Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9 dni do świąt

Ze wspólną nauką wiązał się jeden, całkiem poważny problem. Otóż, ani Brienne, ani Jaime, chociaż żadne nie powiedziało tego wprost, nie mieli ochoty zapraszać tej drugiej osoby do siebie do domu. Brienne obawiała się, że jeśli zaprosi chłopaka do siebie, raczej nie będzie mogła liczyć na warunki sprzyjające nauce, bo na pewno od razu zainteresowałby się nimi Selwyn i stale będzie do nich zaglądał z pytaniem czy czegoś nie potrzebują. Zazwyczaj ta jego cecha była absolutnie urocza i wzbudzała w dziewczynie jedynie ciepłe uczucia względem taty, w tej jednak konkretnej sytuacji byłoby to mocno rozpraszające. Poza tym zaś, Brienne już i tak była wystarczająco wytrącona z równowagi tym, że to właśnie Jaime będzie ją uczył matematyki, a myśl że miałby to robić w jej pokoju, była dziwnie przerażająca.

Jaime natomiast prawie tak samo jak panującej w domu nieznośnej ciszy i przytłaczającej atmosfery wiecznego napięcia, nienawidził zapraszać ludzi do siebie. Gdyby komukolwiek o tym powiedział, zapewne zostałby wyśmiany i może nawet słusznie. W końcu nie miał się czego wstydzić, wręcz przeciwnie — wiedział w końcu, że wielu znajomych wręcz zazdrościło mu, że mieszka w tak wielkim domu. I właśnie na tym polegał problem.

Wszyscy reagowali tak samo. Wiedzieli co prawda, że jego rodzina jest zamożna, ale widząc wielki, elegancki dom, patrzyli na niego z mieszaniną zazdrości i podziwu. A on zawsze miał ochotę krzyczeć "nie macie mi czego zazdrościć". Chwilami wręcz własnego domu nienawidził. Luksusy nigdy nie potrafiły zabić w nim samotności, która tam właśnie najbardziej mu doskwierała. A ogromna przestrzeń, którą dysponował, jedynie potęgowała poczucie, że jest na świecie całkiem sam. Patrzył więc na twarze zazdrosnych znajomych i zastanawiał się, czy mogą się choćby domyślać, jak on się czuje w miejscu, którym oni się zachwycali.

Dziwnie się bowiem czuł ze świadomością, że sam gardzi czymś, co inni chcieliby mieć. Że on ucieka jak tylko może z własnego domu, źle się w nim czuje, podczas gdy właśnie ten dom stanowi obiekt zazdrości. W takich chwilach jeszcze bardziej niż zwykle miał wrażenie, że jest zwykłym niewdzięcznikiem. Że dostał tyle od życia i nie potrafił tego nigdy docenić.

Koniec końców więc, oboje, i Brienne, i Jaime, tylko kombinowali, jakby tu znaleźć inne miejsce do nauki. Ostatecznie skończyli w klimatycznej kawiarni niedaleko szkoły, usiłując pomieścić książki i notatki na niewielkim, drewnianym stoliku. Gdy już zdawało im się, że jakimś cudem osiągnęli sukces, zjawiła się kelnerka z ich zamówieniem i okazało się, że na nie miejsca już im nie wystarczy, nieważne, jak bardzo by się starali.

Brienne, która niespecjalnie przejmowała się stanem swojego zeszytu ("tak długo, jak mogę coś rozczytać, jest ok") postawiła po prostu na nim kubek z gorącą czekoladą, Jaime jednak nie odważył się pójść w jej ślady i swoją piernikową latte trzymał cały czas w rękach, co nieco mu jednak doskwierało. Chłopak zwykł  zazwyczaj mocno gestykulować przy mówieniu i teraz, gdy tłumaczył Brienne zawiłości funkcji kwadratowych, cały czas musiał się pilnować, by tego nie robić. Upust swojej wiecznie niespożytej energii dawał więc jedynie, trochę nieświadomie, swoim potokiem słów, wypowiadanych tak szybko, że Brienne co chwilę musiała go prosić, żeby zwolnił, albo powtórzył coś jeszcze raz.

Poza tym jednak tłumaczył całkiem dobrze. Owszem, chwilami za szybko i zbyt chaotycznie, ale ani razu nie stracił cierpliwości do swojej mało pojętnej uczennicy i powtarzał wszystko po tyle razy, ile potrzebowała, próbując znaleźć coraz to nowe, lepsze sposoby na przekazanie jej wiedzy, aż w końcu Brienne czuła, że rozumie większość zagadnień, w każdym razie na tyle, na ile dziewczyna nienawidząca matematyki mogła zrozumieć ten przedmiot.

Nawet nie wiedzieli, ile spędzili czasu, siedząc w przytulnym wnętrzu kawiarni, ale na pewno więcej, niż się spodziewali. Chociaż bardzo starali się skupić na nauce, wychodziło im to różnie i często zbaczali z tematu, wchodząc w dyskusje na tematy kompletnie niezwiązane z matematyką. Ot, choćby usłyszawszy, że w cicho grającym radiu leci piosenka, którą oboje lubili, zaczęli rozmawiać o tym, o czym chyba zawsze mieli najwięcej do powiedzenia w swoim towarzystwie, czyli o muzyce. Brienne, wychowana w rodzinie, w której każdy prawie przy każdej czynności, nawet tak prozaicznej, jak zmywanie naczyń, musiał coś nucić, miłość do muzyki miała praktycznie we krwi. Jaime zaś odkrył ją w sobie dużo później, gdy w podstawówce ojciec zmusił go do uczęszczania na dodatkowe zajęcia z muzyki. Chociaż na początku buntował się, jak tylko mógł, szybko stały się one jedynymi zajęciami dodatkowymi, które naprawdę lubił. A potem to właśnie w muzykę zaczął uciekać, żeby choć na chwilę oderwać się od domowej rzeczywistości.

Było już dobrze po dziewiętnastej, kiedy Brienne z żalem oznajmiła koledze, że powoli musi się zbierać, uprzednio kilka razy dziękując mu za pomoc w nauce. Jaime jednak nie miał najmniejszej ochoty się z nią rozstawać, zaproponował więc, że ją odprowadzi. Nieważne, że mieszkał w zupełnie innej części miasta. Starając się, by zabrzmiało to tak, jakby było mu wszystko jedno, oznajmił, że równie dobrze może się przejść kawałek. Nie wiedział nawet, że i Brienne cieszyło jego towarzystwo.

— Mogę zapalić? — zapytał Jaime, gdy szli razem z Brienne w stronę jej domu.

Nie był pewien, czy wypada wyciągać przy dziewczynie papierosy. Kusiło go już bardzo, na tyle, że co chwilę łapał się na odruchowym sięganiu do kieszeni kurtki, gdzie zawsze nosił paczkę, ot, na wszelki wypadek. Powstrzymywała go jednak świadomość, że Brienne, z tego przynajmniej, co wiedział, nie znosiła, gdy się przy niej paliło. Przyznała mu kiedyś, że bardzo jej przeszkadza dym papierosowy.

— Jeśli musisz. — Brienne niechętnie wzruszyła ramionami, marszcząc nosek.

Słysząc taką odpowiedź, chłopak bez trudu domyślił się, co tak naprawdę chciała powiedzieć, więc z powrotem wysunął rękę z kieszeni.

— Nie muszę — odpowiedział, uśmiechając się ciepło do dziewczyny. Ostatecznie mógł przecież wytrzymać jeszcze pięć minut.

Jaime myślał zawsze, że o tym, jak dobrze czuje się przy drugim człowieku, świadczyło to, że nie mógł przy nim zamknąć ust. Potem jednak poznał Brienne Tarth i zrozumiał, jak bardzo się mylił. Tak, mógłby z nią rozmawiać godzinami. Ale było mu przy niej równie dobrze, gdy milczeli. A przecież nie znosił ciszy, zawsze czuł wręcz głęboki wewnętrzny przymus, by ją wypełnić. Tymczasem przy Brienne było inaczej. Przy niej nie czuł się niezręcznie, gdy tylko nie mówili przez dłużej niż kilka sekund, nie musiał gadać tylko po to, by nie zapadło między nimi milczenie. I w chwili właśnie, gdy to zauważył, zrozumiał, jak wyjątkowe miejsce zajęła nagle w jego życiu ta cicha i niepozorna dziewczyna.

Gdy teraz szli ulicą, po odrobinę oblodzonym i przykrytym cienką warstwą śniegu chodniku, Brienne wciąż uśmiechnięta po miło spędzonym czasie, on, równie zadowolony, spoglądając na nią co jakiś czas, nie odzywali się ani słowem. Ona szła, wpatrując się w ciemne, zachmurzone niebo i sznury lampek ciągnące się od latarni do latarni rozmarzonym wzrokiem, a on, równie nieobecny duchem, nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Tylko tyle i zarazem aż tyle. Ot, dwójka niepozornych nastolatków idących ramię w ramię, nawet ze sobą nie rozmawiających.

A jednak, w tej właśnie zupełnie zwyczajnej chwili, czuł coś na kształt szczęścia. Widząc bowiem, jak Brienne się uśmiecha, jak w oczach tańczą jej iskierki, również czuł, że twarz rozjaśnia mu uśmiech. Jej radość wystarczyła, by sam również poczuł się lepiej. I, chociaż było to miłe uczucie, powoli zaczynał się zastanawiać, co właściwie się z nim dzieje. Przecież przez ostatnie miesiące nawet nie rozmawiał z Brienne za dużo. A teraz nagle odkrył, że oto widzi w dziewczynie coś w stylu centrum swojego wszechświata. Ona zaś zapewne — po prostu starego znajomego, z którym miło czasem spędzić trochę czasu. Dosyć znacząca różnica w uczuciach.

Nic więc dziwnego, że Jaimego sytuacja zaczęła trochę przerażać. I nic dziwnego, że choć wcale nie miał na to ochoty, w końcu zmusił się do oderwania wzroku od jej ślicznej, tak urzekającej twarzy. Musiał przestać myśleć o tym, jak pięknie wygląda, gdy się uśmiecha. Musiał przestać o niej myśleć w ogóle. Nie zauważył nawet kiedy już stanęli pod drzwiami kamienicy, w której mieszkała Brienne.

— W takim razie... może chcesz wpaść do mnie na chwilkę? — zaproponowała Brienne niepewnie, spuszczając wzrok. Jakoś bała się w tej chwili patrzeć na twarz kolegi. Nie zapraszała go do domu od dawna w irracjonalnej obawie, że chłopak z miejsca wyczuje szóstym zmysłem panujący w domu smutek i pustkę po mamie dziewczyny. — To znaczy... jeśli chcesz.

Jaime uśmiechnął się, patrząc na nią taką, chyba nawet nieświadomą, że policzki czerwienią jej się nie tylko z zimna.

— Chętnie — odpowiedział

*

Jaime uwielbiał przychodzić do Brienne do domu, nawet jeśli ostatnio gościł tam o wiele rzadziej niż kiedy chodzili jeszcze do podstawówki. Brienne co prawda twierdziła, że panuje tam wieczny chaos, ale on wręcz chłonął jego atmosferę i zdążył polubić tatę dziewczyny, który już dawno wywarł na Jaimem miłe wrażenie. Człowiek ten miał sympatyczną twarz, dobrotliwy uśmiech i zawsze zwracał się do niego uprzejmie, ze stoickim spokojem. Był przy tym bardzo zainteresowany życiem córki i zawsze, gdy Jaime u niej przesiadywał, zaglądał czasami do nich, by dowiedzieć się, czy ona i jej gość, czegoś nie potrzebują, czasem nawet spędzali ten czas we trójkę. Rozumiał dlaczego przyjaciółka może mieć czasami tego dosyć, ale i tak sam jednak niesłychanie jej zazdrościł.

U niego w domu zawsze było cicho. Każdy zajmował się samym sobą, a nawet, gdy zdarzało im się porozmawiać, robili to dosyć cicho i sztywno. Selwyn, zawsze gdy z nimi rozmawiał, wyglądał na autentycznie zainteresowanego ich odpowiedziami. Sam Jaime, gdy zwykle opowiadał ojcu o takich rzeczach jak szkoła, czy życie towarzyskie, zawsze odnosił wrażenie, że mężczyzna pyta jedynie z grzeczności. A z czasem w ogóle przestał się tym interesować i jego rola jako rodzica ograniczała się już właściwie to przepytania rodzeństwa z ich szkolnych osiągnięć.

Czuł się dobrze również w samym pokoju Brienne — niewielkim i wypełnionym do granic możliwości. Przy ścianie stał regał zastawiony równiutko różnego rodzaju książkami, na biurku panował artystyczny nieład, a nad łóżkiem wisiały plakaty i obrazki. Do tych, które rzuciły się Jaimemu w oczy, należał duży plakat kinowy z kadrem z jednego z ulubionych filmów dziewczyny oraz kilka mniejszych rysunków wykonanych tuszem, przedstawiających — jak chłopak się domyślał — ulubione miejsca dziewczyny w Norwegii. Na jednym z nich rozpoznał nawet kopenhaską Nyhavn. W oknie wisiały dzwonki wietrzne ze szklanymi delfinkami, a podłogę pokrywał puszysty błękitny dywan, w tym samym kolorze co narzuta na łóżku.

Ta obfitość, która dotyczyła niemal wszystkiego w pomieszczeniu, sprawiała, że pokój zdawał się przytulny. Tym chyba jednak, co najbardziej przykuło jego wzrok, był stojący na jednej z półek gramofon. Jako wielki fan muzyki i wszystkiego co stare, Jaime zawsze skrycie marzył o takim cudzie. Chociaż jednak ojciec nigdy nie żałował na niego pieniędzy, wolał zasypywać go nowinkami technologicznymi, w założeniu, że to mu się bardziej przyda. W rezultacie więc Jaime zawsze miał najdroższy telefon w klasie i markowe ubrania, ale prawie nic z tego, co naprawdę chciał.

— To po tacie — wyjaśniła Brienne, widząc zachwyt kolegi. — Ma zupełnie inny urok niż używanie Spotify, a nawet zwykłego radia.

— Ja ci się nie dziwię, uwierz. Toż to cudeńko. Dużo masz winyli? — zainteresował się.

— Za dużo — roześmiała się Brienne. — Już po tacie odziedziczyłam niezłą kolekcję, a jeszcze co roku dokupuję na jarmarku. No a potem narzekam, że nie mam ani pieniędzy, ani miejsca na przechowywanie tej całej kolekcji.

— Zawsze kiedy widzę te wszystkie stoiska, żałuję, że nie mam na czym słuchać winyli, bo wykupiłbym pewnie połowę tego, co mają. — Jaime uśmiechnął się. — Mogę obejrzeć? — Wskazał głową na jej kolekcję płyt.

— Jasne. Możesz nawet coś wybrać, żebyśmy puścili. Jeśli masz ochotę oczywiście — zaproponowała.

— Mam — zapewnił ją, może nieco zbyt gwałtownie. Może przez to, że Brienne niewiele mówiła o swoich pomysłach, czuł silną potrzebę zapewnienia jej, że spodoba mu się wszystko, co wymyśli.

Z entuzjazmem zabrał się za przeglądanie winyli. Jak się spodziewał, ujrzał tam głównie starego, klasycznego rocka — wszystkie płyty Beatlesów, sporo Pink Floyd, Queen i The Rolling Stones. Im dłużej przeglądał kolekcję Brienne, tym szerzej się uśmiechał. Nie zauważył nawet kiedy dziewczyna uklękła obok niego na podłodze, zaglądając do pudełka z płytami.

— Co powiesz na to? — zapytała, pokazując na nieco podniszczoną okładkę płyty z najpiękniejszymi świątecznymi utworami. — W końcu już blisko Boże Narodzenie.

— Dobry wybór. — Jaime uśmiechnął się szeroko. Widząc ten uśmiech, Brienne poczuła, że sama automatycznie się rozpromienia.

Gdy z gramofonu popłynęły pierwsze dźwięki Let It Snow, bądź co bądź jednej z jego ulubionych świątecznych piosenek, ogarnęło go rozmarzenie. Miał ochotę przymknąć oczy i przenieść się do innego świata. Tym razem jednak powstrzymał go widok, jaki się przed nim malował. Brienne zdawała się równie zatopiona w muzyce, co on. Nuciła pod nosem, uśmiechając się lekko i chyba odpłynęła myślami gdzieś dalej. Nie zauważyła nawet, że chłopak wpatruje się w nią roziskrzonym wzrokiem, cały przepełniony zachwytem, wywołanym już nie tylko piosenką, ale i nią. Nie wiedziała, jak bardzo Jaime lubi na nią patrzeć. Zwłaszcza, gdy była, tak jak teraz, szczęśliwa i odprężona. Nie wiedziała, jaką radość mu to sprawia. I nie miała się na razie dowiedzieć, bo to on pierwszy wyrwał się z zamyślenia, gdy piosenka dobiegła końca i szybko odwrócił wzrok. Mimo świadomości, że dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, na policzki wypłynęły mu intensywne rumieńce.

Boże, co się z nim działo? Przecież byli tylko znajomymi. I jeszcze nie tak dawno ledwie się zauważali, mijając na szkolnym korytarzu. No dobrze, ona ledwie go zauważała. Jaime zaś, niezależnie od okoliczności, zauważał ją zawsze. I zawsze potem wypełniała jego myśli, sprawiała, że żałował, że ich relacja nigdy nie rozwinęła się bardziej. Wmawiał sobie zwykle, że ciągnie go do niej tylko i wyłącznie z uwagi na ich przeszłość. W końcu, chociaż do dzisiaj nie rozumiał, co między nimi było tamtego feralnego roku w podstawówce — czy zaczynała ich łączyć sympatia, czy tylko współczucie sprawiało, że czasami Brienne spoglądała na niego przychylniejszym okiem — ale nie mógł o tym zapomnieć. Więc czasami myślał, że tylko o to chodzi. O to dziwne poczucie, że mimo że nigdy nie trzymali się blisko, jednak coś jej zawdzięczał.

Teraz jednak zrozumiał, jak bardzo się mylił. Tu już nie miało znaczenia, co było kiedyś. Liczyło się to, co teraz. A teraz Brienne była tak niezwykle piękna, że nie mógł oderwać od niej wzroku. I tak cudowna, już nie tylko z wyglądu, że nie potrafił wyrzucić jej ze swoich myśli. Już nawet nie wiedział, dlaczego.

Wiedział tylko, że zdecydowanie powinien zachować te przemyślenia dla siebie.

Gdy więc w końcu i ona wróciła do świata i uśmiechnęła się lekko do kolegi, Jaime wyglądał na praktycznie niewzruszonego. A przynajmniej taką miał nadzieję. W końcu zwykle mu się to udawało, prawda? Zwykle dobrze ukrywał, co tak naprawdę siedzi mu w głowie.

— Piękna, prawda? — zapytała cicho, jakby nie chcąc zagłuszać następnej piosenki. — Bardzo ją lubię. Pamiętam, jak tata mi ją pokazał.

Przez chwilę Jaime miał ochotę powiedzieć, że nie tylko piosenka była piękna.

— Tata często ci puszcza nowe piosenki? — zapytał, by odwrócić swoją uwagę od myśli, które sprawiały, ze znowu zaczynał się rumienić.

— Prawie wszystkie zespoły, których teraz słucham, znam dzięki tacie — odpowiedziała Brienne, na szczęście chyba nie zauważając, że policzki kolegi pokrywają się szkarłatem, niczym u panny na wydaniu. — Kiedy byłam trochę młodsza, często siadałam w gabinecie taty i słuchałam z nim muzyki na gramofonie. — W ostatnich słowach Brienne pobrzmiał smutek spowodowany żalem.

Mimo to chłopak zazdrościł przyjaciółce. On nie miał takich wspomnień. Jemu nikt nie puszczał muzyki, ojciec nawet nie wpuszczał go do swojego gabinetu, mówiąc, że tylko przeszkadza. Gdy słuchał jakiejś piosenki, nigdy nie przychodziła mu na myśl konkretna osoba, bo wszystko zawsze odkrywał sam, ewentualnie przez niewiele znaczących znajomych ze szkoły. Chociaż — pomyślał — może w tej kwestii coś się teraz zmieniło. Teraz już wiedział, że Let It Snow będzie mu stale przypominać obraz rozmarzonej dziewczyny. Nie miał wcześniej żadnych związanych z muzyką miłych wspomnień. Ale może właśnie teraz je tworzył. Z Brienne.

*

Pierwszą rzeczą jaką zrobiła Brienne, gdy wstała następnego dnia z łóżka, było niemal machinalne podejście do gramofonu i włączenie muzyki. Nie zmieniła płyty od poprzedniego wieczoru i słysząc ponownie Let It Snow, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nie rozumiała, co właściwie czuła wczoraj, siedząc tu z Jaimem na podłodze i słuchając muzyki.  Nie rozumiała, czemu tak bardzo nie chciała by wychodził, ani dlaczego później długo nie mógł opuścić jej myśli. Teraz nawet melodia brzmiała dla niej inaczej, towarzyszyły jej inne emocje.

A przecież tamten dzień nie był niczym szczególnym. Ot, dwójka znajomych, siedzących dość daleko, zbyt daleko od siebie i słuchających muzyki, którą oboje kochali. Nie powinno to robić dla niej żadnego wrażenia. Nie powinna potem rozpamiętywać każdej sekundy, nie powinna przy robieniu śniadania nucić tej piosenki pod nosem, uśmiechając się do siebie. A jednak to robiła. I nawet nie zastanawiała się specjalnie, dlaczego. Może i dobrze. Gdyby obudziła się z tego przyjemnego rozmarzenia, przestraszyłaby się zapewne emocji, które się w niej obudziły i udawała, że nic się nie stało. Że nic specjalnego nie czuje.

Może zaczęłaby się zastanawiać, czy, cokolwiek się z nią teraz działo, choć w niewielkim stopniu dotyczyło także Jaimego. Czy też uśmiechał się na myśl o wspólnie spędzonych chwilach, czy również chodziła mu po głowie wspólnie słuchana piosenka? Doszłaby zapewne do wniosku, że to niemożliwe.

Tak, zdecydowanie dobrze, że jej logiczny, analizujący wszystko umysł, jeszcze w tym wypadku nie doszedł do głosu. Czuła się zdecydowanie lepiej bez jego podszeptów.

Ta bardzo pogrążyła się w urokach minionego popołudnia, że nawet nie zauważyła, iż wzrok taty, udającego cały czas uparcie, że czyta przy śniadaniu gazetę, od dawna tak naprawdę spoczywa na niej. I wyraża dużo większe zrozumienie sytuacji, w której się znalazła, niż to, na które Brienne mogła liczyć ze strony własnego rozumu.

Selwyn odchrząknął w pewnym momencie, lekko strzepując gazetę w dłoniach.

— Miło wczoraj spędziłaś czas ze znajomym? — zapytał, uznając, że ze wszystkich pytań, które przychodziły mu do głowy, to było najbardziej neutralne. Ach, żona, zobaczywszy go dzisiaj w akcji, na pewno byłaby dumna. Subtelność i dyskrecja w najczystszej postaci. Tak, jak mu zawsze powtarzała, usiłując wytłumaczyć, jak postępować z dorastającymi dziećmi.

— Hm? — Przez chwilę, której potrzebowała, by wrócić do rzeczywistości, Brienne nawet nie wiedziała, o co tata pytał. — Tak, jasne.

— To dobrze. — Selwyn uśmiechnął się lekko. Lakoniczna, nieco nieprzytomna odpowiedź córki tylko utwierdziła go w domysłach, spróbował więc nieco śmielej, licząc, że jednocześnie wciąż będzie wystarczająco subtelny. — Coraz bardziej lubię tego twojego kolegę, wiesz? Jaimego? — Brienne jedynie skinęła głową, uśmiechając się nieco szerzej. — Słyszałem, że słuchaliście muzyki. 

— Tak. Pomagał mi wybrać. — Brienne sama nie wiedziała dlaczego, ale ten fakt w jakiś sposób zdawał jej się ważny.

Selwyn uśmiechnął się tylko w odpowiedzi, uznając, że chyba wyczerpał limit delikatnych pytań i powrócił do lektury. Mimo, że wkrótce gazeta pochłonęła go, jak się zdawało, bez reszty, doskonale słyszał, gdy Brienne znowu zaczęła cicho śpiewać.

*

Jaime ten zimowy sobotni poranek spędzał zgoła trochę inaczej. O ile poprzedniego dnia, wychodząc z Brienne, chłopak w pewnym sensie wymigał się od pierwszych przedświątecznych przygotowań, o tyle dzisiaj już nie mogło go to ominąć. Ojciec przywiózł z fermy choinkę, rodzeństwo zaś zostało oddelegowane do wyjęcia z pakamery ozdób choinkowych i wystrojenia już stojącego w salonie, pachnącego drzewka. Zawsze odbywało się to w ten właśnie sposób, dodając do tego oczywiście późniejsze narzekanie Tywina, że łańcuch krzywo wisi, albo bombki są źle rozmieszczone, ale Jaime nie narzekał specjalnie na powierzone im zadanie. Wręcz przeciwnie, cieszył się na nie niemal tak samo, jak w czasach dzieciństwa, kiedy cały grudzień wyczekiwali tej chwili, kiedy będą mogli ozdobić choinkę. O dziwo Cersei także nie wyglądała na specjalnie zirytowaną faktem, że wyrwano ją z pokoju. Jaime pamiętał, jak w zeszłym roku nie chciała wcale pomagać jemu i Tyrionowi.

Kiedyś był ze swoją siostrą bliźniaczką naprawdę blisko. W dzieciństwie, chociaż potrafili się naprawdę ostro kłócić, zdawali się praktycznie nierozłączni. Zresztą, jeszcze nawet dwa lata temu, choć już każde z nich zajmowało się bardziej swoim własnym życiem, mieli bardzo dobry kontakt. Jaime naprawdę ufał siostrze i nigdy nie bał się jej zwierzać, nawet, gdy czasami trochę pokpiwała sobie z niego w żartach. Co i kiedy dokładnie się popsuło, chłopak nie wiedział do dzisiaj. Ale w którymś momencie zorientował się, że rozmawiają coraz rzadziej, a Cersei raczej niechętnie opowiada mu o sobie. Odkąd poszli do liceum, zdawała się wręcz unikać jego towarzystwa.

Ostatecznie, chociaż przecież nigdy tego nie chciał, teraz mógł powiedzieć wręcz, że siostra stała się dla niego praktycznie obcym człowiekiem, o którym nie wiedział praktycznie nic. Nie miał pojęcia, czy dobrze czuje się w swojej klasie, czy znalazła w niej fajnych znajomych. Chociaż przecież, tak samo jak ojciec, pytał, przynajmniej do czasu. W końcu jednak zaczęło męczyć go bycie spławianym półsłówkami i poirytowanym spojrzeniem. Bolało go, że tak wygląda teraz jego relacja z siostrą, nawet bardziej, niż chciał to przyznać przed samym sobą. Ale co miał zrobić, skoro Cersei wyraźnie nie chciała, by próbował ją naprawić?

Z zamyślenia wyrwała go dopiero nieprzyjemność oberwania od swojej siostry bliźniaczki i na dobrą sprawę, nawet nie wiedział, czym sobie na to zasłużył. Rzeczywiście nie był zbyt pomocny jedynie siedząc na kanapie i wpatrując się beznamiętnie gdzieś w dal, jednocześnie tuląc do siebie karton z bombkami. Ale i tak...

— Czemu mnie krzywdzisz? — zapytał z wyraźnym wyrzutem i oburzeniem w głosie. Porąbało dziewczynę, czy co? Przecież był grzecznym dzieckiem. Zazwyczaj. Ale na pewno niczym nie zasłużył sobie na to, żeby dostać łokciem w żebra. Bardzo kościstym łokciem, warto nadmienić.

— Żebyś się obudził wreszcie, idioto — odparła Cersei, wywracając oczami. — Jak tam wczorajsza randka? — zapytała w pewnym momencie, usiłując rozplątać lampki choinkowe. Chcieli jeszcze przed owinięciem nimi drzewka podłączyć je do prądu i Jaime mógł się tylko modlić, by dalej działały.

— Żadna randka — zaprotestował od razu. — Uczyłem ją tylko matematyki.

— Mało to romantyczne — stwierdziła siostra, wzruszając ramionami.

— Czasem wręcz nie mogę uwierzyć, że jesteśmy bliźniakami. Za jakie grzechy ja cię muszę znosić?

— Nie ty jeden cierpisz! — Niespodziewanie zmaterializował się obok nich Tyrion, odstawiając na podłogę kolejne pudło pełne ozdób. — Wyobraź sobie, że z nas dwóch to ja mam gorzej przechlapane. Ode mnie jest starsza.

— Od niego też jestem — wtrąciła od razu Cersei, ruchem głowy wskazując na starszego z braci.

— Tylko o dwanaście sekund! — zaprotestował od razu Jaime, jak zwykle gwałtownie i głośno.

Cersei wzruszyła ramionami z uśmiechem.

— Liczy się.

— Co się dzieje tak w ogóle? — zainteresował się Tyrion, przysiadając na podłokietniku kanapy.

— Jaime się zakochał — poinformowała go od razu Cersei, nie dając bratu się odezwać.

— W tej dziewczynie, której wczoraj dawałeś korki z matmy? — zapytał Tyrion, zanim chłopak zdążył powiedzieć, że w nikim się nie zakochał, tylko Cersei najzwyczajniej w świecie przedawkowała grzybki halucynki, czy jakieś inne cholerstwo.

Jaime przez chwilę zapomniał o podstawowych funkcjach życiowych, takich jak oddychanie i mówienie, które w sumie za podstawową czynność życiową nie uchodziło, ale w jego przypadku, jako osoby, która ust praktycznie nie zamykała, chyba powinno.

— Pojebało was oboje — oznajmił w końcu, gdy już wyszedł z pierwszego i najcięższego szoku. Miał chociaż nadzieję, że powiedział to z pełnym przekonaniem. Jednak, zważywszy na fakt, że na samo wspomnienie o Brienne zarumienił się gwałtownie, chyba na nadziei się w tym wypadku skończyło.

Nie mógł jednak nic poradzić na to, że gdy Cersei zaczęła mówić o dziewczynie, nagle stracił pewność, z którą jeszcze przed kilkoma sekundami chciał powiedzieć, że absolutnie się nie zakochał. Bo, skoro teoretycznie widział w dziewczynie, tak jak sobie wmawiał, tylko koleżankę, czemu od momentu, w którym wyszedł z jej domu, nie mógł wyrzucić jej z głowy? Czemu prawie cały sobotni poranek spędził, słuchając w kółko tego nieszczęsnego Let It Snow i za każdym razem ta piosenka wywoływała dziwne ciepło w jego sercu, to samo, które czuł, gdy wspólnie siedzieli przy tych samych dźwiękach? Czemu ciągle musiał odtwarzać w pamięci jej uśmiech oraz każdy, nawet najdrobniejszy szczegół ich rozmowy? Czemu tak zastanawiał się, czy wszystko zrobił tego dnia w porządku, czy wszystko co powiedział, było właściwe?

Na chwilę przerwali rozmowę, Cersei bowiem schyliła się do kontaktu, by podłączyć lampki, a Jaime, widząc, że oto nadeszła ta sądna chwila, aż wstrzymał oddech. Naprawdę ostatnim o czym marzył, było zasuwanie teraz do sklepu. O dziwo jednak używane już któryś rok z rzędu lampki zaświeciły całkiem jasno.

— Działają! — wykrzyknął z zaskoczeniem.

— Mówiłam, że będą działać, głupku — rzuciła Cersei, ale i w jej głosie dało się słyszeć ulgę. Wiedziała doskonale, że gdyby światełka nie działały, to ją lub brata wysłano by do sklepu po nowy komplet. I wiedziała, że absolutnie nie ma ochoty wychodzić na zimno. — Fajnie masz. — Nie muszą przejmować się lampkami, wróciła do poprzedniego tematu rozmowy. — Znaczy, z tą Brienne. Ona chyba też jest w tobie strasznie zakochana.

Jaime nie wiedział, co na to odpowiedzieć, nie potrafił ubrać w słowa emocji, które mu towarzyszyły, gdy usłyszał te słowa. Tak, miał fajnie, jak to siostra ujęła. Zbyt fajnie, by mógł w to uwierzyć. Ostatecznie więc tylko pokiwał głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro