Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sana Bakkoush

Z nieopisaną złością co chwilę wyciągałam telefon z kieszeni. Cyferki na ekranie nie zmieniały się, a ja coraz mocniej zaciskałam ręce na urządzeniu. Śnieg sparaliżował miasto, bo przecież nikt nie mógł spodziewać się tego, że w Oslo ów opad się pojawi. I to w dodatku w grudniu. Szok! Od dobrych czterdziestu pięciu minut tkwiłam w dziwnie pachnącym autobusie, gdzie starsza kobieta zaciekle zaczytująca się podrzędną gazetą plotkarską, co chwilę przypadkowo uderzała mnie łokciem w żebra. Wsiadała na tym samym przystanku co ja i od razu zajęła miejsce obok. Wiedziałam, że o pierwszej lekcji mogę już sobie pomarzyć, ale wciąż walczyłam o drugą. Nie chciałam ominąć biologii, na której kolejny raz mogłabym podroczyć się z Isakiem. Napisałam do dziewczyn, że tkwię w zaspie, na co one obróciły całą sytuację w żart. Noora i Eva wycwaniły się tym, że blondynka namówiła Williama, który to z mniejszą bądź większą chęcią objechał połowę miasta, by dziewczyny zdążyły na lekcje. Vilde postawiła na spacer i chociaż strasznie zmarzła, była w szkole jedną z pierwszych osób. I jest jeszcze Chris, która stwierdziła, że wyjście z domu w taką pogodę to nieśmieszny żart, którego ona nie opowie. Dlatego została w domu i co chwilę wysyła mi zdjęcia laptopa, kubka z kakao, czy papci jednorożców, które kupiła sobie z okazji imienin. Całą sytuację pogarszało to, że dwie nieznośne dziewczynki, które najpierw kopały moje siedzenie, teraz zaczęły śpiewać. I to nie byle co. Świąteczne piosenki, których szczerze nie lubiłam. Chociaż to nie moje święta, nie widziałam powodu, by je bojkotować. Jeśli ktoś je obchodzi, proszę bardzo, to nie moja sprawa. Jednak piosenki, wyskakujące nawet z lodówki, to lekka przesada. Wyciągnęłam z plecaka splątane słuchawki i przewróciłam oczyma. Nie miałam dzisiaj cierpliwości do tego, by walczyć z uprzykrzającym życie przedmiotem, dlatego wepchnęłam splątany pomiot szatana do plecaka. Odwróciłam głowę, chcąc zobaczyć, gdzie już jestem, ale tylko się załamałam. Nie ruszyliśmy się z miejsca. Fantastycznie. O drugiej lekcji też mogę zapomnieć. Kolejny kopniak w krzesło i fałszowanie w „Last christmas" przepełniło czarę goryczy.

- Możecie przestać?! - Gwałtownie się odwróciłam, co poskutkowało tym, że dwa pomioty szatana z blond warkoczykami się wystraszyły, a kobiecie obok mnie spadła gazeta.

- Mają prawo sobie śpiewać – usłyszałam oburzony głos kobiety, która podniosła swoją gazetę, obdarzając mnie przy tym spojrzeniem przepełnionym pogardą.

- Ale ja nie muszę tego słuchać – przechyliłam głowę. - Poza tym tu nawet nie chodzi o śpiewanie tylko o to, że ciągle kopią moje krzesło. - Przeniosłam na nie wzrok, a one od razu opuściły głowę.

- To tylko dzieci – fuchnęła kobieta, przewracając oczyma. - Wy muzułmanie, wszędzie znajdziecie jakiś powód do nienawiści – rzuciła, a ja poczułam, że coś się we mnie zagotowało.

- Słucham? - Spojrzałam na nią ze złością. - Wy muzułmanie – przedrzeźniałam ją, gwałtownie zaciskając pięść. - A co to niby miało znaczyć? Islam nie jest religią nienawiści.

- Oczywiście – zadrwiła – a te ataki terrorystyczne to wyraz sympatii, szacunku i wzajemnej miłości. Mój błąd.

- Nie każdy muzułmanin to terrorysta – powiedziałam, próbując się uspokoić.

- Ale każdy terrorysta to muzułmanin – zadrwiła, wracając do lektury swojej gazety.

- Anders Behring Breivik nie jest muzułmaninem – rzuciłam, a kobieta zesztywniała. - Rodowity Norweg, chrześcijanin, zabił niewinnych ludzi. Ten atak terrorystyczny był nazwany największą tragedią w naszym kraju od czasów II wojny światowej – powiedziałam pewnie. - Więc radziłabym wypowiadać się na tematy, o których ma pani jakieś pojęcie.

- Bezczelna – spojrzała na mnie, zamykając gazetę. - Twój Bóg pozwala na takie pyskówki? Nie będziesz musiała gdzieś pokutować? - Podniosła na mnie głos, a ja czułam, że pieką mnie policzki.

- Nie bezczelna a szczera. Powiedziałam prawdę, która najwyraźniej boli. To smutne, że pani tego nie widzi i nazywa islam religią nienawiści. Bo co jak co, ale to właśnie pani dała przykład nienawiści i całkowitego zacofania. Zamiast czytać jakieś głupie gazety, niech pani sobie kupi porządną książkę i ją poczyta, może to pani pomoże!

Zerwałam się z krzesła i zaczęłam przeciskać się przez tłum. Kompletnie zignorowałam to, że kobieta coś za mną krzyczy, a wszyscy się na mnie dziwnie patrzą. Gdy dotarłam do kierowcy, nerwowo zapukałam w szybę, która odgradzała go od pasażerów.

- Słucham? - Niechętnie na mnie spojrzał, jakbym nie wiadomo, w czym mu przeszkodziła.

- Może pan otworzyć drzwi? - Zapytałam, wskazując na oklejoną szybę. - Szybciej dojdę pieszo – westchnęłam, na co mężczyzna tylko pokręcił głową.

- Gdzie ci się tak śpieszy co? - Zadrwił, po czym przycisnął czerwony przycisk, który otworzył przednie drzwi.

- Do szkoły – spojrzałam na niego.

- No patrzcie jaka pilna – zadrwił, a ja tylko spojrzałam na niego z politowaniem.

Wysiadając z pojazdu, stanęłam w kałuży, przez co do moich butów wdarła się brudna i cholernie zimna woda. Zamknęłam oczy, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek miłe rzeczy, by zaraz nie wybuchnąć. Zaczęłam iść przed siebie, starając się znaleźć jak najkrótszą drogę. Czułam, jak pot leje się po moich plecach i zaklęłam pod nosem. Ten dzień nie mógł być gorszy. Przysięgam. Pokręciłam głową, kiedy usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam na nim imię Yousefa.

- Tak? - Zapytałam, ignorując uśmiech, który wyrósł mi na twarzy.

- Nie w szkole? - Powiedział, po czym się zaśmiał.

- Jestem spóźniona – rzuciłam – autobus utknął w korku, przez co straciłam co najmniej dwie lekcje, bo szczerze mówiąc, nie wiem, kiedy w ogóle tam dojdę. Coś się stało? - Zapytałam, delikatnie ujeżdżając na chodniku. Jeszcze tego brakowało, bym się przewróciła.

- Muszę odwołać nasze spotkanie – powiedział ze smutkiem w głosie, a uśmiech od razu zniknął z mojej twarzy. - Mam dokładnie ten sam problem, co ty i przedszkole stwierdziło, że rodzice mogą nie dojechać po dzieciaki i dlatego musimy zostać dłużej. Gniewasz się? - Zapytał, a ja przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.

- Gniewam się? Nie. Jestem zawiedziona, bo szczerze mówiąc, od kilku dni nastawiałam się na to spotkanie. A teraz wychodzi na to, że jak zwykle moje plany nie dojdą do skutku.

- Nie – pokręciłam głową, chociaż on i tak tego nie widział. - Nie masz na to wpływu – zaśmiałam się nerwowo. - Zresztą nie wiem, czy z dziewczynami dzisiaj czegoś nie porobimy – rzuciłam, by nie czuł się winny.

- Poważnie? - Jakby trochę się rozweselił. - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić – zaśmiał się. - Możemy przełożyć spotkanie na jutro? Albo na pierwszy dzień, kiedy masz czas?

- A co z tobą? - Zaśmiałam się. - To tylko ja mam mieć czas?

- Nie, ale ja mam elastyczniejszy grafik – parsknął. - Najwyżej wymienię się z kimś zmianą, czy coś. Przecież wiesz, dla ciebie wszystko Sana – powiedział, a ja poczułam, że się rumienię. Przystanęłam na chodniku i szczerze się uśmiechnęłam.

- Skoro tak twierdzisz – zaśmiałam się – i co najważniejsze, tak ci zależy, to możemy spotkać się jutro. Kończę lekcje o trzynastej, potem idziemy do Evy, ale najpóźniej o piętnastej będę wolna.

- Czyli widzimy się jutro o piętnastej – zaśmiał się, a ten dźwięk sprawił, że zrobiło mi się cieplej.

- Tak – skinęłam głową.

- To do jutra Sana! - Krzyknął, a ja się roześmiałam.

- Do jutra Yousef – uśmiechnęłam się, po czym poprawiłam plecak i ruszyłam przed siebie. Może dzisiejszy dzień jest fatalny, ale jutro będzie lepiej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro