CHAPTER 1 - "BOYS ARE NOT MY CIRCLE"
Mason
Nowy Jork.
Upatrzył sobie dziwne miejsce. W sensie jasne, Nowy Jork to stolica świata i tak dalej, ale stolica filmu jest w Los Angeles. Wolałabym być na zachodnim wybrzeżu.
Zwłaszcza po deszczu, który przywitał mnie na lotnisku.
Moja taksówka już czeka, więc daję walizki kierowcy i zajmuję tylne siedzenie.
Nie odzywam się do kierowcy słowem, pozwalam by Tame Impala i jego Patience pochłonęły mnie w całości.
Apartamentowiec okazuje się być zwyczajną kamienicą w centrum. Na parterze jest sklep spożywczy, a na klatkę schodową wchodzi się z boku.
Moje mieszkanie ma numer osiem i znajduje się na drugim piętrze. Według plakietki obok drzwi, będzie tu mieszkała jeszcze jedna dziewczyna - Margie Beaufort.
Brzmi jakby była córką milionera.
Prawdopodobnie nasze lokum wygląda tak samo jak pozostałe cztery na tym piętrze. Salon został urządzony ładnie, ale nijako, tak jakby osoba, która wybierała meble nie była, ani kobietą, ani mężczyzną.
Ani nie miała osobowości.
Zostawiam walizki w ciasnym przedpokoju i wchodzę do salonu. Po prawej mam lodówkę i cały aneks kuchenny z białymi meblami i czarnymi blatami. Nieco dalej, po lewej, szare krzesła otaczają biały stół, na którym stoją dwa bardzo stylowe kubki termiczne i nieodpakowany ekspres do kawy. Widzę jasnoszary niemal biały fotel, z dwiema wzorzystymi poduszkami i niedbale rzuconym kocem. Prostopadle szaro-czarna kanapa. I stolik kawowy zgadnijcie jakim kolorze (macie rację w czarnym).
Nudę pomieszczenia przełamują rośliny (sztuczne) stojące na parapecie i obok. Wchodzę do sypialni podpisanej moim nazwiskiem, która znajduje się na tej samej ścianie co przedpokój. Widzę, że łazienka jest połączona z moją sypialnią i sypialnią mojej współlokatorki (która jeszcze się nie zjawiła).
Na nowej pościeli leży ładnie opakowany zestaw prezentów. Otwieram i widzę biały kubek z napisem "Idź tam gdzie czujesz się najbardziej żywy", świeczkę o zapachu bawełny (mój ulubiony), paczkę czekolady Toblerone (powstrzymuję się, żeby nie zjeść jej od razu) i... cholera.
Nową lustrzankę wartą jakieś dwa tysiące dolarów. Do opakowania dołączona jest karteczka "Dobre ujęcia wymagają dobrego sprzętu". Czy wszyscy takie dostali?
Siadam na łóżku i szukam jakiegoś wyjaśnienia. Jedyną rzeczą, którą udaje mi się znaleźć w pudełku jest kolejny liścik. "Jakby co, nie krępuj się - możesz powiesić swoje dekoracje."
- Ja pierniczę - słyszę stłumiony głos zza ściany.
Czyli moja współlokatorka też już tu jest i najwyraźniej widziała już swój upominek.
- Też widziałaś już lustrzankę? - pytam, wchodząc do jej pokoju.
Dziewczyna przytakuje.
- Jesteś Mason Catchkeeper? - przygląda mi się uważnie.
- Yep - kiwam głową.
- Margie Beaufort - podaje mi dłoń, a ja żałuję, że nie podałam jej pierwsza.
Dziewczyna jest naprawdę ładna, ma krótkiego, brązowego boba i oczy w tym samym kolorze. Jest ubrana w mom jeans, biały t-shirt z kadrem z jakiegoś starego serialu i klasyczne białe buty Lacoste.
- Skąd jesteś? - pyta.
- Z Chicago - odpowiadam.
- Z Los Angeles - uśmiecha się tamta, jeszcze zanim zdam jej pytanie. - Ładna czapka.
Odruchowo poprawiam moją beanie w kolorach flagi LGBT. Ona w porównaniu ze mną wygląda bardzo stylowo. Ja oprócz czapki mam na sobie jasnoszare dresy i bluzę z kapturem oraz czarne buty do biegania.
- Dzięki - uśmiecham się. - Zawsze marznę w uszy w samolotach.
- Moja siostra też tak ma - dziewczyna szczerzy się odsłaniając zęby.
Jezu, ona jest chodzącą perfekcją. Powinnam jej nie znosić, ale ona mi na to nie pozwala. Po prostu czuję do niej sympatię.
- Podoba mi się to, że jesteś tolerancyjna - wskazuje na moją czapkę. - Zawsze zwracam na to uwagę u ludzi. Sama raczej nie noszę tęczowych motywów. Uważam, że jeśli ktoś nie jest homo, ani nawet bi, to obnoszenie się z tym to taki trochę... szpan? - zastanawia się.
- Każdy jest trochę bi - cytuję Nietzsche'go. Szatynka poznaje cytat o czym świadczy jej kolejny uśmiech.
Ale trzeba przyznać jej uśmiechy są oszałamiające.
- Mniemam, że ty też - mówi. Powinnam czuć się niezręcznie, w końcu znam dziewczynę od dziesięciu minut, a już wpływamy na morze zwane moją orientacją. Powinnam być zła, urażona... ale, o dziwo, nie jestem. Czuję jakbym znała ją od zawsze.
- Co? Nie... - śmieję się, a ona wpatruje się we mnie z dziecięcą ciekawością w oczach. - Chłopcy to nie mój rewir.
Margie chichocze, a potem stwierdza:
- Nie będę cię w takim razie pytać czy jesteś w teamie Aragorn czy Boromir.
- Nie wyglądasz na fankę znanych filmowych sag - oznajmiam. - Przypominasz mi raczej cichą miłośniczkę szwedzkiego kina noir.
To prawda. Na początku stwierdziłam, że musi być płytka, bo nie wydaje mi się by inteligentne osoby przywiązywały taką uwagę do wyglądu (która u niej objawia się w dobranym stroju, delikatnym makijażu i zadbanych dłoniach), ale sprawia wrażenie naprawdę inteligentnej.
Zresztą, nie będę hipokrytką, zwracam ogromną uwagę na szczegóły, a nie uważam się za głupią.
Nigdy nie byłam specjalnie rozmowna, więc analiza wyglądu, wnętrza, mowy ciała, pozwalała mi dowiedzieć się dużo o człowieku, nie wchodząc z nim w interakcje.
- Co to za serial? - pytam wskazując na jej koszulkę. Chłopak leży na stole, a pod nim jest podpis w cudzysłowie "Don't Hate Me Because I'm Beautiful".
- Chłopak poznaje świat - odpowiada. - Z lat dziewięćdziesiątych.
- Fajny? - próbuję prowadzić rozmowę.
- Gdyby był słaby nie kupowałabym t-shirtu z nim - stwierdza rzeczowo.
- Ale mogłaś go też wcale nie widzieć - przekomarzam się.
- Widzę do czego zmierzasz - wstaje z łóżka i odstawia pudełko z aparatem na szafkę nocną. - Nie kupuję ubrań z zespołami, których nie słucham.
Czemu wstała? Siedziałam za blisko? Poczuła się niezręcznie, przez moje lesbijstwo? Śmierdzę? Mam nieświeży oddech?
Siedziała w samolocie przez pięć godzin, może chce rozprostować nogi.
Tego będziemy się trzymać.
Margie
Moja współlokatorka jest wybitnie spostrzegawcza.
Ale tak bez cienia sarkazmu.
Rozgląda się uważnie, widzi każdy szczegół i myśli, że nikt tego nie zauważa.
Poważnie?
Pachnie drogimi, kwiatowymi perfumami, więc nawet jeżeli próbuje udawać, że nie obchodzi ją to jak wygląda, jej wizerunek ma dla niej znaczenie.
Chciałabym usiąść obok niej i ją powąchać, ale tego nie robię. To byłoby dziwne. Baaaardzo.
- Masz ochotę na herbatę? - pytam.
- A masz jakąś? - dziwi się. Wyjmuję z walizki dwa metalowe pudełka.
- Czarna czy zielona?
- Zielona - odpowiada patrząc na mnie jakby chciała powiedzieć "Jesteś cholernie zorganizowana".
Bo jestem.
Wstaje z mojego łóżka i idzie za mną do kuchni. W czasie gdy woda na herbatę się gotuje, zastanawiam się na głos:
- Myślisz, że prześledził nasze konto na Instagramie?
- Na pewno. Jak inaczej wiedziałby, że uwielbiam Toblerone - mówi Mason.
- Ja dostałam paczkę Chips Ahoy - oznajmiam. - Zresztą... masz ochotę? Będą świetne do herbaty.
Po pół godzinie, opakowanie jest puste, a my z Mason rozmawiamy w najlepsze.
- A wtedy ona krzyknęła na cały dom: Mason Catchkeeper pieprzy się z dziewczyną - opowiada blondynka. - Tak straciłam swoje życie towarzyskie.
- Przykro mi - odpowiadam szczerze. - W naszej szkole jest tylu ludzi LGBT, że wszyscy są z tym na porządku dziennym.
- W naszej też, ale się nie przyznają - stwierdza Mason.
- Obiecaj mi coś - proszę poważnym głosem. Na widok niepokoju w jej oczach czuję ogromną satysfakcję.
- Taaaak? - pyta przerażona.
- Nie wspominaj więcej o szkole - uśmiecham się, a ona oddycha z ulgą. - Po pierwsze, już ją skończyłyśmy, a po drugie... to mają być przecież wakacje!
Dziewczyna wybucha śmiechem, a ja cieszę się, widząc, że ją rozbawiłam. Lubię przywoływać ludziom uśmiech na twarzy.
Przysuwam się do niej i pytam czy chce się przejść na śniadanie.
- Okej - mówi przeciągając się.
Ulice są mokre po deszczu, ale nam to nie przeszkadza. Mason z uśmiechem na twarzy przeskakuje kałuże, jakby miała pięć lat. Czego nie omieszkam się jej wspomnieć.
- Głupia jesteś - zbywa mnie.
Jest dziewiąta rano, więc na ulicach nie ma jeszcze tłumu turystów, ale i tak jest dosyć sporo ludzi. Znajdujemy pancake bar i zajmujemy miejsce przy oknie. W sensie ja. Niemal do niego biegnę, gdyż uwielbiam miejsca przy oknie.
Zamawiam pancakes z mąki kokosowej, z borówkami i syropem klonowym, ale Mason idzie na całość.
- Oreo i biała czekolada? Jeśli dostaniesz cukrowego bzika, nie miej do mnie o to pretensji - mówię.
- A ty co? Jesteś moją matką? - odpyskowuje blondynka.
- No wiesz - kładę dłoń na piersi i głośno wciągam powietrze. - Prawie poczułam się urażona.
Wybuchamy śmiechem. Czuję, że ja i Mason możemy być naprawdę dobrymi przyjaciółkami. Jest zabawna, sympatyczna, mam wrażenie, jakbym znała ją od dawna.
Promienie słońca wpadają przez okno, oświetlając jej twarz. Pomimo braku makijażu, wygląda naprawdę świetnie. Ma naprawdę ładne włosy. Wszystko w jej twarzy zdaje się być na swoim miejscu i pasować do każdego innego elementu. Prosty nos, pełne usta, ładne oczy i to przenikliwe spojrzenie.
Jest piękna.
I na pewno nie ma tak dziwacznych natręctw jak ja.
- Zaraz wrócę - mówię i idę do łazienki, umyć ręce.
Kiedy widzę, że nie ma ręczników papierowych, wycieram je o spodnie. Suszarki bardziej szkodzą niż pomagają, a nie wytrę świeżo umytych rąk papierem toaletowym, bo wtedy poszłyby na marne. Wyciągam z kieszeni malutki krem i smaruję nim dłonie, ale tylko po wewnętrznej stronie. Otwieram łokciem drzwi i wychodzę z toalety.
- Nie było cię pięć minut - stwierdza Mason patrząc na zegarek. - Długo myłaś te ręce.
- Wiesz jak to jest, gdy się zamyślisz przy takich prozaicznych czynnościach i stracisz poczucie czasu? - pytam, sugerując, że to właśnie miało miejsce w moim przypadku.
Co jest wierutnym kłamstwem.
- Czasem mi się to zdarza - stwierdza. - Teraz moja kolej.
Dla porównania patrzę na zegarek gdy tylko znika za zakrętem. Dziewiąta trzydzieści osiem. Gdy wraca jest czterdzieści. Cholera.
- Smacznego - mówi, posyłając mi promienny uśmiech.
- Smacznego - odpowiadam, już nie tak wesoło.
Czemu nie mogę być jak normalni ludzie?
Jemy w ciszy, a ja pozwalam moim myślom odpłynąć razem z muzyką lo-fi, która wypełnia lokal. Mason z prędkością światła zjada cały talerz naleśników, podczas gdy ja jestem dopiero w połowie.
- Wszystko w porządku? - pyta. Przytakuję bez słowa.
Widzę, że dziewczyna smutnieje, jest świadoma tego, że nie jest w porządku.
Wszytko w porządku jest najczęściej wypowiadanym kłamstwem w Stanach Zjednoczonych.
- To co teraz kawa na wynos i gotowe na zajęcia o jedenastej? - uśmiecham się, gdy płacimy rachunek.
- Okej - blondynka podrywa się z krzesła.
Czterdzieści minut później, na stoliku kawowym w salonie, stoją dwa kubki z mrożonymi napojami, a my ścigamy się do łazienki.
- Wezmę prysznic pierwsza! - krzyczy dziewczyna zza ściany.
- Bzdura - szukam w walizce ręcznika i kosmetyczki.
- Zaraz się przekonamy - woła.
Gdzie ona jest? Ręcznik już mam, ale ciężko się umyć bez mydła. Gdzie ona jest?
Mam ją.
Porzucam wszystko i biegnę przez moją sypialnię, aż do drzwi łazienki. Czemu postawiłam walizkę przy przeciwnej ścianie?
Niemal potykam się o dywan, ale łapię za klamkę. Słyszę odgłos otwieranych drzwi, po drugiej stronie.
- Haha, pierwsza! - okazuje się, że otworzyłyśmy drzwi w tym samym czasie.
- Ale nie pod prysznicem - stwierdza Mason i odwraca się w jego stronę.
- Nie ma opcji - odpycham ją i zaczynam się siłować.
- Nie zmyłaś makijażu - mówi, próbując dojść do kabiny.
- Pierdolę to! - krzyczę w odpowiedzi, a moja współlokatorka wybucha śmiechem.
- Nie wiedziałam, że księżniczki znają takie słowa - na te słowa zwalniam uścisk.
- Co powiedziałaś? - zamieram.
- Boże, Margie, przepraszam - ona też mnie puszcza. Po przyjaznej atmosferze nie ma śladu.
- Bo co? Bo mam na nazwisko Beaufort? Bo mieszkam w domu na przedmieściach Los Angeles, a moi rodzice są właścicielami znanej firmy - nie wierzę, że powiedziałam o tym wszystkim komuś kogo tak słabo znam. Mój ojciec zarobił na sieci restauracji w Kalifornii ze zdrową żywnością, od lokalnych farmerów. Taki In-N-Out tylko w wersji fit. Mama z kolei jest prawniczką. Oboje poświęcili dużo czasu swojej pracy, ale nigdy nie byli pracoholikami. Ja i moje rodzeństwo nie mieliśmy, więc od groma nianiek, moi rodzice zawsze znajdowali chwilę by przyjść na nasze mecze czy inne pokazy talentów. Nie mamy służby, ani nikogo takiego, a ja osobiście uważam, że nie jestem rozpieszczoną księżniczką, która czeka aż ludzie spełnią jej oczekiwania. Zawsze mi się wydawało, że pod tym względem nie różnię się od moich rówieśniczek. To przecież nie ja dodałam nazwisko mojego taty do Wikipedii.
- Po prostu... twoje życie wydaje się idealne - mówi nieśmiało blondynka.
- Moje życie nie jest ani trochę idealne - odpowiadam i wychodzę z łazienki.
Jak myślicie kim jest gość, którego dziewczyny podejrzewają o prześledzenie ich kont na Instagramie? Co miała na myśli Margie? Czy macie pomysł jak będzie wyglądało pierwsze spotkanie reszty bohaterów. Jeśli wam się podobało, bardzo chętnie zobaczę wasze gwiazdki i komentarze pod tym rozdziałem :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro