4 dni do świąt
Zazwyczaj Brienne po powrocie do domu wolała, o ile to było tylko możliwe, jak najrzadziej wyściubiać nos ze swojego pokoju i większość dnia spędzać za zamkniętymi drzwiami, ciesząc się przynajmniej względnym spokojem. I nie chodziło tu nawet o to, że nie lubiła spędzać czasu z tatą, o nie. Uwielbiała go, naprawdę, nawet jeśli to bycie razem ostatnio im nie wychodziło. Po prostu jako osoba zamknięta w sobie i szybko męcząca się towarzystwem ludzi po powrocie ze szkoły potrzebowała przez chwilę pobyć sama.
Tego popołudnia na miejsce idealne do poczytania książki wybrała nie tak jak zwykle własne łóżko, a kanapę w salonie. Z gabinetu taty dobiegał cichy, równomierny stukot klawiszy, co oznaczało, że Selwyn wciąż jeszcze pracuje, a o szybę okna bębnił deszcz — meczące bowiem od kilku tygodni całą Kopenhagę mrozy odeszły równie niespodziewanie, jak się rozpoczęły i ustąpiły miejsca pogodzie niemal jesiennej oraz straszliwej chlapie. Akurat przed samymi świętami, jakby pogoda nie mogła jeszcze chwilę poczekać — pomyślała ponuro dziewczyna. Miała nadzieję, że na Boże Narodzenie spadnie jeszcze śnieg. Poza tym jednak, siedząc tak sobie, na dodatek z książką i gorącym, doprawionym cynamonem kakao, czuła się aż nadspodziewanie dobrze.
Tylko jedna rzecz w zasadzie męczyła ją i zakłócała tę nagłą radość.
Brienne nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że już drugą godzinę będzie zwlekała z odpisaniem Jaimemu na wiadomość. Że w ogóle będzie kiedykolwiek choć chwilę zwlekała z odpisaniem chłopakowi. Zwykle, gdy widziała, że do niej pisał, cieszyła się jak idiotka i natychmiast rzucała się, by mu odpowiedzieć. Zwykle nie czuła potrzeby, by rozmawiając z nim, zastanawiać się nad tym, jakich słów używa. A już na pewno, gdy chłopak proponował jej spotkanie, nie miała wątpliwości, czy zgodzić się, czy nie.
Oczywiście, że chciała się z Jaimem spotkać. Od jakiegoś czasu praktycznie nigdy nie mogła się nacieszyć jego towarzystwem, zawsze miała wrażenie, że spędzali ze sobą za mało czasu. Tylko że kiedy widziała w nim jedynie kolegę, widząc go, nie musiała się niczym martwić. Nie musiała się zastanawiać, czy może mu się tak długo przyglądać, czy w chwili, w której on przytula ją na powitanie, coś w jej zachowaniu nie zdradza, że choć czuje się z tym gestem niezręcznie, a jednocześnie chciałaby, żeby w ogóle się od niej nie odsuwał. Nie musiała uważać na słowa, w obawie, że powie coś, co zdradziłoby, jakie zaczęła żywić do niego uczucia. A bała się, tak panicznie się bała, że jeśli on się dowie, to zniszczy ich relację.
Bo przecież nic nie mogłoby być takie samo, gdyby okazało się, że on cały czas widzi w niej jedynie przyjaciółkę. Nie chciała tej przyjaźni niszczyć. Nie mogła jej niszczyć i nawet nie chodziło jedynie o to, że straciłaby wówczas jedną z najbliższych sobie osób. Nie, ostatnie dni pokazały jej dobitnie, że chociaż nigdy nie potrafiła uwierzyć, że może być dla Jaimego kimś istotnym, tak naprawdę też jej potrzebował. Że jakimś cudem ufał jej w większym stopniu niż większość ludzi. A doskonale wiedziała, że mimo wszystkich pozorów, które stwarzał, chłopak miał ogromne problemy z zaufaniem. Więc po prostu nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła zniszczyć ich relacji tylko dlatego, że serce dziewczyny nie potrafiło się zadowolić tym, co już miało.
Przy nikim nie czuła się tak dobrze. Za dobrze wręcz. Bo przecież w tamtej chwili, gdy przytulali się w jego pokoju, wcale nie czuła się tak, jak powinna czuć się przy przyjacielu. Przez sekundę zdawało jej się, że mogłaby całkiem zlikwidować resztki dystansu miedzy nimi i pocałować go, nawet jeśli tylko w policzek. Jakaś jej część może, choć doszła do głosu tylko na ułamek sekundy, wierzyła, że to najlepsza, najbardziej naturalna rzecz, jaką mogłaby zrobić. A teraz dalej o tym myślała i złościła się na siebie, że w ogóle pomyślała, że mogłaby coś takiego zrobić.
Oczywiście, że nie mogła. Nigdy nie mogła. Bo byli tylko starymi znajomymi, którzy jakimś cudem na powrót znaleźli wspólny język. Ot, i wszystko. Nic więcej nie powinno się miedzy nimi pojawić, żadne większe uczucia. Tylko że u Brienne jednak się pojawiło. Już od dawna o tym wiedziała. Od dawna już czuła się przy Jaimem inaczej, od dawna towarzyszyła jej stale ta chęć, by go w jakiś sposób dotknąć, być jeszcze bliżej niego niż powinna. Po prostu wcześniej nie dopuszczała do siebie tej myśli.
Tak bardzo jednak chciała, by to okazało się prawdziwe, że aż ją to przerażało. Chociaż wiele jej koleżanek z klasy już w podstawówce przeżywało pierwsze zauroczenia, ona nigdy dotychczas tak naprawdę nie była zakochana. A teraz, gdy w końcu to się stało, musiało paść na jej przyjaciela. Na chłopaka, którego po prostu czuła, że nie może stracić. Bo nawet mimo to, że jeszcze miesiąc temu prawie ze sobą nie rozmawiamy, tak się przyzwyczaiła do jego cudownej, pełnej zrozumienia obecności, do jego dziwnych pomysłów i poczucia humoru, że już nie wiedziała, jak mogłaby funkcjonować bez niego.
Dlaczego dorastanie musiało być takie trudne?
W tej chwili wyjątkowo brakowało jej mamy. Może gdyby kobieta była tu z nimi, Brienne wcale nie skorzystałaby z jej pomocy, może zbyt by się bała. Ale teraz wierzyła, że szczera rozmowa z rodzicielką rozwiązałaby wszystkie jej problemy. A nawet jeśli nie, przynajmniej nie byłaby sama ze swoimi problemami. Mama by ją pocieszyła, powiedziałaby, że przecież wszystko będzie dobrze. Na pewno umiałaby podnieść córkę na duchu. Bo komu innemu miałaby się wygadać? Przecież nie tacie, który, choć zawsze miał jak najlepsze intencje, niespecjalnie znał się na relacjach międzyludzkich. A co dopiero na relacjach romantycznych. Poza tym jakoś głupio jej było na samą myśl, że mogłaby zacząć mężczyźnie opowiadać o swoim zauroczeniu i o tym, że nie wie co z nim zrobić.
Dlatego chyba, gdy akurat w chwili, w której to po raz kolejny kasowała wiadomość, którą chciała wysłać do Jaimego, tata zajrzał do niej do salonu, odrobinę się spłoszyła. Dopiero po chwili zauważyła z zaskoczeniem, że mężczyzna wygląda na jeszcze bardziej niepewnego i przestraszonego od niej.
— Nie powinno się czytać przy takim słabym świetle, sama mi to zawsze powtarzasz, słonko — powiedział, uśmiechając się lekko. Bo i rzeczywiście, dziewczyna zapaliła sobie jedynie małą lampkę, dającą dość słabe światło.
— W takim razie już nie czytam. — Brienne odpowiedziała takim samym, ciepłym uśmiechem i przesunęła się, robiąc tacie miejsce obok siebie na kanapie.
— Brienne... — zaczął Selwyn, wyraźnie nie wiedząc, jak dalej ująć w słowa to, co chciał powiedzieć. — Wiesz, że... że jeśli masz jakiś problem, możesz mi zawsze o tym powiedzieć? — Zanim Brienne otworzyła usta, by szybko i niezbyt szczerze zapewnić go, że nie ma żadnego problemu, tata odezwał się znowu. — Nawet jeśli chodzi o tego chłopca, Jaimego... Albo o innego chłopca. Ale wydaje mi się, że jednak chodzi o tego, prawda?
W tym momencie Brienne już nie wiedziała, co powiedzieć. Nie spodziewała się, że tata zauważy. Nie spodziewała się, że to już było tak oczywiste. I była z tego powodu przerażona. Bo skoro nawet jej rodzic zorientował się, że zakochała się w Jaimem, jak miałaby to ukryć przed samym chłopakiem?
— Ja... To znaczy... — zaczęła się jąkać, ostatecznie jednak jej ust nie opuściło żadne sensowne zdanie.
— Co się stało? Pokłóciliście się? Źle cię potraktował? — dopytywał się dalej tata.
— Co? — zapytała Brienne, tak zaskoczona, że aż na chwilę odzyskała trzeźwość umysłu. — Nie, oczywiście, że nie!
— Więc na czym polega problem?
Dziewczyna westchnęła ciężko. Nie sądziła co prawda, by tata potrafił jej pomóc, ale w tej chwili już raczej nie mogła uniknąć szczerej rozmowy. Poza tym — pomyślała — może jak to wszystko z siebie wyrzucę, przynajmniej poczuję się trochę lepiej.
— Na tym, że... Ja go bardzo lubię, wiesz? I lubię naszą przyjaźń, to jak swobodnie się zawsze przy nim czułam. Ale teraz... Wydaje mi się, że... No, że on mi się podoba i boję się, że przez to wszystko się posypie.
Boże, jestem głupia — pomyślała, kiedy skończyła już wreszcie mówić. Boże, przecież ja brzmię jak idiotka.
— Boisz się, że on tego uczucia nie odwzajemnia, prawda? — zapytał tata.
Pokiwała głową, wciskając jednocześnie twarz w poduszkę zdjętą z kanapy.
— Posłuchaj — zaczął mężczyzna. — Posłuchaj, słonko... I zabierz tę poduszkę z twarzy, kiedy tak się przede mną ukrywasz, czuję się jeszcze bardziej niepewnie. — Niechętnie go posłuchała, chociaż miała wrażenie, że jej policzki właśnie pokrywa rumieniec. — Wiesz, mnie się wydaje, że już kiedy ten chłopiec był u nas ostatnio, patrzył na ciebie z trochę za dużym uczuciem, jak na to, że rzekomo jesteście przyjaciółmi... Poza tym... Nie znam się na takich rzeczach, oboje o tym wiemy, ale myślę... myślę, że uczuć nie należy tak dusić w sobie. Zwłaszcza tych dobrych. A przecież to co do niego czujesz, jest bardzo dobre. I myślę, że on zasługuje na to, by o tym wiedzieć.
Selwyn uśmiechnął się, obejmując córkę ramieniem i pogładził ją lekko po głowie.
— Więc jednak chłopak, hmm? — zapytał, z takim uśmiechem na twarzy, które chyba często miewają ojcowie, gdy przychodzi im odkryć, ze ich dzieci prowadzą już jakieś życie miłosne. To również było dziwne. Brienne nie spodziewała się, że będzie musiała w najbliższym czasie odbywać taką rozmowę.
Wzruszyła ramionami. Nagle odkryła, że trochę się boi, co tata powie o Jaimem. Chciała, żeby go polubił, chciała, żeby rozumiał, dlaczego córka się w nim zakochała. Ale Selwyn zawsze przywiązywał wagę do wszystkiego, co dziewczyna mówiła, nieważne, jak błahe się zdawało. Za to między innymi Brienne uwielbiała swojego rodzica.
— Chodziliście też razem do podstawówki, prawda? — zapytał tymczasem mężczyzna. — Pamiętam go chyba.
Brienne pokiwała głową. Chciała powiedzieć więcej. Chciała powiedzieć, jak bardzo go uwielbia, jak cudownie się przy nim czuje. Chciała opowiedzieć o całej radości, która w niej buzowała, odkąd zaczęli się częściej spotykać i spędzać ze sobą więcej czasu. Ale jakoś nie potrafiła. Stresowała ją ta rozmowa. Poza tym, myśl, że ma mówić tacie o chłopaku, w którym się zakochała, wciąż zdawała jej się nieco nierealna.
— Wydaje się miłym chłopakiem — rzucił Selwyn. — Mam nadzieję, że to słuszne wrażenie.
— Jest bardzo miłym chłopakiem, tato — zapewniła Brienne. — I ja... czuję się przy nim naprawdę ważna. To miłe.
Już niemalże zapomniałam jakie to uczucie — chciała dodać, ale się powstrzymała. Nie chciała teraz myśleć o dziwnej relacji jej i taty, o napięciu i smutku jakie gdzieś tam jeszcze wkradały się pomiędzy nich. Była na to zbyt szczęśliwa. Miała, jeśli nie chłopaka, to na pewno przyjaciela. I po raz pierwszy od kilku tygodni mogła się do taty przytulić. Czego jeszcze mogłaby potrzebować?
— No to napisz do niego, słonko, cokolwiek pisałaś, gdy tu wszedłem. — Selwyn uśmiechnął się ciepło, wstając z kanapy.
— Tato...? — odezwała się Brienne w przypływie odwagi, zanim jeszcze zdążył wyjść z pokoju. — Ja wiem... wiem, że to trudny okres... dla mnie też... Ale... Czy możemy mieć przynajmniej choinkę na święta? — spytała, nieśmiało podnosząc wzrok na mężczyznę. Selwyn pogłębił uśmiech.
— Pewnie, że możemy mieć choinkę.
Brienne jeszcze przez chwilę patrzyła za nim, mimo że tata wyszedł już z pokoju, w końcu jednak, choć wciąż przestraszona i niepewna, sięgnęła po telefon.
Brienne: Przepraszam, że nie odpisywałam
Brienne: Dalej chcesz się spotkać?
Jaime: Jasne
Jaime: Tylko pogoda jest taka trochę wszawa, więc może po prostu do ciebie wpadnę?
Brienne: Jasne
*
Jaime miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czemu wciąż nie potrafi wyrzucić ze swojej głowy bolesnych wspomnień, czemu ciągle żył rozmyślaniem nad tym, co go najbardziej raniło. Czemu od kilku dni w jego umyśle rozbrzmiewały głosy ludzi z podstawówki, ludzi, których teoretycznie zostawił za sobą i o których pamiętać nie zamierzał. Czemu ciągle zdawało mu się, że słyszy ich pełen satysfakcji śmiech, kiedy znowu udało im się go zranić. I czemu wspominał już nawet nie tylko te chwile w szkole, ale także to, co się w tym czasie działo w jego rodzinie. Jak wracał do domu, przygnębiony, załamany i koszmarnie zraniony nastolatek, który tracił wiarę w ludzi i w dalszym ciągu, nawet wśród najbliższych, musiał trzymać wszystko w sobie.
Bo już dawno stracił nadzieję na to, że u ojca może zyskać jakąkolwiek pomoc, a siostrze przecież, kiedy ta zaczęła się od niego dystansować, po raz pierwszy w życiu powiedzieć nie mógł. Dobrze wiedział, że prędzej sama by go wyśmiała i kazała się ogarnąć. Tyrion z kolei był jeszcze wtedy za mały, żeby jakkolwiek mu pomóc, zresztą to on jako najbardziej wrażliwy z trójki rodzeństwa, przechodził wtedy najgorsze chwile. To Jaime musiał go wspierać, a nie odwrotnie. To on, chociaż sam ledwie radził sobie w życiu, musiał być dla Tyriona oparciem. Nic więc dziwnego, że w tamtym okresie Jaime był tak potwornie samotny. I czasami, gdy to wszystko do niego wracało, miał wrażenie, że w tej kwestii absolutnie nic się nie zmieniło. Że dalej jest zdany tylko i wyłącznie na siebie.
Może dlatego własnie jednej myśli trzymał się rozpaczliwie. Myśli o dziewczynie, która jednak przy nim była. I która już dawno temu zaczęła mu się kojarzyć z bezpieczeństwem, z chwilą wytchnienia. Przy Brienne w końcu nie musiał udawać, że się trzyma, że ma wszystko pod kontrolą, włącznie ze swoimi emocjami. Bo najczęściej czuł się przy niej po prostu dobrze.
Nie tylko jednak dlatego myślał o Brienne, nawet jeśli długo próbował się oszukiwać. Zanim jeszcze odnowili kontakt, usiłował sobie wmawiać, że myśli o dziewczynie tylko ze względu na ich przeszłość. Przeszłość, która dla niej — jak mu się zdawało — nie miała znaczenia, ale dla niego już ogromne. Tylko że to nie tłumaczyło wszystkiego, co przy niej czuł. Nie tłumaczyło tego, jak czasami nie był w stanie oderwać od niej wzroku, czy wyrzucić myśli o niej z głowy. Nie tłumaczyło tego, jak często, gdy znikała mu z oczu, zastanawiał się, co u niej, co teraz robi. Nie, to już nie chodziło o przeszłość, o wspomnienie jednej przyjaznej duszy w najgorszym okresie jego życia. Chodziło o teraźniejszość.
W której, jak się okazało, Jaime był najzwyczajniej w świecie w Brienne Tarth zakochany.
I nie miał pojęcia, co właściwie powinien z tym faktem zrobić.
Brienne nie wiedziała, czy było to tylko wrażenie, spowodowane przez jej koszmarne zdenerwowanie i niepewność, czy atmosfera między nią a Jaimem stała się wyjątkowo napięta. Po raz pierwszy od tak dawna nie mieli pojęcia, co sobie powiedzieć, jak zacząć rozmowę. Gdy natomiast ich spojrzenia się przez przypadek spotykały, zaraz zakłopotani odwracali wzrok. Już po pięciu minutach tego dziwnego stąpania wokół siebie na palcach, Brienne miała ochotę uciec. Zaraz jednak była na siebie wściekła. To była jej wina. To musiała być jej wina. Jeszcze nawet nic nie powiedziała, a już zdołała sprawić, że do ich relacji, tak zazwyczaj swobodnej, wkradła się niezręczność.
— Może włączymy jakąś muzykę? — zapytał w końcu Jaime, który pomimo jej kilkukrotnie powtarzanego zaproszenia, wciąż nie chciał usiąść i chodził po pokoju w tę i we w tę.
— Jasne, możesz coś wybrać, jeśli chcesz — odpowiedziała, uśmiechając się nerwowo i ciesząc się jednocześnie, że przynajmniej coś w końcu wypełni tę dziwną ciszę między nimi. Zabawne, że dotychczas, nawet gdy ze sobą nie rozmawiali, nigdy przy Jaimem nie czuła, że milczenie jest czymś złym.
Chłopak przez dłuższą chwilę klęczał przy półce, na której trzymała winyle. Ostatecznie jednak gdy wstał i podszedł do niej, wciąż nie trzymał w dłoni żadnej płyty.
— Chodź, dobra kobieto, musisz mi pomóc — oznajmił, wyciągając do niej rękę. Bała się za nią chwycić. Bała się tego, co wówczas poczuje. — Masz za duży wybór, nie wiem na co się zdecydować.
Uśmiechał się jak zwykle — szeroko i trochę żartobliwie, jakby całe życie, tak w rzeczywistości trudne, było dla niego żartem — a jednak Brienne nie potrafiła do końca uwierzyć w ten uśmiech. Może jej się wydawało, może szukała w jego twarzy tych samych emocji, które targały nią, ale w tym uśmiechu widziała zdenerwowanie, które stało się jeszcze wyraźniejsze, gdy w końcu wzięła go za rękę. Czy on też, choć przecież nigdy nie stronił od dotyku, czuł się w tej chwili tak niewłaściwie? Jakby ich dłonie jakimś cudem do siebie nie pasowały. Jakby nigdy nie powinni znaleźć się w takiej sytuacji. Chociaż przecież chcieli tego. Chcieli trzymać się za ręce. Ale zwyczajnie nie potrafili tego robić.
Przykucnęła przy regale, szybko — może zbyt szybko — wysuwając dłoń z jego uścisku. Nie chciała przedłużać tej chwili. Nie chciała dłużej utwierdzać się w przekonaniu, że nawet jeśli dzisiaj nic nie powie, coś między nimi już się zmieniło. Bo przecież przyjaciele nie patrzyli tak na siebie, trzymając się za ręce.
Przez chwilę wodziła wzrokiem po tak dobrze jej znanej kolekcji płyt, nie wiedząc właściwie, czego szuka. Aż w końcu jej wzrok padł na jeden z nielicznych winyli, na którym nie było klasycznego rocka, który dostała jeszcze od taty, wraz z gramofonem.
— Co powiesz na to? — zapytała, pokazując mu trzymany w dłoniach album zespołu ABBA.
— Wiesz, przy mojej miłości do ich piosenek, takiej oferty nigdy nie odrzucę — odpowiedział, na co Brienne parsknęła śmiechem. Jaime, jak to Jaime, musiał ubrać swoją odpowiedź w dość nietypowe słowa. Uwielbiała to w nim.
Gdy z gramofonu popłynęły pierwsze takty Dancing Queen resztka niezręczności zniknęła zupełnie i dziewczyna w końcu poczuła, że nieco się odpręża. Już nie miała potrzeby, by wypełnić czymś milczenie między nimi, już nie chciała uciec. Przy ukochanej piosence wszystko zdawało się nieco łatwiejsze. W jej domu od zawsze królowała ABBA, którą tak uwielbiali rodzice, a Brienne szybko pokochała wiele utworów, które tak często słyszała w domu. I potem, niezależnie od okoliczności, słuchała ich z taką samą radością, która często mieszała się z tęsknotą za dawnymi czasami, kiedy jeszcze nie słuchała muzyki ani przez słuchawki, ani nawet z winyli, ale zamknięta we własnym pokoju, a przesiadywała w kuchni przy grającym radiu, patrząc jak mama gotuje, lub przeszkadzała tacie, gdy ten przy dźwiękach należącego jeszcze do niego gramofonu, usiłował pracować.
Jaime za to zrobił coś zupełnie dla niej nieoczekiwanego i nucąc pod nosem tekst, nagle puścił się w tany. Obserwując jego poczynania, dziewczyna zaśmiewała się tak, że aż w pewnym momencie zaczęło brakować jej tchu. A chwilę potem, rozochocona wygłupami Jaimego, sama, nie rozumiejąc właściwie dlaczego to robi, dołączyła do jego śpiewów i tańców.
Chwilę potem oboje pląsali po pokoju, śmiejąc się przy tym do rozpuku. I obojgu w pewnym momencie tych popisów, przemknęło przez myśl, że chyba nikt inny nie jest w stanie wywołać u nich takiego uśmiechu, jak ta druga osoba. Zwłaszcza Jaime, który przecież jeszcze nie tak dawno temu był w wyjątkowo koszmarnym nastroju, teraz nie mógł się nadziwić, z jaką łatwością Brienne, chyba nieświadomie, nagle sprawia, że on widzi wszystko w lepszych barwach. Może to właśnie to nagłe, obezwładniające uczucie szczęścia sprawiło, że w którymś momencie tańca, bez choć chwili namysłu przyciągnął dziewczynę do siebie tak, że nagle wylądowała w jego ramionach
Trudno właściwie powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony takim obrotem spraw: Jaime, który czul się tak, jakby na chwilę przestało u niego działać myślenie i dopiero teraz zrozumiał, co zrobił, czy Brienne, dla której od jakiegoś czasu nawet najmniejszy kontakt fizyczny między nimi powodował istny mętlik w głowie. Oboje więc zamarli na chwilę, wpatrując się w siebie nawzajem, wzrokiem, który wyrażał jednocześnie chęć ucieczki i niemą prośbę, by jednak to drugie uciec im nie pozwoliło.
Brienne, choć w pewnym sensie miała ochotę w tej chwili zapaść się pod ziemię, była zła na siebie, że nie potrafiła pozwolić sobie posłuchać tych cichszych, bardziej nieśmiałych podszeptów, które kazały jej zrobić coś dokładnie odwrotnego — wtulić się w chłopaka, pozwolić sobie wreszcie na tę chwilę słabości. Bo zawsze zdawało jej się, że gdyby dopuściła do głosu te uczucia do Jaimego, których nawet jeszcze nie rozumiała, byłoby to słabością. Ale teraz, czując jak chłopak obejmuje ją w pasie, miała wrażenie, że to właśnie powstrzymywanie się przed tym jest słabością.
Chociaż, może ostatecznie dobrze, że po tak koszmarnie dziwnej i niezręcznej chwili jednak się odsunęła. Może to dobrze, że powstrzymała się w tamtej chwili, gdy podszepty panoszące się w jej głowie zaczęły namawiać ją nie tylko do tego, by pozwoliła się przytulić, tak naprawdę i w pełni, ale także, by nachyliła się do niego i pocałowała.
Tak, zdecydowanie dobrze, że się odsunęła. W końcu był przyjacielem, nie powinna nawet o czymś takim myśleć.
A jednak myślała.
Przez dłuższą chwilę praktycznie nie odzywali się do siebie, jedynie wymieniając trochę zawstydzone, niepewne spojrzenia, by zaraz potem odwrócić wzrok. Nie podobało jej się to. Jeśli ktoś by ją zapytał, dlaczego tak lubi towarzystwo Jaimego, odpowiedziałaby, że po prostu przy nikim innym nie czuje się tak dobrze i swobodnie, jakby mogła zrobić absolutnie wszystko, wiedząc, że on i tak będzie patrzył na nią dokładnie tak samo. Ale w tamtej chwili cała ta cudowna swoboda nagle zniknęła. I nagle nie wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć. Czy w ogóle coś powiedzieć, czy zaufać sobie samej na tyle, by wierzyć, że to co powie, nie pogorszy jeszcze sytuacji.
A jednak, jeszcze zanim cała magia, która ją ogarnęła pod wpływem muzyki, opadła, odezwała się niemal bez wcześniejszego zastanowienia się nad swoimi słowami.
— Wiesz, bardzo cię lubię, Jaime. — Gdy tylko te słowa opuściły jej usta, pożałowała ich. Doskonale bowiem słyszała, jaki nadała im ton, jakie znaczenie. Te słowa, choć same w sobie mogły zabrzmieć całkiem niewinnie, wypowiedziane tym głosem pełnym czułości, której już nie potrafiła dłużej ukrywać, zabrzmiały niemal jak wyznanie miłosne.
Po spojrzeniu, jakie jej posłał, poznała, że on również to usłyszał. Podniósłszy na nią nagle wzrok pełen zaskoczenia, zamarł jakby niezdolny do ruchu. Ona zaś, zobaczywszy to, po prostu musiała odwrócić wzrok. Bała się. Bała się, bo czuła, że on już wie, że zrozumiał, co do niego czuje. I bała się, co może teraz powiedzieć.
— Wiem — odezwał się w końcu, z tak niespodziewaną, cudowną czułością, wciąż przemieszaną z niedowierzaniem. — Bo ja ciebie też bardzo lubię.
W końcu podniosła na niego wzrok i zobaczyła, jak chłopak się do niej uśmiecha. Ale nie był to uśmiech, który dotychczas znała, tak szeroki i trochę zawadiacki. Był podszyty niepewnością, jakby wciąż właściwie nie wiedział, co zrobić, a jednak, jak jej się zdawało, dużo bardziej radosny, niż wszystkie dotychczas. I w tej chwili, kiedy spojrzawszy na niego, zrozumiała, że chłopak czuł to samo i że bał się tak samo jak ona, sama także zdołała się uśmiechnąć. Aż w końcu, ich coraz szersze uśmiechy przerodziły się w pełen ulgi, czysty śmiech, tak jakby ich własna niepewność, którą jeszcze przed chwilą przecież czuli, nagle zdała im się tak śmieszna i głupia.
Bo i przecież taka była. Bo oboje byli głupi, po tych wszystkich spojrzeniach sobie posyłanych, po tylu razach, kiedy stawiali tę drugą osobę na pierwszym miejscu, wciąż sądząc, że ich uczucie może być nieodwzajemnione. Byli głupi, myśląc, że nigdy nie powinno się w nich zrodzić, podczas gdy teraz wydawało się czymś najnaturalniejszym na świecie, czymś co musiało się w końcu wydarzyć.
Tak jak w końcu, gdy śmiali się z własnej głupoty, Jaime musiał nachylić się do niej, tak, że ich usta niemalże się stykały. A jednak, nawet gdy już wszystko było jasne, wciąż zakradała się do jego serca niepewność, pytając, czy jednak nie powinien wycofać się w ostatniej chwili.
— Mogę? — wyszeptał, tak cudownie przestraszony i zdezorientowany, że Brienne roześmiała się jeszcze głośniej, jednocześnie kiwając głową.
I nawet gdy w końcu ją pocałował, na początku tak delikatnie, co chwilę odrywali się od siebie, by ponownie wybuchnąć śmiechem. Za każdym razem, w którym Jaime z powrotem dotykał wargami jej ust, ich pocałunek stawał się coraz pewniejszy i coraz bardziej gwałtowny i Brienne już nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że jeszcze chwilę temu podawała w wątpliwość, czy taka chwila kiedykolwiek będzie mogła mieć miejsce.
*
Jaime zawsze był człowiekiem, któremu z trudem przychodziło usiedzenie w jednym miejscu. Na lekcjach, choć starał się być pilnym uczniem, ciągle musiał robić coś poza notowaniem — a to gadał z osobą siedząca obok, a to bazgrał coś na tyle zeszytu. W domu w zasadzie również zdarzały się takie dni, gdy co chwilę musiał zmieniać sobie zajęcie. Nie mówiąc już o tym, że zwykle, zamiast w ogóle do tego domu dotrzeć, włóczył się przez pół dnia po mieście, popalając papierosy i usiłując uporządkować plątaninę myśli w głowie.
Jednak nawet ktoś, kto dobrze znał chłopaka i jego nadpobudliwość, uznałby, że tego sobotniego poranka przechodził samego siebie. Tyle że nikogo takiego akurat w okolicy nie było i raczej nie miało być, toteż Jaime sam motał się po pokoju, usiłując znaleźć sobie zajęcie. A szło mu bardzo opornie. Na żadnym serialu nie potrafił skupić uwagi, tak samo na książce. Uczyć się wyjątkowo nie miał czego, a nawet zresztą gdyby miał, tym bardziej pewnie nie potrafiłby zebrać myśli.
Myśli, które swoją drogą krążyły nieustannie wokół Brienne.
Jej cudownego, wciąż nieco nieśmiałego uśmiechu, gdy do nich obojga zaczęło docierać, że to co czują, jest odwzajemnione. Tego jak, gdy nachylił się do jej ust i tak dziwnie jak na niego niepewnie, zapytał czy może ją pocałować, ten uśmiech stał się dużo szerszy i radośniejszy. i wreszcie ich pocałunku — dotyku jej warg na jego, uczucia jakiego go zalało, gdy, wciąż ją całując, wsunął dłoń w jej włosy.
Te wszystkie myśli zdawały mu się nieco surrealne. Była jego przyjaciółką, osobą, której ufał może najbardziej ze wszystkich, ale nigdy nie sądził, że mogłaby być kimś więcej. że to w ogóle możliwe, że mogłaby go zechcieć. A jednak, pierwszym o czym pomyślał rano po przebudzeniu, było wspomnienie jej pocałunku. I własnie to wspomnienie sprawiało, że nie mógł niczym się zająć.
Nie, gdy rozsadzał go nadmiar emocji, sprawiając, że jedyne czego chciał, to krzyczeć. Krzyczeć całemu światu o tym, że Brienne Tarth jest najwspanialszą dziewczyną na świecie i do tego jest jego dziewczyną. Sam właściwie nie wiedział, czemu jeszcze tego nie zrobił. No, może nie dosłownie wykrzyczał — ale czemu nie opowiedział komuś o przeżyciach poprzedniego dnia. Wizja powiedzenia komuś o tym dziwnie go ucieszyła — tak bardzo, że zaraz zerwał się z łóżka i pognał do pokoju obok, porozmawiać z bratem. wydawało mu się po prostu naturalne, by jemu jako pierwszemu ogłosić, że ma dziewczynę.
Brienne również wciąż wracała myślami do wczorajszego popołudnia z Jaimem. Wciąż miała przed oczami jego uśmiech i wciąż próbowała odtworzyć w pamięci to uczucie, jakie towarzyszyło jej, kiedy ją pocałował, nieśmiało dotykając wargami jej usta. Próbowała ze najdrobniejszymi szczegółami zapamiętać, jak to było czuć jego dłoń w swojej, a potem we włosach, w końcu nie zastanawiać się, czy zachowują od siebie odpowiednią odległość, a wręcz przeciwnie — całkowicie zniwelować dystans między nimi. Próbowała zapamiętać wszystko z tamtej chwili, jakby chcąc zapewnić siebie, że to się wydarzyło naprawdę. Że potrafiła przywołać z pamięci zbyt wiele szczegółów, by to było snem, bądź złudzeniem
Mimo że miała ochotę krzyczeć z radości, nikomu jeszcze nie powiedziała o tym, co wydarzyło się między nią a Jaimem. Tata co prawda, jak się domyślała, już wiedział. Zbyt długo przyglądał się jej rozmarzonemu uśmiechowi przy śniadaniu i zbyt wiele znaczących spojrzeń jej potem posyłał, samemu uśmiechając się jakby z rozrzewnieniem. Ale i z nim jeszcze nie odważyła się porozmawiać na ten temat.
Dopiero, gdy dotarli na farmę choinek, zdołała się skupić na czymś innym niż jej świeże i rozszalałe uczucie. Co prawda oboje trochę obawiali się, czy dostaną jeszcze jakieś ładne drzewko, do świąt zostało przecież ledwie trzy dni, a w Danii zaczynano dekorować domy na Boże Narodzenie już pod koniec listopada, wszelkie obawy zniknęły jednak gdy tylko dotarli na miejsce. Mimo późnej pory drzewek było pod dostatkiem. Zainteresowanych nimi też.
Wilgotne powietrze pachniało żywicą, kiedy Brienne szła za tatą przez plantację, już przyglądając się choinkom. To miały być pierwsze święta od paru lat, w które w salonie znów miało stanąć żywe drzewko. Przejęta niemal nie poczuła, że Selwyn delikatnie położył jej dłoń na ramieniu.
— Uwielbiam ten zapach — powiedział. Brienne pokiwała głową.
— Pachnie świętami — odparła z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro