02. Jesteś takim (głupim) dzieciakiem!
[Ariel Beesley - So Baby]
Kochani, agresja i przemoc nie są rozwiązaniem waszych problemów. – To jedno zdanie powtarzałem notorycznie, kiedy rozdzielałem naparzających się na szkolnym korytarzu uczniów, którzy w wieku dojrzewania potrafili poddać się hormonom do tego stopnia, że potrafiliby zabić człowieka gołymi rękoma. Bardzo dziwiłem się dlaczego młodzież nie może chociaż udać, że jest na tyle rozwinięta, by wytłumaczyć sobie sprawy inaczej, niż ręcznie. Raczej należałem do pacyfistów. Mówię raczej, ponieważ połaskotały mnie paluszki hipokryzji tamtego dnia i będąc szczerym, poczułem się lepiej, gdy tylko rozkwasiłem nos swojego niedoszłego szwagra pięścią.
Jako dzieciaki nie biliśmy się z Michaelem często. To znaczy... On całkiem łatwo wpadał w konflikty, poza tym był ogniście porywczy. Nigdy nie zapomnę widoku krzesła lecącego na naszego kolegę, który rozpowiedział wszystkim w klasie, że moja siostra puściła się z jakimś studentem. Abstrahując od tego, czy to zrobiła oraz od faktu, że w tle wymyślałem co lepsze obelgi na tamtego gnojka, nie będąc w stanie ruszyć ławki, ale słowo, gdybym mógł – rzuciłbym go ławką!
Bardzo dawno temu jakaś baba wepchnęła się przed nas w cukierni i próbowała wykupić wszystkie moje ulubione pączki, dlatego Clifford ugryzł ją w łydkę do krwi, a potem jego matka musiała pisać oficjalny wniosek, że Michael nie ma wścieklizny.
Zdarzyła nam się też bardzo osobliwa sytuacja, gdy zbił dresa, bo pojechaliśmy zabawić się w mieście, jako osiemnastolatkowie, a jakiś patus miał problem do tego, że mój najlepszy przyjaciel trzyma dłoń w tylnej kieszeni moich spodni.
Michael uciął też kucyk takiej jednej Sarze, co napisała na Naszej Klasie, że moja stara to kopara. Cokolwiek to oznaczało, on uznał, że obraża jego jedyną, ulubioną matematyczkę na świecie, dlatego się zemścił.
Ciekawe czy dorosły Michael jest mniej skory do bitek? – pomyślałem, gdy cała percepcja podpowiadała mi, abym zaczął uciekać, bo być może wszystkie te ataki, jakie miałem w pamięci tyczyły się ochrony mnie, albo mojej rodziny, ale zasadniczo Mike bronił teraz honoru mojej siostry – swojej narzeczonej, przede mną – swoim byłym(?), a patrzyła na to moja matka, czyli jego prawie-teściowa i jakby... Druga opiekunka w trakcie całego dorastania.
Okej, niech będzie, to poryte, zasłużył na wpierdziel!
Staliśmy więc naprzeciw siebie – oboje z mocno przegrzanym systemem, bo funkcje witalne mojego kolegi właśnie chyba się zatrzymały i nie potrafiłem określić w jakim stopniu spowodowałem to uderzeniem. Czy zdziwił się, że umiałem to zrobić? A może był w szoku, że udało mi się walnąć go tak mocno? Ja sam poczułem się jak w amoku, gdy wszyscy dookoła, którzy wcześniej słuchali tego w ciszy, teraz nagle aż podnieśli się na równe nogi.
June zeskoczyła z kolan Liz, zasłaniając usta rączkami. Jackie bełkotała coś do Michaela, aby powstrzymać go przed zamordowaniem mnie, nim wniosą kolację, on złapał się dramatycznie za swój nos, a jego wzrok wobec mnie zrobił się tak zajebiście krwiożerczy, że to było już pozamiatane. Umarłem. Koniec historii, fajnie było was poznać!
- Michael... Michael, Mikey, Mike! – Jackie naprawdę się starała, mając swój zasadny moment głównej bohaterki. – Bądź od niego dojrzalszy, nie rób tego...
Michael jednak nie posłuchał, tak samo jak Liz krzyczącej z tyłu na mnie, że jestem nienormalny, ani Karen Clifford goniącej za kelnerem, aby przyniósł lód, a najlepiej to kaganiec, klatkę i obcęgi.
Tylko dziadkowie siedzieli zadowoleni, bo załatwialiśmy sprawy po męsku – oboje chroniąc dobrego imienia kobiety! Babcie chociaż miały telenowelę na żywo.
Nie trwało to długo, wyłącznie parę sekund, może pół minuty, kiedy Mike odmachnął mi się w brodę, a potem od razu złapał mnie za marynarkę i próbował mnie spodłogować. Kiedyś jak się przepychaliśmy dla zabawy, wystarczało, by na mnie usiadł. Czasem się na mnie kładł i leżeliśmy potem tak jeden na drugim, udając że tak zachowują się przyjaciele, nawet gdy ja bawiłem się jego dłonią, a chłopak co jakiś czas całował delikatnie mój kark, mówiąc, że lubi dotyk mojej skóry.
Teraz nie miał szans sprowadzić mnie do parteru pacyfistycznie, gdyż przerastałem go o prawie dziesięć centymetrów i pewnie przeważałem o jakieś dwadzieścia kilo, dobite łydami po wspinaniu się codziennie o ósmej na czwarte piętro.
Musieliśmy wyglądać zabawnie, gdy przesuwaliśmy się po sali, a goście robili uniki, niby w dziwnym tańcu, bo mało kto chciał zaryzykować wciśnięciem się między nas dwóch.
Ale stało się. Michael się poślizgnął, a że byłem tak samo niezdarny, jak ogromny, to pod wpływem jego uderzenia czołem o mój nos, wylądowałem w wielkim, pięknym, piętrowym torcie, a on równo na mnie.
- Ty jesteś Kurwa psychiczny! – uznałem, chociaż wiedziałem, że sam też nie jestem stabilny, skoro zacząłem. Miałem wrażenie że Mike przestawił mi szczękę. Więc też mu znowu przywaliłem, żeby było fair.
Złapałem od razu potem, bardzo automatycznie, niczym w grach, jego łeb w dłonie i wepchnąłem go w najbardziej przetrwały kawałek tortu, władowując w ten gest wszystkie swoje emocje, jakie wobec niego miałem – te pozytywne oraz te negatywne.
Rodzina? Cóż, dalej była poruszona.
Nikt nie reagował prócz rozhisteryzowanej Jackie, która wybuchła płaczem, bo zepsuliśmy jej wszystko, tak w rzeczy samej bez powodu. Liz pobiegła za córką, niemo wachlując dłońmi w powietrzu, by chyba mój stary przestał robić zdjęcia i pokazał, że ma jaja bablać się z nami w torcie.
Moje dziecko natomiast złapała Karen, prawie że w locie, bo June okazała się odważniejsza od Andrew i chciała ratować swojego biednego tatę z paszczy złego pana.
- Ja jestem psychiczny?! – Michael wyglądał jak bałwan, którym był, aczkolwiek nie dbając o to, zaczął ciągnąć mnie za włosy. – To ty przelazłeś tu i uderzyłeś mnie bez przyczyny... - Ty chuju! – Ty chuju! – O, więc dalej myślimy tak samo, fascynujące. Trzymał mnie nagle za kołnierz i znienacka zaczął rozsmarowywać mi ciasto na buzi. – Masz, wpierdalaj, dalej próbujesz rzucić słodycze? To jest kurwa terapia szokowa! – Przerażona Karen zasłoniła June uszy dłońmi.
Zatem oboje wyglądaliśmy już jak bałwany.
- Bez powodu?! Pieprzysz moją młodszą siostrę! – Karen mocniej wyciszyła dźwięk dla June. – Hajtasz się z nią i nie miałeś na tyle odwagi, żeby zadzwonić i chociaż poinformować jak człowiek! – Też zacząłem wsmarowywać mu krem w twarz oraz we włosy.
- Oboje jesteście pierdolnięci! Jak wy się zachowujecie, nawet jako dzieci nie odwalaliście takiej maniany! – Liz wyłoniła się zza korytarza, gdzie siedziała z Jackie.
- Ohoo, zadzwonić?! Naprawdę chcesz prowadzić konwersację o „zadzwonieniu"?! – Cliffordowi się udało, wreszcie usiadł na mnie w jakiś pokrętny sposób, łapiąc moją rękę tak, aby przekrzywić ją do tyłu i zablokować mnie bardziej kolanem.
- Zostaw mojego tatę, ty psychopato! – June wyrwała się Karen i prędkim krokiem, niczym mały, zwinny kot, wskoczyła na plecy Michaela, który był na tyle zdezorientowany komunikatem „tatę", że aż zaniemógł.
- Czekaj, co? – Średnio zrozumiał.
- June, nie używamy takich słów w tym domu... – powiedziałem próbując zachować spokój, bo byłem niestabilnym rodzicem i nie dawałem jej właśnie dobrego wzoru, ponieważ leżałem cały opaćkany tortem, przed obiema rodzinami faceta, który siedział na mnie okrakiem, próbując zdjąć z siebie moją córkę, nie chcąc zrobić jej krzywdy przy okazji.
Plus... Wciąż uderzało mnie w głowę całe to dzwonienie i nie poczułem się z tym lepiej.
- Czekaj, czy ty się rozmnożyłeś? – Spojrzał na mnie, jak na idiotę, a potem na June, która odsunęła się, ale palcami wykonała gest znaczący, iż go obserwuje.
Wszystkie oczy tym czasem nieustannie skupiały się na nas. Liz była wściekła, Karen zawiedziona, a pozostali gadali swoje pod nosem.
- Wstańcie i ogarnijcie się, nie wiem jak oboje przeprosicie Jackie – oznajmiła moja matka, krzyżując ramiona na piersiach.
Wówczas dotarło do mnie co zrobiłem, w jakim położeniu dosłownie się znajduję, że zawiodłem całą swoją rodzinę, skutkiem jakiegoś przekonania, zranienia(?), za które byłem częściowo odpowiedzialny, a ludzka przyzwoitość nie pozwalała mi wytłumaczyć się w pełni, bo nie mogłem nagle wykrzyczeć: „to dlatego, że on był moim pierwszym razem i byłem w nim całkiem zakochany przez większość życia!" Zakochanie minęło, zostało smutne wspomnienie o dobrych chwilach, które on widocznie też pamiętał doskonale, ponieważ gdyby tak nie było, nie zaczepiłby w cholerny telefon.
Oni wszyscy wcale mnie tam nie chcieli i widziałem to w oczach swoich bliskich oraz dawnych bliskich. Ale chyba miałem prawo czuć rzeczy, prawda?! To dziwne, że Mike umawiał z moją siostrą bliźniaczką i się hajtali, to naprawdę nie było dla niego dziwne?!
- Tak, tworzę armię, żeby cię wykończyć – przewróciłem oczami.
Michael marszcząc czoło wciąż na mnie siedział i wolno łącząc kropki spojrzał po June, która robiła dosłownie tę samą, obrażoną minę, którą widywał przynajmniej trzy razy w tygodniu, na zmianę z moim nieintencyjnym, naturalnym biczfejsem.
- To się osrasz kiedy spotkają się nasze armie, mające połowicznie te same geny – wycedził złośliwie przez zęby.
- Nie musiałeś tego teraz mówić. – Karen również podeszła do nas, chcąc ściągnąć ze mnie napastnika, dlatego Clifford wciąż zachowawczo patrząc na June, sturlał się ze mnie, kładąc się tuż obok w plamie z tortu.
Jak on mnie tym tekstem wkurzył! Byłem bliski płaczu z frustracji! Oczami wyobraźni wkładałem mu resztki ciasta do gardła, żeby się po prostu zamknął. Liz spojrzała na mnie z miną „nie zrobisz tego", bo wyczuła, jakie mam pragnienie.
Okej, może nie zrobię... Usiadłem. Popatrzyłem na niego z wyższością, ale Michael dostrzegłszy jak słodycz spływa po mojej brodzie, musiał przygryźć usta, by nie wybuchnąć śmiechem, a fakt, że ten dramat go po prostu bawił, pękł żyłkę w mojej mentalnej dupie. Dlatego zacisnąwszy mocno szczękę, złapałem biszkopt w garść i wepchnąłem mu kawałek prosto do ust.
Mike próbował się bronić, jednakże to nie miało sensu, dlatego po prostu zaczął jeść tost na czas. Właściwie miałem już odpuścić, bo nie chciałem udusić dupka na dzień dobry, ale gdy się odsunąłem, ostatnia fala rozpuszczonego kremu spadła mu prosto na nos, równo z mojego kciuka, gdy wstawałem – tym samym przepadł tak samo, jak ja parę sekund wcześniej.
Trudno określić, co się wydarzyło, bo ja próbowałem wstać na śliskim podłożu, nie wiedząc, że go dodatkowo ochlapałem, a w niego wstąpił demon, gdyż jak się tylko poderwał, wskoczył mi na plecy, więc oboje łupnęliśmy na stół z innymi łakociami, natomiast kruchy, zabytkowy mebel po mojej babci, złamał się pod naszym ciężarem.
- Zabiję cię! – wydarł się całą przeponą.
W tej samej chwili do pokoju wróciła też Jackie, która chyba była przekonana, iż „incydent" dobiegł końca, toteż złapała powietrze w płuca, krzycząc przeciągłe:
- Mamoo!
Żeby tego było mało, drzwi tarasowe otworzyły się, a zza nich wszedł mój i Michaela wspólny przyjaciel z dzieciństwa – Calum, który chyba majstrował coś przy aparacie, który teraz z impetem upuścił, widząc, że znikając z imprezy na chwilę, stracił jej punkt kulminacyjny. Babci Clifford sztuczna szczęka wpadła do rosołu. Liz i Karen oparły się o siebie nawzajem. Dopiero wtedy, widząc jak poważnie się zrobiło, ojcowie wkroczyli do akcji.
Chociaż szczerze mówiąc, gdyby nasze rodziny znały szczegóły, jestem przekonany, że mój stary skręciłby mu kark. Albo powiedziałby mi, że jestem pizdą, bo dałem się wyruchać, po czym dojechałby go za Jackie. Jeszcze nie wiedziałem do końca, które z tych dwóch, bo prócz tej katastrofy, czekał mnie również coming-out.
- Ty jesteś jakiś pojebany! – Znowu wzrosło mi ciśnienie i chyba się powtórzyłem, ale nieważne, nie myślałem wtedy o tym, że patrzy na mnie cała moja i jego rodzina, a przede wszystkim moja mała córka, dla której powinienem być przykładem. Nie świecąc przykładem, dałem mu w ryj, siedząc na przeciwniku, nieustannie na tym połamanym, antycznym stole z ciastami.
Michael wypluł krew, na szczęście bez zęba w niej i za kłaki wsadził moją twarz w paterę serników. Normalnie kocham sernik, ale bez przesady! Na szczęście zanim przywaliłem mu tacą babeczek, Daryl, czyli tata Mike'a, wyciągnął go za marynarkę spode mnie, podczas gdy Andy, za kołnierz, przeciągnął mnie prawie na drugi koniec pokoju, więc oboje z Michaelem zostawiliśmy za sobą kremowo-sernikowe ślady, niczym ślimaki z krainy Willy'ego Wonki.
- Wątpię, że twoja dziewczyna będzie chciała być teraz żoną takiego dzieciucha, dosłownie! Dziecko się z was śmieje i jest przerażone. – Daryl wskazał na June.
- Nie, jest spoko, to po prostu coś nowego, I'm living for the drama, o ile tata się nie złamał. – Dziewczynka wymusiła lekki uśmiech.
- Mam nadzieję,, że się złamał – syknął Andrew. – Twoja siostra cię wyrzuci z tej rodziny, o ile nie zrobi tego twoja matka, Luke.
- Przyjechałem tu gotowy na tę ewentualność. – Przewróciłem oczami i przetarłem twarz z ciasta. Mój wzrok czystej nienawiści utkwił w Michaelu.
Mieliśmy etapy, że się biliśmy, ale nigdy tak na serio, później wszelkie przepychanki stały się podłożem tego, byśmy mogli być blisko siebie i zwyczajnie miziać się ze sobą. No cóż, było minęło.
- Jak ja was teraz obu nienawidzę, nie mogę nawet na was patrzeć – powiedziała wreszcie wściekła Jackie, która przytaszczyła się do nas bez jednego obcasa, gdyż jak się okazało, próbowała to przerwać rzucając w nas butem, czego oboje nawet nie poczuliśmy w emocjach. – Nie możecie skupić się na tym, że kiedyś się przyjaźniliście? Musieliście odwalić szajs i to akurat dziś? Luke, nie spodziewałam się po tobie tego, że zaatakujesz go zupełnie bez powodu.
- O kurwa, ale jazda. – Usłyszałem gdzieś w tle mamrotanie Caluma, a potem chyba odsłuchiwał głosówkę od naszego drugiego ex-kumpla z dzieciństwa, Ashtona, którego nie było na imprezie.
Michael chciał coś powiedzieć, aczkolwiek wiedział chyba, że jak tylko zwróci się do niej, Jackie zacznie zdanie od „A ty się nie wypowiadaj", toteż spojrzał na mnie wzrokiem pytającym, czy mnie powaliło. Tak. Odpowiadając na pytanie: cholernie mnie powaliło!
Przyszły pan młody wstał z ziemi, zerkając po narzeczonej przepraszająco, a potem na całą resztę, włącznie z moją wrogo nastawioną do niego córką.
- Impreza widocznie skończona – obwieścił. – Mam nadzieję, że wszyscy dobrze się bawili do "incydentu", niektórzy lubią robić wszystko o sobie. – Rzucił we mnie swoją marynarką i bardzo obleśnym zarzutem!
- Słucham?! – oburzyłem się i odrzuciłem ubranie w niego z impetem. – Po tylu latach razem nie możesz mi tego zarzucić, a jeśli to robisz to, może to ty widzisz tylko swoją perspektywę?!
- Luke, kurwa, uspokój się już. Jesteś samcem alfa, wiemy! – Ojciec ostrzegawczo złapał mnie za ramię, jakbyśmy znów mieli się na siebie rzucić. Daryl powielił ten gest wobec swojego syna.
- Nie wiem, jakoś średnio szło ci zawsze przedstawianie twojej perspektywy. – Chyba wciąż miał na myśli naszą ostatnią interakcję. Nikt nie musiał wiedzieć jednak o co chodzi w szczegółach, dlatego wyłącznie pokazałem mu środkowy palec, zdetronizowany od razu przez Andrew. – Mniejsza, Jackie, przepraszam, naprawdę przepraszam, że zepsułem nasz dzień i dałem się w to wciągnąć, wiem, że jesteś wściekła i pewnie nie chcesz mnie teraz znać, ale nie chciałem sprawić ci przykrości, po prostu dałem się sprowokować. – Co za podły, wyrachowany chuj. Nienawidzę go.
Nie powstrzymałem prychnięcia, podczas gdy moja siostra spojrzała na mnie zimno, bym już odpuścił. No tak, jak zwykle jestem drama queen i nikt nie chce znać mojego punktu widzenia! Może Clifford miał rację w tym, że idzie mi słabo przedstawianie go? Cóż, byłoby inaczej, gdyby ktoś mnie choć raz, porządnie wysłuchał! Ktoś... Ktoś inny, niż on. Tylko on mnie, kurwa, słuchał, a teraz słucha mojej siostry.
Czy... Czy ja mam złamane serce, a on jest manipulantem? Co się tu dzieje, do diaska?!
- Bo ty zawsze byłeś taki dobry w przedstawianiu swojej perspektywy, no jasne! – Najlepszą obroną jest atak, hm?
Już miał coś odbić, lecz Jackie weszła mu w słowo, by tylko nie dopuścić do kolejnego wybuchu.
- Zawiodłam się, to prawda... Ale mimo wszystko rozumiem, Luke, zachowałeś się tragicznie. Zaatakowałeś mojego narzeczonego na naszym przyjęciu zaręczynowym, nie spodziewałam się po tobie tego.
- Wiem, naprawdę mi głupio i przepraszam! – Uniosłem ręce w geście kapitulacji.
Kiedyś to ja i Michael przegadywaliśmy ją i mieliśmy przewagę, bo było nas dwóch. Teraz oni dwoje przegadywali mnie.
- Przepraszam nie wystarczy, bardzo się zawiodłam. – Wtuliła się w Mike'a i pocałowała go w policzek.
Moja powieka drgnęła, ale by nie zacząć krzyczeć, objąłem June, która zlizała trochę kremu z rękawa mojej marynarki.
- To my sobie pójdziemy, przepraszam za zamieszanie – wyburczałem wreszcie, wiedząc że nie mam najmniejszych szans.
Mężczyzna objął Jackie kompletnie w szoku, iż odpuściła mu tak łatwo, a potem zmierzył mnie oraz moje dziecko, gdy wychodziliśmy pod czujnym wzrokiem wszystkich uczestników przyjęcia.
Jest źle, kiedy nawet twoi rodzice nie próbują cię zatrzymać przed wyjściem z imprezy, na której odwaliłeś dramat godny Shakespeare'a. Fascynujące, ostatnim razem, kiedy straciłem kontrolę do tego stopnia, była noc mojego i Michaela uniesienia, podczas którego przeżyłem swój pierwszy raz. Teraz też, mimo, że minęło niemal dziesięć lat - wystarczyło jego jedno spojrzenie i się poddałem, zachowując się w sposób, za który miałem się wstydzić przez następne dziesięć lat.
- Tato... – June odezwała się dopiero na zewnątrz. – Umn... Nie żeby coś, ale... Czemu właściwie to zrobiłeś?
Westchnąłem ciężko i potarłem obolałe oko, w którym miałem dodatkowo krem od ciasta, jako przyozdobienie do formującego się siniaka. Skutkiem mokrego dressingu słodkości, na dworze zrobiło mi się jeszcze zimniej fizycznie, niż mentalnie.
- Bo jestem stary i głupi, taka odpowiedź ci odpowiada? A tak serio... Powiem ci jak dorośniesz. – Wiedziałem, że nienawidzi tego tekstu i dlatego tak powiedziałem, ale w sumie wtedy faktycznie niezbyt mogłem wyznać jej o co tak naprawdę poszło. – Po prostu jest pewna niepisana zasada i Mike ją złamał.
Dziewczynka nie rozumiała do końca, zwłaszcza, że nie wiedziała nic o Michaelu, ja o nim nie opowiadałem do przedwczoraj, tak jak Mike najprawdopodobniej nie opowiadał o mnie ludziom dookoła.
- Umn... Okej? W takim razie kim dokładnie jest Mike? Znaliście się wcześniej i to bardzo dobrze – stwierdziła, jakbym wcale nie uprzedzał jej, że jedziemy zniszczyć złego człowieka, choć zasadniczo to ja zostałem zniszczony.
Nie chciałem wsiąść do auta taki cały wypaćkany w słodyczach, dlatego stałem pod samochodem wraz z młodą, czekając aż kremy trochę na mnie zaschną. To nie miało sensu, powinienem zabrać ją do domu i spędzić z córką normalne wakacje, na jakie zasługiwała. Pierwszy raz od dnia, gdy usiadłem na jej Barbie, poczułem, że zawiodłem jako rodzic. Tym razem stuprocentowo i bezsprzecznie.
- Znam tego debila chyba aż za długo. Też się tu wychował, poznaliśmy się jak byliśmy może trochę młodsi od ciebie i się przyjaźniliśmy. – June zmarszczyła brwi zdezorientowana, bo nie wyglądaliśmy na przyjaciół, kiedy się biliśmy. – Przepraszam, że to widziałaś, naprawdę nie powinnaś, ani ja nie powinienem tak zrobić. Donieś na mnie opiece społecznej, jak chcesz.
- Nie chcę, głupi jesteś? – Przytuliła się do mojego przedramienia chichocząc. Pogłaskałem dziecko po głowie, nie kłopocząc się nawet, by zwrócić jej uwagę za nazwanie mnie głupim.
Wtem z domu wariatów wybiegł Calum, zamiast jakiegokolwiek innego członka mojej rodziny i znalazł się przy nas w trymiga.
- Stary co jest kur... - Jego wzrok utkwił w June. - ...de. Stary co jest kurde?!
- Oo, hej Cal – Objąłem go ramieniem, bo nie miał nic przeciwko tortowej plamie, samemu nadstawiając się po przytulasa. – Nie mówmy o tym, co? – Wymusiłem leciutki grymas mający naśladować uśmiech.
- Jak mamy o tym nie rozmawiać, no błagm?! Nie było mnie chwilę, pojechałem po aparat, bo twoja kuzynka miała zepsuty, nagrałem tylko część... I wciąż. Co jest kurde? – Ześwidrował June ponownie. – O Chryste, jakie to już wielkie! – powiedział do niej o niej. – Hej, gówniarzu, widziałem cię trzy razy w życiu, ale za każdym jesteś coraz groźniejsza.
- Przepraszam, ale dziś się okazało, że nie znam kolegów swojego taty. Dzień dobry. – Była raczej rezolutnym dzieckiem, więc bez problemu prześwietliła mężczyznę od góry do dołu.
- Mów mi Calum, czuję się staro, poza tym jestem twoim chrzestnym.
- Tak? Wiesz ile urodzin miałam? – Uniosła jedną brew drocząc się. – Najpewniej znasz konto bankowe taty.
- June, proszę cię – skarciłem ją, a potem spojrzałem na kumpla przepraszająco. – Jesteśmy na etapie uczenia się, że nie zawsze wypada wypowiedzieć swoją pierwszą myśl.
- Nie no, zrozumiałe. – Calum sięgnął do wnętrza marynarki skąd wyciągnął pięć dych i dał banknot w dłoń mojej ucieszonej córki.
- Nie ucz jej, że to tak działa, błagam. – Złożyłem ręce.
- Widocznie miałam dziś same złe lekcje. – June zachichotała, bo z moich palców wskazujących skapnęło trochę bitej śmietany.
- Widocznie tak. – Cal pokiwał głową. – Poza tym znalibyśmy się na pewno lepiej, gdyby twój stary częściej przyjeżdżał do domu, albo w ogóle odpisywał na wiadomości. Ale nieważne, nowy start, wszystko gra, nie wiem jak się czuję z tym, że mam być świadkiem Michaela, podczas gdy jestem też chrzestnym June.
- Ja... Ja nie wiem, nie rozmawiajmy tym, zresztą nieważne i tak wracam do domu – podkreśliłem to ostatnie, mając na myśli fakt, że to Nowy Jork jest teraz moim domem, nie Castine.
- Hej, no daj spokój. Wiem, że to pojebane, ale wylazłem, bo chciałem cię zgarnąć do siebie. Nie widzieliśmy się chyba od pogrzebu pani Beatrice, czy pogrzebu tego pojeba Olega?
- Mówiłam, że przyjeżdżamy tu tylko na pogrzeby.
Gdy te słowa padły z ust mojej córki, pomasowałem skronie. Może rzeczywiście zbyt mocno odciąłem się od dawnego siebie? Spojrzałem na dziecko z góry, a potem westchnąłem ciężko.
- Chcesz posiedzieć na tej wsi jeszcze trochę, co? – zapytałem, a ona radośnie pokiwała głową. – Twój pan młody z piekła rodem nie będzie miał nic przeciwko?
- Nie wiem też, jak do tego się ustosunkować, ale w jakiś popaprany sposób kazał mi iść za tobą? – Calum zmarszczył czoło. – I tak chciałem to zrobić, więc... Możemy przejść się spacerkiem do mnie, żebyś nie musiał brudzić sobie tego zaje...fajnego cacka. – Miał na myśli Range Rovera.
- Jasne, dzięki.
- A daleko to? – June złapała mnie za rękę, by nie wywrócić się na błotnistej ziemi.
- Nie, tu wszędzie jest ultra-blisko – odparłem, jednak dostrzegłszy kałużową zapaść, przerzuciłem sobie córkę przez ramię. – Nie jedz ze mnie kremu, on leżał na ziemi, fuj.
- W sumie to jest bardzo dobry – mruknęła.
- Boże, jakbym widział małego Hemmingsa.
- Jestem Hemmingsem! – odparła dumna z siebie June, a ja byłem wdzięczny tylko tego, że po dzisiejszym wcale się mnie nie wyparła, choć osobiście wyparłbym się siebie, gdybym miał taką możliwość.
___________________
hej, dziś było tortowo, mam nadzieję, że się wam spodobało i byliście w stanie zobrazować sobie tę bitkę.
Koniecznie posłuchajcie też piosenki do rozdziału!
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro