01. po prostu powiedz "tak" (a najlepiej "nie")
[Bruno Mars - Marry You]
Castine w stanie Maine to malutkie, prześliczne miasteczko, w którym praktycznie nic się nie dzieje. Jest być może urokliwym ośrodkiem turystycznym w czasie przerwy letniej, aczkolwiek na dłuższą metę kiedy się tam mieszka, można albo żeglować, albo umrzeć z nudy. Istnieje także opcja śmierci skutkiem zażenowania, ponieważ jak w każdym miejscu, gdzie wszyscy cię znają, a ty znasz wszystkich, nie jesteś w stanie uniknąć łatki związanej z głupotami, jakie robiłeś za dzieciaka.
Aby rozumieć klimat niewielkich miejscowości, trzeba z takiej pochodzić. Nie wystarczy odwiedzać tam dziadków, lub przyjeżdżać w trakcie wakacji – jeżeli mówimy o tego typu okolicznościach, najprawdopodobniej pokochasz Castine, natomiast ono pokocha ciebie. Świeże, wilgotne powietrze, woń połowów na zamglonej plaży, chyboczące się pomosty, życzliwa społeczność, wciskająca ci kartkę upominkową w dłoń; no i ta cisza. Cisza potrafi być zbyt głośna, a oceniające spojrzenie z nią skompletowane, wbijać większą szpilę, niż powiedziana wprost obelga.
Jeżeli urodziłeś się w takim miejscu i zaliczałeś w nim pierwotne etapy dojrzewania, pani z apteki kręci nosem, kiedy chcesz kupić prezerwatywy. Przypadkowo zaczepiają cię na ulicy „ciotki", które pytają „co u mamy", a ty uśmiechasz się niemrawo, bo nie masz pojęcia z kim rozmawiasz. Każdą klasę szkolną przechodzisz wśród tych samych ludzi, pamiętających jeszcze, że zrzygałeś się do plecaka na wycieczce w podstawówce, ponadto powiedziałeś kiedyś „tato" do nauczyciela historii. Ciała pedagogiczne to już zupełnie osobna historia. Mam bardzo wyrobione zdanie na temat kadry, nieważne w jakiej placówce, a mogę się wypowiedzieć, ponieważ należę do kadry i gardzę sobą, tak samo jak nimi wszystkimi.
Ale w Castine nauczyciele najpewniej uczyli też twoich rodziców, albo rodzeństwo, tym samym nie ma szans, abyś uniknął bycia porównanym, skomentowanym, czy podsumowanym. Nigdy nie zapomnę swoich pierwszych wagarów i późniejszego szlabanu, bo chemiczka spotkała moją matkę w mięsnym, więc od słowa do słowa wyszło, iż siedzimy z chłopakami na rozpadającym się molo, popychając patykiem dryfujące śmieci.
Nie dziwię się młodszemu sobie, że bardzo chciał wyjechać. Każdy o zdrowych zmysłach, kto nie był „osiedlową gwiazdą" miał takie pragnienie, a skoro uczyłem się wyjątkowo dobrze, byłem zdeterminowany oraz miałem realny plan – nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie.
Nie wracałem do Castine często. Kiedy wziąłem ślub z Niną, moi rodzice raczej wpadali na święta do nas, bo podróże z malutkim dzieckiem to nie lada wyzwanie, a June pojawiła się w naszym życiu stosunkowo prędko. Później Jackie zapraszała ich do siebie, ale żadne z nas nie chciało dać się zaprosić z powrotem do nich, więc sfrustrowani pałętali się z kąta w kąt, mordując wzrokiem albo mnie, albo moją siostrę bliźniaczkę. Z nią spotykałem się sporadycznie i również w Nowym Jorku, gdyż miała potworną tendencję zmieniania lokum co pięć minut. Gdybym miał określić gdzie jest moja siostra, najpewniej powiedziałbym: „No... coś tak pomiędzy Maine, Florydą, Arizoną, a Waszyngtonem. Czym się zajmuje? Huh. Jeśli nie jest teraz siatkarką, kelnerką, albo trenerką delfinów, to pewnie udało jej się i została aktorką."
Jackie była Sharpay Evans, ja byłem Kelsey, nie Ryanem, o czym już wiecie, ale raczej nie widziałem problemów związanych z silniejszą osobowością swojej siostry. No chyba, że ludzie po cichu nazywali ją „lepszym Hemmingsem", wtedy płonęła mi dupa! Bo ja przynajmniej znalazłem jakąś stabilność.
I byłem w ośmiogodzinnej drodze z Nowego Jorku do Castine, ze swoją dziesięciolatką na przednim fotelu, aby przypomnieć narzeczonemu siostry, że to takie trochę nie w porządku pieprzyć bliźniaków! Jedno, albo drugie. Nie chciał mnie, więc wziął Jackie? Albo co gorsza... Ten koncept, o którym mówiliśmy, że trenujemy ze sobą dla lasek, może on zbyt przyzwyczaił się do owej myśli i dlatego tak ochoczo wsadzał mi język do gardła, bo jakby miał porządną wadę wzroku, dziesięć lat temu, mógłby mnie z siostrą czasem pomylić!
Nie, to ja miałem wadę wzroku w tej przyjaźni, ale nosiłem mocne okulary lub soczewki, dlatego liczyłem na to, że zbrzydł, bo z takim poziomem poprawienia widoczności, mógłby czasem odezwać się we mnie ten zakochany gówniarz, który mruczał ciche „ehe" za każdym razem, gdy Michael przeciągał się, jak atrakcyjny kot na wspólnej kanapie.
- O co w ogóle chodzi? – June wcisnęła się do auta z powrotem, kiedy wróciliśmy z obowiązkowego przystanku na McDonald. – Z tym typiarzem? Co jest z nim nie tak?
Upewniłem się, że moje dziecko ma zapięte pasy, a potem odpaliłem Range Rovera, którego nawet nie zdążyliśmy z Niną sprzedać, by każde z nas mogło kupić sobie własny samochód. Moja ex-żona była totalnie szalona, w ten wspaniały, natychający sposób, jakiego brakowało mi w nauczycielskiej codzienności matematyka.
Jeszcze w ciąży pojechaliśmy razem do komisu, bo jej stary obiecał, że kupi nam samochód, dlatego wymarzyła sobie Range Rovera, jak ten Harrego Stylesa ze wszystkich, mokrych snów fanek na wattpadzie, a ja powiedziałem „oki", bo drobniutka, malutka kobietka w wielkim wozie wydała mi się uroczo-zabawna.
Wymienialiśmy się autem, jak dzieckiem. To jest – ja miałem June i Range Rovera w tygodniu, a ona w weekendy, skoro natomiast zaczęły się niedawno letnie wakacje, skorzystałem z karty: „Nina, słonko, ty pracujesz, nie dostałaś urlopu, ja przez dwa miesiące będę siedział i rozmyślał o tym, że się cykam założyć Tindera dla gejów, proszę, zostaw mi mój katalizator bólu egzystencjalnego". W ten sposób dostałem June na cały lipiec, żeby ona dalej walczyła o wolne, chcąc zabrać córkę gdzieś na wakacje.
- Jest... - Nie umiałem znaleźć słów określających Michaela, by młoda zrozumiała powagę sytuacji. – Niebezpieczny. – Zmarszczyła nos. – To znaczy... Może nie niebezpieczny, ale jest nieodpowiedzialny, zawsze stawia na swoim, ma wybujałe ego, gra mi na nerwach, poza tym kręcił wcześniej z osobą, z którą nie powinien, jeśli chce zostać mężem twojej ciotki.
Dziewczynka zamyśliła się na dłuższy moment, a potem zrobiła dzióbek i zaczęła procesować. Wyglądała wówczas przesłodko, ale to dlatego, że miała ciemne brwi, jak Nina i jej piegowate, pucułowate policzki, natomiast mały nos, pełne usta i burzę jasnych loków odziedziczyła z mojej strony. Jak każdy rodzic uważałem, że to najpiękniejsze dziecko na świecie, ale w mojej córce tliło się coś niesamowitego! To znaczy... Po rozwodzie, po wyprowadzce z Castine, po rozłące z Jackie... June była moją najlepszą przyjaciółką i sprawiała, że widziałem jakiś sens w życiu, bo chciałem dać jej z siebie wszystko, co najlepsze.
- Co tam myślisz, gnomie? – Zaczepiłem ją, bo długo nic nie mówiła, wpatrując się w przestrzeń.
- Myślę, że Jackie wie, że jesteś wkurzony, bo jakby nie wiedziała, że będziesz, to sypałabym kwiatki na tym ślubie.
- Cóż... Pewnie tak. – Pokiwałem głową, jednocześnie zastanawiając się, czy Michael jej powiedział oraz ile jej powiedział, skoro moje zaproszenie dotarło z opóźnieniem, a sama przyszła panna młoda, nie poprosiła swojej bratanicy o udział. – Przykro mi.
- Jej strata. – Prychnęła June. – Zawsze myślałam, że to musi być super mieć bliźniaczkę, ale tak teraz myślę, że jednak nie.
Zaśmiałem się cicho. Nie byłem wściekły na Jackie, tak bardzo jak byłem na niego, ale i tak czułem się mocno niekomfortowo z tym, że o niczym nie wiedziałem, skoro doszło tam już do zaręczyn oraz planowania ślubu.
A może wpadli, bo uprawiali casualowy seks? – pomyślałem, aczkolwiek sama ta wizja przyprawiła mnie o kolejny odruch wymiotny.
- Więc ten pan jest złym człowiekiem? – kontynuowała dziewczynka. – Poznałeś go?
Och, czy go poznałem? Poznałem go od każdej strony!
- To... Skomplikowane – wyznałem zgodnie z prawdą. – Jest... Przynajmniej był... Bardzo specyficzny. Sama ocenisz, ale wstępnie, tak, to wstrętny chu...debil.
...
[Maine, Castine, czerwiec 2001]
Nie rozumiałem podekscytowania każdego dookoła, ponieważ kręcąc się pod nogami wszystkich, zafascynowanych dorosłych, prawie zaliczyłem trzy gleby i zdążyłem już wsadzić rękę w pięć talerzy, chcąc dobrnąć jakoś do wyjścia z domu. Nie byłem wielkim dziesięciolatkiem, raczej przypominałem przerażonego, malutkiego kurdupelka, z tendencją do chodzenia po ścianach, gdy najadłem się zbyt dużej ilości cukru.
Cukier był moim ulubionym grzechem wtedy, tak samo jak wykradanie kolorowych mazaków Jackie, by móc udawać, że mam talent artystyczny, choć jedyne co miałem w tamtym momencie, to prawdopodobnie pierwsze w życiu załamanie nerwowe, spowodowane zbyt wielką ilością zaproszonych gości.
Nasz dom liczył sobie parę sporych, przestrzennych pokoi, lecz z grubsza sześćdziesiąt osób to ponad wszelką wątpliwość za dużo, kiedy każdy jest odstawiony, jak szczur na otwarcie kanału, no i wszyscy płaczą.
- Tu jesteś. – Jakaś pani z długaśnymi, różowymi paznokciami i brwiami narysowanymi od szklanki, złapała moje ramiona niedelikatnie, po czym zaczęła ciągnąć mnie w stronę epicentrum zamieszania.
Mój najstarszy brat – Ben, stał w garniturze, obejmując swoją narzeczoną, Celeste, która przy okazji trzymała powyginane paluchy na barku biednej, równie przerażonej co ja, Jackie.
Baba, co mnie tam przytaszczyła, okazała się fotografką, moja mama przeprosiła ją uśmiechem, podczas gdy mnie skarciła wzrokiem i sama ustawiła obok Jackie, żebym także mógł poczuć ból bycia gniecionym przez naszą przyszłą bratową.
Rodzice stanęli po obu stronach prwie pary młodej.
- Masz czekoladę tu. – Jackie wskazała na kącik moich ust, tym samym prędko uniosłem dłoń, a że film w aparacie się skończył, dostałem też zjebę, bo robiąc wielkie oczy, wsadziłem palec do buzi, toteż zniszczyłem wspólne zdjęcie.
Ale to nie była moja wina, tylko Jackie! Albo w ogóle babci, która nałożyła mi kolejny kawałek ciasta czekoladowego, mówiąc, że wyglądam bardzo marnie i koledzy pewnie się ze mnie śmieją. Każdy dziesięciolatek wyglądałby marnie z włosami wyprostowanymi prostownicą, w błękitnym, timberlakeowskim garniturku! Moje policzki były czerwone, a oczy bardzo błękitne. Zazdrościłem siostrze, że ma na sobie sukienkę. Być może nie chciałem robić nic dziewczyńskiego, ale po chodzeniu w spodniach garniturowych w czerwcu, obawiałem się stulejki oraz odparzonej dupy.
Dlatego byłem wdzięczny, że gdy tylko nadszedł moment, w którym nikt już niczego ode mnie nie chciał i mogłem śmiało znów usiąść przy stole, poczułem, że jestem ciągnięty za nogawkę. Podniosłem trochę obrus.
Chłopiec z blond, ale trochę ciemniejszymi włosami od moich, owianymi nadmorskim wiatrem, czerwonymi ustami, w koszulce z Batmanem i w krótkich spodenkach do czarnych trampek uśmiechnął się tak, jakby odkrył tajemny plan na zdetronizowanie ślubów, miłości oraz spędów z tej planety.
Pochyliłem się, wcześniej spoglądając, czy nikt mnie nie obserwuje. Jackie na szczęście była zajęta chwaleniem się ciotkom, że ma najdłuższe, najgęstsze włosy w całej rodzinie, dlatego jakby nigdy nic, sam wślizgnąłem się pod stół, opuszczając wcześniej obrus.
- Mówiłem, że się dziś nie spotkamy, bo mam bydło w domu.
- Od kiedy śluby robi się w domu? – Michael skrzywił się, ciągnąc mnie za ramię tak, że wprawie wpadłem w kawałek tortu, który jakiś dzieciak ze strony Celeste zrzucił na ziemię.
- To nie jest ślub, tylko przyjęcie zaręczynowe – wyjaśniłem tonem, którego używała moja mama, gdy mówiłem jej, że nie będę sprzątał pokoju, bo to nie moje wesele.
- Cokolwiek, ukradłem ciastka i teraz kradnę ciebie, spadamy stąd.
- Nie mogę, bo jak się dowiedzą, że mnie nie ma, to będzie dym. – Wydąłem dolną wargę niezadowolony.
- Luke, oni mają cię w dupie, a Cal z Ashem – nasi pozostali przyjaciele – czekają w porcie, jak nie będę miał cię w drużynie, to okradną naszą bazę, więc będziemy musieli potem obmyślać plan, jak napaść na nich, a bardzo mi się nie chcę.
Zastanowiłem się przez chwilę. Rzeczywiście, cała rodzina miała kompletnie gdzieś, czy dobrze się czuję, a czułem się paskudnie. Michael przynajmniej wbił się tam w dobrej wierze, no i mieliśmy ford do obronienia, który budowaliśmy dwa tygodnie i wierzyliśmy, że przypływ go nie zniszczy.
- Robię to tylko dlatego, że bardzo chcę pokonać Caluma i Ashtona. – Uniosłem palec wskazujący. – Poczekaj. – Wyłoniłem się bez reakcji przyjaciela spod stołu, sięgnąłem jeszcze po colę w zakręconej butelce i wracając do niego, po czworaka zaczęliśmy kierować się do wyjścia tarasowego.
Wiedziałem, że rodzice będą źli, jak się dowiedzą, ale czy musieli się dowiedzieć? Tym sposobem, przez mój ogród, przebrnęliśmy z chłopcem do lasu, skąd już prostą drogą, przez klif, mogliśmy znaleźć się na naszej ulubionej, nieskażonej koloniami plaży.
- Mikey, poczekaj! – zawołałem do niego, zrzucając z ramion marynarkę, którą niedbale porzuciłem na huśtawce przy moim domku na drzewie, bo nie wpadłem na to, że zostawiam ślady.
- Już, już. – Podał mi rękę, żebym z większą łatwością, w swoim garniturku, przeszedł do wolnej, otwartej przestrzeni.
Chłodne, wilgotne powietrze smagało nasze twarze. Byłem okrutnie wdzięczny za malutką mżawkę, bo przynajmniej wyprostowane włosy wracały mi do pierwotnego stanu loków, uporczywie walcząc z żelem starszego brata.
- Wyglądasz jak brzydki Timberlake – powiedział Clifford, puszczając moją dłoń, co wyszło nam na dobre, gdyż ładował słodycze do plecaka rękami. Zostawiłem czekoladową plamę na swojej białej koszuli z żabotem. Kto ubiera dziecku żabot?!
- Nic mi nie mów, moja głowa się klei. – Wzdrygnąłem się niezadowolony, a zaciekawiony Mike podjął się próby przeczesania moich włosów palcami.
- Fuu...
- No! Ugh!
- Wrzucę cię do wody, jak dojdziemy na plażę – obwieścił. – Jak będziesz grzeczny, to cię może nie utopię.
- Wow, dziękuję za twoją dobroć. – Położyłem dłoń na sercu, słuchając swojego ulubionego dźwięku na świecie, czyli niezrównoważonego śmiechu Michaela.
Był ode mnie starszy o trzy miesiące, a wydawał się o trzy lata, bo był wyższy, lepiej zbudowany i całą swoją energią sprawiał wrażenie cwanego, rozgarniętego, pewnego siebie i takiego, którego nie da się nie lubić. Rzeczywiście, w naszej szkole Michael uchodził raczej za fajnego chłopaka, który jest najlepszy z wfu i nie boi się śmierdzącej chemicy. Ale nigdy nie dał mi odczuć, że jest bardziej lubiany, albo „do przodu". Czułem się przy nim zrozumiany, doceniany i nie miałem ani trochę lęku, że nasza przyjaźń padnie w imię innych ludzi.
- Nie rozumiem ślubów – wypalił, gdy minęliśmy praktycznie ostatnie drzewo przed zejściem na plażę. – Po co ludziom takie pierdoły?
- Bo to wiesz... Potrzebne, żeby mieć dzieci? – zasugerowałem, powtarzając jakąś regułkę, którą usłyszałem w szkółce niedzielnej. – No i jest obietnicą miłości z Bogiem?
- Jakim bogiem? Boga nie ma. – Zachichotał ponownie.
- Jest! – uparłem się.
- Tak, nazywa się Pierce Brosnan. – Zrobił znaczącą minę. – I sam wziął ślub z tą... No...
- Shaye Smith! – dokończyłem. – No, w zeszłym roku. – Nie byłem szczególnie zaznajomiony z życiem celebrytów, ale moja siostra była. – Nieważne, kiedyś zrozumiesz.
- Ale że co? – Michael zmarszczył czoło.
- Śluby, miłość i Boga. – Poruszyłem brwiami. – Jak poznasz tą jedyną.
- Tak mówi twoja mama?
- Mhm. – Pokiwałem głową. – Ale póki co opowiedz mi jak zniszczymy Caluma i Ashtona, bo chcę, żeby się popłakali, zesrali w gacie i poszli pożalić starym!
- Woah, ale miłosierne podejście, Luke, jesteś słodko-podły! – Złapał moje ramię, gdyż dotarliśmy do skarpy, po której musieliśmy zejść.
Mój kubraczek cały się wyplamił, ale miałem to kompletnie gdzieś. Przy Michaelu zapominałem o całym świecie.
- Tylko proszę, nie bij znowu Ashtona badylem, bo potem jego matka wydzwania do mojej i to ja dostaję szlaban! - jęknąłem na wydechu.
- Ty zawsze masz szlaban i nikt nigdy go nie przestrzega.
- To prawda, moje drugie imię to szlaban...
- Nie, twoje drugie imię to Robert, podejrzałem ostatnio na legitymacji!
...
[Maine, Castine, aktualnie]
Nie widziałem rodzinnego domu od paru ładnych lat, dlatego poczułem się naprawdę dziwnie widząc, że cały podjazd zawalony jest samochodami, a otwarte drzwi zapraszają przypadkowych mieszkańców na uczczenie zaręczyn mojej siostry z Michaelem Cliffordem. Coś mną wstrząsnęło jeszcze bardziej, widząc że nie ma dla mnie miejsca parkingowego, natomiast zajawiona June przykleiła wręcz nos do szyby. Nie pamiętała dobrze tej okolicy, aczkolwiek miała cały miesiąc, by się z nią dobrze zapoznać, bo spodziewałem się, że na tyle tu zostaniemy, jeśli przemówię Michelowi do rozsądku, Jackie odetchnie z ulgą, a całą rodziną się znów zjednamy, wypędzając tego wstrętnego chochoła z naszego życia.
- Śmierdzi – mruknęła dziewczynka, kiedy otworzyłem jej drzwiczki.
- Tak pachnie świeże powietrze, skarbie. – Pomogłem June wysiąść, by nie wsadziła conversa w błoto, bo moje conversy już diabli wzięli.
- I jest zimno.
- To od wody.
Zadrżałem trochę, a odstawiając córkę na czystą ziemię, pomachałem miejscowemu rybakowi, który siedział z jakąś ciotką na ganku, popalając oldschoolową, drewnianą fajkę. Skoro miejskie legendy przybyły na to zdarzenie, musiało być monumentalne, a widząc jeszcze furę Bena i Celeste, naszły mnie małe wątpliwości.
Nic się nie stanie, wejdę tam, wyciągnę go na rozmowę, pogadamy, jak będzie trzeba dam mu w łeb i się rozejdziemy. – Próbowałem się przekonać, że mam rację, aczkolwiek gdy tylko schody skrzypnęły pod moimi nogami, a drzwi otworzyły się na oścież, poczułem się mały i głupi.
W domu rzeczywiście był catering, mnóstwo gości, ładna, elegancka muzyka oraz ogromny tort na nóżkach, z napisem „gratulujemy zaręczyn".
Czułem się trochę jak Alexis Carrington, której nikt nie chce w posiadłości, ale ona i tak przyszła, bo nie odpuści sobie Blake'a. Albo jak Georgina Sparks ze swoim ciążowym przekrętem! Mogłem być również powracającą Katherine Pierce... Dobra, nieważne, bez anegdot i nawiązań, to jest poważna sytuacja!
- O mój boże, Luke, przyjechałeś! – zawołała nagle uradowana Jackie, która właśnie stawała z Michaelem do zdjęcia.
Usłyszał moje imię, a mnie serce spadło i przebiło się przez skorupę ziemską do samego, rozpalonego jądra tej planety. Stało się. Spojrzał na mnie, ja spojrzałem na niego... Ja pierdolę, jak on wyprzystojniał!
June dodreptała do mojego boku, Jackie wsunęła do ust zrobionego paznokcia, wszyscy goście zamilkli, na czele z Liz i Andrew Hemmings – moimi rodzicami oraz Karen i Darylem Clifford – jego rodzicami.
- Nie chcę robić dramy, ale moje zaproszenie magicznie zaginęło i pojawiło się w tym tygodniu, czy o co chodzi? – Dalej wlepiałem w niego wzrok, używając swojego nauczycielskiego, ostrego tonu. – I dlaczego nie zapytaliście mnie o zdanie?
- Luke, uspokój się, twoje zaproszenie musiało zaginąć przez przypadek, dostałam je w zwrotach, wysłałam ponownie, ale prawdę mówiąc myślałam, że po prostu nie chcesz przyjeżdżać. – Och, byłem przekonany, że to Michael wrzucił je do zwrotów na długie tygodnie! – Zresztą jestem dorosłą kobietą, nie muszę pytać cię o zdanie, no błagam, myślałam, że wyszliśmy ze średniowiecza!
Mike stał przez chwilę po prostu na mnie patrząc, choć nie zwrócił uwagi, że jestem z dzieckiem, ponieważ June automatycznie została zgarnięta przez Liz, która chyba obawiała się, że będzie trzeba siły tysiąca słońc, by nas rozdzielić, jeśli dojdzie do rękoczynów.
No cóż, ja mam metr dziewięćdziesiąt cztery, on z metr osiemdziesiąt sześć. To możliwe.
- Jackie mówi prawdę – wymusił w końcu z siebie jakiś bełkot, wzruszając lekceważąco ramionami, jakby wcale nie miał nic na sumieniu.
- Luke, kochanie, może się uspokoisz? Chodź, wiem, że miałeś ciężki czas – powiedziała moja mama, wyczuwając tę bitkę po jego zlewczym tonie i mojej minie. Z ciężkim czasem myślała oczywiście o rozwodzie, choć moja córka spojrzała na mnie zdezorientowana, bo wcale nie sprawiałem wrażenia kogoś, kto czuje się tragicznie, gdyż zaliczył rozstanie. Ale no tak, czekało mnie jeszcze rodzinne wystrzelenie tęczowej serpentyny.
- Dobrze, ale to jest moja młodsza siostra, a ty tak po prostu... – Wściekłość we mnie narastała, gdy zwróciłem się do przyszłego pana młodego. – Dziękuję za troskę mamo, ale to nie ma z tym nic wspólnego.
- Jestem od ciebie młodsza o dosłownie dwie minuty, w czym widzisz problem?! – Jackie przewróciła na mnie oczami.
- Skoro nie było problemu to dlaczego dowiedziałem się dopiero teraz, huh?! – Nawet na moment nie spuściłem wzroku z Michaela, choć z każdą minutą było w moich niebieskich oczach więcej rozpalenia ze złości.
Wyprowadził mnie z równowagi, bo studiował widocznie mamtowdupizm i był przy tym nonszalancko seksowny, wcale nie zbrzydł, do cholery!
Mężczyzna zrobił krok w moją stronę, stając przed Jackie. Wyprostował się, westchnął, a potem zlustrował mnie, jakby w szoku, że mnie widzi(?) Nie zrozumiałem tej mimiki, aczkolwiek nie pomagała.
- Jesteś wkurwiony i to widocznie, więc uspokój się proszę, bo raz, robisz scenę, a dwa, twoja szanowna siostra i moja przyszła żona właśnie ci wytłumaczyła, dlaczego dowiedziałeś się dopiero teraz. – Założył ręce na piersiach.
Co za dupek!
Bardzo mnie zdenerwował tym, że próbował mnie uspokoić. Nie byłem zazdrosny, naprawdę nie byłem zazdrosny nawet przez chwilę, ale nie widzieliśmy się tyle czasu, że miałem prawo sobie pomyśleć, że może on się na mnie mści, a nawet jeśli się nie mści, to ja jebie, co za powalona sytuacja!
Kiedy stanął przed Jackie, jakby chciał ją obronić i mówił do mnie takim tonem, na dodatek użył sformułowania "moja przyszła żona" po prostu nie wytrzymałem! – Ułożywszy dłoń w pięść, energicznie ulokowałem ją na nosie Michaela.
_____________________________
hej, stwierdziłam, że skoro mam przerwę w wykładach, mogę napisać dla was rozdzialik, koniecznie dajcie znać co sądzicie, bo ja się strasznie jaram i nie mogę się doczekać, aż razem odkryjemy całą tę historię!
Co myślicie o Luke'u na początek? Polubiliście go? A może jednak nie? Dopiero poznamy się tu wszyscy i nadejdzie czas, żeby się z bohaterami zaprzyjaźniać, ale mam nadzieję, że ich sylwetki na teraz są ciekawe.
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro