The Penetrators
W powietrzu unosił się zapach papierosów, alkoholu i mocnych, męskich perfum. Poczułem się tak, jak w liceum, gdy robiliśmy spotkania bussu i całą grupą, gnietliśmy się w małym pomieszczeniu. Siedziałem wygodnie w fotelu, przyglądają się, jak William się z czegoś śmieje z chłopakami. Ukradkiem, niemalże co chwilę zerkałem na swój telefon, by sprawdzić, czy Eva się odezwała. Pojechała z dziewczynami do jakiejś chatki i stanowczo odmówiła, gdy zaproponowałem jej darmową podwózkę.
- Schistad! - Usłyszałem przy uchu, przez co prawie podskoczyłem i skrzywiłem jak małe dziecko. Zdążyłem już zapomnieć, że Johansson to skończony dupek.
- Czego? - Spojrzałem na niego, zauważając, że na jego zarośniętej gębie znajdował się irytujący uśmieszek. To nie zwiastowało niczego dobrego i tego byłem pewien jak niczego innego.
- Przestań wpatrywać się w ten telefon i zacznij się bawić! Nawet William wyciągnął miotłę z tyłka – zadrwił, a ja przewróciłem oczyma. Celowo wyjechał z Williamem, bo wiedział, że w jakiś sposób mnie to zaboli. Z naszej dwójki, to ja byłem bardziej rozrywkowy. William zazwyczaj stał z boku i obserwował, po czym i tak zawsze kończył z najlepszą laską. Ja wolałem się wyszaleć, bo przecież kiedyś i tak wszystko się skończy, więc po co czekać?
- Przecież się bawię – uniosłem do góry butelkę z piwem, z której później upiłem łyk trunku.
- Tak, to można się bawić w domu starców, a nie w dawnej siedzibie najlepszego bussu w Norwegii – spojrzał na mnie z politowaniem. - No już, wstawaj – pociągnął mnie do góry, przez co stanąłem obok niego, oblewając naszą dwójkę piwem.
- Świetnie – rzuciłem pod nosem, bo zmoczyłem swoje ulubione spodnie. - Więc co, mam pić na stojąco, tak? - Spojrzałem na Johanssona, a ten tylko pokręcił głową.
- Idziemy do klubu! - Krzyknął, a ja zmarszczyłem nos. O tym, nie było mowy. W końcu, po prawie dwóch latach, udało nam się ogarnąć spotkanie. Wszyscy Penetratorzy w jednym miejscu jak za dawnych czasów. Sęk w tym, że ja nie czułem się jak ten chłopak, którym byłem kilka lat temu. Nie byłem Chrisem, który na imprezie zalicza, kogo popadnie, by zgadzały mu się chore i wewnętrzne statystki. I odnosiłem wrażenie, że oni też dobrze zdawali sobie z tego sprawę, przez co robią sobie ze mnie żarty. Z Williamem jest inaczej. Może ma Noorę, ale wciąż widzę w nim starego Magnussona, który samą swoją postawą wzbudzał szacunek pozostałych.
- To świąteczna posiadówka – przewróciłem oczyma. - Nie po to zmieniliśmy mój dom w istną hurtownię alkoholu, żeby wylądować w pieprzonym klubie.
- Co, twoja laska, ci nie pozwoliła? - Roześmiał się. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty, rasowy Penetrator, wolisz siedzieć w domu i popijać ciepłe piwo, niż pójść do klubu i się porządnie zabawić – spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Co się z tobą do cholery stało Schistad? - Pokręcił głową, a ja zapragnąłem go uderzyć.
- Zostaw go – usłyszałem Williama i odruchowo przewróciłem oczyma. Świetnie, a teraz wyjdę na frajera, który nawet nie potrafi się sam obronić. - To miało być świąteczne spotkanie po latach, a nie dzika impreza w klubie – spojrzał na mnie, przez co jakoś się rozluźniłem. - Zostajemy tutaj, a jeśli komuś to przeszkadza, to może sobie pójść do klubu – rzucił, po czym upił łyk swojego piwa.
- To nie tak, że nam to przeszkadza – wtrącił Erik. - Ale co, mamy obściskiwać się pod jemiołą? - Zadrwił. - Chryste, nie mamy czternastu lat, by podniecało nas siedzenie w męskim gronie. Nie wierzę, że to mówię, ale związki zrobiły z was popierdółki, a nie Penetratorów – zaśmiał się, a kilku chłopaków poszło w jego ślady. To przepełniło czarę mojego wkurwienia i ze złością odłożyłem butelkę na komodę.
- Kiedy wy w końcu zrozumiecie, że już nie ma żadnych Penetratorów, co? - Zaśmiałem się. - Trzy cholerne lata liceum, to jeszcze dla was za mało? - Spojrzałem na nich, a oni wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. - Co, chcecie mi powiedzieć, że chodzicie po korytarzach uczelni, po ulicach czy cholera wie gdzie i mówicie ludziom, że w liceum mieliśmy taki buss? - Zadrwiłem. - Że jesteście pieprzonymi Penetratorami? Gdybym powiedział o tym w wojsku, to wiecie, co by się stało? - Spojrzałem na nich. - Nikt nie patrzyłby na mnie z podziwem, czy szacunkiem – pokręciłem głową. - Wiecie, z czym by na mnie patrzyli? Ze współczuciem i politowaniem. Współczuliby mi tego, że dorosły facet wciąż żyje przeszłością. Spoko, w liceum szaleliśmy okej. Ale teraz? - Oblizałem szybko usta. - Teraz, to ja mam dziewczynę i dorosłe życie. Dziewczynę, której mógłbym nie mieć właśnie przez to, że byłem cholernym Penetratorem. Nawet nie wiecie, ile musiałem się kurwa napracować, by zmyć z siebie to piętno. Razem z Williamem ściągnęliśmy was tu, by po prostu posiedzieć z kumplami, powspominać to, co było i pokazać wszystkim, że mimo wszystko coś osiągnęliśmy. Mało kto w nas wierzył, a tu proszę. William studiuje pieprzone prawo, Erik zarządzanie, Markus przejął firmę ojca, ja wyhodowałem jaja w wojsku – zaśmiałem się. - Z tego powinniśmy się cieszyć. Tym powinniśmy teraz żyć. Teraźniejszością, a nie pieprzoną przeszłością. - Powiedziałem, po czym spojrzałem na telefon, gdzie wyświetliła mi się wiadomość od Evy: „Dojechałyśmy z trzygodzinnym opóźnieniem, bo autobus się zepsuł. Wiem, mogłam cię posłuchać, ale wtedy nie pojechałabym razem z dziewczynami i nie miałybyśmy takiej przygody. Jak Wasza posiadówka? Mam nadzieję, że ktoś się tobą zajmie, byś nie zachłysnął się wymiocinami, jestem za młoda na bycie wdową :D Jak będziesz miał czas, to odezwij się. Kocham Cię ♥ ".
*
Przetwarzałem w głowie monolog Chrisa i po raz pierwszy od dawna poczułem się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Uważnie wpatrywałem się w swojego najlepszego przyjaciela, który z gigantycznym uśmiechem wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Kochałem go jak brata i każdy, kto chociaż trochę mnie zna, to potwierdzi, ale nawet ja nigdy nie sądziłem, że to Chris będzie tym, który dorośnie szybciej. Jasne, ja pierwszy się ustatkowałem, o ile można to tak nazwać, ale to właśnie Chris zachowuje się tak, jak ja sam bym chciał. Jeśli mam być szczery, pierwotnie chciałem zorganizować to wszystko w klubie. Nie musielibyśmy sprzątać i koszta wszystkiego byłyby mniejsze, ale to Schistad uparł się, że spędzimy ten czas tak jak kiedyś. W mieszkaniu któregoś z nas. Sęk w tym, że ja nie mam mieszkania, a z pewnością nie ściągnąłbym tej całej bandy do mieszkania Noory. Dlatego znaleźliśmy się w domu Chrisa, gdzie wszystko przygotowaliśmy. W szybie odbijały się lampki, które ktoś powiesił na choince w ogródku Schistadów. I wtedy coś do mnie dotarło. To będą pierwsze święta, kiedy będę sam. Znaczy będę z Noorą, ale to coś innego. Gdy byłem młodszy, spędzałem święta z rodziną, to logiczne, ale gdy moja rodzina się rozpadła, to właśnie w tym miejscu, dokładnie przy tym wielkim, drewnianym stole, co roku łamałem się opłatkiem z Chrisem i jego rodzicami. W zeszłym roku, święta spędziłem z ojcem, który większą uwagę poświęcał giełdzie niż mnie. A w tym roku, spędzę święta z kobietą, którą kocham. I chryste, to nie tylko brzmi fantastycznie, ale i jednocześnie przerażająco.
- A Schistada co ugryzło? - Moje rozmyślania zostały przerwane przez Theo, który wyglądał na zdezorientowanego. - Zrobili mu jakieś pranie mózgu w tej armii, czy to raczej zasługa tego, że teraz wkłada kutasa tylko w jedno miejsce – zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z politowaniem.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że gdyby Chris to słyszał, to dostałbyś w zęby – westchnąłem. - I nie, nie za to, że sugerujesz, że oszalał, tylko za to, że sprowadziłeś jego dziewczynę do czegoś, co służy tylko do jednego.
- I właśnie o to mi chodzi – spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Gdzie jest Chris, który na jednej imprezie zaliczał trójkąt – parsknął. - Gdzie jest Chris, który po zaliczeniu jednej laski zaliczał następną i nawet nie próbował zapamiętać imion. Gdzie jest ten William, co? - Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem w twarzy. - Byliście naszymi liderami, a teraz jesteście jak dwa pantofle.
- Więc teraz też bierzcie z nas przykład – wzruszyłem ramionami. - Poważnie Theo, to, że mamy dziewczyny, nie oznacza, że jesteśmy pantoflami, wiesz? - Zaśmiałem się. - Prowadzę takie samo życie, jak przed Noorą, z tym że nie puszczam się, z kim popadnie. Uwierz mi, da się tak – spojrzałem na niego z politowaniem.
- Mnie jest dobrze, jak jest – chłopak pokręcił głową.
- A jak jest? - Zmarszczyłem czoło.
- Zajebiście – zaśmiał się. - Mieszkam w akademiku, co noc impreza, w przerwach idę na uczelnię – parska – a gdy wracam, to znowu jest impreza. No i świetne laski. Sory, ale monogamia nie jest dla mnie William – uśmiechnął się. - Może jak już będę stary, to sobie znajdę młodszą laskę, żeby się mną zajmowała – puścił do mnie oko.
- Na pewno jakaś młoda laska, będzie chciała się opiekować jakimś starym idiotą – przewróciłem oczyma. - Zejdź na ziemię Theo.
- Ej, pozwól mi marzyć! - Uderzył mnie w ramię, a ja się zaśmiałem. - A ty co, jak widzisz swoją przyszłość, co?
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami. - Chciałbym skończyć studia, znaleźć pracę, żeby w końcu odciąć się na dobre od ojca. I myślę, że jak już to osiągnę, to założę z Noorą rodzinę.
- Poważnie? - Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem. - Rodzinę? Czyli co, chcesz się ożenić i mieć dzieci? - Myślałem, że zaraz wypadną mu oczy.
- A ty nie? - Spojrzałem na niego. - Nie mówię, że teraz, ale kiedyś?
- Nie – parsknął. - To kompletnie nie dla mnie, wiesz? Idę o zakład, że nie potrafiłbym utrzymać kutasa w spodniach – zaśmiał się.
- Cóż, tyle dobrego, że jesteś tego świadom – westchnąłem.
- Wiesz, myśl co chcesz, ale nie jestem takim chujem jak Schistad w liceum, by zdradzać swoją laskę – zadrwił, po czym się roześmiał.
- I ty się dziwisz, że się zmienił? - Spojrzałem na niego, a ten tylko pokręcił głową.
- Teraz jak tak na to patrzę, to myślę, że to ma sens – parsknął. - W końcu znalazł kogoś, kogo nawet nie wiedział, że szuka. Co nie zmienia faktu, że odnoszę wrażenie, że to sprawiło, że Schistad już nie jest Schistadem.
- On zawsze będzie Schistadem – parsknąłem.
- A ty zawsze będziesz Magnussonem, a my bandą łajdaków – wybuchnął śmiechem a ja nie wiedzieć czemu, poszedłem w jego ślady.
- Chyba masz rację – spojrzałem na niego.
- Pewnie, że mam – udał urażonego. - Wesołych Świąt William – parsknął.
- Wesołych świąt Theo.
5/5 Wesołych Mikołajek!
P.S. Te shoty miały być próbą "reanimacji" mojej wattpadowej przygody, ale wciąż tego nie czuję, więc na chwilę obecną, nie wiem, kiedy (czy w ogóle) się tutaj znowu pojawię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro