Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 dni do świąt

Jaime zawsze nieco dziwnie czuł się, gdy ojciec gdzieś wyjeżdżał. Z jednej strony, przecież nawet gdy był na miejscu i tak rzadko go widywał. No i przecież tak naprawdę zawsze czuł się pod jego spojrzeniem stale oceniany i krytykowany, nawet bez słów. Jednak, nawet mimo to, że nigdy nie czuł się przy mężczyźnie swobodnie, świadomość, że mają tego dnia dom tylko dla siebie, była dziwna. Bo im mniej ludzi go otaczało, tym bardziej nieswój i mniej pewny się stawał. Nawet jeśli żyli praktycznie osobno, w jakiś sposób dźwięk kroków rodzica go uspokajał. Nawet jeśli sam nie rozumiał dlaczego, skoro czasami marzył, by odciąć się od niego całkowicie.

Jednemu jednak nie mógł zaprzeczać — że przynajmniej miło będzie zjeść obiad z rodzeństwem, nie musząc się spowiadać z każdej oceny i czekać w napięciu na pytanie "czemu czwórka a nie piątka?" lub "może powinieneś się więcej uczyć?". Tak, to było miłe, nawet dla niego, choć przecież świadomość, że są tylko we trójkę w tak wielkim domu, czasami go dręczyła. Ale po bracie wyraźnie widać było, że bez ojca w końcu mógł odetchnąć. Bo niezależnie od tego, ile wymagano od Jaimego, to nie w niego była skierowana większość pełnych lodowatej krytyki spojrzeń. Wiedział, jak bardzo obecność ojca przytłacza Tyriona.

Na ojca nigdy nie mogli liczyć. Wręcz przeciwnie, czasami Jaime myślał, że to wszystko jego wina, nawet jeśli Tyrion nigdy by tego nie przyznał. Ale przecież nie musiał. Nie, gdy gołym okiem widać było, jak źle przez całe życie znosił presję, którą na nim wywierano. I niemal oczywiste było, że to między innymi przez nią w końcu się załamał. Tymczasem Tywin wciąż niczego się nie nauczył, wciąż nie wyciągnął żadnych wniosków. Nie potrafił zauważyć, że zniszczył własnego syna, zamiast tego zachowując się, jakby to, co się stało, jakby to, kim Tyrion był, było osobistą zniewagą, rysą na ich pięknym obrazku idealnej rodziny. Tylko że idealną rodziną nigdy nie byli i nigdy nie mieli być. Wręcz przeciwnie, staczali się coraz niżej.

Bo w której normalnej rodzinie nastolatek bał się o własnego brata, podczas gdy rodzice próbowali udawać, że wszystko jest w porządku? Wiedział, że jest lepiej, wiedział, że już nie musi cały czas się martwić. Ale wciąż z tyłu głowy siedziała mu myśl, że ten stan niekoniecznie musi się utrzymać. A jeśli kiedyś znowu będzie gorzej — cóż, w pewnym sensie wcale nie chciał przy tym być, nie wiedział, czy drugi raz by to wszystko wytrzymał. Ale przecież ktoś musiał. On musiał, bo przecież nikogo innego nie było.

Nawet pozostając gdzieś z tyłu jego głowy, to wszystko i tak Jaimego wykańczało. Nieważne, jak bardzo starał się udawać przed całym światem, że ma idealne, pozbawione zmartwień życie. Nieważne, jak usilnie przekonywał samego siebie, że przecież jest lepiej, że już może przestać się tak zamartwiać. Ale chyba już nie chodziło tylko o to. Tak, za każdym razem, gdy widział brata w gorszym humorze, z powrotem wracał do życia w strachu przed każdą następną chwilą. Ale nawet gdyby było z Tyrionem naprawdę dobrze, nawet gdyby naprawdę nie było żadnych powodów do zmartwień, wciąż nie było dobrze z nim.

Z chłopakiem, który w wieku czternastu lat musiał stać się jedynym oparciem dla młodszego brata. Z chłopakiem, który chociaż udawał, że radzi sobie w życiu doskonale, tak naprawdę wciąż wracał do bycia tamtym przerażonym, zagubionym dzieckiem. Nie potrafił wyrzucić z siebie tamtego Jaimego sprzed trzech lat. Nie potrafił pozbyć się wspomnień.

Te zaś dręczyły go dzisiaj bardziej niż zwykle, nie tylko nie pozwalając udawać w szkole beztroski, ale także przez długie, nocne godziny, spędzając mu sen z powiek.

Może i był tylko przerażonym, zagubionym dzieckiem, ale wiedział jedno — że ojciec mu nie pomoże. Nigdy nie pomagał. Nawet jeszcze wtedy, gdy mama żyła, był raczej skupiony na sobie i na swojej karierze, a zajmowanie się dziećmi zostawiał Joannie. Nigdy tak naprawdę nie spędzał z nimi czasu i już wtedy ograniczał się do wypytywania o wyniki w szkole i na zajęciach pozalekcyjnych, kontakt z dziećmi traktując raczej jak nieprzyjemny obowiązek. Teraz Jaime także nie mógł na niego liczyć. Patrzył jedynie, jak Tywin spokojnie szykuje się do pracy i późniejszego wyjazdu na spotkanie biznesowe, z którego miał wrócić późno w nocy i nic nie mówił. Wiedział doskonale, że w odpowiedzi może liczyć jedynie na awanturę i kolejne słowa, które całkiem wyprowadzą go z równowagi.

Dlatego nigdy nic nie mówił. Tylko witał go tym cholernym, idealnym uśmiechem, pod którym kryły się wszystkie pretensje, wszystkie łzy, które przez niego wypłakiwał. Bo przecież to była jego wina, to on do tego doprowadził. To on zniszczył Tyriona, swoimi chorymi wymaganiami doprowadził go na skraj. I całkiem przy okazji zniszczył także swojego starszego syna. To przez jego chore marzenia o idealnej rodzince, bez najmniejszej skazy, skończyli tak jak skończyli. Tyrion, już jako dzieciak, z bliznami na rękach i depresją, chodząc na psychoterapię, na którą Jaime odprowadzał go co tydzień, a on ukrywając wszystko pod maską uśmiechu. Dziwne w zasadzie, że ojciec nie był z niego dumny. Że nie był dumny z tego jak wspaniale udawał, że jest tym beztroskim, bogatym dzieciakiem, któremu przecież niż w życiu nie brakuje. Przecież o to mu właśnie chodziło — o utrzymywanie pozorów, nawet gdy wszystko dookoła się sypało.

Więc tego dnia Jaime, aż za dobrze tego nauczony, jak zwykle idąc do szkoły, prezentował sobą idealny obrazek dzieciaka z idealnym życiem. Nawet mimo faktu, że niewyspany ledwie widział rano na oczy i właściwie nie obchodziło go kompletnie nic, i tak starannie dobrał ciuchy tak, że znowu wyglądał, jakby właśnie zrzedł z wybiegu. Nawet cienie pod oczami starał się ukryć, cholera jasna! Tylko po to, by nikt nie widział. By chociaż w szkole mógł żyć życiem, które stworzył z pozorów i kłamstw. Życiem, w którym umiał żyć. W którym jedynymi zmartwieniami były problemy innych ludzi, nigdy nie jego własne.

Z ich trójki to Cersei była najbardziej odporna na panującą w domu atmosferę. Ona reagowała buntem, raczej nie przywiązywała wielkiej wagi do słów ojca i nie starała się go zadowolić, raczej skupiała się na tym, na czym jej samej najbardziej zależało. A raz wyprowadzona z równowagi, przechodziła do defensywy, skutecznie doprowadzając Tywina do szału. Tak, czasem, jakby się nad tym głębiej zastanowić, Jaime naprawdę zazdrościł siostrze.

*

Jaime wyglądał na zmęczonego i dało się to dostrzec nawet z daleka, kiedy jeszcze nie dane było człowiekowi zauważyć wyraźnych cieni pod oczami chłopaka. Nie, Brienne znała go dostatecznie dobrze, by dostrzec to o wiele wcześniej. By uderzył ją wyjątkowy brak energii w jego ruchach, zwykle tak zamaszystych, by uderzył ją brak uśmiechu na jego wiecznie pogodnej twarzy. No dobrze, może to ostatnie nie do końca było prawdą — w końcu chłopak usiłował przywołać jakiś nędzny cień uśmiechu, ale zdawał się on tak sztuczny i tak blady w porównaniu z tym, co dotychczas zawsze prezentował światu, że Brienne natychmiast poczuła ukłucie lęku.

Zabawne, że nagle, w jednej chwili, zapomniała o wszystkich innych problemach, które dręczyły ją praktycznie od momentu, w którym wstała w łóżka. A właściwie o jednym, bardzo konkretnym problemie — że na dobrą sprawę nie wie, jak się teraz powinna zachowywać przy Jaimem, jak powinna się z nim przywitać. W końcu zawsze, nawet gdy uważała go tylko za kolegę, zawsze przytulali się na powitanie. A co miała zrobić teraz? Nic nie powiedzieć? Dać mu buziaka w policzek? Powiedzieć coś specjalnego? Nie wiedziała. Nigdy nie miała chłopaka i gdy obserwowała inne pary w swoim otoczeniu, myślała, że to przychodzi jakoś naturalnie. Że gdy już człowiek z kimś jest, rozwiązanie takich kwestii, jak sposób przywitania się, zdaje się czymś naturalnym. Tyle że takie nie było, przynajmniej nie dla niej. A może to dlatego, że dla Brienne większość kwestii związanych ze stosunkami międzyludzkimi zdawała się chyba nieco bardziej skomplikowana, niż była w rzeczywistości.

Ale w chwili, w której ujrzała na korytarzu postać Jaimego, jakoś dziwnie przygaszonego, to przestało się liczyć. I rzeczywiście, w końcu rzeczywiście wszystko przyszło naturalnie. Bo gdy chłopak również ją dostrzegł i podszedł do niej, już wiedziała, jak się zachować. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i to bynajmniej nie dlatego, że cieszyła się, widząc swojego chłopaka. Wiedziała po prostu, że Jaime, chociaż przede wszystkim starał się to za wszelką cenę ukryć, nie był ostatnio w najlepszym stanie psychicznym, zmęczony, wiecznie zmartwiony i bardziej niż zwykle udręczony przez wspomnienia ostatnich lat. I chociaż dopuszczała do siebie możliwość, że i ten uśmiech, który posłał jej na powitanie, mógł być wymuszony, wydawał jej się szczery. Chciała wierzyć, że był szczery.

Przytulili się do siebie. Przytulili się właściwie tak jak zwykle — tylko na chwilę, dla kogoś obserwującego ich z boku zupełnie nieznaczącą. A jednak, przygarniając do siebie Jaimego, Brienne niemal czuła, jak bardzo tego potrzebował. Czuła, że gdyby nie otaczający ich ludzie, trwałby w jej objęciach jeszcze przez długi czas, usiłując zapomnieć o świecie. Nie lubiła w zasadzie okazywać czułości w miejscach publicznych, czasami nawet gdy dłużej się przytulali, jej nieśmiała natura sprawiała, że zaczynała się czuć niezręcznie. Tym razem jednak, niewiele myśląc, Brienne bardzo krótko, nie chcąc robić zbyt wielkiej sceny, pocałowała go na powitanie. Poza nimi na korytarzu było w końcu tylko kilku zagubionych uczniów, a Jaime wyglądał tak cholernie dobrze z tym uśmiechem i w dopasowanej marynarce.

Gdy się do niego odsunęła, przez chwilę tylko spoglądał na nią z uśmiechem, bez słowa, tak jakby nawet najkrótszy pocałunek odebrał zdolność mówienia jemu — wiecznej gadule. Brienne wciąż nie mogła uwierzyć, że może mieć na niego taki wpływ. Nie, szczerze powiedziawszy, nigdy jej się nie zdawało, by mogłaby być na tyle interesująca, żeby ktoś się w niej zakochał, by sama jej obecność zapierała komuś dech w piersi. Ale oto stał przed nią Jaime Lannister, chłopak, jak kiedyś myślała, zbyt przebojowy dla tak cichej dziewczyny jak ona i patrzył na nią wzrokiem, w którym nie dało się nie dostrzec miłości.

— Czym sobie właściwie zasłużyłem? — zapytał Jaime, uśmiechając się jeszcze szerzej.

— Tym, że jesteś? — Brienne wzruszyła ramionami. — Tym, że na mnie poczekałeś? I tym, że naprawdę dobrze wyglądasz w marynarce. — To ostatnie dodała ciszej, tak że tylko Jaime usłyszał.

Mimo że wybitnie nie miał tego dnia humoru, dla kogoś, kto go nie znał, wciąż prezentował się praktycznie nienagannie, w dopasowanych, jasnych dżinsach, wzorzystej koszuli pod dobrze dopasowaną szarą marynarką oraz praktycznie nie zaszczyconych chodzeniem sportowych butach. I chyba sporo czasu spędził na układaniu swoich, normalnie lekko kręconych włosów. Krótko mówiąc, wyglądał jak milion dolarów. A może nawet i lepiej. Wyglądał jak model w gazecie, jak ten cudownie bogaty dzieciak z filmu, który ma równie cudowne życie. Tylko podkrążone oczy burzyły nieco ten obraz. Ale i cienie chyba próbował jakoś zakryć, jakby dalej rozpaczliwie pragnąc, by inni widzieli w nim tego złotego, beztroskiego chłopaka.

Brienne nagle poczuła się przy nim głupio i dziwnie nieporządnie. Na własną wigilię klasową, które tego dnia, ostatniego przed przerwą świąteczną, organizowano w szkole, do czarnej spódnicy założyła białą bluzkę i kamizelkę z tradycyjnym norweskim haftem, czerwono-niebieskim, przeplatanym złotą i srebrną nicią. Wcześniej pewnie wstydziłaby się takiego stroju, teraz, nawet jeśli wstydziła się nadal, to właściwie ubrała się tak ze względu na Jaimego. Wiedziała, że mu się taka spodoba, on nigdy nie uznawał tego za coś dziwnego, nawet jeszcze w podstawówce.

— W porządku? — zapytała cicho na wszelki wypadek, jednocześnie delikatnym, zdecydowanie zbyt powolnym gestem odgarniając pojedyncze kosmyki włosów, które opadły mu na czoło.

— Trochę się nie wyspałem. — Nie uwierzyła mu. Oczywiście, że mu nie uwierzyła, nie kiedy tak dobrze go znała. I chyba tym razem nie musiała nic mówić, chyba tym razem już po jej spojrzeniu zrozumiał, że nie nabierze dziewczyny. — Możemy o tym porozmawiać później? — zapytał. — Pójdziemy po szkole na kawę, ok?

Pokiwała głową, wciąż przyglądając mu się dokładnie. Nie wiedziała nawet, co myśleć o tym, że nie próbował jej już specjalnie oszukiwać, że wszystko jest w porządku. Może powinna się cieszyć, że jej ufa. Tylko że wiedziała, że w przypadku Jaimego nie chodziło tylko o zaufanie. Chłopak zwyczajnie nie mówił nikomu, co właściwie czuje — nieważne, jak blisko był z tą osobą. Dla niego to chyba było czymś w rodzaju instynktu — niezależnie od tego, co się działo i kto pytał, czy wszystko jest w porządku, automatycznie odpowiadał, że tak i brnął w to tak długo, aż już nie miał jak dłużej udawać. Myśl więc, że teraz może nie miał siły, by kłamać, raczej ją martwiła.

— Muszę iść do klasy — odezwał się w końcu Jaime. — Ty też powinnaś. Pogadamy potem, obiecuję — dodał, próbując zmusić się do uśmiechu.

Był na siebie zły. Był tak cholernie zły, że choć wydawało mu się, że do mistrzostwa opanował sztukę udawania, wciąż zdarzały się takie dni jak ten. Dni, w które jego słynny, radosny uśmiech zamierał mu na ustach, w których niezależnie od tego, jak bardzo się starał, miał wrażenie, że wszyscy widzą, w jakiej jest rozsypce. W takie dni nienawidził siebie samego, nienawidził tego chłopaka, którym nigdy nie powinien być. Którego, jak myślał, dawno pozostawił za sobą. ale ostatecznie zawsze okazywało się, że to niemożliwe. Bo właśnie tym zranionym przez świat, niepotrafiącym sobie poradzić chłopakiem był.

Teraz, odchodząc w stronę swojej sali, zastanawiał się, jakim cudem wciąż miał przy sobie Brienne. Niemal wszyscy przyjaciele, którzy go otaczali w jakimkolwiek z momentów w jego życiu, znali tylko tę osobę, którą udawał przed światem. Widzieli radosnego, bogatego dzieciaka, zawsze w drogich ciuchach i z drogim telefonem, interesującego się akurat tym, czym interesować się w danym czasie wypadało. Widzieli króla życia, chłopaka, któremu po prostu wszystko musiało się udawać.

Gdy jego przyjaciele z podstawówki przekonali się, że tak naprawdę ma popaprane życie i mocno nadszarpniętą psychikę, odwrócili się od niego. I, chociaż nie chciał o tym myśleć, czasami bał się, że gdyby teraz był bardziej szczery ze znajomymi z klasy, spotkałoby go to samo. A Brienne? Brienne kiedyś nawet go nie lubiła. Nie lubiła tej gwiazdy szkoły, na którą pozował. O ile wszyscy zaczynali się do niego zniechęcać, gdy próbował przy nich być sobą, z nią było odwrotnie. Im więcej pozwalał jej zobaczyć, na im więcej zaufania do niej sobie pozwalał, tym bardziej się do niego zbliżała. Widziała go w całkowitej rozsypce i kilka dni później całowała go tak, jakby nic na świecie nie było ważniejszego od ich dwójki.

Nie rozumiał jej. Nie potrafił zrozumieć, jak mogła zakochać się w osobie, którą on sam w sobie nienawidził.

*

Jaime już od jakiegoś czasu obawiał się wigilii klasowej i gdy szedł teraz do własnej sali, ten lęk powrócił do niego ze zdwojoną siłą. Na samą myśl o składaniu sobie nawzajem życzeń robiło mu się niedobrze. Rozmyślał nad momentem, w którym będzie musiał każdemu z nich powiedzieć przynajmniej kilka miłych słów, kiedy zupełnie nie miał ochoty na kontakty z rówieśnikami, kiedy czuł się po prostu źle, tak psychicznie. Miał trudne do zabicia wrażenie, że składanie życzeń będzie w jego wykonaniu jedną wielką porażką.

Okazało się jednak, że nie było choć w połowie tak źle, jak się obawiał. Duża część klasy zdawała się nie wiedzieć, co powinni powiedzieć, więc tylko mamrotali krótkie "wesołych świąt", jemu natomiast udało się wreszcie przywołać na twarz wyćwiczony uśmiech i każdemu złożyć naprawdę obszerne życzenia, dodając do tego coś miłego, albo ściskając serdecznie. Nawet ich nauczycielka matematyki, a zarazem wychowawczyni porzuciła tego dnia swoje dość chłodne obycie i podeszła do każdego ze swoich uczniów osobno, żeby złożyć im naprawdę serdeczne życzenia.

Cóż, przynajmniej jednym nie musiał się martwić. Że będzie musiał siedzieć w kącie, nie odzywając się do nikogo, jak w ostatnim roku w podstawówce. Mimo to przez większość czasu obserwował, jak pozostali ludzie z jego klasy, ubrani bardziej odświętnie niż zwykle, rozmawiają ze sobą i żartują. Kiedy wszyscy zbiorowo parskali śmiechem, Jaime również, chociaż, czego miał nadzieję nikt nie zauważył, mocno wymuszenie. Choćby nie wiadomo jak się starał i tak jakoś tego dnia nie potrafił się zmusić do szczerego uśmiechu, a co dopiero do śmiania się i żartów z kolegami. I z każdą chwilą coraz bardziej go to złościło.

Od zbyt wielu lat zdawało mu się, że nie ma prawa okazywać, że jest w złym humorze, że coś go dręczy. Że przecież nikogo nie obchodzi, a jeśli jednak zwróci czyjąś uwagę, może skończyć się to jedynie źle. Że jeśli ludzie zobaczą u niego jakąkolwiek oznakę słabości, prędzej czy później wykorzystają to przeciwko niemu. Więc za wszelką cenę starał się trzymać wszystko w sobie — nawet wiedząc, że jest otoczony przez przyjaciół.

Nie wiedział w zasadzie jakim cudem przetrwał tę wigilię. Jakim cudem nie rozpłakał się już tam w klasie, chociaż łzy od ponad godziny wzbierały mu pod powiekami i przesłaniały pole widzenia. Zrobił to dopiero, gdy wszyscy, wypuszczeni z wigilii klasowej po uprzątnięciu sali, rzucili się do wyjścia i sam również znalazł się na zewnątrz, na szkolnym dziedzińcu. Dopiero tam pozwolił sobie na płacz, nie dbając już nawet o to, że zobaczy go któryś ze szkolnych kolegów i wierzchem dłoni próbując nieporadnie ocierać łzy, które leciały mu po policzkach. I nie chodziło nawet o ten konkretny dzień w szkole, nie.

Cały czas trzymał wszystkie negatywne emocje w sobie, uśmiechając się do świata jak idiota i wmawiając wszystkim, że jest w porządku. A przecież to nie działało. Nie, kiedy nie mógł oszukać samego siebie. Nie, kiedy te wszystkie skrywane emocje powoli go wykańczały. Nie, zachowywanie tego dla siebie, nawet jeśli przez lata zdawało się jedyną opcją, powoli zaczynało go zawodzić. A może zawsze zawodziło, tylko z braku innej perspektywy bał się do tego przyznać.

Poza tym była Brienne. Jeśli komuś jeszcze ufał na tyle, by mówić o swoich uczuciach, to własnie jej. Znała go. Widziała praktycznie wszystko, co tak bardzo starał się ukryć i zamiast pozostawić Jaimego samego, zawsze była obok. Briennejakimś cudem zawsze wiedziała, tak jakby raz zobaczywszy, co w nim siedzi, jużzawsze miała umieć to dostrzec. Tylko że z nią było inaczej. Sam nie wiedział,w którym momencie to się stało, ale zaufał dziewczynie na tyle, że choć wciążnie potrafił się zmusić, by niczego przed nią nie udawać, już nie przeszkadzałomu to, że bez trudu rozgryzła jego grę.

Nie miał już siły. Nie, tego dnia same jego myśli wystarczały, by tracił energię na cokolwiek. Tylko czy kogoś to tak naprawdę obchodziło? Czy kogoś obchodziło, jak on się czuje, na co on ma siłę?

Brienne obchodzi — pomyślał, jednak i tym razem ta myśl szybko ucichła, zagłuszona przez coś innego. Przecież ciągle zdawało mu się, że Brienne nigdy nawet nie powinna zwrócić na niego uwagi, a już na pewno nie — zakochać się w nim. Że nie jest tego warty. Że nie jest warty niczyjej uwagi, niczyjej miłości. Bo przecież z jakiegoś powodu nigdy ich nie dostawał.

Dopiero, kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i odwrócił się przez ramię, na widok Brienne drżący, urywany płacz zamarł mu w piersi. Chociaż zdawało mu się, że ufa jej całkowicie, że już nie musi się przed nią z niczym kryć, w końcu jednak dotarło do niego to okropne, wbijające się gdzieś głęboko uczucie wstydu. Nie powinien się tak rozklejać. A już na pewno nie powinien tego robić przy świadkach.

— Jaime, co się dzieje? — zapytała w końcu Brienne, już drugi raz tego dnia. Bolało go to. Bolała go świadomość, że przysparza jej zmartwień, nawet nie potrafiąc powiedzieć, o co chodzi.

— Po prostu... — Tylko tyle. Tylko tyle był w stanie powiedzieć, zanim znowu się zaciął na dłuższą chwilę.

Chciał się uspokoić. Chciał, żeby do oczu przestały mu napływać łzy, chciał, żeby już było dobrze. Żeby był w stanie wrócić do udawania tej beztroskiej, radosnej osoby, za którą uważała go większość świata. Będąc tamtym towarzyskim, radosnym chłopakiem czuł się bezpieczniej. Prawie tak, jakby już nic nie mogło go zranić.

Brienne nie naciskała. Wyjęła tylko z torby paczkę chusteczek, które podała chłopakowi. Widziała, jak Jaime walczy ze sobą, próbując się nieudolnie opanować. Jak z powrotem zaczynają mu drżeć ręce, jak uparcie wbija wzrok w ziemię, jak znowu przełyka łzy. Patrzyła na to i już nie wiedziała, jak może mu pomóc. A przecież pomóc musiała, bo znieść widoku chłopaka w takim stanie zwyczajnie nie potrafiła.

— Może chcesz przyjść do mnie? — zaproponowała. — Moglibyśmy... Moglibyśmy upiec razem pierniczki — dodała nieśmiało.

— Twojego taty nie ma w domu? — spytał Jaime, dłonią ocierając resztki łez z policzków.

— Nie. — Brienne pokręciła głową przecząco. — Bardzo mu współczuję, ale musiał polecieć po ostatnie świąteczne zakupy. I biorąc pod uwagę, co się teraz dzieje w sklepach, raczej szybko nie wróci. — Dziewczyna zachichotała.

— W porządku. — Jaime uśmiechnął się blado. — Ale w kuchni raczej nie będziesz miała ze mnie zbyt wielkiego pożytku. Z bardziej skomplikowanych rzeczy potrafię zrobić tylko jajecznicę. I naleśniki. Czasami. Nie wiem jak się robi ciastka.

— Czyli nigdy nie piekłeś świątecznych pierniczków? Nigdy? — upewniła się Brienne.

Wzruszył tylko ramionami. Co miał jej odpowiedzieć? U niego w domu nie było takiego zwyczaju. Tywin zawsze kupował pierniki w supermarkecie, takie w pudełku, po otworzeniu którego w mieszkaniu roznosił się zapach cynamonu, takie w różnych świątecznych kształtach i już polukrowane. Wyglądały estetycznie, na pewno o wiele lepiej niż to co potrafiłoby stworzyć w kuchni rodzeństwo i smakowały też dobrze. Aż do tej pory Jaime nie miał poczucia, że coś tracił, nie biorąc udziału w tej części przygotowań do świąt.

— W takim razie najwyższy czas to zmienić, nie uważasz? — zapytała dziewczyna, wyciągając do niego dłoń w rękawiczce, którą Jaime chętnie chwycił i mocno splótł z Brienne palce.

Poszli więc, zamiast do kawiarni, na przystanek autobusowy. Brienne, wciąż nieco zaniepokojoną przez to, w jakim stanie oglądała ostatnio chłopaka, jednak trochę kusiło, by zapytać, czy jest już lepiej. Tyle że wiedziała, że jeśli to pytanie padnie, Jaime, nieważne jaka miałaby być prawdziwa odpowiedź, spłoszy się nieco i cudowny nastrój chwili legnie w gruzach. Może i ufał jej bardziej niż innym ludziom, ale nawet przy niej nie czuł się całkiem komfortowo, rozmawiając o sowim samopoczuciu. I chyba zwyczajnie bał się tego typu pytań.

Więc na razie, choć przecież się martwiła, nie pytała. mieli spędzić dzisiaj jeszcze dużo czasu razem i w pewnym sensie liczyła, że może uda jej się tak poprowadzić rozmowę, by czegoś się dowiedzieć. Albo zwyczajnie z jego zachowania coś wyczytać.

W domu pachniało świętami. Właściwie to Jaime nie mógł się nadziwić małej metamorfozie, którą przeszło mieszkanie Brienne od czasu kiedy był u niej dwa dni temu. Na drzwiach wisiał wieniec, własnoręcznie spleciony przez dziewczynę z gałązek świerku i ostrokrzewu, przystrojony czerwonymi owocami, szyszkami, i kolorowymi wstążkami, w pokoju Brienne i w oknie salonu wisiały rzędy białych żaróweczek i gwiazdek z papieru, a w kącie pokoju stanęła choinka, przystrojona szklanymi kulami, jabłkami i szyszkami. Nie było na niej światełek, zamiast tego na małych metalowych uchwytach umocowano prawdziwe świeczki.

Oboje z Brienne usiedli w niedużej, nieco ciasnej kuchni nad herbatą, do której dziewczyna wkroiła po plasterku pomarańczy i wrzuciła po kilka goździków, a następnie zaczęła wyjmować z szafek rzeczy potrzebne do upieczenia pierników. Jaime oczywiście, jako grzeczne i uczynne dziecko, rzucił się do pomocy, trochę zbyt entuzjastycznie, bo oczywiście momentalnie wysypał na podłogę połowę mąki, którą dysponowali. Dokonawszy tej strasznej zbrodni, zamarł, wyraźnie zdezorientowany i powiódł wzrokiem po kuchni, która nagle zrobiła się jakoś dziwnie biała. Widząc go tak skonsternowanego, Brienne po prostu musiała się roześmiać.

Zlecenie mu jakiegoś prostszego i bezpieczniejszego zadania, niż zajmowanie się produktami sypkimi nie przyniosło jakoś rezultatu i gdy Selwyn wrócił do domu z zakupów, w kuchni zastał dwoje nastolatków obsypanych mąką (chłopak miał ją nawet we włosach) i cynamonem, ale za to w świetnych humorach, próbujących zagnieść ciasto na pierniki.

Jaime nigdy w zasadzie nie miał problemu, by odnaleźć się w nowym otoczeniu, ale i tak był zaskoczony, jak szybko w towarzystwie Tarthów poczuł się po prostu dobrze. Na tyle, że kiedy tata dziewczyny wystąpił z propozycją, że trochę im przy tych pierniczkach pomoże, nie przeszkadzało mu to zupełnie. Wręcz sam zapewnił Selwyna, który jednocześnie chciał zapewnić parze odrobinę prywatności, że nie ma problemu. Ostatecznie więc także tata Brienne do nich dołączył, chociaż w kuchni nie przydawał się na zbyt wiele. Jaime chyba dawno nie śmiał się tak dużo, jak podczas tego wspólnego kucharzenia.

Teraz zaś, gdy siedzieli już tylko we dwójkę w pokoju dziewczyny, popijając gorąca czekoladę i jedząc upieczone własnoręcznie pepperkaken, Jaime czuł się tak szczęśliwy, jak nie był już chyba od wielu lat. Więc nic dziwnego, że nie chciał, by ta chwila kiedykolwiek się skończyła. By stała się częścią przeszłości, a szczęście, które czuł — wspomnieniem. I nie potrafił się przekonać powtarzanymi w myślach zapewnieniami, że przecież czeka ich jeszcze więcej takich momentów, że to dopiero początek. Nie, teraz wbrew rozsądkowi, wbrew wszystkiemu, zdawało mu się, że wszystko, co dobre, to własnie ta chwila, nic więcej. Może po prostu w którymś momencie przestał wierzyć, że może być szczęśliwy — naprawdę szczęśliwy, a nie tak, jak udawał — na krótką metę.

Teraz jednak najzwyczajniej w świecie nie chciał się nad tym zastanawiać, nie chciał dopuszczać do siebie takich myśli. Chciał tylko jeszcze przez długi, długi czas przytulać się do Brienne, z przymkniętymi oczami i gorącym kubkiem w dłoniach, otoczony zapachem pierniczków, pomarańczy, imbiru i cynamonu. Niczego więcej nie potrzebował. Oparł więc głowę na ramieniu siedzącej obok dziewczyny, przymykając oczy. Potrzebował tej chwili, w której mógłby poczuć, że odpoczywa. Od samego siebie, od swoich myśli, od świat, który tak naprawdę nigdy nie traktował go najlepiej. Ale chyba nie tylko o to mu chodziło w tej chwili, w której przytulał się do dziewczyny. Zdawało się, jakby w ten sposób chciał powiedzieć "Pomóż mi. Pomóż mi, bo tak cholernie nie umiem z tobą porozmawiać, chociaż chcę". Cóż, ostatecznie nawet tego nie potrafił wypowiedzieć na głos.

— Wszystko ok? — zapytała w pewnym momencie dziewczyna, jakby wyczuwając, że mimo tego, jak dobrze im było w tej chwili, coś wciąż kłębiło się z tyłu głowy Jaimego. Coś, co chyba tak naprawdę nigdy nie potrafiło całkowicie odpuścić.

Wzruszył ramionami. Tak, teraz było nawet o wiele lepiej niż zwykłe "ok". Ale poza tym? Poza tym już chyba sam do końca nie wiedział.

— Sam nie wiem w sumie — przyznał. — Chyba jest w miarę — powiedział w końcu, obracając w dłoni piernika. Najbardziej podobało mu się późniejsze dekorowanie ciastek i sam podziwiał zawijasy z lukru, którym ozdobił pierniczki. Kolejne musieli jednak ozdabiać nieco szybciej i z mniejszą perfekcją, bo inaczej siedzieliby nad nimi do wieczora. — Po prostu jestem już tym wszystkim zmęczony, wiesz? Tak cholernie zmęczony. Tyrion ma teraz gorsze dni... Ojca oczywiście jak zwykle nic nie obchodzi. Przynajmniej nie w taki sposób, jak powinno, więc oczywiście znowu wszystko jest na mojej głowie. Nie zrozum mnie źle... To nie jest tak, że ja mu nie chcę pomagać. Jest moim bratem, kocham go i zawsze będę mu pomagał, jeśli zajdzie taka potrzeba... Tylko że... Tylko że, cholera, czasami chciałbym po prostu, by ktoś też pomógł mi.

Czasami się tego wstydził. Czasami myślał, że nie ma prawa narzekać. Bo przecież to nie on miał znowu najgorzej, przecież to Tyrion... Ale on czuł się już tak zmęczony, nawet wspieraniem go, nawet martwieniem się o niego... Czasami miał wrażenie, że nawet jako brat zawodził.

Może i to powinien powiedzieć, może i to powinien z siebie wyrzucić. Może wtedy poczułby się w jakiś sposób lepiej. Ale na razie nie potrafił tego zrobić.

Brienne przez chwilę nic nie mówiła. Jedynie objęła go mocniej ramieniem, jednocześnie drugą dłoń wsuwając mu delikatnie we włosy, żeby pogładzić chłopaka po głowie.

— Jaime... — zaczęła jednak po pewnym czasie, trochę niepewnie. — Ja wiem, że to pewnie słaba pomoc, ale... ale po prostu pamiętaj, że ze mną zawsze możesz porozmawiać, ok? Tak jak teraz. Jeśli będziesz się czuł zmęczony, jeśli będziesz miał wszystkiego dosyć. Zawsze możesz zadzwonić lub do mnie wpaść. I zawsze mogłeś.

— Wiem — powiedział cicho. — Wiem, Brienne. I dziękuję.

Może i jej rzeczywiście zdawało się, że niewiele mu daje. Może i rzeczywiście to nie było tak dużo. Tylko że dla niego jednak było. Bo rzadko kiedy słyszał takie słowa. Bo rzadko kiedy ktoś mówił mu, że zawsze może na niego liczyć. Więc ciągle tylko radził sobie sam. Nawet wtedy, kiedy tak naprawdę nie potrafił. Nawet wtedy, gdy tak naprawdę nie radził sobie z niczym.

Może dlatego właśnie, chociaż tak się tego bał, odezwał się ponownie. Czuł, że musi mówić dalej. Że chce mówić dalej.

— Wiesz, ja... ja czasami czuję się, jakbym był okropnym człowiekiem — przyznał. — To znaczy... Przecież to nie ja mam najgorzej, tak? To Tyrion od dwóch lat usiłuje pozbierać się psychicznie, jednocześnie słuchając jak nasz ojciec marginalizuje jego problemy albo twierdzi, że dzieciak w tym wieku nie może mieć depresji, że robi to wszystko po to, by zwrócić na siebie uwagę. To Tyrion został doprowadzony do takiego stanu, w którym odebranie sobie życia wydawało mu się jedyną opcją. Kurwa, on ma czternaście lat. A ja robię z siebie cholernego męczennika, który ma ciężko, bo nie umie wspierać brata tak jak powinien.

— Nie mów tak — poprosiła Brienne. — Proszę cię, nie mów tak. To że ktoś ma gorzej od ciebie, nie znaczy, że twoje przeżycia się nie liczą, ok? Tak nigdy nie jest. A ty przeszedłeś przez wiele złego. Wciąż przechodzisz. I może mi teraz nie uwierzysz, ale uważam, że to, jak dobrze mimo wszystko sobie radzisz, jest niesamowite. Jesteś cholernie silny, wiesz?

— Brienne, ty i przeklinanie? — zapytał, spoglądając na dziewczynę z zaskoczeniem. Potrzebował w ten sposób zażartować, bo inaczej pewnie zaraz by się rozpłakał. A chociaż poza nimi w pokoju nie było nikogo, i tak nie chciał pozwolić sobie na łzy.

— A jak inaczej miałam podkreślić wagę moich słów? — Brienne wzruszyła ramionami, uśmiechając się do niego lekko. Domyślała się, że skoro Jaime znowu próbuje przejść do żartowania, najtrudniejsza część rozmowy już się zakończyła. Ale i tak czuła, że chłopak powiedział jej więcej, niż sam się spodziewał. Że naprawdę wyjątkowo się przed nią otworzył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro