Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16 dni do świąt

Przez noc napadało sporo śniegu, więc cały świat tonął w czystej, niemal rażącej w oczy bieli. Ktoś może nazwałby tego grudniowego wieczora Kopenhagę miejscem malowniczym. Osoba ta jednak musiałaby posiadać duszę romantyka bądź artysty, najlepiej zaś jednego i drugiego, do tego zaś wyrokować z wnętrza ciepłego mieszkania, tudzież domu. Nikomu o zdrowych zmysłach, kogo życie zmusiło do przedzierania się przez zaspy śniegu i oblodzone ulice, taki wniosek na pewno nie przyszedłby do głowy. Dlatego właśnie wszyscy przemykali ulicami szybko, nie rozglądając się dookoła i nie zważając na nic, poza wyjątkowo niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, zajęci poszukiwaniem świątecznych prezentów i ozdób, być może spieszących się do domu po pracy, by jeszcze tego dnia zacząć przygotowania do zbliżających się świąt, albo po prostu usiąść z bliskimi przy gorącej czekoladzie.

Wszystko to w połączeniu z wciąż lekko prószącym z nieba śniegiem i światełkami, które rozświetlały kopenhaskie ulice wieczorną porą, miało jednak swój niezaprzeczalny urok i koiło wyjątkową, wyczuwalną tylko raz do roku atmosferą. Tą właśnie chłonęła Brienne Tarth, powoli idąca chodnikiem przez centrum i wdychając zapach karmelizowanych migdałów. Brienne kochała Boże Narodzenie, było to jej ulubione święto w całym roku i takim pozostawało, mimo że w jej domu już od kilku lat w tym okresie brakowało radosnego nastroju, choinki i ozdób, a Wigilia była raczej skromna, symboliczna i upływała niemal w całkowitym milczeniu.

Nie zawsze tak było, to dopiero tragedie rodzinne, które na nich spadły sprawiły, że teraz każde święta ona i tata spędzali tak, a nie inaczej. Tarthowie pochodzili z samej północy Norwegii, z Laponii i dziadkowie dziewczyny byli rodowitymi Saamami. Nawet Selwyn Tarth trudnił się jeszcze rybołówstwem, jednym z zawodów charakterystycznych dla Lapończyków. To właśnie podczas jednego z połowów zdarzył się wypadek i w morzu utonął jej brat. Po tym rodzinie jeszcze udało się jakoś pozbierać, ale wtedy żyła jeszcze mama Brienne. To między innymi po tym wypadku rodzice zdecydowali o przeprowadzce do Danii i zaczęcia nowego rozdziału w większym mieście, oferującym nowe, większe możliwości. A przynajmniej tak mówili. Zaledwie półtora roku później mama dziewczyny zmarła podczas porodu, którego nie przeżyły też dziewczynki, małe siostry bliźniaczki Brienne. Potem już nic nie było takie samo.

Nawet Selwyn wyglądał teraz na zmęczonego, jakby starszego, niż był w rzeczywistości. Nie było to może nawet dziwne — w końcu później niż kiedyś wracał teraz z pracy i często jeszcze wieczorami, w domu, do późna siedział przy laptopie. Ale w zasadzie, myślała Brienne, już od dłuższego czasu tata pracował zdecydowanie zbyt dużo. Właśnie od tamtej chwili, w której mama odeszła. Jakby mężczyźnie lepiej było w biurze, z obcymi ludźmi, niż w domu, w którym nagle zabrakło jednej osoby. Od tego czasu też coraz rzadziej naprawdę rozmawiał z córką. Nagle Brienne zrozumiała, że tęskni za tym dawnym tatą, który zawsze miał dla niej czas i poświęcał jej go z uśmiechem na ustach. Za tym tatą, który nie był tak bardzo zmęczony życiem.

Brienne często zastanawiała się, kiedy dokładnie zatracili z tatą umiejętność normalnego rozmawiania ze sobą nawzajem. Jakoś jednak, mimo że ją to pytanie dręczyło, nigdy nie potrafiła podać na nie jednoznacznej odpowiedzi. Nie potrafiła określić, kiedy dokładnie wszystko się popsuło, kiedy zaczęli w swoim towarzystwie uważać na każde słowo, jakby bojąc się reakcji drugiej osoby. A dawniej było przecież naprawdę dobrze, chyba dużo lepiej, niż w wielu innych rodzinach. Zawsze świetnie się z tatą dogadywali. Brienne mówiła mu praktycznie wszystko i wiedziała, że zostanie wysłuchana. I że, niezależnie od tego, co powie, tata spróbuje ją chociaż zrozumieć.

Teraz miała natomiast wrażenie, że cokolwiek by nie powiedziała, jedynie przysporzy mu jeszcze więcej zmartwień. Koniec końców więc mówiła niewiele. Żeby nie powiedzieć, że nie odzywała się prawie wcale. A Selwyn, widząc jak dziewczyna, im bardziej się jej dopytuje i naciska, tym bardziej zamyka się w sobie, zaczął ważyć przy Brienne słowa, coraz mniej pewnie czując się przy dorastającej córce. W rezultacie oboje nagle więcej milczeli w swoim towarzystwie, niż mówili. A przecież kiedyś mogli rozmawiać ze sobą bez końca, jakby byli nie tylko rodziną, ale również przyjaciółmi.

Na szczęście był jeszcze Jaime. Jaime, którego praktycznie nie dało się nie znać. Zdawał się brać czynny udział właściwie we wszystkim, w czym udział brać się dało i należało, jeśli pragnęło się zaistnieć w szkolnej społeczności. Udzielał się w jakiś, bliżej Brienne nieznany sposób w szkolnym samorządzie, chodził na co najmniej kilka kółek, w tym na sławetny klub debat, który stanowił chyba największą chlubę ich szkoły średniej. Poza tym zaś, uczestniczył w niemal wszystkich możliwych spotkaniach towarzyskich. Wszystko to zaś robił zwykle z wielkim zaangażowaniem i bardzo głośno. Brienne nie lubiła głośnych ludzi. Preferowała raczej tych, przy których mogła liczyć na święty spokój. A już najbardziej cieszył ją brak ludzi. Chłopak jednak niemal z każdym dawał radę znaleźć wspólny język.

Także on pierwszy wyciągnął do niej rękę kiedy zaraz po przeprowadzce dziewczynie z trudem przyszła wtedy zmiana otoczenia i zupełnie nie potrafiła się odnaleźć w nowym, nieznanym (choć jednocześnie tak podobnym do Norwegii) kraju. Wszystkiego musiała uczyć się tutaj od początku; nowej kultury, nowych zasad panujących w dużym mieście, nowego języka. Dziewczyna, chociaż znała i rozumiała norweski, dotąd porozumiewała się głównie w języku Saamów, a ze zdenerwowania wszystkie znane jej słowa zupełnie wylatywały jej z głowy. To właśnie Jaime, podczas gdy inne dzieciaki z dystansem i drwiną patrzyły na dziewczynę, która ubierała się jeszcze w tradycyjne lapońskie ubrania, bardzo często szyte ręcznie, w wyrazistych kolorach i z haftem, która ledwie potrafiła wymówić kilka słów po duńsku, pomógł jej jakoś przebrnąć przez pierwsze, najtrudniejsze tygodnie w nowym miejscu i nie zrażał się zupełnie przez niektóre jej niezrozumiałe dla reszty zachowania i nerwowe zacinanie się, czy rumieniec wypływający na policzki, kiedy nie znając dobrze duńskiego, z zakłopotaniem musiała dłużej się zastanawiać jak coś powiedzieć.

Mimo to w klasie Brienne trzymała się raczej z boku, praktycznie nie nawiązując przyjaźni i nie była szczególnie popularna aż do ukończenia dziewiątej klasy i momentu pójścia do szkoły średniej. Później też niewiele się w tej kwestii zmieniło.

Jeszcze do niedawna, mianowicie do chwili dotarcia do Fisketorvet Centre, dziewczynie wydawało się, że okaże się niezwykle przezorna, wybierając się na świąteczne polowanie na prezenty na jakiś czas przed Bożym Narodzeniem i to do tego w trakcie tygodnia, że uniknie największych tłoków i zostania stratowaną przez owe tłumy. W ostatecznym rozrachunku okazało się raczej, że zamiast tego była bardzo naiwna. Chociaż od początku miała złe przeczucia nie spodziewała się, że tak szybko pożałuje wyjścia na zakupy. Nie chodziło nawet o to, że Brienne nie przepadała za chodzeniem po sklepach. Może i nie należała do wielkich fanek takiej formy spędzania czasu, ale raz na jakiś czas nie miała nic przeciwko wyjściu do galerii handlowej.

A jednak, skazana na dzikie tłumy stale krzyczących na siebie ludzi, biegających od sklepu do sklepu i całkiem przy okazji tratujących siebie nawzajem, po niecałej godzinie zakupów Brienne miała ochotę pójść za przykładem kilkuletniego chłopczyka, który po prostu usiadł na środku holu galerii i zaczął rozdzierająco płakać. Nie tylko źle się czuła w takim zagęszczeniu ludzi i naprawdę o wiele bardziej wolałaby teraz zaszyć się w swoim pokoju z książką i kubkiem herbaty, niekłopotana przez nikogo, ale i z trudem przychodziło jej zaakceptowanie faktu, że nie kupiła jeszcze prezentu dla taty. Chciała też dać coś w święta Jaimemu, choćby drobiazg. Tak, bała się, że może to tylko ona uważa, że ich relacja stawała się coraz bardziej zażyła, że stali się w sobie w jakiś sposób bliscy. Ale mimo wszystko po prostu chciała sprawić chłopakowi przyjemność. Tylko że oczywiście nawet nie miała pojęcia, co mu dać, by osiągnąć zamierzony efekt. Nigdy nie umiała kupować prezentów.

Błąkała się więc po centrum handlowym bez celu i coraz bardziej pozbawiona nadziei i powoli dochodziła do wniosku, że całe to wyjście nie miało sensu. Im zaś to przekonanie stawało się silniejsze, tym zwiększała się chęć opowiedzenia komuś o swoim cierpieniu. A jakoś tak się składało, że gdy potrzebowała z kimś pogadać, ostatnio zawsze jako pierwsza przychodziła jej do głowy tylko jedna osoba.

Brienne: Proszę, następnym razem, kiedy będę się wybierała do galerii handlowej, przypomnij mi, żebym się popukała w głowę. I poszukała zaginionego rozumku.

Jaime: Brzmi jak wyzwanie. Potrzebujesz może wsparcia?

Jaime: Bo tak się składa, że trochę nudzę się w życiu.

Brienne: Czy dobrze rozumiem, że proponujesz mi, że mi potowarzyszysz w tym przedświątecznym piekle?

Jaime: Yup

Jaime: No dalej, takich propozycji się nie odrzuca.

Jaime: Jesteś w Fisketorvet?

Brienne: Skąd wiesz?

Jaime: Żadne miejsce w tym mieście tak nie zalatuje złem i cierpieniem jak to.

Jaime: Ale spokojnie, ja i mój nieistniejący biały koń ruszamy ci na ratunek.

Jaime: W sumie szkoda, że autobusy u nas nie są białe. Od biedy mogłyby robić za rumaka. Mało majestatycznego co prawda, ale zawsze coś, nie?

Dopisując jeszcze, gdzie będzie czekać, Brienne pokręciła głową z politowaniem nad wiadomościami kolegi, jednak nie mogła powstrzymać cisnącego się jej na twarz uśmiechu. Co, co tu dużo mówić, uwielbiała go, nawet mimo dosyć dziwnych pomysłów. A może i właśnie za nie. Zwyczajnie więc cieszyła się, że go dzisiaj zobaczy, nawet jeśli to krzyżowało plany kupienia dla niego prezentu. Ale przecież mogła to zrobić innym razem, prawda? Wizja spędzenia choć chwili w towarzystwie Jaimego jakoś sprawiła, że nie potrafiła się martwić taką głupotą, a jedynie czekać niecierpliwie, aż chłopak dołączy do niej w galerii i powita ją jak zwykle swoim szerokim, ciepłym uśmiechem. Ten uśmiech też uwielbiała, nawet jeśli wiedziała, że nie zawsze jest ta szczery, jak mogłoby się zdawać.

Wiele osób, znających Jaimego Lannistera, uważało, że ten człowiek ma w sobie coś z wariata i, co tu dużo mówić, pod wieloma względami nie rozmijali się oni za bardzo z prawdą. Był osobą głośną, momentami zbyt ekspresyjną, która chcąc nie chcąc, zwracała na siebie uwagę, gdziekolwiek by nie przebywała. Ponadto jego tok myślenia często wyprzedzał nawet jego własną świadomość, przez co zwykł robić rzeczy niespodziewane, nawet dla samego siebie, a co dopiero dla otoczenia. 

Mimo że przez cały czas wypatrywała chłopaka w tłumie, jakimś cudem i tak zdołał zajść ją od tyłu i wyściskać z zaskoczenia. Wyglądało na to, że Jaime po prostu nie potrafił rozpoczynać rozmowy jak normalny człowiek. Nie, musiał przednio swojego rozmówcę poddusić, uwiesić się na nim, lub doprowadzić do stanu przedzawałowego. Ewentualnie zrobić to wszystko na raz. Po raz kolejny Brienne miała więc okazję na własnej skórze doświadczyć wylewności kolegi, bo Jaime uznał najwyraźniej, że jest to świetna okazja, by zaatakować ją od tyłu i omal nie powalić na ziemię. Zawsze witał się z ludźmi przez przytulanie ich i Brienne prawdopodobnie powinna się już do tego przyzwyczaić. I może w pewnym sensie naprawdę to zrobiła.

Chociaż zwykle tak bliski kontakt fizyczny z kimkolwiek spoza rodziny sprawiał, że czuła się niezręcznie, w ramionach Jaimego już od dawna było jej po prostu dobrze. Zbyt dobrze właściwie, bo za każdym razem, gdy ją przytulał, chciała, żeby już nigdy nie przestawał tego robić. I może dlatego ostatecznie nigdy nie potrafiła cieszyć się tymi chwilami, za bardzo zdenerwowana i zdezorientowana przez to, co czuła. Więc, choć przecież jakaś jej część wolałaby, żeby nigdy tego nie robił, niemal ucieszyła się, gdy chłopak odsunął się od niej. Przynajmniej już nie musiała się zastanawiać, czemu sama jego bliskość miesza jej w głowie.

Właśnie takich chwilach jak ta, Jaime cieszył się, że posiadał reputację osoby bardzo otwartej i wylewnej, mógł więc wyściskać dziewczynę na powitanie, nie obawiając się, że ona uzna to za coś dziwnego. A jednak Brienne i tak odwzajemniła uścisk nieco niepewnie, nieco skrępowana. Mimo że doskonale znała chłopaka i jego obyczaje, wciąż czasami nieco dziwnie czuła się, gdy tak rzucał jej się na szyję. Może to przez jej reakcję, gdy już się od siebie odsunęli i stanęli naprzeciw siebie, nie wiedząc, co teraz powiedzieć, także i Jaime poczuł się nieco niezręcznie.

To było nieco zabawne: w niektórych chwilach, tak jak na przykład poprzedniego dnia w szkole, potrafiliby rozmawiać godzinami i nie brakowałoby im tematów. Czasami zaś jedynie patrzyli na siebie w milczeniu, zastanawiając się, co i czy cokolwiek mówić. Normalnie w takiej sytuacji rozchodzili się, każde w swoją stronę, czasem trochę zawiedzeni sobą, ale przynajmniej nie martwiąc się już tą nieszczęsną niezręcznością. Dzisiaj jednak musieli jakoś nawiązać rozmowę.

— Przybyłem na ratunek — oznajmił tymczasem z dumą Jaime. Słysząc takie powitanie, Brienne oczywiście od razu uśmiechnęła się szeroko. Tak, Jaime zdecydowanie miał dobry pomysł z tym zapewnieniem jej wsparcia. W końcu przyszedł dopiero minutę temu, a ona już zdążyła niemal zapomnieć o swoim złym humorze. — To jak, gotowa trochę polatać po sklepach?

Jak to zwykle on, uśmiechał się szeroko, w ten charakterystyczny sposób, że i jego rozmówcy ten uśmiech się udzielał. Brienne zawsze w nim to lubiła. I trochę podziwiała, zważywszy na to, że wiedziała, jak często ten uśmiech był wymuszony. Brienne zaś przeszło przez myśl pytanie, czy tym razem ten gest jest szczery. Zwykle całkiem nieźle potrafiła wyczuć, że ludzie tylko coś udają, przy Jaimem jednak nigdy nie miała pewności. Chłopak tak dobrze krył swoje prawdziwe emocje, że czasami zastanawiała się, czy ktokolwiek był w stanie go rozgryźć.

Jakoś przeżyli przedzieranie się przez mniej lub bardziej oszalały tłum i nawet udało im się także poczynić jakieś zakupy. Brienne początkowo czuła się przy Jaimem niezręcznie, zwłaszcza, że chłopak chadzał do zupełnie innych sklepów co ona, dużo droższych. Zawsze co prawda wiedziała, że pieniędzy mu nie brakuje, widać to było choćby po markowych ubraniach, w których zawsze chodził, ale nie zmieniało to faktu, że trochę głupio się czuła, gdy ledwie wystarczyło jej pieniędzy na prezent pod choinkę dla taty i na sweter z promocji.

Po raz kolejny zmieszała się, gdy chłopak zaproponował, żeby po zakupach skoczyli jeszcze na kawę, albo gorącą czekoladę. Przy większości ludzi nie miałaby specjalnego problemu z przyznaniem się, że wydała już wszystkie swoje oszczędności, ale widząc, ile wydawał Jaime, niespecjalnie się do tego kwapiła.

— Nie wystarczy mi pieniędzy — przyznała jednak w końcu, nie mając za bardzo innego wyjścia. — Nie spodziewałam się takich dużych zakupów.

— Daj spokój, przecież mogę ci postawić czekoladę — zaproponował, ale widząc, że nie jest przekonana do tego pomysłu, wysunął drugi. — Albo jak tak koniecznie chcesz, to po prostu kiedyś mi oddasz. Bez nerwów.

Na to już chętniej się zgodziła. Bądź co bądź zmęczyła się już chodzeniem po sklepach, a jak wiadomo, gorąca czekolada była lekiem na wszystko, także na zmęczenie.

Ruszyli więc na poszukiwania, trochę z braku innej możliwości, Starbucksa. A Brienne szybko złapała się na tym, że gdy razem przemierzali centrum handlowe, miała ochotę chwycić kolegę za rękę i zanim dotarło do niej, o czym właściwie myśli, taki gest wydawał jej się czymś zupełnie naturalnym. Ale w końcu oczywiście dopuściła do głosu rozsądek i trzymała ręce przy sobie, nawet nie wiedząc, że w tamtej chwili Jaime myślał dokładnie o tym samym.

Chciała znowu poczuć uścisk dłoni Jaimego, chciała powrotu do tego cudownego uczucia, które rozsadzało ją wówczas od środka. Ale jednocześnie, gdyby była całkowicie świadoma wykonać ten gest, wiedziała, że nigdy by się na to nie odważyła. I nawet nie była pewna, czy powinna. Już sam fakt, że w różnych dziwnie emocjonalnych momentach, chwycenie się za ręce stanowiło ich pierwszy odruch, teraz zdawał jej się dziwny. Nie powinni przecież trzymać się za ręce, jeśli łączyła ich tylko zwykła, czysto koleżeńska relacja. A już na pewno Brienne nie powinna się z tego powodu czuć, jakby nic lepszego niż dotyk jego chłodnej dłoni nie miało się jej przytrafić.

Więc teraz, choć ciągnęło ją do Jaimego, choć w głębi duszy chciała być tak blisko niego, jak tylko mogła, trzymała się na bezpieczny dystans, wstydząc się nawet dłużej spojrzeć na idącego obok chłopaka. Nie spostrzegła więc, że on wręcz przeciwnie, nie mógł oderwać od niej oczu. Ani, że tak jak ona tęskniąc za trzymaniem jej drobnej dłoni w swojej, co chwilę niesiony tą tęsknotą wyciągał rękę, tylko po to, by jeszcze szybciej ją cofnąć, spłoszywszy się własnym działaniem.

Chociaż Jaime bardzo lubił Brienne, odkąd poszli do szkoły średniej, nie wiedział, jak się przy niej zachowywać. Ona sama przez długi czas ograniczała się do krótkiego "cześć", rzuconego mu pospiesznie na korytarzu i w sumie Jaimego nie powinno to wcale dziwić. Nigdy nie przyjaźnili się bliżej, nawet jeśli chłopak chciał, by było inaczej. W podstawówce ich kontakt polegał głównie na sporadycznych rozmowach prowadzonych na przerwach, trudno więc się dziwić, że teraz całkowicie się urwał. A jednak, czasami miał ochotę podejść do niej i zagadać. W końcu, chociaż rozmawiali rzadko, zawsze ich rozmowy należały do przyjemnych. Ostatecznie dopiero pod koniec listopada udało mu się na nowo złapać z dziewczyną kontakt, co zdawało się dosyć dziwne w przypadku człowieka, który z łatwością zawierał znajomości i nikogo się nie wstydził. Lub przynajmniej takie chciał sprawiać wrażenie.

Ale przecież nie każdy był Brienne Tarth. Dziewczyna właściwie jako jedyna potrafiła go naprawdę rozgryźć i może właśnie to sprawiało, że przez jakiś czas wolał się trzymać na dystans. Nigdy jej nie opowiadał o swoich problemach w domu, a i ona nie zwierzała mu się ze swoich, mimo że często widywał ją na korytarzach smutną i tak samo samotną jak w podstawówce, nawet jeśli akurat otaczał ją wianuszek koleżanek. Różnili się od siebie tak, że chyba bardziej nie można było, a jednak, jakby instynktownie wyczuwając, że mają w sobie oparcie, w niewytłumaczalny sposób wciąż lgnęli do siebie nawzajem.

O ile jeszcze w kawiarni oboje mówili jak najęci, teraz, gdy Jaime odprowadzał dziewczynę do domu, większość drogi przebyli w całkowitym milczeniu. Brienne miała to do siebie, że szybko męczyła się kontaktami międzyludzkimi. Po całym dniu spędzonym spędzonym wśród ludzi zaczynało jej więc brakować energii na prowadzenie rozmowy. Jaime z kolei, gdy zapadła między nimi cisza, gdzieś zgubił swoją pewność siebie, co było tak do niego niepodobne, że sam tego nie rozumiał. Koniec końców więc nie mówił nic, a jedynie szedł obok niej przez zaśnieżone ulice, tak blisko, że ich dłonie co jakiś czas ocierały się o siebie. Nie wiedział czemu, ale zdawało mu się to bardzo przyjemne. Na tyle, że mimo mrozu nie założył rękawiczek. Tymczasem znowu zaczęło padać. Płatki śniegu wirowały leniwie w blasku latarni i przez chwilę wyglądały nawet malowniczo. A potem wpadały człowiekowi za kołnierz i cały urok mijał.

— Lubię takie wieczory, kiedy pada śnieg — odezwała się nagle Brienne, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Chyba po prostu poczuła potrzebę podzielenia się tą myślą z kolegą.

— Myślałem, że nie lubisz śniegu — zdziwił się szczerze chłopak. Pamiętał jak zawsze narzekała na zimową pogodę.

— Bo zazwyczaj nie lubię. — Brienne zawstydziła się odrobinę. Nie do końca wiedziała, jak wyjaśnić dziwne uczucie, które pojawiało się w niej, gdy obserwowała taniec płatków śniegu na niemal pustej, rozświetlonej przez latarnie ulicy. — Ale wieczorem... to ma jakiś zupełnie inny urok. Sama nie wiem, po prostu świat wydaje się wtedy w pewnym sensie nierzeczywisty, niemal magiczny. Trudno mi to wytłumaczyć — dodała.

Jaime nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Rzadko zwracał uwagę na piękno świata, wiecznie zajęty pędzeniem gdzieś, choć czasem już sam nie wiedział gdzie. Nigdy nie nauczył się, że czasami warto zatrzymać się i rozejrzeć wokół siebie. Świat nie był dla niego miejscem, które należało podziwiać, raczej takim, który przemierzało się, by osiągnąć kolejne cele. Takie przekonanie zawsze mu wpajano i już, chociaż czasami chciał, nie potrafił tego zmienić.

A jednak, gdy teraz szedł z Brienne niemal pustą ulicą, w milczeniu obserwując opadające płatki śniegu, pomyślał, że chyba jednak ją rozumie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro