Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

The Penetrators

W powietrzu unosił się zapach papierosów, alkoholu i mocnych, męskich perfum. Poczułem się tak, jak w liceum, gdy robiliśmy spotkania bussu i całą grupą, gnietliśmy się w małym pomieszczeniu. Siedziałem wygodnie w fotelu, przyglądają się, jak William się z czegoś śmieje z chłopakami. Ukradkiem, niemalże co chwilę zerkałem na swój telefon, by sprawdzić, czy Eva się odezwała. Pojechała z dziewczynami do jakiejś chatki i stanowczo odmówiła, gdy zaproponowałem jej darmową podwózkę.

- Schistad! - Usłyszałem przy uchu, przez co prawie podskoczyłem i skrzywiłem jak małe dziecko. Zdążyłem już zapomnieć, że Johansson to skończony dupek.

- Czego? - Spojrzałem na niego, zauważając, że na jego zarośniętej gębie znajdował się irytujący uśmieszek. To nie zwiastowało niczego dobrego i tego byłem pewien jak niczego innego.

- Przestań wpatrywać się w ten telefon i zacznij się bawić! Nawet William wyciągnął miotłę z tyłka – zadrwił, a ja przewróciłem oczyma. Celowo wyjechał z Williamem, bo wiedział, że w jakiś sposób mnie to zaboli. Z naszej dwójki, to ja byłem bardziej rozrywkowy. William zazwyczaj stał z boku i obserwował, po czym i tak zawsze kończył z najlepszą laską. Ja wolałem się wyszaleć, bo przecież kiedyś i tak wszystko się skończy, więc po co czekać?

- Przecież się bawię – uniosłem do góry butelkę z piwem, z której później upiłem łyk trunku.

- Tak, to można się bawić w domu starców, a nie w dawnej siedzibie najlepszego bussu w Norwegii – spojrzał na mnie z politowaniem. - No już, wstawaj – pociągnął mnie do góry, przez co stanąłem obok niego, oblewając naszą dwójkę piwem.

- Świetnie – rzuciłem pod nosem, bo zmoczyłem swoje ulubione spodnie. - Więc co, mam pić na stojąco, tak? - Spojrzałem na Johanssona, a ten tylko pokręcił głową.

- Idziemy do klubu! - Krzyknął, a ja zmarszczyłem nos. O tym, nie było mowy. W końcu, po prawie dwóch latach, udało nam się ogarnąć spotkanie. Wszyscy Penetratorzy w jednym miejscu jak za dawnych czasów. Sęk w tym, że ja nie czułem się jak ten chłopak, którym byłem kilka lat temu. Nie byłem Chrisem, który na imprezie zalicza, kogo popadnie, by zgadzały mu się chore i wewnętrzne statystki. I odnosiłem wrażenie, że oni też dobrze zdawali sobie z tego sprawę, przez co robią sobie ze mnie żarty. Z Williamem jest inaczej. Może ma Noorę, ale wciąż widzę w nim starego Magnussona, który samą swoją postawą wzbudzał szacunek pozostałych.

- To świąteczna posiadówka – przewróciłem oczyma. - Nie po to zmieniliśmy mój dom w istną hurtownię alkoholu, żeby wylądować w pieprzonym klubie.

- Co, twoja laska, ci nie pozwoliła? - Roześmiał się. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty, rasowy Penetrator, wolisz siedzieć w domu i popijać ciepłe piwo, niż pójść do klubu i się porządnie zabawić – spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Co się z tobą do cholery stało Schistad? - Pokręcił głową, a ja zapragnąłem go uderzyć.

- Zostaw go – usłyszałem Williama i odruchowo przewróciłem oczyma. Świetnie, a teraz wyjdę na frajera, który nawet nie potrafi się sam obronić. - To miało być świąteczne spotkanie po latach, a nie dzika impreza w klubie – spojrzał na mnie, przez co jakoś się rozluźniłem. - Zostajemy tutaj, a jeśli komuś to przeszkadza, to może sobie pójść do klubu – rzucił, po czym upił łyk swojego piwa.

- To nie tak, że nam to przeszkadza – wtrącił Erik. - Ale co, mamy obściskiwać się pod jemiołą? - Zadrwił. - Chryste, nie mamy czternastu lat, by podniecało nas siedzenie w męskim gronie. Nie wierzę, że to mówię, ale związki zrobiły z was popierdółki, a nie Penetratorów – zaśmiał się, a kilku chłopaków poszło w jego ślady. To przepełniło czarę mojego wkurwienia i ze złością odłożyłem butelkę na komodę.

- Kiedy wy w końcu zrozumiecie, że już nie ma żadnych Penetratorów, co? - Zaśmiałem się. - Trzy cholerne lata liceum, to jeszcze dla was za mało? - Spojrzałem na nich, a oni wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. - Co, chcecie mi powiedzieć, że chodzicie po korytarzach uczelni, po ulicach czy cholera wie gdzie i mówicie ludziom, że w liceum mieliśmy taki buss? - Zadrwiłem. - Że jesteście pieprzonymi Penetratorami? Gdybym powiedział o tym w wojsku, to wiecie, co by się stało? - Spojrzałem na nich. - Nikt nie patrzyłby na mnie z podziwem, czy szacunkiem – pokręciłem głową. - Wiecie, z czym by na mnie patrzyli? Ze współczuciem i politowaniem. Współczuliby mi tego, że dorosły facet wciąż żyje przeszłością. Spoko, w liceum szaleliśmy okej. Ale teraz? - Oblizałem szybko usta. - Teraz, to ja mam dziewczynę i dorosłe życie. Dziewczynę, której mógłbym nie mieć właśnie przez to, że byłem cholernym Penetratorem. Nawet nie wiecie, ile musiałem się kurwa napracować, by zmyć z siebie to piętno. Razem z Williamem ściągnęliśmy was tu, by po prostu posiedzieć z kumplami, powspominać to, co było i pokazać wszystkim, że mimo wszystko coś osiągnęliśmy. Mało kto w nas wierzył, a tu proszę. William studiuje pieprzone prawo, Erik zarządzanie, Markus przejął firmę ojca, ja wyhodowałem jaja w wojsku – zaśmiałem się. - Z tego powinniśmy się cieszyć. Tym powinniśmy teraz żyć. Teraźniejszością, a nie pieprzoną przeszłością. - Powiedziałem, po czym spojrzałem na telefon, gdzie wyświetliła mi się wiadomość od Evy: „Dojechałyśmy z trzygodzinnym opóźnieniem, bo autobus się zepsuł. Wiem, mogłam cię posłuchać, ale wtedy nie pojechałabym razem z dziewczynami i nie miałybyśmy takiej przygody. Jak Wasza posiadówka? Mam nadzieję, że ktoś się tobą zajmie, byś nie zachłysnął się wymiocinami, jestem za młoda na bycie wdową :D Jak będziesz miał czas, to odezwij się. Kocham Cię ♥ ".

*

Przetwarzałem w głowie monolog Chrisa i po raz pierwszy od dawna poczułem się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Uważnie wpatrywałem się w swojego najlepszego przyjaciela, który z gigantycznym uśmiechem wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Kochałem go jak brata i każdy, kto chociaż trochę mnie zna, to potwierdzi, ale nawet ja nigdy nie sądziłem, że to Chris będzie tym, który dorośnie szybciej. Jasne, ja pierwszy się ustatkowałem, o ile można to tak nazwać, ale to właśnie Chris zachowuje się tak, jak ja sam bym chciał. Jeśli mam być szczery, pierwotnie chciałem zorganizować to wszystko w klubie. Nie musielibyśmy sprzątać i koszta wszystkiego byłyby mniejsze, ale to Schistad uparł się, że spędzimy ten czas tak jak kiedyś. W mieszkaniu któregoś z nas. Sęk w tym, że ja nie mam mieszkania, a z pewnością nie ściągnąłbym tej całej bandy do mieszkania Noory. Dlatego znaleźliśmy się w domu Chrisa, gdzie wszystko przygotowaliśmy. W szybie odbijały się lampki, które ktoś powiesił na choince w ogródku Schistadów. I wtedy coś do mnie dotarło. To będą pierwsze święta, kiedy będę sam. Znaczy będę z Noorą, ale to coś innego. Gdy byłem młodszy, spędzałem święta z rodziną, to logiczne, ale gdy moja rodzina się rozpadła, to właśnie w tym miejscu, dokładnie przy tym wielkim, drewnianym stole, co roku łamałem się opłatkiem z Chrisem i jego rodzicami. W zeszłym roku, święta spędziłem z ojcem, który większą uwagę poświęcał giełdzie niż mnie. A w tym roku, spędzę święta z kobietą, którą kocham. I chryste, to nie tylko brzmi fantastycznie, ale i jednocześnie przerażająco.

- A Schistada co ugryzło? - Moje rozmyślania zostały przerwane przez Theo, który wyglądał na zdezorientowanego. - Zrobili mu jakieś pranie mózgu w tej armii, czy to raczej zasługa tego, że teraz wkłada kutasa tylko w jedno miejsce – zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z politowaniem.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że gdyby Chris to słyszał, to dostałbyś w zęby – westchnąłem. - I nie, nie za to, że sugerujesz, że oszalał, tylko za to, że sprowadziłeś jego dziewczynę do czegoś, co służy tylko do jednego.

- I właśnie o to mi chodzi – spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Gdzie jest Chris, który na jednej imprezie zaliczał trójkąt – parsknął. - Gdzie jest Chris, który po zaliczeniu jednej laski zaliczał następną i nawet nie próbował zapamiętać imion. Gdzie jest ten William, co? - Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem w twarzy. - Byliście naszymi liderami, a teraz jesteście jak dwa pantofle.

- Więc teraz też bierzcie z nas przykład – wzruszyłem ramionami. - Poważnie Theo, to, że mamy dziewczyny, nie oznacza, że jesteśmy pantoflami, wiesz? - Zaśmiałem się. - Prowadzę takie samo życie, jak przed Noorą, z tym że nie puszczam się, z kim popadnie. Uwierz mi, da się tak – spojrzałem na niego z politowaniem.

- Mnie jest dobrze, jak jest – chłopak pokręcił głową.

- A jak jest? - Zmarszczyłem czoło.

- Zajebiście – zaśmiał się. - Mieszkam w akademiku, co noc impreza, w przerwach idę na uczelnię – parska – a gdy wracam, to znowu jest impreza. No i świetne laski. Sory, ale monogamia nie jest dla mnie William – uśmiechnął się. - Może jak już będę stary, to sobie znajdę młodszą laskę, żeby się mną zajmowała – puścił do mnie oko.

- Na pewno jakaś młoda laska, będzie chciała się opiekować jakimś starym idiotą – przewróciłem oczyma. - Zejdź na ziemię Theo.

- Ej, pozwól mi marzyć! - Uderzył mnie w ramię, a ja się zaśmiałem. - A ty co, jak widzisz swoją przyszłość, co?

- Nie wiem – wzruszyłem ramionami. - Chciałbym skończyć studia, znaleźć pracę, żeby w końcu odciąć się na dobre od ojca. I myślę, że jak już to osiągnę, to założę z Noorą rodzinę.

- Poważnie? - Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem. - Rodzinę? Czyli co, chcesz się ożenić i mieć dzieci? - Myślałem, że zaraz wypadną mu oczy.

- A ty nie? - Spojrzałem na niego. - Nie mówię, że teraz, ale kiedyś?

- Nie – parsknął. - To kompletnie nie dla mnie, wiesz? Idę o zakład, że nie potrafiłbym utrzymać kutasa w spodniach – zaśmiał się.

- Cóż, tyle dobrego, że jesteś tego świadom – westchnąłem.

- Wiesz, myśl co chcesz, ale nie jestem takim chujem jak Schistad w liceum, by zdradzać swoją laskę – zadrwił, po czym się roześmiał.

- I ty się dziwisz, że się zmienił? - Spojrzałem na niego, a ten tylko pokręcił głową.

- Teraz jak tak na to patrzę, to myślę, że to ma sens – parsknął. - W końcu znalazł kogoś, kogo nawet nie wiedział, że szuka. Co nie zmienia faktu, że odnoszę wrażenie, że to sprawiło, że Schistad już nie jest Schistadem.

- On zawsze będzie Schistadem – parsknąłem.

- A ty zawsze będziesz Magnussonem, a my bandą łajdaków – wybuchnął śmiechem a ja nie wiedzieć czemu, poszedłem w jego ślady.

- Chyba masz rację – spojrzałem na niego.

- Pewnie, że mam – udał urażonego. - Wesołych Świąt William – parsknął.

- Wesołych świąt Theo.



5/5 Wesołych Mikołajek! 

P.S. Te shoty miały być próbą "reanimacji" mojej wattpadowej przygody, ale wciąż tego nie czuję, więc na chwilę obecną, nie wiem, kiedy (czy w ogóle) się tutaj znowu pojawię. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro