Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. Zastanawiam się czy wiesz (nie) jak to jest

[Anastacia - Left Outside Alone]
[Maine, Castine, 2004]

Kiedy tylko nadchodził czas przerwy letniej w Castine temperatura wzrastała odrobinę, rodzice byli bardziej zadowoleni, bo nadszedł moment, gdy dzieciaki nie znikały na całe dnie do szkoły, rozpoczynał się okres burzowy, no i miasteczko zalewało się zafascynowanymi jego spokojem turystami.

Nigdy nie rozumiałem wczasowiczów, którzy przyjeżdżali do maleńkiej mieściny gdzieś w stanie ukochanym jedynie przez Stephena Kinga, ale zdecydowanie nie przez sam w sobie mainstream. Być może nie marzyłem o ogromnej karierze, jak moja siostra, aczkolwiek z uznaniem patrzyłem mamie przez ramię, gdy oglądała programy o ogromnym świecie, lub... Seks w Wielkim Mieście.

Gdy przyjeżdżał do nas Ben z Celeste, wszyscy zgodnie, włącznie z Jackie, powtarzali, że Carrie wcale nie jest taka ładna, a ja mając trzynaście lat, jako jedyny z wymienionych widzów, byłbym w stanie wyłożyć im, że właśnie o to chodzi! Choć na moje Sarah Jessica Parker to estetyczna kobieta! Zresztą wszystkie te aktorki były dla mnie tylko starszymi paniami, przypominającymi moją bratową w zbyt cienko wyrwanych brwiach, niepotrzebnie noszącą za dużą ilość niefunkcjonalnych pasków, której stringi zawsze i tak wychodziły w przypadkowych miejscach, skutkiem zbyt krótkich biodrówek.

Nie rozumiałem ani kobiet, ani mody kobiet i chociaż Ben powtarzał, że kiedyś to do mnie dotrze; że nie muszę ich rozumieć, ja mam je po prostu kochać i chcieć widzieć je bez nadprogramowych ubrań, z roku na rok coraz więcej absurdów dostrzegałem w damskiej przestrzeni.

Moja również trzynastoletnia siostra pomagała mi uświadczyć się w fakcie, że świat musi bardzo nienawidzić dorastające dziewczynki. Choćby stanik. Przecież on przypomina szelki do tortur, poza tym Jackie wypychała go skarpetami, co było dla mnie jeszcze raz tak komiczne, bo było także okrutnie sztuczne.

Pomarańczowa plama z kremu BB wydawała mi się podejrzanie niebezpieczna. (Słusznie, pomarańczowa, nienaturalna plama zawsze powinna sugerować zagrożenie, mówiąc z przyszłości, czyli z perspektywy faceta, który przeżył prezydenturę Trumpa. Już jako dzieciak miałem nosa do zagrożeń!)

No i wyrywanie brwi, prostowanie włosów, by potem je pokarbować, jakieś kuriozalne ilości warstw na sobie, błyszczące kamienie na sznurkach, zwisające ku wytworzonego iluzją optyczną dekoltowi...

To wszystko miało trzy razy mniej sensu, niż rozebrana w każdym swoim teledysku Christina Aguilera, ale co ja tam wiem. Mam trzynaście lat i powinienem być okrutnie podniecony widokiem kawałka dupy.

Właśnie o tym myślałem, gdy siedząc samotnie w salonie przerzucałem pilotem kanały muzyczne, chcąc wreszcie posłuchać jakiejś piosenki, niemającej niczego wspólnego z seksem. Nie żebym nie był entuzjastą czynności erotycznych, ale nie zdarzyło mi się jeszcze dotykać do ocierających się o siebie członkiń Pussycat Dolls.

Może jestem jakiś zacofany, albo coś jest ze mną nie tak? – pomyślałem, gdy wbiło mnie w oparcie kanapy pod wpływem zbliżenia na dekolt Nicole Scherzinger. Życie w świecie sław też musi być popaprane. Nigdy nie chciałbym czegoś takiego dla siebie. (Mówiłem, mam radar do katastrof, skoro wysnułem taki wniosek przed wielkim Britney Breakdown w dwa tysiące szóstym).

- Luke! – Jackie wrzasnęła z kuchni, a jej głos oderwał mnie trochę od sceptycznych rozważań nad tym, iż jako ludzkość jesteśmy zgubieni.

- Co chcesz? – Okryłem się szczelniej kocem, wsuwając pod niego zmarznięte stopy.

- Gdzie jest całe mleko, które mama kupiła dosłownie wczoraj?!

- Tam gdzie twoje brwi! – odburknąłem, bo oboje z Jackie mieliśmy naprawdę jasne brwi, nie rozumiałem po co wydepilowała je wszystkie.

- Zabiję cię, gnojku!

- Musisz mnie najpierw złapać, kretynko! – odwrzasnąłem.

- To nie będzie trudne, bo z tą swoją grubą dupą zalegasz całe dni w domu! Znalazłbyś sobie zajęcie i znajomych, przegrywie!

Siostra wyłoniła się z kuchni, jak grom z jasnego nieba i rzuciłaby się na mnie, gdybym wcześniej nie walnął jej poduszką, którą trzymałem pod ramieniem.

Nie miała racji – posiadałem swoje małe, zaufane grono znajomych, z moim najlepszym przyjacielem, Michelem na czele, tak samo jak nie miałem też grubej dupy, bo nabieranie jakiejkolwiek, męskiej masy, szło mi wybitnie trudno.

Jackie zaczęła dojrzewać szybciej. Może nie urosły jej cycki (i tak zostało po dziś dzień), ale kształtem bioder zaczęła przypominać kobietę, poza tym zrobiła się ode mnie wyższa i miała mniej dziecinną buzię, choć z drugiej strony – więcej pryszczy zapaćkanych tym pomarańczowym podkładem.

Powiedziałbym, że oboje wyglądaliśmy strasznie, ale jak na dwa tysiące czwarty rok, po prostu dopasowywaliśmy się do pozostałych.

- Ugh, wkurzasz mnie! – Złapała poduszkę oburącz, a potem obejmując ją, opadła na sofę tuż obok mnie.

- Mleko jest w spiżarni. – Zrobiłem znaczącą minę, bo to wcale nie była moja wina, że nie mogła zalać swoich płatków, tylko jej głupiego roztrzepania.

W tym różniliśmy się z siostrą i w tym też ona przypominała Michaela Clifforda, który był definicją gubienia rzeczy, spóźniania się i zapalczywych reakcji. Ja wolałem raczej ze spokojem obserwować świat, nie przejmować inicjatywy w przypadku obcych i dyskutować wyłącznie z najbliższymi, po których wiedziałem czego się spodziewać.

Wiedziałem, że Jackie ucieszy się i przepraszająco uściśnie moje ramię, co właśnie zrobiła, biegnąć w okamgnieniu do miejsca ulokowania jej upragnionego mleka. Wiedziałem też, że Mike wejdzie przez otwarte drzwi tarasowe do mojego brzydkiego, niebieskiego salonu, mówiąc, że nie wpadł wcześniej, gdyż spał.

Latem Clifford potrafił odpłynąć na całe poranki, a potem nagle robiła się szesnasta i atakował mnie w połowie dnia, że teraz jest pełny życia i mam ubłagać swoją mamę, bym mógł u niego spać. Moi rodzice mieli bardziej żelazne zasady, niż jego, toteż kiedy tylko robiliśmy nocowanie w domu Karen, mogliśmy siedzieć do samego świtu, a nawet szlajać się po okolicy, byleby nikt nas nie zauważył.

- Hej, nie uwierzysz, ale spa...

- Spałeś – dokończyłem za Michaela, wychylając się przez oparcie kanapy i posłałem mu szczery uśmiech.

Zawsze gdy się pojawiał, ogarniał mnie spokój wraz z maleńką ekscytacją, niby wszelkie nasze interakcje przynosiły mi coś, czego nie mógł zaoferować mi kontakt z nikim innym na świecie. Miałem różnych kolegów, lecz Michael był wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Nigdy nie uwielbiałem kogoś tak bardzo, jak jego.

- Skąd wiedziałeś?

- Ty zawsze śpisz, albo coś piszesz. – Wzruszyłem ramionami bezwiednie, robiąc mu miejsce obok siebie.

Stanowiliśmy duet doskonały, gdzie on miał zawsze najbardziej szalone, wyimaginowane i głębokie przemyślenia, które potrafił ująć tak, że aż dech zapierał się w piersi, a ja pochłaniałem to wszystko, sugerując zupełnie przypadkiem nowe koncepcje. Nie miałem nawet pojęcia jak to robię! W trakcie naszej konwersacji, chłopak potrafił wygrzebać z plecaka swój „Magiczny Zeszyt" (będący też zeszytem od matmy, w którym nie było żadnej matmy) i zawołać, że właśnie go natchnąłem i jestem jego inspiracją. Okej. Mogłem być inspiracją, jeżeli tak bardzo się z tego cieszył.

Moje magiczne zeszyty ginęły gdzieś pod tymi szkolnymi, poza tym raczej wolałem odtwarzać, niż tworzyć. Kochałem (do teraz kocham) czytać. Byłem jednym z tych ludzi, co na kiblu najprawdopodobniej poznają skład wszystkich środków żrących i jeszcze go zapamiętają! Sterta moich książek stanowiła coś jak drugi regał. Pochłaniałem jedną dziennie, gdy miałem wolne. Niejednokrotnie zasypiałem z lekturami na twarzy, a potem irytowałem się, że są oślinione, ale to była moja rzecz i pozwalała mi się oderwać od szarej rzeczywistości.

Dlatego tak bardzo lubiłem rzeczywistość, jaką kreował dla nas Mike, odkąd tylko się znaliśmy, czyli całe życie. Mieliśmy swoje małe obsesje. Dobra, kłamię. Nasze obsesje były ogromne, bo potrafiliśmy hiperfiksować się na punkcie jakiś bajek, w ogóle – światów przedstawionych, przez parę lat, rozszerzając przedstawione uniwersa do poziomu kreowania zupełnie nowych czasoprzestrzeni. Z reguły to on wymyślał te fabuły, a ja potem ulepszałem swoje postaci, czasem się rządziłem, więc Clifford musiał dostosować się do faktu, że moi bohaterowie są pięć razy silniejsi, niż jego, ale z uśmiechem politowania się na to godził.

Co robiliśmy z takimi światami? Udawaliśmy, że istnieją, a my sami jesteśmy tymi super-męskimi bohaterami, w ukryciu przed innymi ludźmi bawiąc się w ten sposób.

Nierzadko moją książką na wieczór, zamiast tych wypożyczonych z biblioteki, były właśnie te napisane złą ortografią „Magiczne Zeszyty" Michaela, w których rozrysowywał i opisywał przygody naszych postaci.

Tylko my o tym wiedzieliśmy i nikogo, nigdy w życiu nie chcieliśmy wpuścić do naszych wyobrażeń, bo nikt by tego nie zrozumiał. Zwłaszcza, że dobiliśmy do trzynastki, to znaczy stawaliśmy się młodzieżą, toteż wypadałoby porzucić dziecinne gierki. Ale po co? Skoro w naszej prawdzie było mi tak dobrze. Zwłaszcza, że utkwiliśmy na etapie poszerzania uniwersum Spidermana i gdzieś nam ten Peter Parker zaginął w akcji, bo my sami byliśmy super-wykoksowanymi bohaterami, a żaden z nas nie miał żenującej MJ.

- Ty zawsze śpisz, albo coś czytasz. – Mike przewiesił się przez oparcie i w ten sposób, górą przerzucił się na kanapę, co być może stanowiło część jego super-mocy, ale czułem się jeszcze zbyt zaaferowany dramą z mlekiem, by o tym myśleć. – Robimy dziś cokolwiek?

- Nie – odpowiedziałem ze śmiechem, oplatając go swoim kocem, by wiedział, że ja mam super-moc lenistwa. – Rodzice pojechali oglądać jakieś drzewka do ogrodu, więc pewnie wrócą wieczorem, a jutro ja przyjdę do ciebie, żeby nie musieć ich sadzić.

- Jak przyjdziesz przed dwunastą, to po prostu połóż się grzecznie obok mnie w łóżku i daj mi dospać, dobra?

- Matko, potrzebujesz snu, jak dzidziuś. – Pokręciłem głową.

- Kiedyś będziesz żałował tych swoich porannych pobudek, mówię ci i ty będziesz jak dzidziuś, ale płakał. – Cóż... Miał rację. – Czyli twoi starzy przywiozą Maca?

- Z Brooksville? – Uniosłem brew z politowaniem. – Przykro mi, żyjemy na takim wydupiajewie, że prędzej piekło zamarznie, nim wybudują nam w pobliżu jakiegoś Maca. – Westchnąłem teatralnie, opierając skroń o ramię Michaela, który siedział wyżej ode mnie.

Zresztą on cały był wyższy i większy ode mnie, czego powinienem mu zazdrościć, ale czułem się dobrze w takim ułożeniu między nami. 

- Luke... - Jackie weszła do salonu ponownie, a potem zobaczyła naszego stałego gościa i odkładając łyżkę w miskę z płatkami, pomachała mu odruchowo. – Hej, Mike, co tu robisz?

- Zawsze zadajesz mi to samo pytanie i zawsze odpowiadam: prawdopodobnie to co Luke. – Przytulił mocniej mój koc, przekładając nogę przez moją nogę.

Poczułem znajomy, przyjemny dreszcz, gdy materiał moich dresów skutkiem przesunięcia jego łydki, potarł wnętrze mojego uda. Bardzo odruchowo przeniosłem wzrok na profil swojego przyjaciela.

Wygląda dziś ładnie – pomyślałem, co zbyłem prędko, bo czemu w ogóle zwróciłem uwagę na to, że Mike jakkolwiek wygląda?

Zmarszczyłem czoło, gdy usłyszałem nerwowy rechot siostry, jakby Michael powiedział coś zabawnego.

- Jesteś taki śmieszny...

- Dzięki? – Nie wiedział jak na to zareagować, co natomiast rozbawiło mnie, więc sam parsknąłem.

- Trochę jesteś – przyznałem. – Mniejsza, Jackie, zostawisz nas? Pewnie będziemy oglądać jakiś film.

- Będziecie bawić się w te swoje głupie, dziecinne zabawy. – Wsunęła sobie łyżkę płatków do ust. – Więc mam dla was cudowną propozycję, a tak w ogóle to mama mówiła, że macie to zrobić.

- Nie będę znowu sprzątał u Luke'a w pokoju! – Mike uniósł rękę w geście obrony, dlatego nie spodziewając się tego, odrobinę się przechyliłem i wpadłem policzkiem niekontrolowanie na jego klatkę piersiową.

Nie przeszkadzało mu to, bo od razu zwyczajnie mnie objął, bym łapiąc powietrze w płuca, nie zaczął wierzgać i piszczeć tłumacząc się, iż sprzątał za mnie tylko raz, bo to jemu bardziej zależało, abyśmy spali u Caluma, a mama nie chciała mnie puścić przed zrobieniem porządku.

- Ugh! – jęknąłem wyłącznie, by wiedział jaki jestem niezadowolony, na co mocniej przydusił mój policzek przedramieniem do swojej piersi.

- Nie o to chodzi, możesz go puścić, bo się udusi. – Jackie oparła się o futrynę kończąc swoje późne śniadanie. – Przyjechały kolonie, więc chcę iść zobaczyć czy jest ktoś fajny. Mama powiedziała, że macie iść ze mną.

Skrzywiłem się wychodząc cały zarumieniony z uścisku przyjaciela. Przewróciłem oczami, bo na kontakty z obcymi miałem jeszcze mniej weny, niż na ogólne wychodzenie z domu. Do hotelu, gdzie siedziały te biedne, wysłane z okolic nad ocean dzieciaki mieliśmy niezły kawałek drogi, zresztą dano nam tylko dwa miesiące wakacji, by bez większych obowiązków zając się sobą, więc po co mi było to marnować?! Nie chciałem „poderwać kogoś", jak moja siostra.

- W sumie można się przejść. – Michael, ku mojemu zaskoczeniu, wzruszył ramionami. – Calum mówił, że będzie, więc dla mnie spoko.

Spojrzałem na niego, jak na zdrajcę, a potem przekazałem Jackie wzrokiem, żeby poszła się gonić, bo zepsuła mi idealny początek lata, polegający na robieniu niczego. No i ten Calum. Lubiłem Caluma, naprawdę, był super. Ale czasem czułem się dziwnie, gdy Michael ekscytował się czymś z nim. Nie chciałem jednak stanowić podłego, toksycznego kolegi, który zagarnia go całego – choć bezsprzecznie i zaborczo Mike był mój! – dlatego nic nie mówiłem, wlokąc się z reguły za nimi z rękoma w kieszeniach.

W ten sposób skończyliśmy na brudnej, śmierdzącej, w ogóle nieestetycznej plaży dla turystów, patrząc jak moja głupia siostra próbuje wyczaić najprzystojniejszego chłopaka w całej okolicy.

- Tamten. – Mike objął ją lekko ramieniem, wskazując jakiegoś wysokiego bruneta, który wydawał się zbyt wyrośnięty na trzynastolatka i miał trochę kwadratową szczękę. – Jest śliczny, jak ty go nie wyrwiesz, ja to zrobię. – Delikatnie popchnął Jackie, by zrobiła pierwszy krok, a ona chichocząc, spojrzała sobie przez ramię, aby złapać go za słówko za ten „głupi żart" z Michaelem flirtującym z chłopakami.

Mógłbym to sobie wyobrazić, chociaż zignorowałem wtedy ten komunikat, myśląc, że to tylko śmieszki, bo przecież... Obraziłby się, gdybym zainsynuował mu coś innego... Prawda?

- Tamten jest ładniejszy. – Wskazałem na innego gościa, który kręcił się przy brzegu samotnie.

- Daj spokój, wygląda na cipę. – Mike szturchnął mnie w bok. – Ale pewnie, idź i podrywaj.

- Po co miałbym podrywać chłopaka? Mógłbym podrywać dziewczyny, ale po prostu mi się nie chce... - Zaczerwieniłem się niekontrolowanie, mówiąc jednocześnie bardzo szybko.

- Luke, spokojnie... - I znów mnie szturchnął. – Ja też mam teraz w dupie dziewczyny, jakby... Wymyśliłem nam nową akcję.

Kamień spadł mi z serca, gdy to padło, aczkolwiek nieustannie miałem w sobie mały niepokój, jakby coś się we mnie ruszyło, lecz nie odnalazłem pewności co, ani tym bardziej odwagi i zasobów, by tego dochodzić.

- Opowiadaj. – Złapałem Michaela dramatycznie wręcz za nadgarstek.

- No bo... - On tym czasem trochę wychylił się za mnie. – Czekaj, opowiem ci potem, Calum idzie. – Wyciągnął rękę, wyrywając ją z uścisku moich palców. – Cal!

- O, Calum. – Wymusiłem mały uśmiech, również się obracając. – Hej, Cal!

- Hej, debile! – Pomachał nam energicznie. – Ten kretyn Ashton znów dostał szlaban.

- Boże, jeszcze trochę i przebije Luke'a z liczbą szlabanów.

- Nie da się pobić Luke'a Szlabana Hemmingsa. – Hood zrobił znaczącą minę, a ja poczułem się trochę urażony, jednak zaśmiałem się pod nosem, bo mieli rację.

Liz po prostu rozdawała je, jakby były świątecznymi prezentami, a każdy wolny dzień, stanowiłby pojawienie się pierwszej gwiazdki na grudniowym niebie.

...

[Maine, Castine, aktualnie]

Zawsze ciekawiło mnie to, dlaczego ludzie zostają w takich miejscach, jak Castine na całe życie. Myślałem raczej, że to dość przykre przypadki, które z powodów finansowych nie mogą się wyrwać, albo są to te osoby, które zaliczyły wpadkę, mają niepokojącą, toksycznie-nadopiekuńczą relację z rodzicami, lub wracają tam na starość.

Widząc jednak domek jednorodzinny, w którym usiedlił się Calum Hood, z pięknym widokiem na ocean, z dala od miejskiego zgiełku, przy okazji codziennego wdychania świeżego powietrza, mógłbym uznać, że to wcale nie jest aż takie najgorsze miejsce na świecie. Zwłaszcza dla dzieciaków.

Każdy ma swoje potrzeby, priorytety i plany. Dopiero jako dorosły potrafiłem docenić względne bezpieczeństwo, którego pond wszelką wątpliwość brakuje w takim Nowym Jorku; niższe ceny żywności, lub mieszkań oraz domów. Nie chciałem być wścibski, ale podejrzewałem, że ten dom, który wybudował mój dawny przyjaciel, kosztował go mniej więcej tyle, ile mnie i Ninę kosztował zakup niewielkiego mieszkania w centrum miasta. Poza tym mieliśmy o wiele więcej do nadrobienia, niż pieniądze, o co zaczepiła już moja córka de facto.

Po dotarciu do jego lokum June praktycznie zasnęła na siedząco, wpatrując się w wysokie drzwi tarasowe, przez które widziała parę drzew i zejście klifem na plażę. Położyłem ją w sypialni gościnnej (kogo przed czterdziestką stać na sypialnię gościnną?! Dobra, dość, nie jestem materialistą!), a sam wziąłem prysznic i przebrałem się w rzeczy, które przygotował dla mnie Hood.

Wreszcie zasiedliśmy razem w salonie, mężczyzna wrzucił płytę winylową Red Hot Chili Peppers do odtwarzacza, a potem podał mi butelkę piwa smakowego, na które miałem większą ochotę, niż na wódkę zaproponowaną przez niego wcześniej.

Było widać po Calumie, że nie ma dzieci, ani pojęcia o nich, bo gdybym usiadł tak i zaczął topić smutki przy June, w rzeczy samej powinna zawiadomić opiekę społeczną. Ten kontakt tam był naszym małym żartem, którego nauczyła się przez marudzenie Niny, że jak nie będzie jadła warzyw, to zabierze ją opieka społeczna, a potem tłumaczyłem córce, iż to się nie stanie, ale powinna jeść swoje warzywa. Zdaniem psychologa rodzinnego, którego widywaliśmy przy rozwodzie, takie metody wychowawcze tworzą szramę na psychice dziecka. Dlatego to stało się żartem.

- Dobra, od czego by tu zacząć, hm? – Calum wyłożył się w swoim fotelu, niczym grecki bóg po całym dniu rżnięcia ludzkich kobiet, narzucając na głowę kaptur zielonej bluzy Empathy, na którą zamienił swój imprezowy garniak przed momentem. – Po pierwsze słyszałem, że się rozwiodłeś. Nie wiem czy ci współczuć, czy razem wyzwiemy ją od szajbusek.

- Wiesz co... - Otworzyłem sobie piwo kluczami. – Przed chwilą biłem się z Cliffordem w torcie, nie wiem czy to jej nie trzeba współczuć, że spędziła prawie dziesięć lat z szajbusem.

Calum zaśmiał się pod nosem, a potem mruknął ciche: „co racja, to racja", sącząc porządny łyk z butelki.

- Kto kogo zdradził?

- Nikt nikogo nie zdradził, Chryste. – Pokręciłem głową. – Ale to ja zasugerowałem rozwód.

- Czemu? Skoro nie była jebnięta, jest ładna, no bo... Widziałem ją, jest prześliczna, dlatego co poszło nie tak?

Powstrzymałem śmiech. Calum miał rację. Nina była niesamowita, przynajmniej w mojej ocenie, bo potrafiłem powiedzieć, czy kobieta podoba mi się wizualnie, jako ktoś, na kogo mógłbym patrzeć. Lubiłem jej choleryczną osobowość, bo ja na ogół lubiłem ludzi, którzy byli ode mnie kompletnie różni, ale nie była moją bratnią duszą. Moją bratnią duszę wyzwałem od psycholi i prawie udusiłem tortem.

- Och... To dość proste czemu się rozeszliśmy i byłem przekonany, że trochę po mnie widać. – Odchyliłem głowę na oparciu kanapy. – Jestem gejem, Cal.

- O. – Zmarszczył brwi, a potem pokiwał głową. Wyglądał strasznie zabawnie szukając odpowiedniej reakcji, podczas gdy ja obserwowałem go ukradkiem, próbując nie wybuchnąć rechotem, widząc jak bardzo się zmieszał. – Och... No tak. Jesteś. Mogłem na to wpaść.

- Mhm... Ja też mogłem na to wpaść, zanim wszedłem w małżeństwo z Niną, ale w sumie spoko wyszło, mamy June, ona się śmieje, że jest milfem. – Wzruszyłem ramionami. – Nie... Nie przeszkadza ci to, prawda? – Nagle dotarło do mnie, że w tej wsi może rzeczywiście homoseksualizm stanowi jeszcze jakąś sensację, dlatego wyprostowałem się jak struna.

- Nie! Luke, kurwa, daj spokój! Razem spłoniemy na stosie, bo mnie wyklinają tu, że mam piękną chatę, w której robię wszystkie turystki, nie mam żadnej na stałe, no i nie planuję dzieciorów. – Wtedy to ja pokiwałem głową.

- Straszne, ale z nas grzesznicy – mruknąłem zlewczym tonem. – Gratuluję swoją drogą, pięknie tu masz.

- Dzięki, byłem w szoku, że udało mi się szybko coś tu postawić, ale dostałem robotę w IT, więc siedzę na dupie cały dzień, nie muszę już zapierdalać w fabryce mebli i chilluję całe dnie na pracce online. – Uśmiechnąłem się dumny z niego. Calum zawsze znał się na komputerach, Mike próbował udawać, że on też, ale szło mu tak sobie. – Swoją drogą, Ashton jest teraz kierownikiem produkcji.

- Kurwa, panowie prezesi. – Założyłem nogę na nodze, bo tak było mi wygodniej, choć czułem trochę tę konsternację, jakby małomiasteczkowe przyzwyczajenia dalej siedziały w nim mocno zakorzenione. Niby miałby mi powiedzieć: „znałem kiedyś jednego geja, pewnie też go znasz", jakby wszyscy geje chodzili na wspólne herbatki. Ale nie. Kompletnie nie o to chodziło.

- No. Tylko Asha nie chcą wykląć, bo spłodził trójkę dzieci i się ożenił z córką pastora.

- Z Kathy?! – Aż się uniosłem. – Z przemądrzałą Kathy? – Specjalnie udałem głos tej mądrali, powodując chichot Caluma.

- Dalej jest trochę przemądrzała, ale ogólnie jest miła. – Wziął kolejny łyk, co spowodowało, że pomyślałem, iż jestem bardzo daleko w tyle w związku z piciem, bo nie umiem nadgonić jego tempa. – Luke, nie mogę przestać o tym myśleć... - Wtem spoważniał i nagle patrzył na mnie tak, jakby jednak moja gejowość mu przeszkadzała, dlatego zacisnąłem szczękę, bo chyba właśnie czekała mnie permanentna utrata kogoś z przeszłości przez coś, na co nie miałem wpływu.

- Tak? – wycedziłem wręcz przez zęby, a mój wzrok krzyczał „zlituj się, miałem okropny wieczór, wiesz, widziałeś!"

- O tym, że jesteś gejem, a Michael jest... Nie wiem kim, ale kimś tęczowym na pewno, a milion lat temu chyba widziałem, jak on robi ci loda, a teraz rucha twoją siostrę i ja też przeleciałem twoją siostrę! – Schował twarz w dłoniach.

Piwo wyszło mi nosem.

Co kurwa?!

Nie wiedziałem nawet jak to udźwignąć. Chyba wolałbym uciekać z June na rękach, by uniknąć zbrodni nienawiści, niż usłyszeć, że on też spał kiedyś z Jackie, a na dodatek widział coś, co byłem przekonany, że istniało jako sekret w głębokiej dupie przeszłości!

- Możemy... Możemy udać, że tego nie powiedziałeś i żyć dalej? – wymamrotałem słabo, ścierając słodki, alkoholowy sok spod nosa.

- Przepraszam, musiałem ci powiedzieć, znasz mnie, wiesz że bym nie wytrzymał. Jemu nie powiedziałem, a nie wytrzymałbym mając sekret przed wami oboma, kiedy oboje tu jesteście.

- E-ehe. – Odkaszlnąłem. – Jeszcze raz. Co?

- To ze mną i z Jackie było bardzo dawno i nieprawda, rozdziewiczyłem ją w zasadzie, więc jak mieliśmy z piętnaście lat.

- E-e-he. – Zamrugałem powoli.

- A to z wami. O boże. To było już dużo później, zanim wyjechałeś na studia, jak spaliśmy razem z Ashtonem wtedy u niego, wiesz, ten jeden raz, co jego stara się zgodził i nagle Mike wszedł pod kołdrę... Pomyślałem, że robi ci loda, ale nie robił tego, prawda?

Musiałem zamknąć oczy, by dojść do czegokolwiek. Na szczęście wtedy Calum nas nie przyłapał, bo Mike wcale nie robił mi akurat szczęśliwym trafem loda, jednak robiliśmy tamtej nocy całą masę innych rzeczy, takich jak na przykład wymienianie setki buziaków pod rzeczoną kołdrą, bo byliśmy zjarani jak sto pięćdziesiąt!

Okej, więc może nie byliśmy aż tacy ukryci, jak myśleliśmy, że jesteśmy.

- Nie. – Spoważniałem, a potem, zupełnie niekontrolowanie zacząłem się panicznie śmiać. – Nie, no coś ty, wtedy nie robił mi loda.

- O kurwa, on naprawdę kiedykolwiek zrobił ci loda! – Calum aż zasłonił usta. – Ale... Ale... Ja pierdolę, rozkład jazdy, jazda z kurwami.

- Calum! – syknąłem, by przestał, bo wcale nic, cholera, nie widział, po prostu bez trudu połączył kropki z tym, że Mike był częścią spektrum, a ja byłem właśnie wyoutowanym gejem. – Poczekaj, jeszcze raz, powoli. Co widziałeś? Może ci się wydawało?

- Nieważne co widziałem, ważne jest pytanie, czy tam coś było? Bo stary, spędzałem z wami mnóstwo czasu i wydawało mi się, że ta relacja jest dziwaczna, zwłaszcza potem, jak nie odzywałeś się do niego, a on do ciebie i chodził jak struty miesiącami, zanim nie jebnął Castine i nie wyleciał randomowo do LA...

Nie nadążałem za tą wypowiedzią, ani za wszystkim, co działo się dookoła. Zachciało mi się rzygać, bo straciłem swoją chronologię. Hood wyznał mi, że pieprzył Jackie, teraz pieprzy ją Michael! Jeszcze Ashton i się okaże, że każdy z nich mógł zostać moim szwagrem! A na dodatek... To, że on coś podejrzewał – o mnie i Michaelu, gdy nasza relacja jeszcze trwała, no i ta rewelacja, że w sumie to złamałem Cliffordowi serce...

Pomasowałem skronie, a potem przełknąłem ciężko ślinę i wzruszyłem ramionami, nie mając nawet pojęcia na co i po co.

- Nie byliśmy razem, ale coś tam było między nami – mruknąłem w końcu. – Nie mów mu, że ci powiedziałem, chyba, że mnie teraz wkręcasz i wyciągasz informacje, bo on ci wszystko wygadał wcześniej, skoro wciąż się przyjaźnicie.

Calum prychnął pod nosem.

- Wszyscy się tak przyjaźnimy teraz, że raz na ruski rok ktoś do kogoś zadzwoni. Ashton ma dzieciaki i Kathy, ty wyparowałeś, a z Michaelem ledwie się możemy zdzwonić, bo mieszkamy na dwóch różnych końcach kraju tak zasadniczo. – Przytaknąłem. – Powiedział mi, jak pojechałeś, że pewnie zobaczycie się w weekend, a potem jak się pytałem, czy się widzieliście, stwierdził, że jeszcze się odezwiesz, a potem... Sam nie wiem co potem pierdolił, trochę cię usprawiedliwiał, aż w końcu coś mu się w głowie zesrało i powiedział, że dla niego nie istniejesz. Nie wnikałem, bo to Mike, jak był chodzącą kulą ognia, tak nią jest. – Wcale nie słuchało mi się tego dobrze, zwłaszcza z ust osoby trzeciej. – Sorry, że sam nie zadzwoniłem szybciej, ale...

- Luz. – Uśmiechnąłem się lekko. – Mamy to przegadane. Pamiętasz, jak chlaliśmy setki na SoHo pod fancy butikami?

- Nie pamiętam nic z Nowego Jorku z tobą, alkusie.

- Och, to było zanim zostałem dumnym tatą!

Oboje zaczęliśmy się śmiać, a atmosfera trochę zelżała. Siedzieliśmy w ciszy przez moment, aż wreszcie Calum ześwidrował mnie wzrokiem i wyznał:

- Nie wiem czy to jest jakiś mechanizm zastępstwa, czy inne gówno, ale Michael i Jackie w jakiś pokręcony sposób do siebie pasują. Myślę, że naprawdę się kochają i to nie ma związku z tobą. Mówię to, jako ktoś kto pewnie zarzygał się na SoHo, nie jako jego świadek.

- Och... - Oblizałem usntik butelki, a potem podciągnąłem nogę pod brodę, bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. – Nie no, pewnie. Po prostu to dziwne i poniosło mnie, bo dowiedziałem się, że ktoś pieprzy moją młodszą o dwie minuty siostrę, a ja dostaję zaproszenie na ślub po stu latach i dowiaduję się z Facebooka.

- Tylko o to chodzi?

- Tak, jasne, że tak, błagam cię – skłamałem. – No i... Muszę chyba sobie powyjaśniać z nim parę spraw, bo... - Nie dokończyłem, gdyż mój telefon zadzwonił, a widząc na wyświetlaczu numer Liz, przeprosiłem Caluma i odszedłem do okna, by odebrać.

Ciekawe, że mając trzydzieści lat i własne dziecko, czułem się, jakbym miał dostać szlaban.

 Patrząc jak fale uderzają o klif, nacisnąłem zieloną słuchawkę i dopiłem swoje piwo. 

________________________

Hej, napisałam dziś kolejny, bo mnie bardzo naszło na taką kolejną wprowadzającą retrospekcję. W 2004 jeszcze zostaniemy, bo to był zajebisty rok dla kina, cudowny rok dla muzyki (która ma teraz swoje reunion, co widać po hitach tik-toka i tym, że załączyłam taki do rozdziału), więc dla chłopaków też był dość wyjątkowy. Zresztą... Mieć 13 lat... Boże, byłam taką żenadą, jak miałam 13 lat. Oni też cri. 

Koniecznie dajcie znać co myślicie! 

All the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro