Broken wings
Z dedykacją dla @001michan
Zimno.
Było pierwszym co poczułam. Wszechogarniajace zimno, przeszywające nie tylko moje ciało, aż do kości, ale również zanurzające swe lodowate palce w moją duszę.
Ból.
Pojawił się zaraz po nim. Ból tak ogromny, że nie dało się go z niczym porównać. Paraliżował nie tylko moje ciało ale i umysł.
Cisza.
Złowroga, zabójcza, zwiastująca co najgorsze. Starałam się skupić aby wychwycić choć najmniejszy szmer. Choćby bicie własnego serca. Własny oddech. Nic.
Ciemność.
Z trudem, jak Syzyf wtaczający swój głaz, uchyliłam powieki. Widziałam tylko nieprzeniknioną czerń. A może, wcale nie udało mi się ich otworzyć?
Gdzie ja jestem?
Próbowałam sobie przypomnieć co się stało. Miedzy zimnem a bólem przeciskało się jakieś wspomnienie. Mozolnie, milimetr za milimetrem. Było jedynie bladym punktem, mniejszym od główki szpilki.
Starałam się na nim skoncentrować. To pozwało mi częściowo zignorować ból i zimno. Wytężyłam wszystkie siły, chcąc przyspieszyć ten proces, jednak nadaremno.
Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona. Chyba minęły wieki, a może tylko chwila, nie potrafiłam tego ocenić, jak w końcu zamajaczył pierwszy fragment.
Śmiech.
Zabrzmiał jak wystrzał z kanonierki. Zabolało. Uszy już się odzwyczaiły od dźwięków. Miałam wrażenie, że mnie to zabije.
Światło
Syknęłam, choć nie rozszedł się żaden dźwięk. Światło było niczym sypnięcie solą . Jakby moje oczy płonęły.
Zapach.
Świeży podmuch przyniósł zapach łąki. Duszący, obrzydliwe słodki, zatykający moje płuca, niczym klej.
Olśnienie
W jednej milisekundzie znalazłam się gdzieś indziej.
- Dlaczego płaczesz?
Załzawionymi oczyma wpatrywałam się w małego, brązowowłosego chłopca. Mógł mieć nie więcej niż pięć lat. Ukucnął naprzeciw mnie. Jego zielone oczęta wyrażały czyste zdumienie.
- Boli...
Przetarłam oczy dłonią. Niewiele to dało, gdyż kolejna porcja łez przesłoniła mi widok.
Siedziałam na łące pełnej wysokich traw i kwiatów. Delikatny wiaterek rozwiewał moje włosy, a słoneczko przyjemnie grzało.
- Co cię boli? - spytał przechylając główkę.
Rozejrzałam się dookoła. Przygasła zieleń trawy wokół mnie skąpana była szkarłatem krwi. Krople leniwie skapywały z chabrów oraz maków. Gdzie nie gdzie, do łodyżek kwiatów i traw przyczepiły się białe, puchate piórka, kołysząc się z rytmem wiatru. Tkwiły również w szkarłatnych kroplach. Mniejsze, większe, połamane, zniszczone.
- Były piękne, wiesz?
Spojrzałam przez ramię, jednocześnie sięgając ręką na plecy. Skrzywiłam się z bólu, kiedy palce zanurzyły się w ciepłej cieczy. Z oczu popłynął kolejny potok łez, nie tylko z bólu ale i z poczucia straty. Tak, moje skrzydła były piękne. Duże, silne, białe jak śnieg. Wzbijałam się na nich aż do gwiazd, wirując z nimi w tańcu. Szybowałam na nich całymi godzinami, jedynie od czasu do czasu wykonując nieznaczny ruch.
Dzięki nim poruszałam się bezszelestnie, nawet podczas nurkowania zza granicy chmur, osiągając zawrotną prędkość wyciskającą łzy z moich zielonych oczu, nikt nie słyszał mojego nadejścia. Byłam taka szczęśliwa. Najszczęśliwsza istota we wszechświecie. Nic mnie nie ograniczało! Mogłam dotrzeć dokąd tylko zapragnęłam! BYŁAM WOLNA!
- Co się z nimi stało?
Usiadł, podciągnął kolana, oplótł je rękoma i ułożył na nich główkę, aby wygodniej się mu słuchało.
- Zabrano mi je...
Skuliłam się w sobie. Powinnam wcześniej zareagować! Powinnam wcześniej zrozumieć! Lata temu, kiedy niektóre pióra zaczęły zmieniać swoją barwę. Kiedy wypadały pierwsze lotki. Kiedy nie mogłam nadążyć za gwiazdami. Kiedy zaczęłam słyszeć ich szum. Może wówczas nadal bym je miała...
- Kto ci je zabrał?
Wyciągnął rękę odgarniając moją grzywkę. Wychylił się, chcąc pochwycić mój wzrok. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Były takie... takie... przenikliwe. Jakby dotykały mojej duszy i tam odszukiwały odpowiedzi na swoje pytania.
- Los... Inni... Ja sama...
Szepnęłam ukrywając twarz w ramionach. Tak, winni byli wszyscy. W równych częściach. Jeden zależny od drugiego. Nic nie działo się bez przyczyny. I każda akcja miał swoją reakcję. Każdy cios, niepowodzenie, rezygnacja, zdrada kogoś bliskiego, poddanie się... Całymi latami, krok za krokiem, niszczyły je. Moje drogocenne skrzydła. Mój skarb. Moją wolność. I moja wina, że je straciłam. Ostatni cios, bolesny, niespodziewany, zdradziecki, zabójczy, odebrał wszelką nadzieję, kiedy wyrwał ich pozostałości z mojego ciała. A ja?! Nic nie zrobiłam. Byłam zbyt słaba. Pokonali mnie.
- Chcesz je odzyskać?
Jego szept do moich uszu przyniósł lekki powiew wiatru. Powoli przeniosłam na niego nic nierozumiejące spojrzenie. Czyżby ten dzieciak był aż tak okrutny? Jak mógł w takim momencie, tak perfidnie żartować. Jednak kiedy mu się przyjrzałam, nie znalazłam w nim fałszu. Szmaragdowe oczy lśniły jak dwa klejnoty, a uśmiech był tak szczery, jak wschód słońca.
- To jest możliwe?
Musiałam się upewnić. Zanim moje serce oszaleje, zanim mój umysł oszaleje, zanim moje ciało oszaleje. W marzeniach znów wzbijałam się w przestworzach, tańcząc na nocnym niebie, przecinając puchate obłoki, unosząc się tuż nad taflą wody.
- Chodź ze mną
Poderwał się na równe nóżki i z uśmiechem wyciągnął do mnie dłoń. Dopiero kiedy wstał, zauważyłam, że ma na sobie jedynie białe spodenki. Chwile się wahałam, jednak, w sumie, nie miałam już nic do stracenia. Chwyciłam drobną rączkę i z trudem się podniosłam. Resztki moich skrzydeł opadły, a zakrwawione pióra rozniósł wiatr. Bałam się. Nauczona doświadczeniem bałam się, czy dobrze robię ale chęć ponownego lotu był silniejszy.
- Kim jesteś?
Do tej pory nawet się nie przedstawił, a ja mu zaufałam. Wierzyłam, pomimo, że już tyle razy się zawiodłam, wierzyłam, że on nie chce mnie skrzywdzić. Bo kto kopie leżącego? Ten słodki dzieciak nie może być zły? Prawda...? PRAWDA?!
- Jestem Wiara!
Odwrócił się do mnie, uśmiechając się tak słodko, że rozczuliłby najtwardsze serce. Nikt, absolutnie nikt by mu się nie oparł. Ja też nie. Poczułam jak fala przyjemnego ciepła rozlewa się po całym moim ciele. Od głowy aż po same koniuszki palców u nóg. Dlaczego więc? Dlaczego w następnej sekundzie leciałam w dół. W czarną, zimną czeluść. A przed oczami cały czas miałam jego promienny uśmiech.
- Czyli to mój koniec.
Pomyślałam w końcu uświadamiając sobie gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Niczego się nie nauczyłam. Najpierw straciłam skrzydła, teraz stracę życie. A może ja już nie żyję i jestem w piekle? Chociaż czy w piekle może być tak zimno i ciemno? Tak, bo to moje prywatne piekło.
- Wstań!
Pierwsze co usłyszałam. Głos był miękki, kobiecy, przyjemny ale dla mnie był jak smaganie biczem. Ukryłam głowę w ramionach chcąc go zignorować, jednak cały czas rozbrzmiewał w mojej głowie, niczym tysiąckrotne echo.
- Nie chcę...
Mój głos był dziwnie zmieniony. Ochrypły, szorstki, nieprzyjemny. Naprawdę nie interesowało mnie co ta osoba chce ode mnie. Skoro nawet Wiara mnie zdradziła, to kimkolwiek jest ona również mnie zdradzi. A już nie ma czego mi odebrać. Zostało mi tylko życie.
- Nie bój się!
Gorzkie łzy przetoczyły się po mojej twarzy. Żart! Jak mam się nie bać? Jestem obdarta ze wszystkiego co było mi drogie. Ciemność, zimno, strach. Moje własne, małe piekło!
- Zostaw mnie...
Błagałam. Chcę spokoju. Nie mam już sił. Chcę zostać sama. Pomimo bólu, resztką sił podciągnęłam nogi kuląc się jeszcze bardziej. Zostaw mnie... Zostaw mnie... Zostaw mnie... Odejdź...
- Chodź!
Poczułam jak łapie mnie za ramię i szarpie do góry. Była silna. Bardzo silna. Czułam jak mnie podnosi. Mój wzrok nie przenikał mroku. Był tylko ten głos i dotyk. Silne szarpnięcie... kolejne... i kolejne... Ból rozrywał moje ciało. Czułam, że za chwilę rozpadnę się na kawałeczki. Chcąc aby się to skończyło zebrałam się w sobie i nim się zorientowałam znów byłam na łące.
- Gdzie jestem?
Rozejrzałam się. Ta łąka była inna. Piękny zielony dywan pokryty był plamami białych stokrotek, różowej koniczyny, żółtych kaczeńców. Wszystko było takie młode, takie świeże, soczyste.
- W domu
Przede mną stała młoda dziewczyna. Zwiewna sukienka powiewała na wietrze, tak samo jak jej długie, proste, brązowe włosy. Uśmiechała się promiennie a jej oczy...
- Kim jesteś?
Zmrużyłam powieki aby móc lepiej widzieć. Jej oczy były fascynujące. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana. W zależności od konta padania światła jej oczy zmieniały kolor od niebieskiego, przez szafirowy do zielonego, jednak dopiero kiedy się zbliżyła dostrzegłam w nich jeszcze brązowe plamki. "Tęczowe oczy" przebiegło mi przez głowę.
- Nadzieją
Musnęła mój policzek. W tej samej chwili cały ból i chłód zniknęły. Moje zakrwawione ręce stały się na powrót czyste a strzępki brudnego ubrania zmieniły się w czystą, zwiewną szatę. Jednak nie to zaskakiwało najbardziej a to, że unosiłam się kilka metrów nad ziemią.
Z góry patrzyłam jak Nadzieja wiruje w tańcu śmiejąc się perliście, zadzierając w górę swoje rumiane lico. Też się zaśmiałam, a łzy szczęścia spływały po mojej twarzy.
Miękko wylądowałam na soczystej trawie, nadal na zmianę śmiejąc się i płacząc. Czułam je. Potężniejsze od poprzednich. Cień jaki rzucały kiedy jeszcze byłam w powietrzu miał rozpiętość co najmniej dziesięciu metrów i nie było to tylko złudzenie. Kiedy je złożyłam sięgały wysoko ponad moją głowę, a ostatnie lotki gładziły czule podłoże.
Przesunęłam je do przodu aby móc ich dotknąć. Jedwabiste w dotyku, czarne, lśniące pióra mieniły się w blasku słońca od granatu aż po złoto. Rozpostarłam je i przecięłam nimi powietrze. Widziałam jak się poruszają jednak nie wydały żadnego dźwięku.
- Co mam robić?
Nadal nie mogłam uwierzyć, że to prawda! Nadzieja widząc moją niepewność skinęła głową ku niebu. Spojrzałam w górę. Każdy zamach wznosił mnie o kilka metrów. Im wykonywałam pewniejsze ruchy, tym szybciej się wznosiłam. Szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy, kiedy przebijałam się przez obłoki. Wyżej, jeszcze wyżej, aż do samych gwiazd.
Zastygłam w powietrzu rozkoszując się widokiem, aby w następnej chwili zanurkować z powrotem w dół. Pęd był tak szybki, że aż zaparło mi dech. Byłam już blisko kiedy rozpostarłam je i wręcz zawisłam w powietrzu metr nad ziemią. Oddychałam szybko, głęboko, płacząc i śmiejąc się.
Nadzieja również się uśmiechała po czym zakręciła w ostatnim piruecie i rozpłynęła się, a ciepły wiatr przyniósł do moich uszu jej odpowiedź
-ŻYĆ!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro