdyż dotarło do mnie, że wbrew logice oraz wszelkim przekonaniom – spojrzałem w oczy Michela Clifforda po raz pierwszy w życiu, albo on po raz pierwszy spojrzał w moje.

Odetchnąłem przez usta dość drżąco, co spowodowało, że poczuł ciepło tego oddechu na swojej dolnej wardze, a tym samym, aby przerwać to, w co się uwikłaliśmy, delikatnie pchnął mnie za ramie, powodując że upadłem w poduszki, ciągnąc go za sobą.

Michael nie upadł jednak romantycznie i seksownie na moją klatkę piersiową, tylko sturlał się do mojego boku, co spowodowało także upadnięcie koca stanowiącego dach na nasze splecione ze sobą na chwilę sylwetki.

- Auć – mruknął on, bo przez przypadek uderzyłem go łokciem w żebro.

- Auć – mruknąłem ja, bo przez przypadek uderzył mnie kolanem w biodro.

I już się nie dotykaliśmy, gdy położył się obok mnie, przy okazji zdzierając z nas puchate okrycie. Oboje złapaliśmy mocno oddechy, bo potrzebowaliśmy tego po pobycie w tym dziecinnym forcie. Mike zaśmiał się pod nosem, a ja zerknąłem po nim ze zmarszczonymi brwiami. Ukrył twarz w dłoni, chichocząc do sufitu, przy okazji wyglądając też bardzo... Uroczo. Tak, uroczo to odpowiednie słowo.

- Nie chichraj się, kochałem ten fort – udałem, że płaczę, przez co jeszcze bardziej go rozśmieszyłem. Sam nie mogłem się zatem powstrzymać, a w tej głupawce, moja dłoń spoczęła tuż przy tej jego.

Czułem przy swoim małym palcu obecność knykciów Michaela, jednak się nie dotknęliśmy.

- Wiem, że z jednej strony nie żartujesz – wypalił po chwili, gdy już się uspokoił.

- To znaczy? – Nie do końca go zrozumiałem.

- O tym forcie. Jakaś część ciebie naprawdę go kochała.

- Może. – Westchnąłem. – Wiesz, że zawsze lubiłem takie rzeczy.

- Tak – zgodził się ze mną.

- Ale też w jakimś sensie jest mi przykro.

- Dlaczego? – Spojrzał na mnie trochę zdziwiony, podczas gdy ja dalej patrzyłem w sufit, nawet nie myśląc o tym, że mógłbym wstać z dywanu.

- To głupie, ale był trochę jak ten pierwszy fort, który zrobił nam Ben, pamiętasz to? – Pokręcił przecząco głową. – Wydawał mi się taki wielki, może dlatego ja to tak dobrze pamiętam.

- Może...

- Ten fort to jedno z moich ulubionych wspomnień, wiesz? Znieśliśmy wtedy chyba wszystkie poduszki z góry, poza tym mieliśmy jeszcze tę starą sofę, która była częścią fortu i dzięki temu było w nim tyle miejsca, albo ja byłem po prostu mały. – Zaczesałem włosy palcami do tyłu. – Wydawało mi się, że jesteśmy w pałacu, albo w jakimś tajemniczym tunelu. Nigdy więcej nie mieliśmy takiego fajnego fortu.

Michael nic nie mówił przez dłuższą chwilę, ale zamiast ściągnąć mnie na ziemię ze słowami, że to było pewnie nic nadzwyczajnego, a ja mam bujną wyobraźnie, sam zaczął ciągnąć inną historię:

- Moje ulubione wspomnienie tego typu, to jak zaczęliśmy budować bazę na plaży. Pamiętam, że byłem taki wściekły, bo nie wszystko mogliśmy zabrać rodzicom z garażów, a poza tym Andrew nie chciał dać nam młotka.

- Jako Luke z wtedy... - Położyłem rękę na sercu. – Czuję się dalej urażony, ale jako czyiś ojciec, muszę się zgodzić z moim tatą. Taki niezdarny gówniarz z młotkiem mógłby się dosłownie tragicznie skończyć.

- I tak budowanie bazy skończyło się tragicznie! – Michael znów krzyknął szeptem, a ja bardzo doceniałem, że mimo, iż nie posiada sam dzieci, nie drze się w niebogłosy z uwagi na śpiącą June. – Dalej jestem zdania, że gdyby dali nam normalne narzędzia, to nie miałbyś szwów na plecach!

Podniosłem na niego wzrok z dołu i uśmiechnąłem się znów, bo byłem przekonany, że nawet gdyby Michael zamknął oczy, mógłby z pamięci dokładnie wskazać, gdzie jest moja blizna od tamtego budowania bazy.

- Mike, to była kwestia czasu, żebym zrobił sobie krzywdę, jestem chodzącą wpadką. – Również usiadłem i sięgnąłem po butelkę soku, która na szczęście była zakręcona, gdy fort upadał. – Chociaż nie, June to chodząca wpadka, tylko jej tego nie mów – dodałem ciszej.

- Jesteś podły. – Michael ze śmiechem szturchnął mnie w bok, skutkiem czego prawie się oblałem. – Ale tak całkiem serio, jesteś naprawdę świetnym tatą.

- Tak uważasz? – Naprężyłem się wręcz dumny.

- Oczywiście, że tak. – Clifford zrobił minę, jakbym próbował podważyć, że dwa dodać dwa równa się cztery. – June ma szczęście.

- Ty też będziesz dobrym tatą – odparłem trochę badając jego reakcję, ale Michael zbył ten komplement uprzejmym uśmiechem. Nie chciałem go dalej wpędzać w kozi róg, albo zawstydzać, bo zrobiło się naprawdę późno, dlatego podniosłem się na równe nogi i rzeczywiście zacząłem sprzątać.

- Hej, co ty robisz? – zapytał marszcząc brwi praktycznie urażony.

- Porządek? To część bycia dobrym tatą. – Poruszyłem znacząco ręką, zbierając jednocześnie lalki córki.

- O nie, ten fort wraca, a my będziemy oglądać Spidermana.

Zamilknąwszy na moment rozważyłem w głowie szybkie za i przeciw.

- Okej – odparłem powoli. – Ale tego z Andrew Garfieldem.

- Luke, no, ja chcę tego.

- Boże, ty naprawdę jesteś taki jak June. – Pokręciłem głową śmiejąc się z niedowierzaniem. – Dlaczego do nas nie przyszedłeś, jak oglądaliśmy? Nie chcę oglądać tej samej bajki drugi raz tej samej nocy, zwłaszcza że i tak oglądam ją przynajmniej parę razy w miesiącu, bo to dziecko ewidentnie ma ze sobą problem i w sumie same.

- Nie przyszedłem, bo nie chciałem wam przeszkadzać. – Michael także się podniósł, aczkolwiek zamiast poskładać koc, umiejętnie za pierwszym razem, umieścił go na górze krzeseł. – No wiesz, waszego ojcowsko-córkowego momentu.

Machnąłem ręką.

- June to moja bestie, spędzamy razem tak dużo czasu, że pewnie sama chciałaby już innego towarzystwa, zwłaszcza, że ona jeszcze nie wie, co znaczy bycie uwięzionym w Castine i po tym miesiącu będzie głaskać obrazki z Nowym Jorkiem, jak ikony papieża.

Michael powstrzymał parsknięcie, patrząc na mnie, jak układam zabawki w kartoniku, ponieważ Liz zniosła ze strychu stare rzeczy Jackie, gdy Andrew poszedł po lampki.

- Pamiętasz jak twoja mama kazała nam się bawić z Jackie w Barbie?

- Pamiętam, że jednej oderwałeś łeb i ją potem przykleiliśmy na taśmę izolacyjną. – Ja sam parsknąłem, co spowodowało, że Clifford się prawie popłakał. – Nigdy nie rozumiałem fenomenu tych lalek.

- Bo mają plastikowe cycki – mruknął kąśliwie.

- Serio? – Uniosłem jedną brew. – To nazywasz cyckiem? – Wskazałem na rozebraną lalkę, której budowa wcale nie przypominała anatomii kobiety. Ale nagle coś się w mojej głowie urodziło szatańskiego, więc sięgnąłem po czerwony pisak przy rysunkach June i ku rozdziawieniu ust Michaela narysowałem lalce sutki.

- Czekaj. – Podszedł do stołu skąd wziął czarny pisak. – Niech będzie owłosiona.

- Narysuj jej też włosy na dupie.

- W ten sposób widzisz kobiety? – Spojrzał na mnie rozbawiony, kiedy we dwóch rozprawialiśmy się nad biedną lalką.

- Kobiety mogą mieć włosy na dupie – powiedziałem pewny.

- Czy Nina ma włosy na dupie? – Uniósł jedną brew.

Musieliśmy wyglądać genialnie, kiedy bazgraliśmy po zabawce, pochyleni, jak mszczące się wiedźmy nad biedną protagonistką. W śmiechu czułem jego oddech blisko swojego policzka, który pachniał jak żelki jabłkowe, poza tym dalej miał na sobie woń tych perfum, których nazwy nie potrafiłem zidentyfikować.

- Nie – odparłem. – Ale ona może mieć.

- O Chryste. – Michael przewrócił oczami. – Dawaj, niech ma tatuaż na plecach – dodał.

- Chuja.

- Luke, Michael? – Do salonu nie zeszła June, ani nie weszły dziewczyny. Pojawiła się tam moja matka, która zapaliła światło, a widząc nas tak, zwłaszcza gdy zauważyła co dokładnie robimy, naprawdę załamała ręce. – Wy jesteście jebnięci, z całym szacunkiem.

Mike pokiwał bardzo szybko i energicznie głową, że się zgadza.

- To pani Beatrice w młodości. – Pokazałem mamie lalkę dumny z siebie, a Michael tak bardzo się roześmiał, że aż oparł się na moim ramieniu. – To znaczy w starości, bo ona nigdy nie była młoda.

- Nie mówi się tak o zmarłych, idioto. – Liz pokręciła głową.

- Ale ta owłosiona dupa – wypiszczał wręcz Mike, więc ja sam nie dałem rady, toteż staliśmy, jak dwóch głupków, którymi byliśmy, zanosząc się wręcz łzami śmiechu, przed moją załamaną matką.

- Jesteście siebie tak warci, jak to jest tylko możliwe, chłopaki. – Westchnęła ciężko. – Nie siedźcie za długo i zgaście światła w salonie, Calum odstawi Jackie i Ninę do Cliffordów.

- Wiem – zgodził się z nią Mike. – Dlatego odbudowujemy fort.

- Oczywiście, że odbudowujecie fort. – Liz pomasowała skroń, a potem sama lekko się śmiejąc wróciła schodami na górę.

Udało nam się zachować powagę do momentu zamknięcia przez nią drzwi sypialni. Potem przez dobre dziesięć minut patrzyliśmy na siebie, albo na Barbie, aż nie dostaliśmy czkawki. 

...

Hejo, dawno nie było rozdziału, ale dziś mnie totalnie naszło, żeby go napisać. Dalej mam kaca po 2 sezonie Bridgetonów, geez. Ale potrzebowałam muka cri. 

Nie wiem co przekazuje ta ostatnia scena, albo wiem... Idk chyb chciałam wam pokazać, że oni zawsze będą soulmates. 

dajcie znać co myślicie! 

all the love xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro