Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Nie jesteśmy razem, ale też nie-nie jesteśmy razem

[Savannah Sgro - Until We Drink]
[Maine, Castine, obecnie]

Kiedy z bardzo małego miasteczka nagle przeprowadzasz się do wielkiej metropolii, to nawet gdy było to twoje marzenie, nie ma takiej możliwości, że nie poczujesz się przytłoczony przez pierwsze kilka tygodni.

Mój przyjazd do Nowego Jorku mógłbym nazwać najgorszym debiutem, w historii wszelkich debiutów. Byłem brudny, dosłownie przeleciany, zmęczony, skacowany i przerażony, a na dodatek ledwie radziłem sobie z komunikacją miejską, która w Castine nie istniała. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ktoś chce mnie napaść, albo zabić, chciało mi się płakać za każdym razem, gdy zostałem przypadkiem szturchnięty ramieniem, nie radziłem sobie ani trochę na arenie interpersonalnej, bo wszystko, co oferowałem swoim bliskim w domu, było raczej intrapersonalne.

Do Nowego Jorku jeszcze wrócimy, dosłownie i we wspomnieniu, bo moje życie „po" Castine, albo raczej „po" Michaelu Cliffordzie, zasługuje na osobną opowieść, lecz w późniejszym czasie postaram wam się to względnie i zgrabnie streścić. Póki co próbuję powiedzieć, że potrzebowałem lat, aby nauczyć się zachowań nowojorczyków i zaabsorbować je, robiąc z nich swoje własne.

Na NYU trafiłem jako dziewiętnastolatek i od tamtego czasu u rodziców znalazłem się być może kilkanaście razy, natomiast wizyty kończyły się po kilku dniach – w porywach po tygodniu. Mając lat trzydzieści, z niemałym trudem obserwowałem okolicę, gdzie same w sobie miasteczko mogło być wielkości Central Parku, gdyby okroić o okoliczne lasy wraz z portem i drogami nienależącymi ani do Castine, ani do Brooksville.

Jakby całe to miejsce zatrzymało się w czasie; z perspektywy roweru widziałem dosłownie tę cukiernie, z tą samą wystawą, w której mama kupowała mi pączka, żebym gnijąc z nią w kolejce do mięsnego mógł zająć się jedzeniem, zamiast marudzeniem odnośnie znienawidzonego przez małego mnie czekania. Wcześniej praktykowaliśmy najpierw mięsny, później cukiernię, ale kończyło się tym, że znudzony memlałem w ustach parówkę, wywołując lekkie obruszenie pozostałych ludzi obecnych w ciepłym, ciasnym pomieszczeniu.

Kościół dalej miał niewyremontowany dach, a od ostatnich dwudziestu lat, jeśli nie dłużej, każda ofiara złożona na tace, ponoć szła do skarbca, aby później z tych środków odnowić świątynie. W Castine nie wypadało położyć dolara, raczej kładło się ich minimum dwadzieścia. 

Nigdy nie zapomnę, jak Liz pokłóciła się z aptekarką, dlatego gdy stały obok siebie podczas mszy, licytowały się, która położy większy nominał.

Już za małego było to dla mnie co najmniej dziwne, później uważałem, że kapłani to mistrzowie manipulacji, więc z Michaelem próbowaliśmy utworzyć religię, lecz nikt nie chciał wraz z nami wychwalać Avril Lavigne, wierząc, że jest reinkarnacją, która przyszła zbawić świat. Na szczęście Ashton okazał się dostatecznie naiwny, by pożyczyć nam puszkę, w którą zbierał datki dla księdza, a potem uwierzył, że okradł nas Patrick-korepetytor i jego wspólnik Menel, tym samym ja i Clifford wypożyczyliśmy sobie na długie tygodnie przetrzymywania całą stertę filmów VHS.

Wypukłe kamienie, które wykładały cały plac rynku, dookoła którego stała właśnie cukiernia, mięsny, kościół, apteka oraz jedna, smutna budka z lodami, niezmiennie stanowiły wyzwanie dla kół roweru, ponieważ w niektórych miejscach brakowało jakiegokolwiek, sensownego podłoża. Gdy człowiek przeminął już ten tor przeszkód, bez problemu sunęło się po asfalcie mającym wąski, przykry chodniczek, niemieszczący wózka dziecięco.

Tą drogą mogliśmy trafić do portu od drugiej strony – tej rekreacyjnej, gdzie hotel wyglądem przypominający burdel, wypełniał się latem znudzonymi miejskim zgiełkiem, szukającymi estetycznego kontaktu z naturą, wyrzucającymi pieniądze w błoto - ludźmi po czterdziestce, albo dzieciakami z kolonii, które miały na tyle szczęścia, że w tutejszej szkole podstawowej, lub liceum zabrakło dla nich klas.

Dawniej, idąc na przerwę letnią musiałem opróżnić wszystkie szafki, zatem wlokłem się pieszo dziesięć kilometrów do domu, przeładowany pierdołami, bo gdybym zostawił je w budynku, prawdopodobnie ta dzicz by się nimi porozdzielała.

Chyba największą bolączką takich malutkich miejscowości, prócz braku sklepu spożywczego w pobliżu, jest fakt, że albo ma się prawo jazdy, albo ma się trening nóg. Gdybym nie chodził do domu z Michaelem, który na szczęście był moim sąsiadem, chyba bym się zapłakał na śmierć idąc jako taki dwunastolatek, co nie posiada słuchawek, rano dygocze z zimna przed PE, po którym poci się i śmierdzi do końca dnia, żeby wracając do domu, w rażącym słońcu, mógł przechodzić tortury dziesięciu kilometrów samotnego marszu autorefleksji.

Jako dorosły doceniam spacery, ale takie, które sam sobie wybieram, w chwili, kiedy naprawdę potrzebuję pomyśleć, lub chcę zwiedzić jakąś część miasta, gdzie jeszcze nie byłem.

Zanim Nina zaszła w ciąże, czasem porywała mnie z akademika informując, iż skoro chcę być nowojorczykiem, tak jak ona, to muszę gardzić ludźmi robiącymi sobie zdjęcia ze Statuą Wolności, a aby trafić na ten poziom, w pierwszej kolejności mam przejść wstyd turysty. O cokolwiek jej chodziło, cieszyłem się, że zabiera mój wolny czas, przy okazji oprowadzania mnie po mieście, które nie zasypia.

Nina była fajna, tak po prostu... Fajna, dlatego miała masę znajomych na artystycznych studiach, podrobiony dowód osobisty, nie nosiła stanika, ubierała się w męskie, lumpeksowe rzeczy i potrafiła załatwić każdy problem przy pomocy jednego spojrzenia.

Chyba na naszym ślubie pierwszy raz widziałem ją w sukience, a potem jak była już mocno w ciąży i nie wyobrażała sobie noszenia jakiejkolwiek gumki pod brzuchem, lub na nim. To stało się bardzo zabawnym żartem, odnośnie noszenia, czy nienoszenia gumek, a ten historycznie śmieszny wręcz kawał, lub jego wynik, jechał na rowerze przede mną, chcąc zobaczyć port w Castine od drugiej, bardziej cywilizowanej strony.

- June, zjedź na prawo! – zawołał Michael, toteż ja nie musiałem, dlatego zmarszczyłem nos, bo jego krzyk wyrwał mnie z zamyślenia.

Uśmiechnąłem się lekko – dobrze, że ktoś ma oczy dookoła głowy.

Miasteczko znajdowało się trochę niżej, niż domy moje i Mike'a, które ulokowano na osiedlu będącym częścią klifu. Dlatego te piesze powroty do domu ze szkoły, albo później po imprezach u znajomych, stanowiły nie-lada wyzwanie. To umiejscowienie powodowało też, że w zabudowie, a nawet na plaży od strony hotelu, gdzie właśnie zjeżdżaliśmy, było znacznie cieplej oraz tłoczniej.

Nie spodziewałem się, że będę jeszcze kiedyś obserwował te kąty, zwłaszcza jako ktoś, kto od momentu wyjazdu stąd, stał się zupełnie innym człowiekiem. Miałem wrażenie, że każda osoba, która przywitała się z nami, widzi we mnie tego wycofanego, przerażonego chłopca, jakim byłem dawniej, a w Michaelu swego rodzaju przewodnika, który chroni mnie przed upadkami.

To są tylko przekonania, nie fakty, Luke, nie żyjemy przekonaniami – upomniałem się w głowie, gdy po raz kolejny poczułem, że jestem obgadywany. 

Miałem spożywczaka na parterze swojej kamienicy i paczkomat po drugiej stronie. Potrafiłem wyjść z dzieckiem, które karmiłem w tej samej chwili butelką, mając na dupie brudne dresy i pięciodniowy zarost, odebrać swoją paczkę, pomóc odebrać paczkę jakiejś staruszce, by potem wpaść jeszcze przywitać się z prowadzącą sklep, bardzo szaloną Roxy. I nikt nie dawał o to jebania, za przeproszeniem.

Nagle znalazłem się w Castine – moja córka była czysta i stabilna, a ja oraz Mike trochę pomoczyliśmy ubrania, jednak mimo to, odniosłem wrażenie, że jestem brudny, brzydki, śmierdzę i w ogóle to oni na pewno wiedzą jakie porno oglądam nocami.

Moc dorastania w małych miejscowościach jest tak potężna, że po wieki pozostanie w człowieku i chyba tylko my: Mike, ja i Jackie, którzy wyjechaliśmy stamtąd z naszej dawnej paczki, mogliśmy wymienić się doświadczeniem, na ile taka zaściankowość przejmuje kontrolę nad postrzeganiem samego siebie.

June miała to gdzieś, bo nie dbała o fakt, że głośno krzyczy, gdy się obraca, by powiedzieć o czymś swojemu przyszłemu... wujkowi. Darła się: „sorry!", kiedy niemal kogoś nie potrąciła, a ja na jej miejscu pewnie zszedłbym z roweru i błagał o przebaczenie. Dodatkowo się uśmiechała, zamiast spuszczać wzrok, no i czuła prawdziwą przyjemność z faktu, że nie mijają nas prawie żadne samochody, powietrze pachnie oceanem i goframi, a w segmentach lasu naprawdę widać niebo i słychać śpiew ptaków.

Cieszyłem się bardzo, że moja córka może dostać trochę tego piękna, a w tej samej chwili musiałem sobie mechanicznie przypominać, iż ja już tu nie należę, dlatego jestem bezpieczny, bo na koniec dnia mogę wrócić być anonimowym w swoim ukochanym, Nowym Jorku.

Obserwowałem milcząco, jak Michael pomaga June zaparkować rower pod ścianą obskurnie wyglądającego baru, samemu przekładając te nasze. Słuchałem też ich wyjątkowo zabawnej dla mnie wtedy konwersacji, która brzmiała coś mniej więcej jak:

- Nie jestem pewna czy powinnam wchodzić do takich miejsc. – Podrapała się po karku niezręcznie, szukając wzrokiem mojej aprobaty, bo kiedyś powiedziałem jej, że w takich melinach można dostać tylko w łeb i syfilisu.

To co w Nowym Jorku jest meliną, tutaj stanowi po prostu niedofinansowany, rodzinny biznesik, raczej będący bezpiecznym, albo jednym do wyboru.

- Czy tak powiedział twój ojciec? – June pokiwała głową na pytanie Mike'a. – Nie słuchaj go, on to księżniczka, nie wie jak się bawić, ze mną nie zginiesz. – Wystawił do niej rękę, żeby przybiła mu piątkę, ale trochę spanikowana dziewczynka po prostu ujęła dłoń Michaela, który pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem. – Wybierzesz sobie jakiś fajny deser lodowy, myślę, że potrzebujemy węglowodanów po tej podróży, poza tym, hej, nie martw się, pracowałem tu, dadzą nam więcej bitej śmietany za to.

- Michael, nie chcesz jechać z nami do domu i przejść się ze mną po wszystkich takich barach?

- Cóż... W nie każdym pracowałem.

Przewróciłem oczami, bo oczywiście, że był super-fajnym wujkiem, który pozwala na łamanie zasad, ale chyba... nie miałem nic przeciwko, bo to mała głupota – sam bym powiedział, June, spoko, wchodzimy, nie mamy innego wyboru, pojedziemy na deser lodowy do Hiltona, gdy będziemy wracać. Potem co prawda płakałbym nad stanem swojego portfela, ale czego się nie robi dla rozpieszczenia własnej córki?

- Michael, Luke, hej! – Bardzo się zaskoczyłem na brzmienie naszych imion z ust kogoś, kogo głos był mi dość znajomy. 

Zamknąłem drzwi za sobą, czując powiew klimatyzacji na karku. W środku leciała ściszona muzyka z telewizora, a puste stoliki były właśnie pucowane przez kobietę, która powiedziała do nas „hej".

- Carly od brzoskwiń? – wypaliłem zdezorientowany.

- Boże. – Clifford pokręcił głową rozbawiony. – Tak, to Carly, hej Carly. – Podał jej rękę. – Musisz mu wybaczyć, nie był w domu od ostatnich stu lat, dlatego nie poznaje dosłownie nikogo. Jak mijaliśmy babkę, co uczyła angielskiego, potem pytał kto to jest.

- Ehe. – Kobieta założyła ręce na piersiach, które wówczas były bardzo duże i bardzo podkreślone w koszuli z logiem knajpy, co brzmi całkiem ironicznie, skoro to jedyna restauracja w Castine. – Ale się nie dziwię. – Carly dotknęła mojego ramienia. – Jak ją mąż zostawił, to oszalała troszeczkę. – Pogładziła materiał mojej bluzy. – Cholera, Luke, ale ciebie też ledwo poznaję. Poza tym... Co to za panna?

- Nie jestem panną, tylko gemini – wyjaśniła June, również przyjmując postawę zamkniętą.

- June – upomniałem ją, próbując nie parsknąć śmiechem.

Już miałem wyjaśnić, podczas gdy moja koleżanka z lat szkolnych, z wielkim szokiem - najpierw uwiesiła wzrok na Michaelu, który podał mojej dziecku sok w butelce, bo wiózł go w swoim koszyku, a potem na mnie, gdzie nie dało się odmówić, że jesteśmy z June wizualnie bardzo podobni.

- Nie... - Carly powstrzymała uśmiech. – Mike, ja wiem, że ty się z jednym z bliźniaków hajtasz, bo dosłownie każdy tu mówi, że się wesele szykuje, ale byłam przekonana, że z Jackie...

- Umn... - Michael chciał jej przerwać.

- W sumie to by się zgadzało... - Carly zawsze mówiła tak dużo, jak moja siostra, a że teraz bardziej przypominała te energetyczne, kreskówkowe matki z wielkimi biodrami, to gdy wymachując ścierką, ruszyła za bar, aby podać nam karty, nie mogłem uwierzyć, że jest prawdziwa. – Trochę wam kibicowałam w liceum, zakładałam się ze znajomymi niektórymi, czy jesteście razem, a wy mi po latach taką niespodziankę robicie, że się nawet dziecka dorobiliście? Nie... Czekajcie! – Carly obróciła się do nas, wyrzucając ścierkę w górę, aczkolwiek złapała ją bardzo szybko. – To Jackie była waszą surogatką, prawda? Przytyło jej się, to mówię, że była w ciąży! Ale dobrze wygląda, bardzo dobrze...

- Carly! – Michael zawołał. – June to córka Luke'a, a moja narzeczona, Jackie, wygląda fantastycznie. – Zrobił znaczącą minę. – Przecież wiesz, że byliśmy razem, ja i ona, nie rozstaliśmy się. – Wzruszył ramionami i samemu wziął nam menu, podczas gdy mnie wbiło w ziemię, a June aż zasłoniła usta, ciągnąc mnie za szorty, bo chyba liczyła, że zacznę się jej tłumaczyć.

- O czym...

- Nie wiem – uciąłem młodej szeptem, robiąc minę, jakbym naprawdę nie wiedział.

- Pracowaliśmy z Carls razem zanim wyjechałem, byliśmy trochę siksami, więc nas zaatakowała teraz. Poza tym... Ja wiem, że Hemmingsowie są podobni, ale nie wierzę, że pomyliłaś Jackie z Lukiem. – Zaczął chyba panikować.

- Co to siksy? – zapytała mnie znów June półgłosem, a widząc, że Michael wchodzi za bar, natomiast Carly mu na to pozwala, przełknąłem ślinę, zwłaszcza gdy sięgnął po kufel od piwa.

- Nie wiem – ponownie odpowiedziałem dziecku tak samo. – Mike, jedziesz rowerem, nie pij – upomniałem jego.

- Właśnie dlatego się trochę zamotałam – zachichotała Carly. – Dajcie spokój chłopaki, każdy myślał, że ze sobą kręcicie, chociaż to miałoby sens, że teraz jesteś z siostrą Luke'a, jakbyś przez całe liceum uganiał się za nim, żeby dostać jej atencję...

Clifford stał przed nalewakiem, jakby w jego głowie odtworzyły się właśnie wszystkie wspomnienia naszego uganiania w liceum, wraz z szesnastką Ashtona, którą jego święci rodzice zrobili w tym barze, gdzie później, pomiędzy męskim, obleśnym kiblem, a umywalką i koszem na śmieci, pozwoliłem, by Michael zrobił mi malinkę na brzuchu, gdy jego język oplatał moje... Dobra, nieważne, nie idźmy w tę stronę! To było przyjacielskie zaspokojenie potrzeb, bo z jakiegoś powodu tak bardzo go chciałem, że zignorowaliśmy brak zamka w drzwiach, toteż trzymałem klamkę, z całych sił.

Michael dosłownie miał mojego penisa w ustach, gdy stary Irwina wstał od stołu, wznosząc toast za syna i dziękując bogu, że mogą spożywać ten posiłek.

Chyba położyłem wtedy Michaelowi dłoń na głowie i mruknąłem, że też powinien być wdzięczny, że spożywa ten posiłek, na co ze śmiechem trochę mocniej ścisnął mój członek wargami.

Tak się przyjaźniliśmy przez całe liceum, jeśli ktoś ma jakieś pytania – proszę zadawać je Carly, bo widocznie nas rozgryzła i się domyśliła.

- Luz, byliśmy trochę nierozłączni, to prawda. – Michael nalał nam wszystkim po szklance pepsi, podczas gdy sobie zgarnął jeszcze sok pomidorowy na kaca, to znaczy, że tym piwem chciał założyć toksycznie klina. – Ja się nie gniewam, to w sumie słodkie, że wprowadziliśmy trochę zamętu i ludzie dalej o tym debatują, to mnie czyni nieśmiertelnym. – Wziął łyk gazowanego napoju. – Mniejsza, mogę sobie zawołać o deser lodowy?

- Roger już nie pracuje – mruknęła złośliwie Carly.

- Co to znaczy, że deser lodowy... - June pociągnęła mnie za nogawkę znów.

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć – wyjaśniłem wskazując córce, żeby zajęła miejsce przy stoliku jak najbardziej oddalonym od baru. – Umn... Możemy prosić z polewą czekoladową?

- I kolorową posypką! – zawołała młoda.

- I kolorową posypką – powtórzyłem opierając się o blat. Coś we mnie umarło przy tej konfrontacji, przy okazji uświadomiłem sobie też, że być może to co nazywam przekonaniami, wcale nimi nie jest, a wszyscy tam uważają mnie za odklejeńca? – Więc... Ludzie plotkują, że albo Jackie, albo ja bierzemy ślub z Michaelem?

- Nie no, to właściwie bardziej taki żarcik – wyjaśniła od razu i znów pogłaskała moje przedramię. – Po prostu... Sam wiesz jaki jest Michael.

- Ehe? – Pokiwałem głową, podczas gdy on przewrócił oczami.

Sęk w tym, że nie, wcale nie wiedziałem jaki on jest, ponieważ znałem Michaela... „przed odejściem Luke'a", jeśli tak będziemy sytuować wydarzenia w czasie. I szczerze mówiąc, chciałem go poznać po...

- Nieważne, serio, jakbyśmy mogli to ja malinowe, a Luke pistacjowe. – Zerknął na mnie niepewnie. – Dalej lubisz lody pistacjowe?

Pokiwałem głową.

- Gnomie?! – zawołał do June.

- Miętowe!

- Fu, serio? – Clifford aż położył rękę na sercu.

- Masz coś do lodów miętowych? – Szturchnąłem go lekko.

- Masz na myśli mrożoną pastę do zębów?!

Carly zebrała zamówienia i zniknęła na zapleczu, a my przez chwilę jeszcze staliśmy przy barze, trochę drocząc się ze sobą, choćby na same spojrzenia.

- Roger i specjalny deser lodowy? – zapytałem szeptem.

- Och, daj spokój, nie zawsze byłem z twoją siostrą i nie jestem dobry w celibaty. – Dźgnął mnie w bok. – Myjemy ręce! – krzyknął do June, wchodząc do łazienki, która zmieniła się tylko w tym, że teraz lustro było dodatkowo zbite.

- Tato, muszę?!

- Mów co Michael każe! – Sam poszedłem za nim, czując dziwaczny dyskomfort w związku ze wszystkim, co spadło na mnie, gdy wróciłem do Castine.

...
[Maine, Castine, 2007]

To nie był dobry pomysł, aby napić się z Calumem, zanim weszliśmy do baru, by świętować szesnastkę najbardziej ułożonego i wręcz kanonizowanego chłopaka w miasteczku, jeśli nie w całym Maine, ale oto jesteśmy – siedzimy przy stole, jeden obok drugiego, ja pomiędzy udem Caluma, z drugiej strony mając udo Michaela oraz wyrzuty sumienia w związku z faktem, że dojrzewam, natomiast gdy się nawalę, to nie mam żadnego limitu w byciu perwersyjnym.

Goście właśnie rozmawiali między sobą, a mnie szumiało w głowie. Jeden z kumpli Hooda przyniósł dodatkowo własny sok, który wcale nie był sokiem, a drinkiem dolewanym do naszych kubków przez starszą, pracującą w knajpie koleżankę.

To nie mogło skończyć się dobrze.

Niestety, jako najbardziej cherlawy chłopak w towarzystwie, na dodatek z najmniejszą umiejętnością w powściągliwości, gdy chodziło o picie, nietrudno zrobiłem się cały czerwony. Nie chciałem jednak wracać do domu. Nie po to mama zabrała mnie do Brooksville, żebym miał nową koszulę, żeby teraz zmarnowała się gdzieś na wpół przepocona w szafie.

Zawsze śmieszyło mnie podejście restrykcyjnych rodziców Ashtona do koedukacyjności. Byli tak przerażeni wizją tego, że ich syn mógłby zdobyć nietradycjonalną wiedzę o dziewczynach, iż nawet na jego szesnastkę zaprosili tylko chłopaków. Ash nie mógł widywać się nawet z moją siostrą sam na sam u niego w domu, a gdy raz zdarzyło się, że nauczycielka zażądała projektu w parach od niego i Jackie, na prośbę pani Irwin, moja mama posadziła ich przy wyspie w kuchni.

Gdy byłem podchmielony, tym bardziej czułem tę ironię oraz nieodpartą ochotę, by się im sprzeciwić, tak dla zasady, nawet gdyby mieli nigdy się o tym nie dowiedzieć. Okazuje się, że jestem prawdziwym buntownikiem, kiedy nikt nie patrzy oraz nie istnieje groza konsekwencji.

Mocniej poczułem, że kolano Michaela uderza pod stołem o moje. Sam w sobie chłopak bawił się nowym telefonem, który Daryl kupił dla niego, mając nadzieję, że przekupi syna w ten sposób i teraz Michael zacznie dobrze się uczyć.

Jako ojciec powiem tak: chciałbym, żeby June kiedyś lubiła do mnie dzwonić, albo wpadać niezapowiedziana, jak Mike uwielbia robić to ze swoimi rodzicami, aczkolwiek nigdy w życiu nie dałbym sobie wejść na głowę do tego stopnia, do którego pozwolili na to oni.

Miałem wzrok jakiejś ashtonowej ciotki na sobie, poza tym czułem zapach kawy, którą właśnie podano, a na dodatek w tle leciała klasyczna muzyka, wybrana specjalnie na tę okazję - wchodzenia Irwina w dojrzewanie.

Przeszedł mnie alkoholowy dreszcz, więc wsunąłem rękę pod obrus i nagle, zupełnie kontrolowanie, złapałem za udo Michaela, bardziej przyciągając je do swojego. Mój najlepszy przyjaciel, partner w zbrodni i ktoś, kogo usta miały najsłodszy smak, jaki przyszło mi czuć na języku, ścisnął mięśnie, co poczułem pod palcami, lecz nawet na mnie nie spojrzał, dalej grając w wężyka.

- Luke, a co u Liz? – zapytała w końcu ta ciotka.

- Dobrze, dalej uczy w szkole. – Wymusiłem uśmiech, chcąc brzmieć najmniej bełkocząco, jak to tylko możliwe.

- Pamiętam, jak uczyła moje dzieci, w ogóle, bardzo się robisz podobny do Bena!

- Nie wiem czy to komplement, chociaż dobrze, że nie moja siostra, tylko ja go przypominam, proszę pani. – Wywołałem śmiech kliku innych osób, samemu posyłając im swój najbardziej anielski grymas.

Gdy ciotka Ashtona kontynuowała swoją historię o tym, jak wręcz błagała moją matkę o to, aby zdała jej córkę, Michael wreszcie się zainteresował, ponieważ poczułem jak przekłada moją rękę wyżej, tak abym mógł mocno ścisnąć partię jego uda, która znajdowała się możliwie najbliżej męskości chłopaka.

Calum szturchnął mnie z drugiej strony, a gdy zerknąłem po nim, zorientowałem się, że to przypadek, bo również wisiał z nosem w komórce, skarżąc się Jackie, jak bardzo wolałby teraz siedzieć z nią oraz dziewczynami, oglądając Buffy.

Przy stole panował niemały harmider, każdy rozmawiał z każdym, a ja zacząłem się zastanawiać, co państwo Irwin chcieli osiągnąć, sadzając szesnastolatków w ten sposób, aby całą noc musieli prowadzić żenujące konwersacje o ocenach oraz planach na przyszłość, z zupełnie obcymi dla nich dorosłymi.

Dobrze, że w Castine był tylko jeden patus, który znęcał się nad resztą, ale że Michael był od niego większy i silniejszy, to dał spokój mnie oraz moim znajomym, gdyż po tym wydarzeniu, Ash nie miałby życia i najpewniej przednich zębów.

- Ups. – Ocknąłem się, gdy kawałek pomarańczy upadł na moją nową koszulę.

Pochyliłem się, by dostrzec, że sok owocu mocno wpija się w lekki materiał, na co Mike przejechał swoimi chłodnymi palcami po dole mojego okrytego białym ubraniem brzucha, zdejmując powód rosnącej plamy.

- Liz mnie zabije, to jest nowe. 

Włożyłem więcej siły w ściśnięcie jego uda.

- Mhm, chodź zmyjemy to, zanim nie zejdzie. – Odsunął się z krzesłem na tyle głośno i dramatycznie, że musiałem prędko zabrać dłoń, aby nikt tego nie widział, a gdy pociągnął mnie za rękę, prawie się wywróciłem.

Przerwaliśmy w ten sposób monolog ciotki, jednocześnie niemal nie taranując kelnerki.

- Wznieśmy toast! – Pan Irwin wstał.

- Gdzie idziecie? – W chaosie obejrzał się za nami Calum.

- Zmyć plamę z koszuli Luke'a – wyjaśnił Michael.

- Użyjcie mydła! – dodała jeszcze matka solenizanta, ale nie słuchaliśmy więcej.

Czułem, że świat dookoła wiruje, a w uszach miałem szum, który przerywały szepty podświadomości, działające na falach: michaelmichaelmichael.

Męska łazienka okazała się klaustrofobicznie ciasna i miała maleńkie, ciepłe światło żarówki. Wiedzieliśmy, że brakuje w drzwiach możliwości zamknięcia się, a zatem gdy weszliśmy tam w pośpiechu, oparłem się plecami o drzwi, trzymając klamkę z całych sił. Byłem pewny że nie będziemy usuwać plamy. Miałem tę koszulę totalnie gdzieś, tak samo jak chłopak, który bezceremonialnie chwycił moje policzki, wpijając się w moje usta z większym pragnieniem, niż to, które odczuwa biegacz po ukończeniu maratonu.

Każdy nasz pocałunek był właśnie taki. Jakbyśmy mentalnie obrażali się na świat, że w ogóle musimy się kiedykolwiek od siebie odsuwać.

Wolną ręką ująłem jego policzek, dołączając do romantyczno-erotycznego gestu język. Opuściłem powieki, przestałem oddychać przez nos, a gdy Michael złapał pasek moich spodni, palnąłem coś jak pojękliwe „aa", bezpośrednio w jego opuchnięte od natarczywości pocałunków wargi.

- Proszę, zrób mi dobrze – wyszeptałem.

- Oczywiście, że zrobię ci dobrze.

Potarł rosnący problem w moich spodniach. Miałem wręcz pobladłe kostki od siły z jaką ściskałem sztucznie pozłacaną klamkę, ale to Clifford posiniaczył kolana, bo padł przede mną na nie w taki sposób, jakbym miał go teraz zbawić i zaprosić na wieczne jedzenie pomarańczy i uprawianie seksu oralnego w raju.

To był nasz pierwszy raz, gdy przekroczyliśmy granicę w ten sposób, ale tłumaczyć się mogę wyłącznie alkoholem, a także chęcią, by uczynić coś skrajnie złego i buntowniczego.

Nie wiem czemu, ale byłem przekonany, że Michael wie co robić. 

Nie myliłem się, może nie był to najlepszy lód, jakiego mi zrobił, aczkolwiek mam do niego ogromny sentyment, bo to brzmi tak absurdalnie – kompletnie bez lęku i stresu oddać się komuś na chwilę, bez wcześniejszej rozmowy, ani przygotowania, z absolutną pewnością, że sobie poradzi.

Może miałem tę pewność w sobie, ponieważ on zawsze wiedział co robić? Jeżeli ja o czymś pomyślałem, Michael ponad wszelką wątpliwość zdążył to przestudiować.

Poza tym... Wystarczyło mi to całowanie, abym doszedł, teraz zaszliśmy krok dalej. 

- Jesteśmy wdzięczni Bogu za to, że możemy spożywać ten posiłek w tym zacnym gronie - wyrzekł pan Irwin w tle. 

Wplotłem palce w niebieskie włosy Michael, otwierając szeroko usta. Uderzyłem potylicą o drewno drzwi: 

- Też powinieneś być wdzięczny, że spożywasz posiłek... - wypaliłem rozbawiony, na co on mocniej ścisnął mój członek w swoich ustach. - Mikey... - jęknąłem. 

Po kilku dodatkowych pchnięciach – skończyłem mu bezpośrednio w usta, nie mając nawet szansy, aby zapytać, czy na pewno chce to zrobić. 

Chciał, bo gdy czuł, że jestem na skraju, wziął go głębiej.

Dopiero po fakcie uświadomiłem sobie, co się wydarzyło.

- Mikey... - mruknąłem ponownie napierając na drzwi mocniej, zwłaszcza, że ktoś zapukał.

- Zajęte! – krzyknął przecierając kąciki.

Jakiś pan odszedł marudząc, a my dalej patrzyliśmy po sobie w szoku. Serce zabiło mi szybciej. Nie umiałem się nawet porządnie ruszyć, wiec to chłopak ubrał mi bokserki oraz spodnie, nieustannie będąc na kolanach, co uczyniło ten moment bardziej seksownym i wręcz nierealnym.

- Michael, jestem pijany i...

- Spoko, ja też – odparł. – Jest okej?

- Ehe... Chciałbym, żebyś zrobił to jeszcze raz, a potem żebyś mnie nauczył... - Zakręciło mi się w głowie, więc usiadłem obok niego, zapominając, że miałem trzymać tę klamkę.

- Jasne, słonko. – Przytulił mnie trochę, chichocząc pod nosem. – Mieliśmy się na sobie uczyć, także... Proszę bardzo.

- Wiedziałeś, że to zrobimy, prawda? – Oparłem czoło o jego ramię.

- Myślałem o tym, dlatego się przygotowałem. – Przeczesał moje włosy palcami.

Spędziliśmy na podłodze w tym kiblu chyba z dwadzieścia minut, aż nie przetrzeźwiałem, ale i tak rodzice Ashtona naskarżyli Liz i Karen, że byliśmy z Michaelem nawaleni, więc potem oboje dostaliśmy dwutygodniowy szlaban, którego tylko ja przestrzegałem.

Poza tym Michael znalazł nieużywaną komórkę swojego taty, którą przekazał mi przez Jackie i w ten sposób, po wysłaniu siostry również na misję, aby kupiła jednorazową kartę, mogliśmy SMS-ować ze sobą non stop, bo na nasze nieszczęście był sierpień i nawet szkoła nie brzmiała jak wymówka.

Dzięki temu znalazłem także dobrą kryjówkę w szybie wentylacyjnym na korytarzu, gdzie nikt nigdy niczego nie szukał i go nie otwierał, dlatego nawet jak dostałem już własny telefon, tam mogłem chować ten, w razie gdyby mój został skonfiskowany w ramach szlabanu.

...
[Maine, Castine, obecnie]

Jedząc lody pistacjowe, które podała nam Carly i słuchając jak Michael Clifford rozmawia z moją córką, pomyślałem przez chwilę, że to wszystko może się jakoś ułożyć. Nie jestem pewny czemu. Może dlatego, iż dotarło do mnie, że nasze... Rozstanie – w rzeczy samej sprowokowało serię zmian, o których nie pomyślałem wcześniej. Tak jak ludzie w Castine mogli mieć o mnie opinię wyrobioną tylko na podstawie przeszłości, nie znając ogromnego fragmentu mojego życia, tak samo ja miałem zdanie o nim oparte o nasze wspólne wspomnienia oraz własne emocje. 

Przez dziesięć lat zdołałem zabrać się za projekt: dziecko, zaliczyłem wpadkę z szaloną kobietą, która bardzo mocno pomogła mi rozwinąć swoją pewność siebie, odhaczyłem posiadanie teściów, całą serię sesji egzaminacyjnych, obroniłem tytuł magistra, zrobiłem praktyki, pracowałem w dwóch szkołach, rozwiodłem się i poszedłem na terapię, ale poza tym... Była też cała masa malutkich rzeczy, które ukształtowały to, kim się stałem - pomijając te najbardziej sztandarowe. O wielu sprawach Mike nie wiedział, nie miał prawa wiedzieć – identycznie jak on... Miał jakiś układ z Rogerem, o którym pierwsze słyszę, zanim zszedł się z moją siostrą. Pracował w tym barze, poprawił maturę z matematyki, o czym mi powiedział, wyruszył w samotną podróż na drugi koniec kraju, gdzie zrobił całkiem stabilną, wciąż rozwijającą się karierę. Bywał w związkach, z pewnością zrywał i z nim zrywano, musiał się masę razy potknąć i pokonać przeciwności, o których mnie się nawet nie śniło.

Mike nie miał zielonego pojęcia o tym, jak to jest uczyć, albo w ogóle, jeszcze wcześniej – studiować, poradzić sobie z ojcostwem w wieku dwudziestu lat, żyć z kobietą i córką, aby pewnego dnia powiedzieć im, że jest się kimś innym i nie ma siły na świecie, która byłaby w stanie sprawić, że to i tak dobre małżeństwo, stanie się pełnym małżeństwem. Nie rzygał ze mną i z Calumem na SoHo, nie jeździł nowojorskim metrem, aby pomyśleć, nie płakał terapeutce na kanapie, próbując zmienić się w tę najlepszą wersję siebie, nie w celu uczynienia się znośnym, a dlatego, że bierze się odpowiedzialność za innego, małego człowieka.

Tym czasem ja nie byłem w stanie sobie nawet wyobrazić, jak to jest musieć podejść drugi raz do niezdanej matury. Jak wygląda praca w gastronomii, z wiedzą, że tutaj nie ma innych perspektyw, a gdzieś indziej będzie jeszcze trudniej. Nie dałbym rady i tu mówię całkiem szczerze – porzucić wszystkiego i wszystkich, bez wsparcia Liz oraz Andrew na początku, aby gonić za dziecinnym marzeniem, które okazało się stanowić dobry, dochodowy plan na życie.

I wreszcie – on nie wiedział, jak to jest, gdy tak bardzo boisz się i wstydzisz samego siebie, że nie jesteś w stanie wydusić z siebie słowa. Nie potrafisz zadzwonić po tym, jak wiesz, że kogoś za sobą zostawiłeś, ale ta osoba przecież reprezentuje sobą silniejszą osobowość, także... Sama zadzwoni. A skoro nie dzwoni, to najpewniej nie chce cię znać. A skoro nie chce cię znać, to gdy ty się odezwiesz, będziesz musiał to usłyszeć, pogodzić się z tym i iść dalej.

Analogicznie – ja nie wiedziałem, jak to jest, gdy kochasz kogoś, a ten ktoś odchodzi bez słowa, więc coś, co miało być wspaniałe, staje się wspomnieniem niespodziewanego pożegnania.

Wbrew pozorom to pokrzepiające i właśnie w ten sposób myślałem o nas, gdy czekoladowa polewa spływała po zielonej kulce loda, którą zmieniłem w papkę z dodatkową warstwą kolorowej posypki.

Znałem tę relację z perspektywy, w której mówiliśmy sobie wszystko i wyczuwaliśmy, co druga strona może mieć na myśli. Może to tylko wspomnienie, ale mam wrażenie, że jako nastolatkowie, im bliżej byliśmy, tym bardziej oddalaliśmy się od siebie, bo przestaliśmy mówić o uczuciach, a zaczęliśmy o usprawiedliwieniach.

Życie Michaela pokierowało nim tak, że pokochał Jackie. Może to znaczy, iż nigdy w rzeczy samej nie kochał mnie i po prostu nie umiał mi tego powiedzieć, więc ta cisza była czymś dobrym?

Nie wspomnieliśmy szczególnie o tym, co wydarzyło się w nocy, a życie toczyło się dalej. Mężczyzna swobodnie rozmawiał z June, śmiał się do mnie i wszystko wydawało się na swoim miejscu.

Michael brał to czego chciał i konfrontował to, co mu nie leżało – przynajmniej na taką osobę wyglądał, więc pod tym względem, uznałem że powinienem pozostać bierny, tak jak kiedyś, bo i tak konwersacja na ten temat nic nie zmieni, a możemy zamiast tego po prostu siedzieć, poznawać się na nowo i przeczekać do ich ślubu, wyjazdu, a potem każde spotkanie rodzinne, aż wreszcie umrzemy ze starości, puszczając nasz dawny, dziecinny romans w niepamięć.

Przypomniałem sobie także o tej skrytce, dlatego byłem pozytywniejszy, bo przynajmniej wiedziałem, gdzie mogę wcisnąć moje fajki tak, aby ani Liz, ani June ich nie znalazły.

- W sumie to jest tu całkiem nudno – moja córka podsumowała Castine, które zobaczyła tego dnia na przejażdżce rowerowej, a ja uśmiechnąłem się z politowaniem, bo miałem o tym miejscu taką samą opinię.

- Niekoniecznie. – Michael wzruszył ramionami. – Musielibyśmy ci z twoim tatą pokazać zabawy sprzed dwudziestu lat... O woah, poczułem się staro. – Parsknąłem cichym śmiechem, dlatego mężczyzna zaczepnie uderzył łydką o moją łydkę pod stołem. – Wracając, mimo szydery. – Zabawnie ześwidrował mnie wzrokiem, więc pokazałem mu język zza pucharku ze słodkim deserem. – Jakoś nigdy się nie nudziliśmy.

- To co robiliście?

- Różne rzeczy. Głównie siedzieliśmy w domu u Liz, bo Luke nienawidził kontaktów międzyludzkich...

- Hej, to nie tak, po prostu, ugh! June, pamiętasz tę sąsiadkę, która oderwała głowę twojej Barbie, co jej nie lubisz?

- No? – Dziewczynka nie wiedziała do czego piję.

- Potem jak w szkole poznałaś Lauren, to bez problemu woziliśmy cię z mamą do niej, albo ona wpada sobie do nas...

- Lauren jest spoko, jej ojciec pracuje w fabryce słodyczy i dosłownie zawsze przynosi worki z czekoladą! – June cała się podekscytowała. – I co z tego?

- Gdybyś mieszkała w Castine i to jeszcze dwadzieścia lat temu, nie mogłabyś się kumplować z Lauren i musiałabyś się siłą rzeczy pogodzić z sąsiadką, pewnie nie chodziłabyś do szkoły z nikim spoza okolicy, dlatego twój wybór znajomych byłby prawie żaden.

- Nie będę się zadawać z kimś kogo nie lubię, wolałabym być sama.

Wskazałem dłonią na June.

- Ja też, akceptowałem Mike'a, Caluma i Ashtona w polotach, koniec historii, jakbym mógł, to bym się czasem wyrzekł nawet Jackie.

- Ona ciebie też – mruknął rozbawiony Clifford.

- Jestem tego bardzo świadomy, Michael.

- Pomijając to... Zawsze znaleźliśmy sobie z Lukiem jakąś robotę, a jak już nic nie dało się robić, to po prostu oglądaliśmy coś na kasetach, albo w telewizji.

- Ale nie mogliśmy sobie sami skoczyć do kina, ewentualnie jak byliśmy dużo starsi już, to jechaliśmy tym jedynym, żenującym autobusem do Brooksville.

- Jezus, ten autobus! – Aż mi zawtórował. – Pamiętasz, jak nam...

- No! – śmiejąc się, odparłem mu również entuzjastycznie. – Albo wtedy co...

- Tak! – odbił.

June zmierzyła nas z łyżką w ustach.

- Umn... Ja nie pamiętam? – Pomachała nam rękoma przed twarzą.

- Kiedyś pojechaliśmy do kina i do McDonalda, ale się tak objedliśmy popcornem, a potem nuggetsami...

- Oczywiście z sosem słodko-kwaśnym – dodał.

- Nie ma innego, prawilnego sosu – potwierdziłem – ale chodzi o to, że nie mogliśmy biec na autobus powrotny i musieliśmy dzwonić do Karen, żeby Daryl po nas przyjechał.

- Do... Kogo?

- Moich rodziców – doprecyzował Michael. Spojrzał na June tak, jakby było mu nawet dość przykro, że nie miał okazji poznać jej wcześniej, ani tym bardziej, że ja nie powiedziałem jej o nim. Ale wrócił do jedzenia, zamiast zadać jakieś pytanie. – A ten drugi raz jest dość niecenzuralny.

- Jaki niecenzuralny, moje dziecko ogarnia temat. Wpadliśmy na dresa w autobusie, który przyczepił się do tego, że nosiłem obcisłe spodnie, dlatego zanim dres spuścił mi wpierdziel, Mike go wyjaśnił.

- Wiesz tato, jestem rozdarta pomiędzy: „uf, dobrze, że żyjesz", a „ktoś powinien zakazać ci noszenia tych spodni".

- To prawda, są cholernie niemodne.

- Och nie wierzę, znalazł się książę mody, który od stu lat nosi bojówki moro.

- One są akurat spoko – uznała June. – Nieważne, kochamy cię z mamą bardzo mocno. – Pogłaskała mnie po dłoni.

- Mama też się śmieje z moich spodni?! – Położyłem rękę na sercu. – Coś wam powiem i ty masz to przekazać swojej matce. – Wymierzyłem łyżeczkę w June. – Jestem milenialsem, to znaczy, że gdy dorastałem Liz ubierała mnie w te „modne" dwieście lat temu spodnie, które są tak luźne, że widać ci połowę gaci, w obcisłych jeansach czuję się bezpiecznie ściśnięty, więc proszę dać mi spokój.

Michael nie mógł powstrzymać rechotu.

- Luke, słonko, chodziłeś głównie w dresach.

- Och, nie exposinguj mnie! – Wtedy wymierzyłem łyżeczkę w niego. – I nie mów do mnie słonko, jestem dorosłym mężczyzną, czyimś ojcem. – Wskazałem dramatycznie na June.

- Oczywiście. – Michael skinął. – Mniejsza. Reasumując, dało się tu znaleźć zajęcie.

- Ta, ale was było dwóch, ja jestem jedna sama na pastwę dziadków, którzy starają się być spoko.

- Musisz to docenić, Liz ma syndrom pustego gniazda – wytłumaczył jej Clifford, ku mojemu rozbawieniu tym razem. – A tak serio... Coś w tym jest. Chociaż kiedy Luke miał szlaban też się dało coś porobić.

- Michael tak mówi, bo połowę swojego życia spędził w wyobraźni, hiperfiksując się na rzeczach. – Rozsiadłem się na kanapie wygodniej.

- Fakt... Ale pisanie fizycznie, nie na kompie, w zeszytach było super fajne i powinniśmy do tego wrócić. Czasem niektóre pomysły na sceny dalej rozpisuję wstępnie w magicznym zeszycie, albo w ogóle, swoje przemyślenia odnośnie projektów, które robię i tak dalej.

- Czym się zajmujesz? – June się zaciekawiła.

- O... Umn... Jestem reżyserem, na ogół filmowym, ale aktualnie zabieram się za robienie serialu.

- Czad. Też chcę być kiedyś kimś takim fajnym!

- Hej, ja też jestem fajny. – Wydąłem dolną wargę.

- No jesteś, ale Michael dosłownie tworzy filmy?!

- To nie jest takie proste i dużo w tym nudnych procedur czasem – ściągnął ją trochę na ziemię. – Poza tym... - Zerknął po mnie. – Twój tata ma władzę nad dziennikiem i nad tym, czy ktoś zda do następnej klasy, może sobie prać mózgi nastolatkom, a one muszą go słuchać, to jest dopiero władza, hm? A władza jest fajna.

- Hm. – June była bardzo energiczna, dlatego każda jej mina wydawała się wręcz teatralna, tak samo, jak ruchy rękoma.

Poczułem się... Dobrze, gdy Michael to powiedział, nawet jeśli chodziło tylko o zachowanie mojego autorytetu w oczach dziecka. Uśmiechnąłem się do niego lekko, a on odwzajemnił ten grymas.

- Każdy reżyser ma magiczny zeszyt? Czemu jest magiczny?

- Nie, to nie tak. – Oblizał usta w rozbawieniu, dojadając swoje lody. – To taki zeszyt, który może mieć każdy, gdzie zapisujesz co ci się żywnie podoba i jest jedyną dosłownie rzeczą, którą napiszesz, w której... Zasady cię nie obowiązują. – Zrobił rękoma znaczący gest, dlatego z zaciekawieniem słuchając słów Mike'a, sam zacząłem wlepiać w niego zafascynowany wzrok, jak moje dziecko. – Nikt ci nie oceni ortografii, rysunków, ani pomysłów. Z nikim nie konkurujesz, nikt ci nie powie, że coś jest źle, to taka lepsza wersja książki, coś jak udokumentowanie nierzeczywistego świata, do którego należysz tylko ty i ci, których tam wpuścisz. – Poruszył brwiami.

Michael nigdy nie stracił swojej charyzmy, nieustannie miał przepiękną wyobraźnię i nagle pomyślałem, że gdyby ten zeszyt naprawdę był magiczny, mógłbym odnaleźć każdy z tych, które mi dał i wpaść do nich, pozostając w wykreowanym przez swojego dawnego przyjaciela świecie na zawsze.

- Pokażesz mi go? – zapytała nieśmiało June.

- Myślę, że u moich rodziców będą jeszcze te stare, bo ten aktualny wygląda jak reżyserski śmietnik dosłownie, ale reszta powinna ci się spodobać. – Michael obrócił głowę w moją stronę. – Masz jakieś jeszcze?

- Ee... Nie jestem pewny, wiesz? – Próbowałem sobie przypomnieć gdzie je wsadziłem i dotarło do mnie, że muszą być w tej skrytce wentylacyjnej, dlatego pokiwałem głową. – Poszukam u siebie, jak wrócimy, a ty poszukaj u siebie.

- Ogarniemy to, ale ogólnie Jackie mówiła coś, że wieczorem mamy wszyscy zasiąść do poważnych, weselnych konwersacji, także jutro?

- Wiesz... - Chrząknąłem. – Mnie to średnio dotyczy... - Podrapałem się po karku. – Więc może po prostu będę drugim dla June?

- Drugim? – zapytała zmieszana dziewczynka.

- Jak w policji – szepnął odrobinę zbity z tropu moim „mnie to nie dotyczy" Mike. – Jest detektyw, który prowadzi sprawę i jego „drugi". Jak się kiedyś bawiliśmy w różne rzeczy, a mieliśmy dosłowną obsesję na punkcie Spidermana wyobraź sobie, to potem wymyślaliśmy całą masę akcji i jeśli to był mój pomysł, to Luke był drugim i odwrotnie.

- Och... Ale jak się bawiliście? – Zmarszczyła nos.

- Po prostu. Mieliśmy fabułę filmu i zmienialiśmy ją według swoich potrzeb. Teraz to w sumie ma jakiś sens! – Przypomniałem sobie, więc aż klasnąłem w ręce. – Widziałeś następne Spidermany? Ja nie widziałem jeszcze nowego, chociaż wiem, że tam się Spiderverse rozszerza prawie jak to nasze.

- Nie, to nasze to było jak z Milesem Moralesem. – Clifford zrobił znaczącą minę. – W ogóle, Miles Morales to najlepszy pająk, jakby... Nie zapraszam do dyskusji.

- Widzisz, tato! – wyrwała się od razu June. – Powiedział ci to prawdziwy reżyser z Hollywood, twój Andrew Garfield ssie!

- Nie-e. – Założyłem ręce na piersiach. – Oboje nie macie gustu, ani racji. Andrew Garfield to najlepszy Spiderman.

- Mówisz tak tylko dlatego, że to najbardziej napalony Spiderman – mruknął Mike, na co June wybuchła głośnym śmiechem.

- Michael, nie mów tak przy dziesięciolatce! – Otworzyłem oczy szeroko. – I to nie jest powód!

- Może i jest dziesięciolatką, ale wie, jak bardzo się mylisz!

- O mój boże, tato, ty lubisz Andrew Garfielda, bo on ci się podoba!

- Nie widzę innych powodów. – Mike przybił z June piątkę, a ja prychnąłem. – Ale cię nie winię, bo jest się co podobać. Chociaż skisłem, jak go narysowali w Bojacku.

- Nie widziałem Bojacka.

- Twoje pojęcie o kinie rani moje uczucia.

- Też mu to mówię – przypomniała o sobie June. – Opowiedzcie mi o waszych Spidermanach.

- Chryste, teraz mnie odpaliłaś! Chcecie więcej lodów? – zaproponował.

- Tak! – I spotkał się z szybką reakcją.

Oboje spojrzeli na mnie, a że zostałem przegłosowany, poza tym i tak nie byłem zbyt wychowawczy, uniosłem ręce, bo widocznie nie miałem nic do gadania.

...

Gdy wróciliśmy do domu, June od razu zaciągnęła Michaela, żeby w jego starym pokoju, zupełnie bez dyskusji, poszukał choć jednego takiego zeszytu. Ja sam byłem wykończony, na dodatek przejadłem się lodami, no i dojechał mnie kac. Nie myślałem szczególnie więcej, ponieważ od konceptu wyciągania wniosków, pulsowały moje skronie.

Tym sposobem wszedłem do przedsionka, niczym trup bez krwi, z samymi kośćmi, jednocześnie mrucząc z niezadowoleniem, bo już zaczął boleć mnie tyłek od siodełka.

Przyzwyczajaj się – burknąłem do samego siebie w myślach, ale przynajmniej nie użyłem już wobec własnego ja p-word w głowie.

Poczułem, że potrzebuję zapalić i zadzwonić do Niny, żeby przekazać jej, jak bardzo nasze dziecko właśnie przepadło w świat kreatywności oraz że jest chyba nadzieja dla jej wyobraźni, nawet jeśli to córka dwóch matematyków.

Poza tym Nina była moją żoną przez wiele lat, potrzebowałem się jej zwierzyć od czasu do czasu, aby nie oszaleć.

- Próbowałam cię uprzedzić co do roweru – powiedziała Jackie, która siedziała właśnie z mamą w salonie. Robiły sobie wzajemnie hybrydy. Tata był oczywiście w pracy, zazdroszcząc mnie i Liz urlopu wakacyjnego dla nauczycieli.

- Naprawdę wyglądam aż tak źle? – zapytałem lekko rozbawiony.

- Tak i masz posypkę od lodów w kąciku.

- Och. – Starłem słodycz kciukiem. – Mike nas wykończył podwójną porcją deseru, także jak na starego człowieka przystało, chyba się prześpię.

- Gdzie June? – Rozejrzała się Liz.

- Z Michelem, bo oboje mają mentalnie dziesięć lat i reagują na cukier, jak my na kawę. Jackie, życzę ci naprawdę wiele powodzenia na nowej drodze życia, twój przyszły mąż to cholerny, niemęczący się cyborg. – Uniosłem znacząco obie brwi.

- Hah... Powiedziałabym, że to dlatego, bo jeździmy rowerami odkąd wróciliśmy do Castine, ale nie, masz rację, Michael potrafi być cyborgiem z za dużą ilością energii.

- Tak jak June. – Wzruszyłem lekko ramionami. – Serio idę się przespać, także... Nie wołajcie mnie, chyba, że moje dziecko by czegoś chciało, w innym wypadku, możecie uznać, że umarłem.

- Woah, ale jesteś wspaniałym typem gościa – mama rzuciła złośliwie.

- Byłem socjalny cały dzień, muszę trochę odpocząć.

- Okej, okej, tylko się śmieję. – Liz zmierzyła mnie, a potem Jackie. – Jak ci zrobię paznokcie, to pójdziesz poniańczyć bratanicę, co? Do roli się trochę przygotujesz.

Nie chciałem już tego słuchać, dlatego zawlokłem się na górę. Moja komórka okazała się rozładowana, zatem musiałem ją podłączyć. Telefon do Niny został przełożony, ale... Mogłem chociaż zapalić, co rzeczywiście zrobiłem kucając na balkonie.

Byłem tak zmęczony, że nie złapałem ani jednej, małej myśli.

Ten stan zmienił się natomiast w potok kontemplacji, gdy chcąc schować papierosy do skrytki, znalazłem w niej nie tylko przedwieczną komórkę z klapką, pornosa w opakowaniu po Sleepover i jakąś starą resztkę cytrynówki.

Był tam także zeszyt, którego nie pamiętałem, a jako wzrokowiec raczej myślałem, że jestem w stanie odtworzyć wszelkie wzory, które mają dla mnie znaczenie. Poza tym, gdy tylko ująłem zszytą stertę kartek w okładce w dłoń, ze środka wypadła płyta – znacznie starsza, niż te, jakie Michael tworzył na porządku dziennym.

Moje serce zabiło szybciej, kiedy podniosłem przedmiot z podłogi.

„od mgc do lrh; żegnaj na zawsze – castine, 2012"

Zrobiłem się zimny oraz blady.

Nie.

Nie, nie, nie.

Nie będziemy do tego wracać!

I już nie chciało mi się spać, a po prostu zacząć krzyczeć!

- Luke, chcesz różowe paznokcie?! – krzyk Jackie sprawił, że zacisnąłem mocno szczękę, ściskając tajemniczy, magiczny zeszyt oraz płytę w dłoniach o stokroć mocniej.

- Daj bratu spokój, to że jest gejem...

Oddychając przez usta, władowałem te rzeczy z powrotem do skrytki.

Udawajmy, że tego nie ma, co? Że Michael nie ukrył dla mnie wiadomości w dwa tysiące dwunastym roku, którą odnalazłem w dwa tysiące dwudziestym drugim i... Nie.

- Tak, chcę różowe paznokcie, tylko wezmę prysznic!

Musiałem wrócić na balkon i zapalić drugiego papierosa, aby postanowić cokolwiek. 

_________________

hej besties, zrobiłam wam polsata trochę 

koniecznie dajcie znać co myślicie bo żyję dla waszych komentarzy sksksk

all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro